Harris przez chwilę dał się ponieść przyzwyczajeniom, wydając polecenia towarzyszom. Wierzył że każda grupa musi mieć kogoś, kto szybko zdecyduje o kierunku, nada chaosowi wokół pozory choćby ładu. Niestety to nie byli żołnierze, a Jeb widać nie zasłużył sobie na ich zaufanie, a tym samym posłuszeństwo.
Powolnym ruchem, jakby powietrze wokół przyjęło konsystencję melasy, opuścił uniesiony ku twarzy Zephyra rewolwer. Spoglądał na niego nieufnie, nie odczuwając zdziwienia większego niż dotychczas, kiedy młodzieniec wyrzucał z siebie kolejne porcje rewelacji. Człek rozsądny nijak by w takie banialuki nie mógł uwierzyć, w obecnym stanie ducha Jeb brał jednak wszelkie niedorzeczne wydarzenia na spokojnie. Przekroczono granice normalności, teraz już nie ma się czemu dziwić.
Nie zdziwił się więc zbytnio, gdy pani Reed rozpoznała w młodzieńcu niewiastę. Ot, kolejna kropla dziwności w morzu nieracjonalności. Sam był kiedyś świadkiem niesmacznej sytuacji, kiedy to jedna z tancerek rewii w Claysburgu, okazała się być przebierańcem. A nogi miała zgrabne, jak mało która. Rzecz wzbudziła straszliwe zgorszenie, kiedy się okazało, że tancereczka chodziła na pięterko z co bardziej pijanymi, przymuszając uczciwych kowbojów z okręgów Clay i Brokeback Mountain do czynów sodomicznych. Kiedy się owi kowboje zwiedzieli, że amatorka greckich uciech ma na imię James, a nie Lola, dokonali sprawiedliwego sądu nad grzesznikiem, który swym cierpieniem odkupił przewiny, a d tego dostarczył nie lada uciechy rozlicznym gapiom.
Harris nie interweniował naonczas, uznając samosąd za całkowicie zrozumiały. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby brodaci faceci w sukienkach się zaczęli pokazywać, niech ich licho porwie.
Dyskusje dobiegały końca. Panna Zephyr napędziła wszystkim tęgiego stracha, o ile dało się w ogóle bać jeszcze mocniej. Indiańskie trolle lękające się wody, też wydumała. Z drugiej jednakoż strony, łatwiej pojąć zdarzenia wcześniejsze, znikających ludzi, czy śmierć w obozie pod samym nosem wart.
Mimo wszystko zupełnie nie ufał podejrzanej dziewczynie, której opowieść zmuszała ich do opuszczenia względnie poznanego terenu, na rzecz panicznej ucieczki w mroki pueblo.
Coś jeszcze nie dawało Harrisowi spokoju. Poczciwy Shilah, blady, gorączkujący przy tym, oddychający z trudem.
Bez ceregieli sięgnął do podręcznych zapasów. Dobrze zabezpieczona strzykawka, flakonik z arcysilnymi opiałami. Wciągnął zawartość, zręcznie usunął nadmiar powietrza, wbił igłę w udo rannego metysa. Zapomnienie spływało z każdą kroplą cieczy oddalając ból i spowalniając oddech biednego Shilaha. -Nie możemy uciekać dość szybko z takim obciążeniem. To co dostał nie zabije go od razu, ale odejdzie w spokoju i nieświadomości. Teraz ruszajmy.
Nie czuł najmniejszego nawet wyrzutu sumienia ułatwiając odejście rannego. Kto wie, może nawet zapewnił mu lepszy los, niż czeka kogokolwiek z pozostałych?
Lekkim zamachem posłał pustą strzykawkę w ciemność. Pewnie już i tak żadne medykamenty się nie przydadzą. Postanowił porzucić wszelkie narzędzia, zgarnął tylko resztki prowiantu i wody, oraz broń.
Nie zapomniał jednak o małym, srebrzystym ostrzu skalpela, którym jak obiecał sobie, wykastruje Diabła.
__________________ Pусский военный корабль, иди нахуй |