Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-08-2014, 20:01   #111
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sophie Grey


Ruszyły razem samochodem, tym razem lepiej dostosowanym do bezdroży. Nie trzymały się mapy, bo jej nie miały. Ale też znaki które mijały raczej nie ułatwiały sytuacji. Nie było żadnych informacji, które pozwalały gdzie jadą albo skąd. Inne zaś...


… dawały jasny przekaz, by na takie informacje nie liczyć. Krajobraz zaś zmieniał się jak w kalejdoskopie. Z przedmieść dziewczyny wjeżdżały w podobne do brooklyńskich slumsy, by po chwili zjeżdżać ze wzgórz San Francisco. Co ulica inne miasto, prawdziwy patchworkowy chaos stylów. Jak w nim znaleźć Silver Ring? To wszystko stało się szybko drugorzędnym problemem. Drugim problemem zaś były zakorkowane wrakami ulice, których wymijanie zajmowało niemalże wieki.
Pierwszym zaś… potwory.
Jeszcze żadnych co prawda nie widziały, od czasu ucieczki przed rycerzami. Ale to nie znaczy, że w tym mieście ich nie było. Sophie i Susan dobrze wiedziały, że to tylko kwestia czasu.
Że muszą zdążyć do hotelu zanim jakiś pościg bestii wpadnie na ich ślad. Ale póki co nie mogły znaleźć nawet samego Silver Ring.
Aż w końcu… znalazły ślad.. o ile tak to można nazwać.


Zniszczona fontanna była prawie identyczna, jak ta przed posiadłością Fountebleu. Przynajmniej jeśli chodzi o wygląd, bo tamta była zarośnięta bluszczem i sucha. Ta...była wyraźnie uszkodzona.
A gdy podjechały bliżej… poznały przyczynę uszkodzenia. Z ruin pobliskiego budynku wynurzył się ogr.


Bo jak inaczej nazwać opasłą dwumetrową postać opuchniętego opasłego humanoida, który z trudem przypominał człowiek. Zresztą nie mógł być też żywy z tymi szwami i rozprutym brzuchem.
Potwór ten ruszył do fontanny, blokując dziewczynom w jeepie dojazd do niej.

Teodor Wuornoos


Kocham cię… czuły pocałunek. Delikatne zapewnienie o swym oddaniu.


Dłoń sięgająca głębiej, żarliwie wodząca po jej skórze… w niemej prośbie o chwilę wspólnego zapomnienia.
Ciepła delikatna skóra… aksamitna niemal. Dłoń mężczyzny poczuła drżące, acz prężące się ciało. Teo całkowicie w tej chwili. Walcząc pomiędzy niecierpliwością, a pragnieniem drżącymi dłońmi rozpakowywał swój prezent z ciuszków i ustami wielbił odkrywany skarb.
Joan komentowała jego wysiłki zmysłowi pomrukami i delikatnymi pocałunkami. W końcu pisarz odkrył jej ciało i swoje odsłonił. Zatonęli w zmysłowym tańcu kochanków wijąc się na łóżku, gdy już się połączyli… gdy Teo przeszył jej bramy rozkoszy.
Melodię nocy wyznaczał rytm jego bioder, słodycz jej pocałunków rozpalała żar jego lędźwi i przyspieszała bicie jego serca. To była cudowna noc namiętności, ale…

...był w tym jakiś cierń, jakaś drzazga. Mimo cudowności tej chwili coś było nie tak. Może to był fakt, że Joan praktycznie się nie odzywała. Że mimo jej pocałunków, czuć było w niej jakąś… obojętność. Że gdy się kochali, w jej oczach była nieobecność. Samo spojrzenie oczu było jakieś takie mętne. Z początku tego nie zauważał. Za bardzo pochłaniała go jego własna przyjemność, którą Joan hojnie podsycała. Miała wszak piękne ciało i umiała z niego korzystać by sprawić mu rozkosz. Choć nie czyniła tego z olbrzymim entuzjazmem. Nie… właściwie… Minęła chwila nim Teodor zrozumiał co się stało. Chyba.
Joan co prawda nie oddała mu się z litości czy też z obowiązku, ale też nie kochała się z nim.
Kochała się z mężczyzną, czymś w rodzaju ucieleśnienie idei samca. W miejscu Teodora mógł być Fabio, Joe, Quasimodo, hydraulik, ktokolwiek...i Joan by się tym nie przejęła.
Po całym figlowaniu zaś Teodor zrozumiał czemu. Dopiero wtedy poczuł subtelny, acz znany mu zapaszek…haszyszu. La Sall dla uspokojenia nerwów wypaliła kilka skrętów i była tak naćpana, że reagowała czysto instynktownie.
Trochę mało romantycznie wyszło... ech. Z drugie strony, może to i lepiej. Joan potrzebowała chwili relaksu, a skoro ziółka jej to zapewniły... wraz z Teo oczywiście, to co w tym złego? Co z tego, że nie do końca panowała nad swymi czynami i nie do końca wiedziała z kim to robi? Oddała mu się z wyraźną chęcią, w ogóle nie protestowała.
Na pewno wszystko się jutro rano ułoży. Na pewno… Wyjadą do Silver Ring i… czy on zobaczył w oknie martwą sowę?!
Teodor wstał i ruszył do okna, by się przekonać że tak naprawdę się przewidział. Potarł podstawę nosa.
Może powinien wziąć przykład z Joan i też skombinować sobie skręta? Skąd ona go wzięła?
No tak. Gospodyni tego hotelu wspominała coś o lekkich prochach.

Niestety było już za późno na rozmowy z kimkolwiek. Joan już chrapała. Mary zapewne też w swym pokoju. Teo pozostało zaś położyć się do łóżka i zasnąć.

Krok za krokiem. Stukot obcasów. Szedł korytarzem szpitalnym. W ręku trzymał jakieś teczki i dokumenty.
Nie mógł odczytać liter. Obraz był zamazany, dźwięki przytępione, myśli… mętne.
Nie zastanawiał się gdzie był i dlaczego był w kitlu. Podchodził do recepcji przy której, jego asystent doktor… Nie.. Nie doktor… admini… tak… Księgowy Di’Marco, w nieodłącznej muszce rozmawiał z...

… znanymi mu osobami. Kto siedział w recepcji? Umykało to Teo. A oni się odezwali, oni oczekiwali od niego odpowiedzi. I odpowiedź otrzymali.Jaką?
Teo nie potrafił zapamiętać. Sedno rozmowy jednak utkwiło w postaci strzępków zdań… ofiara jeszcze nie splugawiona… naczynie czeka… zajmie się tym… wszystko będzie gotowe… zgodnie ze wskazówkami. Zadba o to osobiście.
Krótka, acz treściwa rozmowa.


Obchód...Był w szpitalu. Był doktorem. Sala 100, 102, 103… Izolatki obite pluszem. W środku ciężkie przypadki.Tak. Pamiętał.
Gdzieś tu było jego pies. Jego ulubiony ogar. W jednej z nich. Sala 113.


Przykuta do łóżka. Skrępowana. Przerażona. Błagająca.
Laura Clark.
Spoglądał na nią z obojętnością, po czym rozpiął spodnie i powoli wdrapał się na łóżko. Odsłonił dolne partie swego i jej ciała. Ona.. zaczęła wrzeszczeć. On się tym nie przejął, tylko dobrał się do niej. Wrzeszczała i krzyczała z bólu, przerażenia… Błagała. Ale był obojętny na jej krzyki.
W ogóle…. czuł obojętność. Laura nie budziła nim żadnej żądzy poza odruchem czysto fizycznym. Cały ten gwałt połączony z pozbawieniem jej dziewictwa, był zimny i mechaniczny. Bez emocji.
Jakby pielił grządki. Trzeba było to zrobić, nawet jeśli nie sprawiało przyjemności.
Dobrze, że Tom nie potrafił skupić myśli na wydarzeniach których był świadkiem i uczestnikiem jednocześnie. Dobrze, że obraz nie był ostry...bo mógłby nabrać obrzydzenia do samego siebie.

A wieczność później... kolejna cela. Pokryta jakimiś glifami i krzyżami. Strach czuł, gdy otwierał drzwi.
Strach czuł gdy się odzywał, strach czuł gdy siedzący na krześle pacjent obrócił się w jego kierunku.

Strach czuł, gdy usłyszał...z jego ust zimny głos.- Witaj doktorze.
Strach czuł, gdy zobaczył jego oblicze. Jamesa Spade’a.


Pobudka była nagła. Ranek. Serca biło jak młot. Ciało było spocone. Umysł starał się pochwycić resztki umykające wraz porankiem snu. Kobieta którą.. gwałcił w śnie, nie mogła być Laurą Clark. Była zdecydowanie za młoda. Tony… Di’Marco pracował w barze, ale… czy na pewno? Antony miał postur księgowego. Rola ze snu… pasowała do niego niczym druga skóra.James Spade… osoba która budziła w nim taki, osoba… która była jego więźniem. James był pastorem, człowiekiem Boga.
Nie nadawał się na… kim właściwie był?
Odruchowo sięgnął dłonią na lewo od siebie, by zbudził La Sall i opowiedzieć jej o śnie. Natrafił na pustkę. La Sall nie było w łóżku. W zasadzie nie było w pokoju, a panująca cisza pozwalała stwierdzić, że w łazience również jej nie było.
Pukanie do drzwi. Chrapliwy zmysłowy głos Mary.- Robię sobie śniadanie…jajecznicę. Jak chcecie wam też mogę zrobić. Nie musicie dopłacać za nią.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-08-2014 o 20:20.
abishai jest offline  
Stary 30-08-2014, 15:28   #112
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Sophie przeklęła w myślach. Wreszcie miały jakiś ślad, ale oczywiście był on dla nich niedostępny.
- Musimy go jakoś stąd wykurzyć… - szepnęła Sophie. - Znaleźć coś, co przyciągnęłoby uwagę tego… czegoś. - kobieta zaczęła rozglądać się po okolicy.
-Jest tylko jedno co może przyciągnąć jego uwagę. My.- stwierdziła cicho Susan.
- My… - mruknęła i spojrzała na Susan. - Ty nie jesteś w stanie uciekać, ale możesz prowadzić, mylę się?
-Co ty planujesz?- wyszeptała przestraszona Susan.
- Musimy się tam dostać, prawda? - mruknęła Sophie. - Muszę go stąd wykurzyć, a nie powinno byc skrajnie niebezpiecznie przyciskając się przez te ruiny… chyba.
-To może być piekielnie niebezpieczne. Spójrz na niego… to żywy czołg.-rzekła w odpowiedzi Susan.- On się nie musi przeciskać przez szczeliny, po prostu zburzy przeszkody na swej drodze. Ale.. wydaje się pilnować...fontanny z jakiegoś powodu.
- Pewnie dlatego, że możnaby tam znaleźć odpowiedzi… Żeby nie było tak łatwo. - rozejrzała się po okolicy. - Przejdę wokół tego placu, może coś jeszcze znajdę.
-Tylko trzymaj się z dala od tej bestii.-szeptała Susan, mimo że potwór raczej nie mógł ich usłyszeć.- Wygląda naprawdę groźnie.
- Będę… - obiecała Sophie i wyszła z wozu na mały rekonesans.
Przemknęła po cichu do najbliższego budynku...mieszkalnego. Ale pomieszczenia na parterze były tak zdewastowane, że nie udało się znaleźć niczego użytecznego. Ponieważ trzymała się z dala od placyku, Sophie czuła się bezpieczna. I zauważywszy, iż sąsiedni budynek ma na parterze restaurację udała się właśnie tam. Na moment zamarła przy wraku samochodu podczas przechodzenia przez ulicę, bowiem wydawało się jej że potwór spojrzał w jej kierunku.
Przez moment slyszała jego ciężkie kroki i własne bicie serca niemal w idealnej synchronizacji. Niemniej potwór zawrócił, a ona dopadła restauracji… zniszczone stoliki rozczłonkowani goście i obsługa. Martwi i zasuszeni pośród rdzawych plam krwi. Sztućce wydawały się wyjątkowo żałosną bronią, więc Sophie poszła do kuchni i tam natknęła się na nieduży acetylenowy zbiornik przy kuchence gazowej. Ale też i wtedy dosłyszała nieprzyjemny dźwięk dochodzący z sali restauracyjnej… coś jak miecz ocierający się o kamienną posadzkę. Struchlała na moment przypominając sobie, że gigant nie jest jedynym potworem w tym mieście.
Sophie wzięła nieduży zbiornik i zaczęła po cichu się wycofywać tylnim wyjściem z kuchni.
Nie zdążyła… drzwi się uchylił i potwór wdarł się do kuchni.
Kiedy tylko potwór pojawił się w zasięfu jej wzroku odstawiła na ziemię i oddała w jego oczy dwa strzały.

Chyde ciało… pozbawione szyi. Głowa zawieszona na metalowej konstrukcji przyczepionej śrubami do ciała. I ostrza zamiast rąk i stóp, wbite bezpośrednio w żywe mięso. Niczym parodia baletnicy potwór ruszył na Sophie.
Sophie nie miała wielkiego wyjścia. Poturlała butlę bliżej potwora i sama odskoczyła jak najdalej, to drzwi bocznych. W nich stanęła i wystrzeliła do butli, kiedy potwór był obok niej.
Eksplozja rozerwała bestię, ale też i naruszyła i tak już poważnie uszkodzoną konstrukcję budynku. Sufit kuchni runął… a Sophie rzuciła się do drzwi prowadzących na zewnątrz budynku, cudem unikając przysypania gruzem.
Nie myślała wiele. Chciała tylko jak najszybciej się stąd oddalić, do Susan. Być może to wystarczy, szczególnie jeżeli cały budynek zacznie się zapadać, aby potwór odszedł od fontanny…
Niestety Susan miała rację, olbrzymi strażnik nie zainteresował się eksplozją. Nadal pilnował swego “skarbu” jakim była fontanna.
Kobieta w tym momencie przeżyła chwilowe załamanie. Co ona ma niby zrobić, jak działać? Otrząsnęła się jednak z tego. Cokolwiek ją czekało musiała to zrobić. Tylko co…
Wróciła do samochodu i spojrzała smętnie na Susan.
- Chyba tylko nasza obecność go ruszy, jak mówiłaś…
-To go odciągnę samochodem. Nie wydaje się dość szybki.- stwierdziła po namyśle Susan zaciskając dłonie na kierownicy.
- Jesteś pewna, że chcesz i jesteś w stanie to zrobić? - zapytała Sophie z troską w głosie.
-A mamy jakiś wybór?- zapytała cicho Susan.
- Raczej nie… - zerknęła w stronę potwora. - Tylko czy zdołasz do mnie znowu dotrzeć? Tam może być szansa na nasze uwolnienie.
-Nie wiem. Ale może jest jakaś inna droga.- zawahała się Chatiere.
- Inna droga? Na dostanie się do fontanny?
-Myślę, że fontanna jest przejściem do hotelu. Ale zapewne nie jedynym przejściem w tym miejscu.- odparła Susan po zastanowieniu.
Sophie biła się z myślami. Jej prześladowca twierdził, że poświęci Susan, kiedy przyjdzie odpowiedni czas… Czy taki nie przyszedł? Strząsnęła z sie tą myśl. Nie była taka, nie była.
- Możemy jeszcze pokręcić się, poszukać… - zgodziła się kobieta.
-Możemy… tylko czy znajdziemy?-zapytała Susan i uśmiechnęła się blado.- Może masz rację, może lepiej zapomnieć o fontannie i szukać dalej.
- Nie chcę nas narażać, a tym byłaby próba odciągnięcia potwora… Jedźmy dalej.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 31-08-2014, 09:22   #113
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Teodor obudził się z ciężką głową. Sny były tak realistyczne, tak prawdziwe, jak zapomniane wspomnienia. Ale przecież on nigdy nie robił czegoś tak ohydnego, tak strasznego, jak gwałt.

Owszem, w wojsku, zdarzyło mu się strzelać do wrogów, najpewniej też kogoś zabił. Podczas służby, nim oberwał, wdział wiele paskudnych rzeczy – krwi, cierpienia, śmierci. Ale nigdy nie zrobiłby czegoś tak ohydnego, jak to, co działo się w tym przeklętym koszmarze.

Pod drzwiami Mary pytała ich o jajecznicę, więc poprosił ją o porcję również dla nich. To pozwoliło mu na chwilę zapomnieć o tych cholernych koszmarach.

Leżał przez chwilę w pachnącej seksem i Joan pościeli i wtedy zorientował się, że jest sam. Nie tylko w łóżku, ale i w pokoju.

- Joan? – zawołał spodziewając się odpowiedzi z łazienki.

Ale odpowiedzi nie było. Odczekał jeszcze chwilę, zwlókł się z łóżka i zajrzał do łazienki. Tak, jak się spodziewał, było pusto.

Nakarmił prysznic drobniakami, szybko zmywając z siebie pot, a potem ubrał się. Bagaż Joan leżał w pokoju, ale zniknęły dokumenty, które położyła na stoliku i jej ubranie. To zaniepokoiło Teodora.

Wyszedł z pokoju i skierował się do lobby, gdzie czekała na niego Mary Pigeons.

- Dzień dobry, przystojniaku. Jajecznica czeka – kobieta nie straciła nic ze swojej atrakcyjności i postawy kokietki.

- A gdzie twoja księżniczka, książę. Aż tak ją zmęczyłeś zeszłej nocy. Nieźle hałasowaliście, wiecie.

-Wiemy – odpowiedział z uśmiechem. – Moja przyjaciółka wyszła z pokoju. Nie widziałaś jej może.

- Nie. Od wczoraj nie. Kupiła ode mnie kilka papierosków na uspokojenie – Mary mrugnęła do niego zalotnie, z wdziękiem zawodowej prostytutki, co od razu nie spodobało się pisarzowi. Nie przepadał za tymi „wyzwolonymi” kobietami, epatującymi swoją seksualnością, jak … jak faceci.

Mary Pigeon nie była zapewne Mary Pigeon, którą znał. Przecież właścicielka nawet się nie przedstawiła. To on – zmęczony podróżą, zmęczony wydarzeniami – sam nadał jej to imię. Uznał, że to przyjaciółka jego matki z Silver Ring. A może to jej córka, albo bratanica lub siostrzenica. Dał się ponieść niezdrowej konfabulacji.

- Poranek jest ładny. Może wyszła na moment przewietrzyć się, kochaniutki. Ochłonąć po nocce, ogierze.

- Może - uciął krótko temat.

- Zjedz coś ciepłego, a pewnie sama się pojawi.

Teo zgodził się z tą propozycją. Szybko pochłonął porcję jajecznicy – smacznej i z pięknie zrumienionym bekonie – zagryzł pieczywem, wypił kubek kawy – mocnej i ciepłej – wszystko w tempie zawodowego żarłoka. Podziękował gospodyni i szybko wyszedł na zewnątrz.

Rozejrzał się, ale nigdzie nie zobaczył Joan. Obszedł motel, ale też nigdzie nie widział, ani przyjaciółki, ani jej śladów, czy czegoś podobnego.

- Cholera – zaklął pod nosem.

A potem zaczął wołać ją po imieniu. Głośno. Zdecydowanie.Nie odpowiedziała.

- Cholera.

Czuł coraz większy niepokój.

Do Silver Ring było za daleko, by poszła tam na piechotę. Dwie, może nawet trzy godziny jazdy samochodem. Nie sądził, by zawróciła do domu, bez samochodu lub bagażu.

Teo wypatrzył tylko jedno zabudowanie w okolicy – dom na wzgórzu.
Wrócił do właścicielki. Znalazł ją w recepcji, wypełniającą jakieś dokumenty.

- Czy moja przyjaciółka może wróciła? – zapytał.

W odpowiedzi kobieta tylko pokręciła głową.

- Ten dom tam, na wzgórzu? Kto tam mieszka?

- Nikt – właścicielka oderwała się od swojej pracy, najwyraźniej przeczuwając, że tylko w ten sposób da jej spokój. – Ale odradzam tam iść. To niebezpieczne.

- Dlaczego?

- To proste. Dom przeznaczono do rozbiórki. Dwa lata temu- wzruszyła ramionami. - Ten budynek stoi na słowo honoru.

- Aha – odparł Teo niezbyt inteligentnie.

Wrócił do pokoju i wziął broń chowając ją do kieszeni, a potem ruszył w kierunku domu.


Dotarcie ocelu zajęło mi kilka minut. Dom sprawiał ponure, wręcz upiorne wrażenie lecz faktycznie wyglądał na opuszczony.

Pisarz obszedł go z wszystkich stron, nawołując głośno Joan. Zaglądał przez potłuczone okna, upewnił się, że nikt nie wchodził przez wypaczone, łuszczące farbę drzwi. Po kilku minutach, upewniając się, że dom jest pusty wrócił do motelu.

- Chciałbym przedłużyć pobyt o dzień – powiedział do właścicielki. – Płacę z góry.

- Nie ma sprawy, kotku.

Wrócił do pokoju. Wyjął kartkę papieru i długopis pozostawiając krótką informację dla Joan.

Cytat:
Nie ruszaj się stąd. Pojechałem Cię szukać, ale wrócę tutaj. Nie możemy się mijać, więc czekaj na miejscu
.

To go trochę uspokoiło. Tylko trochę.

Nagłe zniknięcie Joan było czymś przerażającym, czymś, nad czym panował ostatnim wysiłkiem pokruszonej woli. Miotał się w bezsilnym strachu o osobę, którą darzył silnym uczuciem. Emocje zżerały go od środka. Podświadomie czul, że zniknięcie Joan ma jakieś ”nadnaturalne” podłoże. Że pewnie jego młodzieńcza miłość znów została wciągnięta w świat swoich koszmarów i musi stawać im czoła samotnie. Albo padła ofiarą czegoś lub kogoś równie potwornego. Jednak miał jeszcze nadzieję, dlatego podświadomie złapał się ostatniej deski ratunku i wskoczył do samochodu.

Ruszył ostro, w stronę Silver Ring. Miał zamiar przejechać jakieś pół godziny, upewnić się, że Joan nie idzie samotnie drogą. Potem chciał zawrócić i zrobić to samo w drugą stronę. Żaden pieszy, nawet wprawny, nie zdążyłby tyle przejść, ile on przejedzie samochodem, więc gdyby Joan faktycznie ruszyła sama, znajdzie ją. A jak nie, planował wrócić do motelu, wezwać policję i sprawdzić ten cholerny dom na wzgórzu. Nie wiedział dlaczego, ale miał przeczucie, że coś w nim pominął, coś przeoczył.

Taki miał plan. Ale, jak zawsze, coś poszło nie tak.

Pierwsze kilka minut w stronę Silver Ring jechało mu się doskonale, szybko i bezpiecznie. Ale potem zaczęła gęstnieć mgła. W pewnym momencie ze zdumieniem zorientował się, że minął policyjne barierki, a potem tablicę.



Jak to było możliwe! Jechał dopiero dwadzieścia minut, a Silver Ring miało być dwie lub trzy godziny jazdy od motelu.

Radio w samochodzie włączyło się samo zalewając wnętrze impali mocną, zdecydowaną muzyką.

Teodor położył nogę na hamulcu i zaczął zwalniać, jednocześnie próbując przebić wzrokiem mgłę, wypatrując kogoś lub czegoś w tej przeklętej mgle.
 
Armiel jest offline  
Stary 31-08-2014, 23:19   #114
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Po włożeniu karty w czytnik zapaliła się zielona kontrolka i drzwi wydawszy ciche kliknięcie uchyliły się. Michael z powrotem włożył Kuglarza do kieszeni i wyszedł na korytarz, który nie przypominał w niczym hotelowego. Białe ściany, spartańskie i minimalistyczne umeblowanie, zapach środków czyszczących w powietrzu… Kolejny raz musiał przenieść się w przestrzeni. Ruszył ostrożnie przed siebie, ale po kilku krokach przystanął czujnie nasłuchując – ktoś się zbliżał. Mógł to być kolejny gigant z toporem, karzeł z długim nosem albo czubek w obstawie szczurów. Ktokolwiek się zbliżał, tym razem będzie miał przykrą niespodziankę. Iluzjonista podrzucił sztucer do ramienia i wycelował w miejsce gdzie powinna pojawić się głowa wyłaniającej się zza rogu postaci. Palec wskazujący pewnie spoczywał na spuście. „Najpierw zobacz cel, potem strzelaj. Nigdy nie wiesz, czy to zwierzyna łowna, czy grzybiarz w futrzanej czapie. I pamiętaj, myśliwy jak sama nazwa zresztą wskazuje, musi najpierw myśleć a potem strzelać” – w głowie Michaela pojawiły się nauki starego Johna, trapera który uczył go podstaw polowania. Więc Montblanc czekał nieznośnie długie chwile, aż zza rogu wyłoniła się kobieca postać, która dostrzegłszy iluzjonistę krzyknęła przeraźliwie i uciekła gubiąc po drodze folder z papierami. Zanim iluzjonista zdążył wytłumaczyć, że nie ma złych zamiarów, zdążyła się oddalić. „Pozbieram jej papiery i oddam, nie ma się czego bać” – pomyślał, lecz chwilę później przypomniał sobie o broni. „No tak, uzbrojony człowiek w miejscu publicznym. Za sześć minut będzie tutaj kilka patroli policji, aby zabezpieczyć teren. Za dziesięć przyjedzie negocjator. Jak on nie da rady porozumieć się z ‘terrorystą’, pojawi się SWAT. Czas ucieka…” – sytuacja nie malowała się w różowych barwach, lecz nie była już czarna jak czeluście piekieł, z których Michael najwyraźniej powrócił do rzeczywistości. A raczej do czasu i miejsca, które miał nadzieję, były właściwą rzeczywistością.

Aby zająć czymś choć na chwilę ręce, pozbierał upuszczone przez kobietę dokumenty z podłogi. Papier firmowy z logo szpitala upewnił go, że wrócił do Vegas, jednak to nie było wszystko. Jego wzrok spoczął na dyplomie Maser of Arts z mediewistyki, który obronił Michael Montblanc urodzony w Silver Ring… Tylko że ani on, ani nikt z rodziny tam nie studiował, a już na pewno nie mediewistykę ze specjalizacją Geocja. Gdzie ta kraina się w ogóle znajdowała? To jakiś falsyfikat, albo kolejny raz działo się coś nie tak. Pośpiesznie przerzucił resztę papierów, ale były tam jedynie wypisy, skierowania i wykresy EKG – standardowa dokumentacja medyczna, jaką można było znaleźć w takim miejscu. Nie znalazł nic związanego z tajemniczym Montblankiem – naukowcem. Pośpiesznie włożył dyplom do sekretnej wewnętrznej kieszeni marynarki i ruszył korytarzem w poszukiwaniu wyjścia ewakuacyjnego z budynku. Po drodze zatrzymał się przy składziku na pościel i środki czystości. Miał nadzieję na znalezienie jakiegoś fartucha lekarskiego albo chociaż piżamy pacjenta, jednak pech chciał, że nic takiego w pomieszczeniu nie było, a jeżeli nawet, to gdzieś głęboko ukryte, a na dokładne szukanie czasu nie miał. Iluzjonista chwycił dwa większe worki na śmieci i owinął sztucer czarnym plastikiem, a żeby kształt broni nie rzucał się tak bardzo w oczy, dorzucił do pakunku prześcieradło a następnie wybiegł na korytarz i jak najszybciej potrafił podbiegł do okien, za którymi widniały żelazne schody.

Na zewnątrz panowała noc. Michael pospiesznie szarpnął za klamkę i otworzył okno. Nie zdziwił się za bardzo widząc kratę zaopatrzoną w solidną kłódkę. To był jeden z paradoksów amerykańskiego systemu ewakuacji przeciwpożarowej – wyjścia na zewnątrz musiały być zamknięte, żeby po pierwsze, nikt nie zrobił sobie krzywdy przypadkowo spadając z chybotliwych i śliskich metalowych stopni, po drugie, żeby nikt niepowołany nie wchodził na górę i nie wkradał się przez okna w celach rabunkowych. Dzięki tym zabiegom, podczas pożarów nikt nie miał pojęcia gdzie są klucze do wyjść ewakuacyjnych, ani czy w ogóle nie zostały zgubione dawno temu.

Montblanc rzucił okiem na kłódkę i wyjął wytrychy, po czym wprawnymi ruchami zaczął rozpracowywać mechanizm. Po kilkunastu sekundach rozległo się ciche kliknięcie, oznaczające wolność. Iluzjonista wyszedł na żelazne schodki ewakuacyjne i zbiegł na dół.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 02-09-2014, 21:15   #115
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sophie Grey


Ruszyły dalej, pozostawiając za sobą potwora i fontannę. I ukrytą w niej tajemnicę… Może to właśnie było przejście? Kiedy odnajdą następne?
Tego nie wiedziały. Powoli przebijały się przez kolejne ulice, mniej lub bardziej zapchane samochodami coraz bardziej sfrustrowane.


Kolejne ulice z trupami. Kolejne ulice zdewastowanego miasta. Jak długo im jeszcze przyjdzie jechać? Jak długo szukać kolejnej szansy. A jeśli… ją przegapiły? Jeśli fontanna była ich przejściem. Jeśli nie będzie kolejnego, co wtedy?
Czy czeka je życie w tym miejscu? Ciągłe się ukrywanie? Żywienie odpadkami? Ciągły strach?
Nagle...coś szarpnęło samochodem. Coś wstrzymało gwałtownie wóz. Ich ciała poleciały do przodu i gdyby nie pasy bezpieczeństwa wyrżnęłyby głowami w deskę rozdzielczą.
Samochód stanął w miejscu i to pomimo tego, że silnik nadal pracował, a w baku była jeszcze jedna trzecia paliwa. Opony piszczały zdzierając się na asfalcie, ale sam samochód stał w miejscu, jak przyczepiony do podłoża. Cokolwiek się działo, ich podróż tym jeepem wydawała się zakończona.

Teodor Wuornoos


Właściwie Teodor nie wiedział co myśleć z początku. Mgła gęstniała coraz bardziej złowieszczo otulając cały świat swym całunem… aż się chciało rzec… pogrzebowym. Podświadomie Teodor spiął się w sobie… czuł bowiem w sercu, że znów trafił do króliczej nory. Tym razem sam. Ale był to już jego trzeci raz. Więc znał zasady tej przeklętej gry.
Próbując przebić wzrokiem mgłę jechał dalej i był coraz bardziej zdezorientowany. Wyłoniły się bowiem z mgły pierwsze uliczki miasta. Ale nie tego archetypicznego miasta z króliczej nory. To nie był patchwork różnych miast jak poprzednim razem.
Miasto które wyłaniało się z mgły było Silver Ring. Co prawda dziwnie ciche i mocno zaniedbane, ale to było jego miasto. Znał tu każdą uliczkę, każdą drogę… choć zmieniło się nieco przez lata jego nieobecności, to jednak nie na tyle by go nie rozpoznał. I co więcej… nie zmieniało się. Każda kolejna przecznica, nadal była jego miastem. Czyżby się pomylił? Czyżby nie była to królicza nora?
Czyżby ostatnie dni sprawiły, że stał się przewrażliwiony ?
Niemniej, jeśli to normalne Silver Ring, to co się stało z mieszkańcami? Czemu tu tak cicho? Czemu ulice są puste?
Czemu… Nagle coś spostrzegł.


Groteskową żałosną istotę powoli wlokącą swymi kończynami. Teodor nie dostrzegał jednak szczegółów.
Był zbyt daleko od tej istoty, a mgła była zbyt gęsta. To równie dobrze mógł być potwór co zakrwawiony człowiek.

Michael Montblanc

Ucieczka się udała. Siedział w siedzeniu swego samochodu przemierzając miasto.



Las Vegas nie spało tej nocy. On… również. The Man of Many Wonders przemierzał swą wypasioną furą ulice swego miasta próbując przełknąć “cuda” które widział. W radiu brzmiał Elvis.


A on jechał przez miasto nie wiedząc jaki jest jego cel. Szpital? Właśnie z niego uciekł. Zresztą krótki telefon kochanki Mii, potwierdził to co on Michael przeczuwał. Mia była w śpiączce z której nie dało się jej wybudzić. I nie wiadomo w sumie czemu.
Więc… gdzie teraz? Policja? Dom... a raczej jego hotelowa namiastka? Gdzie teraz powinien się udać i co zrobić, by wyrwać duszę Mii z łap władcy szczurów?
A może to wszystko było kłamstwem? Halucynacją? Jaki miał dowód, że ostatnie wydarzyły się naprawdę? Bo przecież nie fałszywy dyplom, prawda?
Kolejna przecznica… ile razy już ją przejechał? Może jeździ w kółko? Może… Kręcił się wszak bez celu, po Las Vegas próbując uporządkować myśli. Możliwe, że zaczął jeździć w kółko.
Ale przecież nie mógł tak wiecznie. Musiał wreszcie podjąć jakieś decyzje i zacząć działać.

Gdzieś nad Atlantykiem ...
zbierały się chmury, tworząc jeden wielki wir.



Gdzieś w okolicy Bahamów rodziła się bestia. I szykowała na wezwanie swego pana. Powietrzny wir nabierał mocy. Meteorolodzy, którzy obserwowali jej narodziny wkrótce nadali mu nazwę.
Katrina.
Nie wiedzieli jednak którędy przejdzie. Ona również nie. Jeszcze nie została wezwana. Na razie zbierała siły, by być godną oprawą tego co ma nastąpić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 11-09-2014, 15:03   #116
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Teodor nie do końca wiedział, czy jest znów „po drugiej stronie”, w tym co Joan nazywała „króliczą norą”, czy też może jechał szybciej, niż sądził i dotarł do Silver Ring znacznie szybciej, niż przypuszczał.

Z uwagą obserwował okolicę. Mimo gęstej mgły znad bagnisk rozpoznawał budynki i rozkład ulic.

Widząc sylwetkę na ulicy zwolnił jeszcze bardziej. Nie wiedział, czy to nie Joan, bo mgła skutecznie rozmazywała szczegóły. Zatrąbił klaksonem, przyciągając uwagę postaci we mgle, która zaczęła dreptać w kierunku samochodu. Co więcej, Teo zauważył, że kolejne podobne postacie zaczynają wychodzić z zaułków starając się otoczyć samochód.

To przestało mu się podobać. Teraz już na dziewięćdziesiąt procent wiedział, że znów „przeskoczył” do krainy koszmarów.

Gdy istota podeszła bliżej, pisarz przestał mieć jakiekolwiek nadzieje czy podejrzenie że to Joan i zyskał stuprocentową pewność, że jest w „króliczej norze”. Intruz nie była ani Joan, ani nawet nie był człowiekiem. Stwór wyglądał jakby jego skórę rozciągnięto… i użyto jej do skrępowania jego górnych kończyn i głowy w kokonie. Wił się groteskowo, jakby desperacko próbował się uwolnić z więzienia własnego ciała. Wydawał przy tym z siebie ni to jęki ni to syki poprzez szczelinę w skórze, ciągnącą się od pępka do czubka głowy. Nagle znieruchomiał, by po ułamku sekundy siknąć z tej szczeliny wprost na samochód Teodora stróżką kwasu. Mimo że leciała z okolic w których powinny być usta, przypominało to jednak oddawanie zielonkawego i cuchnącego moczu… który przy okazji był żrący.

- Kurwa! – nie wytrzymał Teodor czując, że robi mu się niedobrze.

Widział już wiele paskudnych rzeczy. Obrzydliwych rzeczy. Ale to przerosło jego poziom tolerancji.

- Pierdolcie się! – przeklął Teo i nacisnął pedał gazu.

Ruszył ostro samochodem do przodu, przebijając się przez niemrawo idące stworki. Potrącał je, czując jak koła przetaczają się po ich mięsistych ciałach. Słyszał, jak wydają gumiaste dźwięki zderzając się z karoserią.

Teodor ruszył w znanym sobie kierunku. Heaven’s Hill Hotel… dotąd zawsze tam było ocalenie. Teo był w króliczej norze, więc tylko tam mógł szukać ocalenia. I tym razem… wiedział gdzie jechać. Przynajmniej taką miał nadzieję, chociaż samo oddalenie się od tych pokracznych, obscenicznych hybryd, było nagrodą wartą wysiłku.

Mijał znajome ulice pędząc niemal na złamanie karku. Z każdym przebytym metrem czuł się coraz pewniej. Miasto nie ulegało bowiem zmianie. Nadal wiedział, gdzie jest i dokąd jedzie.

Pierwszą próbą okazała się brama. Żelazna brama stojąca na drodze do hotelu. Brama z mosiężną tabliczką: „Heaven’s Hill Hospital for mentally unstable.”

Staranował ją, zaciskając zęby i zamykając oczy przy wstrząsie, i wjechał na dziedziniec znanej mu posesji.

Potężne mury porośniętego bluszczem hotelu identyczne były z tymi które pamiętał. Wdarł się do holu hotelowego i… zamarł na moment.

Nie, nie, nie… To miejsce nie było hotelem. W środku budynku był szpital. Opuszczony i zapomniany. I zniszczony. Szpital psychiatryczny, którego rozkład pomieszczeń skądś… znał.

Przez ułamek chwili przypomniał mu się jego wczorajszy koszmar, w którym grał rolę gwałciciela. Znów poczuł żółć podchodzącą do gardła. Dla mężczyzn, którzy biorą kobiety używając brutalnej siły lub innych podłych sztuczek, którzy wymuszają seks wbrew woli drugiej strony, dla gwałcicieli miał jedynie największą pogardę.

Szybko jednak porzucił niepotrzebne teraz myśli. Nie miało znaczenia jak wygląda teraz to miejsce. Należało znaleźć wszak korytarz z drzwiami do normalności. Nawet w tym innym hotelu, wiedział gdzie one są i tam się udał.
Przed opuszczeniem samochodu upewnił się, że karta tarota znajduje się tam, gdzie być powinna i że w kieszeni miał swój pistolet. Zabrał też latarkę ze schowka w samochodzie – tak na wszelki wypadek. Uzbrojony czuł się pewniej w tym zdewastowanym, obskurnym miejscu.

Niestety, jak się okazało, na miejscu nie było drewnianych drzwi z wypalonymi w drewnie obrazkami. Był tylko korytarz szpitalny z obdartymi ścianami i brudnymi izolatkami. Nie było drzwi. Nie było wyjścia z tego świata. Nie było…

Teodor zmiął cisnące mu się na usta przekleństwo i ruszył rozejrzeć się po okolicy.

Liczył, że trafi na coś, co przypominać będzie symbol księżyca, lub znaki widziane w pociągu. Liczył, że znajdzie drogę do „normalności”, chociaż w to, że jego życie będzie normalne, Teodor coraz bardziej zaczynał wątpić.
Poruszał się ostrożnie, nasłuchując, wypatrując zagrożeń, lekko wychylając zza rogu, nim wyszedł zza zakrętu korytarza lub podglądając pomieszczenie przez szczelinę w drzwiach, nim wszedł do środka.

Czujny, spięty, zaniepokojony. Niczym dzikie zwierzę, kierujące się instynktem, a nie człowiek szczycący się własnym racjonalizmem i rozwagą.
 
Armiel jest offline  
Stary 12-09-2014, 02:54   #117
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Michael zaparkował samochód przy potężnym gmachu hotelu. Miał dość rozmyślania na jedną noc, trzeba było przejść do czynów. Iluzjonista wysiadł z samochodu, zabierając pakunek z przemyślnie ukrytym sztucerem i skierował się na parking podziemny, gdzie stał bus przewożący sprzęt jego grupy. Między innymi była tam jego broń i akcesoria myśliwskie – w końcu nigdy nie wiadomo kiedy zdarzy się okazja aby zapolować na grubego zwierza. Kolejna broń w zestawie nie powinna być dla nikogo szokiem, choć Michael wiedział, że w przypadku kontroli szybko wyjdzie, że nie ma na nią zezwolenia. Trzeba się było jej pozbyć, ale to może poczekać do rana.

Montblanc pojechał windą na swoje piętro, jednak zamiast wejść do pokoju udał się do Johna Bridgesa – inżyniera dbającego o delikatny sprzęt elektroniczny i wszystkie mechanizmy mające zastosowanie w trikach iluzjonistycznych. Zastukał głośno, aby go zbudzić. Kilka chwil później drzwi otworzyły się i zobaczył nieco otyłą sylwetkę swojego przyjaciela.
- Nie wal tak głośno, bo obudzisz cały hotel. Wchodź do środka. Montblancowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. – Jak ty wyglądasz? Co się stało z twoim ubraniem? – John wskazał na czarne plamy na koszuli i marynarce oraz rozdarcia.
- Przewróciłem się uciekając przed jakimś psem. Kundel mnie trochę poharatał – Michael postanowił nie mówić prawdy. Inżynier mógłby dojść do wniosku, że szef postradał zmysły. Nic dziwnego, w końcu iluzjonista sam się tego obawiał.
- Byłeś w szpitalu?
- Dwa razy –
uśmiechnął się cierpko na wspomnienie koszmarnego psychiatryka i spotkanie z jego ostatnim mieszkańcem.
- Co z Mią?
- Jest w śpiączce
– odpowiedział Michael siadając na sofie. – Nie wiadomo dlaczego, rana nie była tak poważna, choć straciła dużo krwi, jednak po transfuzji powinna się obudzić… Rano poinformuję jej rodzinę.
- Już to zrobiłem. Lecą do Vegas.
- Zwrócę im za samolot i opłacę hotel blisko kliniki.
- Już to zrobiłem.
- Czytasz w moich myślach.
- W końcu uczę się od najlepszego, nieprawdaż?
- zażartował John, robiąc aluzję do repertuaru "Sztuczki umysłu", w którym Michael często tworzył wrażenie, że posługuje się telepatią.
- Słuchaj, jak z naszymi angażami na ten miesiąc? - Michael zmienił temat.
- A jak ma być? Manager teatru wystosował oświadczenie o zerwaniu współpracy z powodu nie przestrzegania warunków umowy, spowodowanie utraty wiarygodności publicznej instytucji kulturalnej oraz narażenie widowni na… jak on to określił? – John wziął ze stołu arkusz papieru zapełniony drobnym drukiem i pośpiesznie przebiegł go wzrokiem. – Ach, „naumyślne spowodowanie rozstroju psychicznego”. Skąd on wziął taki tekst?

Michaela nie zdziwił taki obrót sprawy. Manager teatru – starszy, łysy pan ubrany w sześćdziesięcioletnią otyłość był chyba ostatnim człowiekiem o konserwatywnych poglądach, jaki ostał się w mieście grzechu. Nie tolerował on żadnych wybryków, które wychodziły poza dżentelmeńskie reguły dobrego smaku. A te Michael przekroczył. Znacznie.

- A co na to wszystko nasz spec od PR?
- Laura mówi, że obróci sprawę tak, żeby ludzie myśleli, że chcesz zyskać na popularności wprowadzając do repertuaru prawdziwie niebezpieczne triki. Sfabrykuje wypis Mii ze szpitala, dobry, aczkolwiek dla lekarzy będzie to ewidentna fałszywka. Ten dokument „wycieknie” do Internetu. A chwilę później pojawią się reklamy twoich nowych sztuczek – łapanie kuli karabinowej w zęby, wbicie na pal, lot śmierci, uwalnianie się z więzów nad rzędami ostrych włóczni, spalenie żywcem i inne. Pismaki będą mieli się nad kim pastwić, a ludzie dodadzą dwa do dwóch i wywnioskują, że dzisiejszy wypadek to tylko pic na wodę.
- Szkoda, że nie jest tak naprawdę
– Michael westchnął i zamilkł na chwilę. John zaproponował, że zadzwoni do recepcji po flaszkę czegoś mocniejszego. Sam nie trzymał alkoholu w pokoju, zbyt wiele stracił przez picie, aby teraz kusiły go wypełnione butelki w hotelowym barku. Iluzjonista pokręcił przecząco głową. Musiał zachować trzeźwy umysł.
- Planuję dziesięć dni urlopu dla całej ekipy. Płatne 80%.
- Może po prostu zwiniemy się z Vegas na dwa tygodnie i pozwolimy Laurze działać?
- Nie. Potrzebuję czasu. Zresztą, dalej nie wiem co poszło źle z trikiem i ta niepewność może rzutować na moją pracę sceniczną. Pewnie już nigdy w życiu nie wykonam przebijania mieczami.
- Pismaki będą na ciebie polować, wiesz o tym.
- Potrafię zniknąć z oczu setek osób siedzących na widowni, pamiętasz? Jak nie będę chciał być znaleziony, to nikt mnie nie znajdzie. A ekipa ma zakaz rozmowy z mediami, chyba że Laura stwierdzi inaczej. Zresztą, rano z nimi porozmawiam, teraz czas spać.
– Michael wstał z sofy i jęknął z bólu czując jak od rany na torsie odrywa się opatrunek.
- Mike, co ci jest? – zapytał John.
- To przez tego kundla. Zaraz doprowadzę się do porządku. Dobranoc.


Chowając się w zaciszu swojego pokoju Montblanc zmienił opatrunek kolejny raz dezynfekując ranę, po czym siadł przy biurku i rozpisał listę rzeczy do zrobienia na następny dzień.
1) Zadzwonić do rodziców Mii i szczerze porozmawiać
2) Porozmawiać z ekipą. Nie kombinować, powiedzieć prawdę o porażce na scenie.
3) Zadzwonić do Silver Ring – Paolo Gianni. Rodzice. Dowiedzieć się… Właściwie czego???
4) Bez charakteryzacji nie wychodzić z pokoju. Zawsze nosić torbę z kilkoma przebraniami i zestawem do błyskawicznej zmiany ubrania.

Rankiem Michael wykonał trudny, a właściwie najtrudniejszy w swojej karierze telefon i powiedział ojcu Mii co się stało na scenie i w jakim dziewczyna jest stanie. Nie przyjął tego dobrze, choć z pewnością lepiej, niż jego żona. Rozmowa z ludźmi pracującymi dla Montblanca była w porównaniu z tym telefonem spacerem po parku. Wszyscy wiedzieli co mają robić i jak się zachowywać w kontaktach z pismakami. Nie było to niczym dziwnym – przecież Michael wybierał ich bardzo skrupulatnie spośród ludzi umiejących trzymać język za zębami. Na co dzień musieli powstrzymywać się od rozmowy o sekretach zawodowych iluzjonisty, teraz z łatwością zaakceptowali fakt pojawienia się kolejnych tajemnic. Po spotkaniu Montblanc ucharakteryzował się, zszedł do jadalni na śniadanie a po powrocie do pokoju zadzwonił do rodziców a następnie do Steakehouse’u Paolo Gianniego. Niestety, okazało się, że Paolo jest na emeryturze a knajpę prowadzi jego syn, który przekazał informację, że ojciec wyjechał na ryby i nie wiadomo kiedy wróci. Iluzjonista nie wiedział o co mógłby go jeszcze zapytać, przecież nie o Kuglarza, Arkanistę, Diavola czy koszmarną rzeczywistość, z której wychodzi się przez drzwi otwierane kartą tarota.

„Karta tarota…” – mruknął Michael w zamyśleniu, po czym wyjął z kieszeni tekturowy prostokąt.
Ciekawe co też o tobie wiadomo, kolego po fachu – powiedział, siadając do komputera i wpisując odpowiednie frazy w wyszukiwarkę. W mniej niż sekundę miał setki odnośników, więc zagłębił się w lekturę. Nie znalazł jednak nic nadzwyczajnego, głównie same ogólniki.
„Trzeba będzie się wybrać do biblioteki. A niewykluczone, że do samego Silver Ring i starego hotelu. Musi mieć coś wspólnego z tą całą sprawą.” – pomyślał wstając z krzesła i poprawiając doklejoną brodę.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 12-09-2014, 08:38   #118
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
...personal responsibility…

Zadrżała mimowolnie, ale nie zdjęła nogi z gazu, jak podpowiadał jej instynkt, ani nie zawróciła z piskiem opon, by odjechać jak najdalej stąd… Gdyby miała pewność, że wróci do Nowego Orleanu i będzie mogła zapomnieć o całym tym koszmarze w ramionach Antona, zrobiłaby to. Ale wszystko wskazywało na to, że pewne jest coś zupełnie innego… albo uda jej się wyjaśnić, co się tu dzieje, albo będzie żywym trupem, którego każdy krok może przenieść do Koszmaru. A każda wizyta tam może być jej ostatnią…
Jedyną nadzieją było więc odkrycie, o co chodzi w tym szaleństwie. Czy Watersonowie rzeczywiście skazali Silver Ring na wieczne potępienie? Czy to ona była sprawczynią tego wszystkiego? Inna Emma, Emma Waterson, która tak przeraźliwie bała się starości, że dopuściła się czegoś, co z logicznego punktu widzenia wydawało się tak absurdalne?
Ale czy cokolwiek w ostatnim czasie było logiczne?
Tylko co się właściwie stało?
Rytuał…
Zbyt mgliste określenie, by dało jej jakąkolwiek wskazówkę. Czy miało związek z tą blokadą policyjną? Zbrodnią sprzed kilku lat, o której wspominała Mary?
Rozmyślania, zamiast skracać podróż, jeszcze ją wydłużały. Emmie wydawało się, że minęły wieki, od kiedy wjechała w mgłę otulającą okolice Silver Ring, a przecież minęło dopiero… kilkanaście minut. Mimowolnie zwalniała, jakby coś odpychało ją od celu jej podróży.
Na razie jednak nic niebezpiecznego się nie działo. Przemierzała mgłę, zbliżając się do swego celu… Silver Ring. Tym razem zbliżające się budynki były znajome, podobnie jak rozkład ulic. Po raz pierwszy przebywając w Koszmarze, wiedziała gdzie jest. Tym razem miasto nie było anonimowym konglomeratem ulic i stylów architektonicznych. Ale nadal wyglądało na porzucone.
Z mocno bijącym sercem Emma skierowała samochód w stronę domu, w którym dorastała, usiłując zachować irracjonalną nadzieję, że zastanie w nim rodziców… choć w głębi duszy wiedziała, że tak się nie stanie. Mimo wszystko jednak musiała to sprawdzić.
Dojechała bezpiecznie, choć mijając ulice dostrzegała ludzkie-nieludzkie kształty dwunożnych istot. Miasto jak z Koszmaru… nie dawało jednak zbyt wielkich nadziei, że to, co napotka, będzie luźmi.
Sam dom rodzinny… wspaniała posiadłość rodziny Durand… Ponoć jednej z najstarszych w Silver Ring.


Nadal piękna, choć obecnie dość zdewastowana… Różniła się jednak od tego, co Emma pamiętała. Głównie detalami, acz… to akurat dawało się łatwo wytłumaczyć. Pamięć ludzka bywa zawodna, a i rodzice mogli coś zmienić podczas remontu domu.
Długo siedziała w samochodzie, przyglądając się rezydencji, nim wreszcie wysiadła i zabierając ze sobą cały dobytek, z wahaniem ruszyła do środka. Nie miała już wątpliwości, że posiadłość jest pusta… a przynajmniej nie zamieszkana przez jej rodziców. Bo nie miała pojęcia, co może czekać na nią w środku… dlatego też nader ostrożnie najpierw zajrzała przez oszklone drzwi, nim zdecydowała się wreszcie je otworzyć.
Nie zauważyła oznak niebezpieczeństwa… choć korytarz był zdewastowany, a drzwi wydawały się zamknięte. Wydawały się też spróchniałe, więc możliwe, że dałoby się je wyłamać.
Niemniej zdecydowała się najpierw obejść budynek dookoła, uważnie nasłuchując wszelkich podejrzanych odgłosów. Być może drzwi kuchenne będą otwarte?
Dominowała jednak zwodnicza cisza. Nie gwarantowała bezpieczeństwa… wszak jeśli Emma była w Koszmarze, to wróg mógł wyskoczyć dosłownie z każdego miejsca. Drzwi kuchenne okazały się jednak otwarte… a kuchnia brudna ponad wszelką miarę. Nawet jak na zdewastowany dom, kuchnia wyjątkowo szpetnie wyglądała. A i zapachy były nieprzyjemne.
Nagły ból ścisnął jej serce. To nie było możliwe, by w ciągu zaledwie kilku lat… nie, nie lat… przecież rozmawiała z matką kilka tygodni temu… dom aż tak podupadł… To wszystko było fikcją?? Jakim diabelskim sposobem…?
Jak w transie przeszła do kolejnych pomieszczeń, brzydząc się dotknąć czegokolwiek. Rezydencja wyglądała, jakby rzeczywiście niszczała tu radośnie przez ładnych kilka lat. Z pewnością należała do tej Emmy, którą widziała w wizji. Czy wracając z Koszmaru natykała się na ślady prawdziwych historii? A może tej jednej prawdziwej, która wydarzyła się podczas gdy ona… właśnie? Odmłodniała? Rytuał się powiódł? Więc dlaczego niczego nie pamięta?!?
Czy płaci teraz za własne błędy?
Czy to wszystko to jej wina??
Łzy podstępnie wypełniły jej oczy i wartkimi strumieniami popłynęły po policzkach, gdy wokalistka drżącymi dłońmi wyciągała z torebki zdjęcie i akt ślubu. Czas się zgadzał…
- Nie! Nie wierzę!! - próbowała krzyknąć, ale ze ściśniętego gardła wydobył się rozpaczliwy szept, kartki wypadły ze zmartwiałych dłoni i z cichym szelestem opadły na podłogę, gdy Emma rozejrzała się wokół. Zdjęcia Emmy i Mary… z innej epoki, fryzura Emmy była identyczna, jak ta na zdjęciu przedstawiającym Miss Florydy… dalej plakaty Mary… w kolejnym pokoju znów plakaty Mary…
To nie był jej dom…
Nie urodziła się tu i nie mieszkała…
W irracjonalnym odruchu ruszyła na piętro, do “swojego” pokoju, ale po otworzeniu zobaczyła inny pokój… zobaczyła znajomą toaletkę, znajome łóżko, znajome plamy krwi. To właśnie tu Emma, żona Geralda Watersona, zabiła swą kochankę i powiernicę. To właśnie to miejsce wokalistka zobaczyła w swej narkotycznej wizji.
Nagły atak mdłości zmusił ją do opuszczenia nie tylko tę sypialnię, ale też całą posiadłość. Nie miała ochoty przebywać tu ani sekundy dłużej. To nie był jej dom, nie miała tu czego szukać… przynajmniej póki nie uspokoi się na tyle, by zacząć myśleć racjonalnie.
Póki co jedynym rozwiązaniem, jakie jej się nasuwało, była wycieczka do hotelu… może tam znajdzie wreszcie drzwi, które raz na zawsze pozwolą jej się wydostać z kręgu tego szaleństwa?


Samochód przejeżdżał przez kolejne uliczki Silver Ring, mijając ukryte we mgle ludzkie sylwetki. Ale czy w tym miejscu byli jeszcze jacyś ludzie? Ulice i budynki były zaniedbane, ale nie zmienił się ich układ. To nadal było Silver Ring. Mijała znajome ulice, mijała sklepy, w których robiła zakupy jako nastolatka. I dojechała do wejścia do Hotelu. Na jej drodze stała jednak brama z mosiężną tabliczką : „Heaven’s Hill Hospital for mentally unstable”.
Szpital… więc to prawda… JEJ Silver Ring nigdy nie istniało w tym świecie…
Jednak nadal tu się mogły kryć jakieś wskazówki… nie bez powodu chyba wyjście było właśnie w tym budynku?
Emma wysiadła z samochodu i zostawiła go pod bramą, a sama przecisnęła się przez nieco uchylone skrzydło i ostrożnie ruszyła przed siebie. Jednego była pewna. Musi tu coś znaleźć, bo inaczej jej życie już na zawsze zamieni się w Koszmar. Miała nadzieję, że zabicie rewersu nie jest jej jedyną drogą do wolności… zwłaszcza, że były też inne rewersy… równie potężne, niebezpieczne i bezwzględne…
Drzwi wejsciowe były zabarykadowane od wewnątrz. Tak jak w hotelu. Zresztą szpital miał taki sam kształt jak hotel.


Gdyby nie tabliczka na bramie, nie domyśliłaby się. Niemniej Emma znała przejście z boku budynku, które było zamknięte żelazną sztabą. Ale do którego klucz był ukrywany pod poluzowaną cegłą w ścianie budynku. Niewiele osób o tym wiedziało. Emma była jedną z nich i korzystała z tego sekretu, by grać w golfa po zamknięciu hotelu na noc. I wykorzystywała na potajemne randki. I klucz… był na swoim miejscu.
Drżenie dłoni utrudniało manewrowanie kluczem w zardzewiałym zamku, niemniej w końcu drzwi stanęły przed nią otworem i kobieta mogła wejść do środka. W jedną rękę wzięła latarkę, w drugą chwyciła pistolet. Nie miała pojęcia, co ją może tu czekać, kompleks był ogromny a doświadczenia z Koszmaru nie nastawiały zbyt optymistycznie… być może za każdymi drzwiami kryły się inne okropności…
Emma nie miała siły ani ochoty, by się z tym mierzyć, ale desperacja okazała się silniejsza. Nabrała w płuca głęboki haust powietrza i przekroczyła próg.
Była w kuchni, pustej, brudnej i zdewastowanej kuchni… pełnej dużych garów i z hakami zwisającymi z boku. Było tu ciemno, cicho i nieco wilgotno. Stąd jednak Emma mogła się udać do niemal każdego miejsca w hote… szpitalu. Kuchnia ta była identyczna z hotelową, więc może i inne miejsca też są? Na razie nie było zagrożeń, więc… gdzie się udać teraz?
Na poszukiwanie Drzwi… w korytarz, którego zawsze szukała i który za każdym razem okazywał się wybawieniem. Drzwi oznaczone drzeworytem Cesarzowej. Czy i tym razem znajdzie tam ratunek?
Znalezienie właściwego korytarza nie zajęło Emmie dużo czasu. Rozkład pokoi był taki sam jak w hotelu którym znała, tyle że ich zawartość była inna. Tym razem korytarz nie zawierał drewnianych drzwi, zamykanych na zamki elektroniczne. Tym razem był tam obskurny korytarz z upiornie wyglądającymi izolatkami. Emma czuła się właśnie jak szuler, któremu podczas gry zmieniono zasady. Nie było drzwi. Nie było… ucieczki?
Przełknęła ślinę i na miękkich nogach podeszła do drzwi, na których zgodnie z poprzednimi doświadczeniami powinien znajdować się symbol Cesarzowej. Z wahaniem przekroczyła próg, łudząc się jeszcze, że pomieszczenie zmieni się, gdy do niego wejdzie…
Nic takiego się nie stało. Izolatka po przekroczeniu progu... nadal była izolatką. Pokrytą napisami izolatką… bazgroły te nie układały się w żadną logiczną całość.”Byłem tu... będę tam”, “Nachodzi”, “Ty, który jesteś w naczyniu”, “Krew dla”... niedokończone urywki myśli. Obawy nie do wyartykułowania słowami, ni literami.
“Krew dla…” - to wystarczyło, by po plecach Faerith wspiął się zimny dreszcz a ona sama szybko wypadła z izolatki. Co tu się działo??
W głowie miała totalny mętlik… ale może jednak znajdzie tu coś, co jej pomoże? Mniej ostrożnie niż wcześniej ruszyła przez korytarze do hotelowej recepcji i przylegających do niej pomieszczeń kierownika, w których trzymano fiszki gości i całą dokumentację hotelu. Może znajdzie tam jakieś akta?
Hotel i szpital wydawały się swoimi lustrzanymi odbiciami. Szybko więc trafiła do dyżurki, która na szczęście była otwarta. Także znalezienie więc podstawowej dokumentacji zajęło Emmie chwilę. Papiery były nieco zniszczone, ale coś dało się z nich odczytać.
Wiele znajomych nazwisk na liście pacjentów. Laura Clark, Edgar Ricks, Andrea Gauthier, James Spade. Były tu numery ich izolatek, ale nic poza tym. Dokumentacja medyczna musiała się znajdować w gabinetach lekarzy.
W dyżurce był też spis personelu. Na pierwszym miejscu był ordynator szpitala, doktor Teodor Wuornoos, doktor Jean Pierre Savoy. Madelaine Faulcart pracowała jako sekretarka Jean Pierre’a, a Tony Di’Marco był księgowym głównym owego szpitala.
Dr Joan LaSall była zapisana jako rzecznik prasowy szpitala. Zaś Philip Gutierre jako szef Blackrose Foundation, która… Emma miała wrażenie, że zna skądś tę nazwę. Ale nie wiedziała, skąd.
Osobami powiązanymi z tą Fundacją byli Annabell Clark oraz Michael Montblanc. Ten ostatni pełnił zresztą rolę asystenta profesora. Także i Emma Waterson oraz Gerald Waterson mieli wyrobione przepustki, choć pewnie z tego powodu, że byli fundatorami szpitala i jego akcjonariuszami.
Oprócz nich było jeszcze kilkanaście nazwisk, ale tych Emma nie kojarzyła w ogóle.
Uwagę Emmy zwrócił też inny symbol, znajdujący się blisko herbu szpitala. Znajomy…


…ale skąd go znała? Z tych rozmyślań wyrwał ją odgłos kobiecych obcasów. Chybotliwy, nierówny, jakby nosząca je istota nie potrafiła w nich chodzić. Albo… nie używała ludzkich kończyn do chodzenia. Echo sprawiało, że ciężko było zlokalizować ów dźwięk.
Emma zaklęła w myślach i po zapakowaniu znalezionych dokumentów do torby, chociaż sama nie do końca wiedziała po co, przyczaiła się za kontuarem dyżurki, usiłując wypatrzeć źródło owych dźwięków.
Odgłos narastał… krok po kroku… głośny odgłos obcasów uderzających w posadzkę. Z korytarza prowadzącego do pokojów hotelowych, zapewne teraz pokojów dla pacjentów, wyszła pierwsza “żywa istota” jaką Emma dojrzała w tym miejscu… Przynajmniej pierwsza, którą wokalistka widziała z tak bliskiej odległości.


Kobieta, a właściwie trupioblade kobiece ciało obleczone w przyciasny strój pielęgniarki z twarzą oplecioną bandarzami, a może skórą... z toporkiem strażackim trzymanym w lewej dłoni. Poruszała się niezgrabnie i chaotycznie, jak marionetka z zerwanymi sznurkami. Jej kończyny wydawały się poruszać niezależnie od siebie, ciało wyginało w ekstatycznych pozach… Było coś niezwykłego w jej zachowaniu. A co gorsza, dotąd bezpieczna kryjówka jaką w teorii był ten hotel, przestawała być bezpieczna.
Niemniej makabryczna istota zdawała się nie zdawać sprawy z obecności Emmy, więc kobieta postanowiła przeczekać jej przemarsz modląc się w duchu, by jej celem nie była dyżurka… W razie czego miała kilka dróg ucieczki, ale wolała najpierw odwiedzić gabinet doktora Wuornossa, jakkolwiek bzdurnie jej to teraz brzmiało a także gabinety pozostałych lekarzy w poszukiwaniu kolejnych wskazówek… zanim opuści ten gmach… zapewne w pośpiechu.
Stwór co jakiś czas przystawał, zamierając całkowicie… niczym manekin na wystawie. Emma miała wrażenie, że wtedy właśnie się przysłuchuje. Że sprawdza otoczenie. Czasem zaś gdy ruszał, wydawał z siebie nieco… ekstatyczne jęki wyjątkowo zmysłowym kobiecym głosem. Mimo że nie miał chyba ust, z których mógł się ten dźwięk wydobywać. “Pielęgniarka” powoli przemieszczała się dalej, w końcu omijając dyżurkę. A Emma mogła w końcu wyjść, by… tylko gdzie Teodor miał gabinet?
Oczywistym rozwiązaniem wydawały się pomieszczenia właścicieli hotelu… Watersonów… lub gabinet jego dyrektora. Tak, czy inaczej, jej droga prowadziła na najwyższe piętro, które też było najbardziej luksusowo urządzone. Tam też się udała, znacznie ostrożniej i zdecydowanie ciszej, niż przed chwilą.

Drzwi do gabinetu dr Wuornossa były otwarte. Sam gabinet imponował wielkością. Na ścianach były rozwieszone różne dyplomy, jak i obrazy. Wyglądało na to, że Teodor studiował w Niemczech, bo pierwsze co się rzucało w oczy to dyplom ukończenia jakiś studiów w Universität zu Köln. Poza tym były różnego rodzaju średniowieczne ryciny pokazujące ówczesne metody leczenia. A także ów krzyż opleciony różą, tym razem otoczony łacińskimi słowami Fortitudo, Scientiæ, Fortiter, Aurum.
Uwagę Emmy przykuło też ciężkie solidne biurko, oszklona szafka z książkami z jednej strony i druga równie oszklona i zamknięta szafka z lekami w małych słoiczkach. Tam też stała oparta o ścianę broń dobrze znana Emmie. Strzelba na strzałki ze środkami usypiającymi. Tutejszych pacjentów traktowano podobnie, jak zwierzęta w Zoo. No i ostatnim, najbardziej niepokojącym elementem, była ciemna plama krwi na podłodze.
Wyglądało więc na to, że doktor rzeczywiście zginął… czy to z ręki Emmy Waterson czy też innej, nie miało znaczenia. Znaczenie miało jedynie to, że przez jakiś czas wszystko szło zgodnie z planem. Co i kiedy poszło nie tak? Bo musiało, prawda? Nie tak powinna skończyć się ta historia… czy jej rewers w Koszmarze był tą właśnie Emmą, którą widziała w wizji? Czy to dlatego miała taką obsesję na punkcie własnego wyglądu a jej domeną była krew? Wydawało się to dość logicznym uzasadnieniem…
Co jednak znaczyły dziwne słowa otaczające krzyż z różą?
Kobieta nie pierwszy raz widziała dziwne symbole, ale tamte były inne… chociaż… tamte symbole, czego nie tak trudno było się potem dowiedzieć, dotyczyły Różokrzyżowców. Czy więc to, co widziała tu, było ich herbem? Jak prosty krzyż - Templariuszy?
Jakieś popierdolone tajne bractwo, które dla własnego widzimisię zniszczyło życie innym ludziom… i sobie?
Emma westchnęła i zabrała się za penetrację biurka, jednym okiem zerkając czasem to na drzwi to na biblioteczkę. Broń położyła na blacie, skąd mogła ją w każdej chwili chwycić i użyć… jeśli będzie taka potrzeba.
Trzeba przyznać, że doktor Wournoos był oczytanym człowiekiem i władał kilkoma językami. Oprócz pozycji w języku angielskim, były tomy francuskie, łacina oraz niemieckie. Tytuły budziły jednak podejrzenia co do zainteresowań samego doktora. Historia i metody hipnozy, Farmakologiczne wpływanie na agresję (której to pozycji Teodor był autorem), Die Historie der Thule Gesellschaft, Historia Różokrzyżowców po francusku napisana, podobnie jak Rewolucja Francuska a mistyka i Goecja początki,
Clavicula Salomonis Regis w łacińskim oryginale. Heinrich Himmler biografia po angielsku. Sławne rody Siedmiogrodu. Oprócz nich były też książki po angielsku związane z psychiatrią, ale też i sporo pozycji powiązanych z parapsychologią i ezoteryką.
Potem zainteresowała się biurkiem, na którym stał monitor komputera, stary kalendarz i klawiatura. Komputera niestety uruchomić się nie dało z braku prądu, kilka szuflad było zamkniętych na klucz. Te, które były otwarte, zawierały odręczne notakti i jedynie kilka profili pacjentów z komentarzami.
Wśród nich nieduża kartka z wymalowanym symbolem i dopiskami.


A także informacją, że znak został wpasowany w salę operacyjną zgodnie zaleceniemi trójki starszych i czwartej. Kimkolwiek oni byli.
Poza tą kartką szczególną uwagę Emmy przykuły pozycje pisane po francusku - Historia Różokrzyżowców i Rewolucja Francuska a mistyka. Może znajdzie w nich jakieś odpowiedzi? O ile będzie miała czas je porządnie przejrzeć… dwa tomy wylądowały w torbie, a wokalistka po raz ostatni omiotła wzrokiem pomieszczenie.
Kim byli członkowie trójki starszych? Kim była czwarta? Razem z doktorem było już pięcioro a Emma Waterson miała w magazynku sześć kul. Jedną wpakowała między oczy Mary. Doktora Wuornossa miał zabić ktoś inny, ale kto ostatecznie zakończył jego żywot? Plama krwi na podłodze nie dawała odpowiedzi na to pytanie. Pustelnik? Mag? Kapłanka? Kolejne trzy ofiary, Gerald miał być piątą… dla kogo więc była przeznaczona szósta kula? Czy dla tego tajemniczego kogoś, kogo uwiodła, by spełniły się tylko jej pragnienia?
Niemniej dawało to co najmniej osiem osób zamieszanych w tę zbrodnię.
A także kolejny złudny trop, tym razem prowadzący do sali operacyjnej. Ale czy mogła go zlekceważyć? Czy mogła się tam nie udać…?
Z pewnością nie znajdzie tam wszystkich odpowiedzi, ale może choć kolejną wskazówkę, kolejny element układanki, który pozwoli jej zrozumieć znów odrobinę więcej… Emma zadrżała uświadomiwszy sobie, że będzie musiała wrócić do posiadłości, którą aż do tej chwili uważała za swój dom, by przeszukać ją dokładniej.
Powinna była to zrobić od razu, ale… nie potrafiła się przełamać. Z tamtym miejscem łączyło ją tak wiele wspomnień… a teraz także i makabryczna wizja. Ale skoro ostatecznie to właśnie Emma Waterson wcieliła w życie swój plan, w szufladach i szafkach mogły pozostać jakieś wskazówki…
Ale to później.
Najpierw sala operacyjna… która z pewnością mieściła się w miejscu hotelowej sali balowej, przestronnej, wygodnej i z doskonałym zapleczem…
Ruszyła więc tam czujna i skupiona. Wszak w każdej chwili mogła usłyszeć złowieszcze obcasy. A pistolet miał ograniczony zapas amunicji. Im bliżej była sali balowej, tym zapach krwi stawał się coraz bardziej natrętny. Czyżby zbliżała się do celu? Możliwie że tak, ale gdy zerknęła zza zakrętu na kolejny korytarz prowadzący do sali… zamarła.



Dziesiątki “pielęgniarek” zamarłych w powykrzywianych pozach, niczym szwadron żołnierzy pilnujących wejścia do garnizonu. Emma miała więc rację… sala operacyjna miała znaczenie. I dlatego była dobrze pilnowana.
Jeden magazynek nie wystarczy z pewnością, a zwracanie na siebie uwagi tylu pokręconych istot mogło się dla niej skończyć tragicznie… więc Emma równie cicho wycofała się na bezpieczną odległość by zastanowić się, co dalej. Nie sądziła, by w szpitalu znalazła jeszcze coś, co by jej pomogło rozprawić się z “pielęgniarkami”. Być może ogień byłby dla nich śmiertelny, ale musiałaby podpalić cały korytarz, a wtedy przez przypadek mogłaby spalić cały szpital…
Nagle poczuła się przeraźliwie samotna. Gdyby był z nią Gerald albo Sue… we dwoje pewnie coś by wykombinowali, a tak? Może w domu Mary znajdzie coś, co jej się przyda? A jeśli nie… może spróbuje poszukać pomocy u tych indian, o których mówiła ta żyjąca Mary? Bo policja z pewnością uzna ją za chorą psychicznie i skieruje na przymusowe leczenie.
Nagłe ukłucie strachu sprawiło, że zatrzymała się w pół kroku.

”...uda mi się w ogóle wyjechać z miasta…?”

Było nader prawdopodobne, że jeśli już raz wjechała do Silver Ring, to miejsce nie powoli jej opuścić swych granic… czy nie tak działała diabelska magia? To miejsce mogło być pułapką…
Zakręciło jej się w głowie i omal się nie przewróciła.
W takim stanie nie mogła przemykać korytarzami szpitala, z pewnością narobi hałasu i ściągnie na siebie zagrożenie, któremu nie sprosta. Dlatego też otworzyła pierwsze drzwi, jakie wyczuła pod dłonią i cicho zamknęła się w pokoju, by spróbować wziąć się w garść, nim podejmie próbę powrotu do miejsca, które wciąż nazywała domem…
Natrafiła na stary magazyn dla już niepotrzebnych sprzętów i mebli. Był tu stary fotel dentystyczny z ubiegłego wieku. Szafki, manekiny do wyładowywania agresji i najbardziej ponury z “eksponatów” tu zgromadzonych. Fotel do leczenia pacjentów za pomocą elektrowstrząsów… upiornie kojarzący się z krzesłem elektrycznym.
Po chwili wahania Emma wybrała fotel dentystyczny i usiadła na nim ciężko, zupełnie nie przejmując się pokrywającą mebel solidną warstwą kurzu. Niezbyt przytomnie rozglądała się po magazynie, wyławiając z półmroku kolejne sprzęty i eksponaty. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, co może się znajdować w szafkach, ale w tym momencie nie czuła się na siłach, by to sprawdzić. Dlatego też w końcu sięgnęła po Historię Różokrzyżowców i zaczęła powoli przerzucać kartki, szukając przede wszystkim ilustracji.
Większość obrazków była Emmie znajoma. Część podobna do tych napotkanych w muzeum. Wreszcie natrafiła na napotkany tutaj obrazek róży oplatającej krzyż i na krótki tekst na temat odłamu Różokrzyżowców o nazwie Noire Rose Grand Monde (Wielki świat czarnej róży), które było sektą powstałą w Nowym Orleanie tuż po rewolucji francuskiej. Wedle lakonicznego opisu ta loża różokrzyżowców skupiała się bardziej na rozwoju wewnętrznym członków niż na samym rozwoju świata. Wynikało to z przekonania jej członków, że ludzkość jest skażona złem i niegodna zbawiania. Co było traumą oświeconych arystokratów po tym, jak paryski motłoch zrobił rzezie w ich pałacach w imię Rewolucji.
Na tym jednak opis się kończy. Los Czarnej Róży nie został opisany, gdyż ów odłam był sektą odrzuconą przez główny nurt tej organizacji.

”Cudownie…”

Jakaś mroczna sekta, jakżeby inaczej! Emma przekartkowała jeszcze drugi tom, ten o Rewolucji Francuskiej, ale już bez większego przekonania. Uspokoiła się na tyle, by podjąć kolejne wyzwanie, jakim było niezauważone opuszczenie gmachu szpitala i powrót do posiadłości Mary Pidgeons… Sprawdzi ją dokładnie i jeśli będzie bezpiecznie, spróbuje odpocząć chwilę dłużej, niż tu.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 17-09-2014, 20:12   #119
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Michael Montblanc


Nikt go nie szukał. Możliwe że incydent ze szpitala zlekceważono. Możliwe że Michael został uznany z omam przepracowanej pielęgniarki. Możliwe, że jedynie wzmocniono szpitalną ochronę. Bo też nic się nie wydarzyło. Michael więc w przebraniu przemierzał Las Vegas szukając odpowiedzi na pytania których nie znał.


Za dnia Vegas traciło swój splendor. Neony gasły i gdzieś znikał nimb stolicy hazardu. Ulicami włóczyły się stada turystów i niedzielnych hazardzistów. Las Vegas… mafijne marzenie, było miastem hazardu dla maluczkich. Nie stało się snobistycznym Monako. Tu do kasyna wpuszczano w każdym stroju.
Ale Michael nie szukał teraz okazji do wygrywania pieniędzy. Nie był głupcem. Nawet tak wielki iluzjonista jak on, nie mógł bezkarnie oszukiwać przy karcianym stoliku. Nawet tak wielki iluzjonista jak on, nie zamierzał zadzierać z mafią, która nadal była subtelnie obecna w tym mieście.
Zamiast tego wyszedł poszukać biblioteki i… zaszedł do ezoterycznego antykwariatu. Jednego z wielu takich w Las Vegas. Bo w końcu gdzie uwierzyć w zaklinanie szczęścia, jeśli nie w stolicy hazardu.
Oprócz czterolistnych koniczynek, pierścieni atlantów i innych bzdetów mających przynosić szczęście przy stoliku, były tu dziesiątki talii tarota różniących się motywami i szczegółami kart. Bo w końcu talia ta służyła do gry, wróżenia bądź medytacji. Poradników do wróżenia było dziesiątki. Ale mimo to Michael znalazł mało na temat pochodzenia tarota. Najbardziej obiecująca książka...



… okazała się pseudofilozoficzną opuchniętą broszurą na temat powiązania kart z astrologią i reklamą autorskiego tarota Crowley’a. Jedna wielka strata czasu i pieniędzy. Tak jak szukanie znaczenia słowa Diavolo… co oznaczało diabeł. Jeszcze śmieszniejsze okazało się szukanie w internecie imienia Paolo Gianni . Co chwila Michael był odsyłany do kolejnych stron erotycznych, gdzie mógł sobie za opłatą pooglądać jakoś typka o posturze chippendalesa baraszkującego z kolejnymi aktorkami porno. Niewątpliwie pomyłka. Ale przecież nie mógł oczekiwać, że internecie będą wzmianki o starym sklepikarzu, który urodził się przed samą WWW. Zresztą samo Silver Ring nie miało strony, a informacje jakie znajdował były lakoniczne i dość mało ścisłe. Wspomniany był tylko jakiś incydent z FBI. Acz i to bez szczegółów.

Teodor Wuornoos



“Mój stary gabinet”- ta myśl przeszła przez głowę Teodorowi, chociaż przecież nigdy tu nie był. Ale mimo że widział to wszystko pierwszy raz, to każdy przedmiot wydawał mu się znajomy. Na ścianach wisiały wszak jego dyplomy w tym i ten honoris causa z uniwersytetu w Kolonii. Wyglądało na to, że tam właśnie Teodor studiował... w Niemczech. Na właśnie owym Universität zu Köln... uniwersytecie w Kolonii, co Teodor odczytał bez problemu, podobnie jak pozostałe teksty po łacinie i niemiecku. Pisarz znał te języki mimo, że żadnego z nich się nie uczył. W dodatku odczytywał terminy naukowe… a nie mowę potoczną. Obrazy były głównie różnego rodzaju średniowiecznymi rycinami pokazujące ówczesne metody leczenia. A także był tu krzyż opleciony różą, tym razem otoczony łacińskimi słowami Fortitudo, Scientiæ, Fortiter, Aurum: Wola, Wiedza, Śmiałość, Niezłomność… w dość luźnym tłumaczeniu. Kredo… kogo?

Nagle spojrzenie Teodora z symbolu padło na plamę zaschniętej krwi..i wszystko wróciło. Przez chwilę czuł zimny pot. Pamiętał tą scenę. To tu właśnie Joan go zabiła. To tu zastrzeliła go z zimną krwią. To tu upadł. To tu się wykrwawił. Oparł się o biurko czując jak serce szybko mu wali w klatce piersiowej.
Jego spojrzenie przebiegło po pokoju odruchowo unikając spoglądania na plamę. Jego dłonie powędrowały po rzeźbieniach biurka które… sprowadził z Bawarii? Było to autentyczne siedemnastowieczne biurko z.. tak, pamiętał. To biurko powinno mieć tajny schowek!
I rzeczywiście miało, tam gdzie je pamiętał… wciśnięcie go otworzyło tajną skrytkę. A w niej.. załadowany pistolet… kolekcjonerski model mausera należącego do nazistowskiego członka organizacji Thule, która… Pisarz czuł się skołowany, jak człowiek z amnezją próbujący poskładać swoje życie z kawałków. Ale przecież to nie było jego życie. Swoje dobrze znał. Był żołnierzem, weteranem, pisarzem… a nie doktorem psychiatrii i właścicielem nazistowskiego pistoletu, prawda?
Rozejrzał się po gabinecie. Oszklona szafka z książkami z jednej strony i druga równie oszklona i zamknięta szafka z lekami w małych słoiczkach. A on znał je wszystkie. Nic dziwnego, większość z nich była jego autorskimi mieszankami. I służyły do prania mózgów. Tuż obok szafki też stała oparta o ścianę broń dobrze znana Teo. Strzelba na strzałki ze środkami usypiającymi. Idealna na polowania na pacjentów.
I komputer na biurko. Źródło wiedzy, gdyby tylko pamiętał do niego hasło. I gdyby tylko prąd był w budynku.
Nagle… rozmyślania Teodora przerwał nierówny stukot kobiecych obcasów. Coś szło korytarzem obok gabinetu.

Emma Durand


Gdy dojeżdżała do domu swego lub Mary, chyba zaczęło zachodzić. Chyba… Emma bowiem nie widziała światła poprzez ciemne szare chmury barwy popiołu.Nie wydawało się by zanosiło się na deszcz. Te chmury wydawały się bardziej dymem okrywającym miasto. Że też wcześniej nie zwróciła na to uwagi.
Po drodze do Domu mijała sylwetki, przygarbione i chude… kryjące się w mgle. Stwory. Ludzie to być nie mogli. Ich chód był niepewny, chybotliwy.
Na szczęście były też powolne… czymkolwiek były stwory kryjące się w mgle.
Robiło się już ciemniej, gdy Emma zaparkowała samochód tuż przy drzwiach domu tak ważnego dla niej.
Gdy wchodziła do salonu swego mieszkania, gdy oglądała kanapę i meble… te widoki budziły w niej wspomnienia. Problem polegał na tym, że nie były to wspomnienia wokalistki. Emma przypominała sobie jak baraszkowała tu z Mary i Geraldem i ze zmysłową kobietą oraz… kimś jeszcze. Nie potrafiła sobie przypomnieć z kim była ta orgia i po co… ale… ta Emma nie ograniczała siebie pod żadnym względem.


Tyle że o wiele bardziej dbała o swe ciało, niż Mary. Kolejne pokoje przypominały jej jak planowała z mężem rozgrywki polityczne. Jak Mary uwiodła pewnego polityka i nagrały jego baraszkowanie. Potrzebowała tego jako materiału do szantażu, bo… nie pamiętała. Przy starym odtwarzaczu wideo leżały kasety z nagranymi występami Pidgeons. Na jednej z nich znajdował się ów materiał do szantażu. Emma nie pamiętała na którym. Nie wiedziała też, Mary ukryła swój wideo-pamiętnik. Pidgeons traktowała go jako swoistą polisę. Emma weszła na górę


i skręciła do… swojej … sypialni Mary. Dobrze jej znanego miejsca. Toaletka. Plamy krwi na łóżku. Tu zginęła Mary. Polisa zawiodła. W nowej odsłonie… nie miała znaczenia. W nowej odsłonie… czego?
Emma przetrząsnęła toaletkę, potem szafy. Znalazła jedynie drobiazgi bez znaczenia. W tym domu nie było to czego szukała. Gdzieś w głębi duszy zaczynała rozumieć, że Mary stała za bardzo z boku. Że była nieważna. Że nie dostała karty. Że cokolwiek jest w jej mieszkaniu, nie odsłoni tajemnicy przed Emmą. Że sekrety kryją się w jej domu. Ale gdzie jest jej dom?
Na razie musiała zabezpieczyć ten. Po mieście kręciły się potwory. Może nie tak niebezpieczne jak te z koszmaru, ale zapewne też groźne. A w dodatku zbliżała się noc.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-09-2014, 10:14   #120
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Teodor czuł się zagubiony. Zagubiony i zmęczony. Miasto z jego dzieciństwa wyglądało teraz jakby wynurzyło się z piekielnego snu. Hotel okazał się szpitalem dla szaleńców.

Życie pisarza stanęło do góry nogami i szczerzyło doń zęby w tej kretyńskiej pozycji.

Te wspomnienia! Te przebitki! Ta pewność, że zna meble w biurze! Znajomość języków, których wżyciu Teo się nie uczył.

Był zmęczony. Bardzo zmęczony.

Przez chwilę po prostu siadł w fotelu z lekko popękanym obiciem, za zdobionym biurkiem i siedział zasłaniając twarz. Nie robił niczego więcej. Po prostu siedział bezczynnie, kryjąc się za ciepłym wachlarzem brudnych dłoni.
Przyjrzał się broni, którą znalazł w biurku i po chwili namysłu postanowił ją zabrać. Dwa pistolety to nie jeden. Strzelba na strzałki też mogła się przydać, ale „sikacze” z ulicy raczej nie wyglądały na takie, które powstrzyma środek uspokajający. Czymkolwiek były te kreatury zapewne potrzebowały mniej finezyjnych rozwiązań.

Teodor wstał i podszedł do biblioteczki. Przez chwilę chodził przy niej wodząc palcami po zakurzonych grzbietach ustawionych na półkach wolumenów. Zebrano tutaj książki o psychologii i psychiatrii powiązane z książkami o ezoteryce, hipnozie i tajemnicach umysłu. Teo zauważył, że nauka mieszała się wśród nich z pseudonauką, ezoteryką i magią. Uwagę pisarza przykuł w końcu wyróżniający się napisany po łacinie, opasły tom, który wyglądał na jedną z najważniejszych pozycji w księgozbiorze.
Clavicula Salomonis Regis Mniejszy Klucz Salomona.
Teo czy też niechciane wspomnienia rozpoznawały ten XVII-wieczny grimuar anonimowego autora i jedną z najbardziej popularnych demonologicznych ksiąg. Nie pamiętał dlaczego ta księga tu stała, ale wiedział że była ważna. Wiedział też, że brakuje dwóch innych książek, ale nie pamiętał jakich. Zmarszczył brwi przez chwilę próbując sobie to przypomnieć, ale bez skutku.

Po chwili wahania Teo zdjął księgę z półki i wrzuciło swojej niedużej torby podróżnej, którą zabrał z samochodu.

Potem podszedł do szafki na leki. Oszklona gablota była zabezpieczona antywłamaniowo, pełna leków psychotropowych, w tym jego autorskich mieszanek opartych o narkotyki. Teo potrafił je rozpoznać, wiedział do czego których użyć, znał nazwy… Wiedział, że część była nielegalna, bo za ich pomocą robiono pranie mózgu. Wiedział że nie da się rozbić pancernej szyby. Pamiętał też że w biurku, tam gdzie ukrył zabytkowy pistolet, schował też klucze. Wystarczyło tylko sięgnąć głębiej.

Wrócił do biurka i dokładnie sprawdził szufladę bez trudu znalazł potrzebny mu klucz w … towarzystwie innego, dużego, zdobnego. Skoro ukryto go tutaj (nadal miał opory przed przypisaniem sobie tego działania), to oznaczało, że klucz jest ważny. Teo starannie schował go do wewnętrznej kieszeni kurtki, tam gdzie trzymał owiniętą w folię kartę tarota.

Podszedł do szafki z lekami dopasowując klucz do zamka.

I wtedy usłyszał kroki.

W pierwszej chwili pomyślało Joan. Nieregularność stukania obcasów mogła świadczyć o tym, że idąca osoba jest ranna, potrzebuje pomocy. Albo, że ma problemy z koordynacją ruchów. Wiedząc, jak skończyła się ostatnia pomyłka, gdy wziął „sikacza” za Joan. Teraz nie miał zamiaru popełnić tego błędu. Jak się okazało słusznie, bo kiedy wychylił lekko głowę przez drzwi ujrzał paskudną, pokraczną poczwarę, która przypominała zrodzoną w umyśle szaleńca pielęgniarkę.

Ruchy „kobiety” były dziwnie nieskładne, jakby „dziewczę” miało poważnie porażony centralny ośrodek ruchowy i problemy ze skurczami mięśni, jak ktoś kto ma problem z drżączką poraźną, ale w jakiejś skrajnej, epileptycznej postaci.

Boże!

Skąd on to wszystko mógł wiedzieć? Skąd posiadał taką wiedzę medyczną?!
Nie zastanawiał się jednak dłużej nad tym problemem, tylko po cichu wycofał do gabinetu. Bezszelestnie znalazł się przy biurku i schował za potężnym meblem obserwując z uwagą „pielęgniareczkę”.

Miał zamiar przeczekać, aż ta odejdzie na bezpieczną odległość. Potem chciał sprawdzić zawartość szafki na leki, wziąć karabin i poszukać zasilania awaryjnego. Szpital powinien mieć taki generator. A potem chciał wrócić do gabinetu, włączyć komputer i sprawdzić, co też za tajemnice skrywa w swoim wnętrzu. Miał nadzieję, że podobnie jak inne rzeczy, przypomni sobie hasło do niego lub znajdzie jakiś inny sposób by sforsować potencjalne zabezpieczenia.

Na razie jednak czaił się, wstrzymując oddech , aż niechciany personel medyczny pójdzie w cholerę. A gdyby nie poszedł – cóż. Kula w łeb powinna załatwić sprawę.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172