Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2014, 14:14   #94
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Śmierć, jaka spotkała Shilaha, mimo że była rozwiązaniem ostatecznym, była wyjątkowo łagodna. Wręcz pieszczotliwa. Mieszaniec odszedł w sen pozbawiony bólu, z którego – niestety – już nigdy się nie miał obudzić.

Mogli potępiać czyn Harrisa. Mogli czuć moralne obciążenie, ale – po zastanowieniu i odrzuceniu sentymentów – musieli w duchu przyznać, że takie rozwiązanie było najlepsze dla grupy. Ranny zmuszał do wysiłku dwóch ludzi, uszczuplając siłę bojową. Wymagał stałej opieki, a niesienie go przez pustkowie mogło przesądzić o ich życiu lub śmierci. Oczywiście ten marsz przez dzikie tereny był, jak na razie, w sferze pobożnych życzeń. Teraz bowiem czekało ich stawienie czoła czemuś, co wydawało się nie pochodzić z tego świata.

Zephyr nie zareagowała na szczęk broni bankiera. Szła posłusznie, bez lęku, mimo że przecież nawet przypadkowe potknięcie Olsena o jakiś niewidoczny w ciemnościach nocy kamień, zmieniłoby głowę dziewczyny w krwawą breję. Było w Lou Zephyr, czy jak tam naprawdę się uciekinierka nazywała, coś dziwnego. Nie niepokojącego, lecz intrygującego. Jakby za zielonymi, roziskrzonymi oczami skrywała się wiedza zupełnie nie pasująca do młodej twarzy o delikatnych, miękkich rysach. Jakaś skryta głęboko w nich tajemnica, której rozwiązanie stawało się obsesją każdego, kto o niej pomyślał.

Zostawili Shilaha pogrążonego we ostatnim jego śnie i zagłębili się w ciemność, pomiędzy zrujnowane zabudowania pueblo.

Idąc wyraźnie czuli obecność jakiś stworzeń blisko. Jednak te całe tse akoos, czy jakoś podobnie, trzymały się poza zasięgiem światła rzucanego przez niesione pochodnie. Czuli też drżenie ziemi, którą w nierównych odstępach czasu przeszywał jakiś wstrząs, jakby pod powierzchnią skał i ziemi raz za razem dochodziło do wybuchu. Nic jednak nie słyszeli, poza swoimi przyspieszonymi oddechami oraz stukotem poruszanych butami kamieni.

Dziwne turlanie, które zmusiło ich do opuszczenia postoju, ucichło.

Czujne oczy członków grupy pościgowej co jakiś czas dostrzegało ukradkowe poruszenie gdzieś, na skraju widzenia, ale kiedy koncentrowało się na tym miejscu swoją uwagę, niczego poza ciemnością nie zdołali dojrzeć. Jednak te liczne, niepotwierdzone alarmy, powodowały że nerwy mieli napięte do granic psychicznej wytrzymałości.


Przewodniczka doprowadziła ich do zwalonej ściany puebla – osuwiska kamieni i macierzystej skały, które pod dość stromym kątem pięło się w górę, wzwyż puebla. Niektórzy splunęli z niechęcią – najwyraźniej czekała ich nieprzyjemna wspinaczka.

- Zsunęłam się tędy – Lou Zephyr zatrzymała wzrok na zawalisku. – Miałam dużo szczęścia, że niczego sobie nie połamałam.

- Nie ma innej drogi? – padło rzeczowe pytanie, chociaż w ciemnościach trudno było zorientować się, kto je zadał.

- Jest jeszcze przez lepiej zachowaną część puebla – wyjaśniła „przewodniczka” po chwili zastanowienia. – Ale Harper wciągnął drabinę. Jednak jest was tylu, że pomagając sobie wzajemnie powinniście dać radę sforsować te cztery kondygnacje, które dzielą nas od najwyższej części pueblo.

Wiedzieli, co dziewczyna ma na myśli. Indianie zamieszkujący te niegościnne, dzikie tereny, wypracowali ciekawą technikę obronną. Puebla były jak ufortyfikowane miasta – twierdze. Budowane piętrowo, poziom nad poziomem, po kilka a nawet kilkanaście kondygnacji w górę. Dom nad domem. Aby wejść na wyższe piętro korzystało się z drabin wypuszczanych przez specjalny otwór w dachu – podłodze wyższej kondygnacji. Różnica wysokości plus grube ściany czyniły puebla trudno dostępne dla wrogów. Oczywiście pojawienie się broni palnej zmieniło bardzo wiele w kwestiach niedostępności puebla, niemniej jednak dzięki tej sprytnej sztuce fortyfikacji, nawet teraz zdobycie puebla bywało problematyczne.

- Wejście na kolejne piętro jest trzy domy od nas. Harper zostawił tam nasze konie.

- Strażnicy?

- Zostałam tylko ja i on – coś w tonie głosu Lou Zephyr mogło zaniepokoić co bardziej wyczulonych na ludzkie emocje słuchaczy.

W tym głosie była jakaś złowieszcza nuta, jakaś ukryta groźba, której znaczenia trudno było jednak się domyślić.

- Ja bym jednak proponowała wejść tędy. Będzie szybciej, chociaż bez wątpienia ryzykowniej.

Nim zdążyli podjąć decyzję, którą drogę wybrać, coś wyprysnęło z ciemności.
Szybki, rozmazany kształt. Jednak nie tak szybki, jak Price.

Rewolwerowiec zadziałał instynktownie posyłając dwie szybkie kulki w kształt! Nikt inny nie miał dogodnej pozycji do oddania strzału.

Dał się słyszeć bolesny skrzek i równie szybko, jak z niej wyskoczył, stwór zanurkował z powrotem w ciemność nocy.

Ani Price, ani nikt inny nie zdążył przyjrzeć się napastnikowi. Nim pochłonęła go noc, mogli tylko stwierdzić, że był on wzrostu kilkunastoletniego dzieciaka, o dość znacznej nadwadze i w jakiś sugestywny sposób przypominał przerośniętą, poruszającą na dwóch nogach żabę lub nietoperza, bo chyba stwór miał wielkie, szpiczaste uszy.

Wszystko odbyło się tak szybko, że gdyby nie fakt, że na kamieniach coś dymiło - czarna, gęsta posoka – mogli by uznać, że pojawienie się kreatury było tylko zbiorowym omamem.

Posoka na ziemi świadczyła jednak o czymś jeszcze.

A więc Lou Zephyr skłamała! Te stwory dało się zranić kulami.

Dziewczyna jednak wyglądała na autentycznie zaskoczoną tym faktem.
Z ciemności znów doszło ich to złowieszcze klekotanie.

Atakujący musiał być zwiadowcą, lub kimś podobnym, wydawało się bowiem, że tym razem stwory wracają w większej grupie.

Decyzję o tym, czy ryzykują wspinaczkę, czy szukają drogi przez budynki, czy też zostają tutaj i bronią się do skutku, musieli podjąć naprawdę szybko.
 
Armiel jest offline