Poniedziałek, 16 października 2006 roku, godz. 08:00 Anna Wierzbowska przeżyła bardzo miłą i regenerującą noc w bezpiecznym i przytulnym zaciszu Villi Lawenda. Łóżko okazało się nadzwyczaj wygodne, a brak lęków i stresów związanych z miejscem noclegu sprawiły, że obudziła się w wyjątkowo dobrym humorze. Mimo iż jej pokój znajdował się na pierwszym piętrze, przez lekko uchylone okno doleciał ją zapach świeżo parzonej kawy i szczęk sztućców. Najwyraźniej w stołówce zaczęto już wydawać śniadanie. Dziewczyna przeciągnęła się ziewając i podłożyła obie dłonie pod głowę. Miała nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie bardziej pozytywny niż poprzednie. Powylegiwała się jeszcze chwilę, aż w końcu z westchnięciem opuściła ciepłe pielesze, aby się umyć i ubrać. Było już bliżej dziewiątej kiedy zeszła na dół. Przy recepcji na stojaczku znalazła mapki turystyczne okolicy, a na tablicy korkowej dostrzegła informację o planowanym na wieczór grillu w ogródku. Towarzyszyć miał mu recital gitarowy w wykonaniu lokalnego celebryty. Na myśl o gitarze Anna zasępiła się, przypominając sobie o Krzysztofie. Czy naprawdę minęły dopiero dwa dni?
Noc upłynęła Arkadiuszowi dość niespokojnie. Parę razy wybudzał się ze snu – było mu raz zimno, raz gorąco. Do tego miał wrażenie, że po północy ktoś kręcił się w magazynie, znajdującym się między pralnią a punktem medycznym. Wyraźnie słyszał szuranie obuwia i jakieś szepty. Kiedy jednak wstał i wyjrzał na korytarz nie dostrzegł nikogo. W zaspanym umyśle zakołatała mu myśl, że przecież dzisiaj poniedziałek – dzień przyjazdu samochodu dostawczego z Bańkowa. Być może bracia Cyrus i Metody robili spóźnioną inwentaryzację. Ponieważ nic więcej się nie działo, Arkadiusz z powrotem rzucił się na łóżko i tak dotrwał do rana. Przy śniadaniu zastanowił go brak obecności obu braci. Czyżby zjedli śniadanie wcześniej, albo postanowili je opuścić? Po posiłku postanowił zajrzeć do ogrodu i piwniczki. Ogród był spokojny, senny i zamglony, jak to o jesiennym poranku. Jedynie w kącie ogrodu, tuż przy budce narzędziowej Arkadiusz dostrzegł świeżo wykopany dołek. W pierwszej sali piwniczki nie zastał nikogo. W beczkach spokojnie leżakowało sobie i dojrzewało wino. Zapukał do drzwi spiżarni, w której przechowywane były pozostałe przetwory. Odpowiedziała mu cisza. Gdy nacisnął klamkę, okazało się, że drzwi są otwarte. Było to dość dziwne zważywszy na to, że brat Cyrus zawsze pamiętał o ich zamykaniu. Pomieszczenie nie wzbudzało jakichś większych emocji. Na półkach piętrzyły się słoiki i butelki z kolorowymi etykietkami. Jedynie dywan leżący na podłodze wydawał się nieco przekrzywiony. O ile zawsze nie był tak niedbale rzucony, tego Arkadiusz nie mógł przecież wiedzieć. Jarosław „Bor” Borsuk zaspał. Była prawie druga, kiedy w końcu, po trzeciej szklance whisky, zasnął nad papierami. Śniły mu się dziwne rzeczy – widział zakapturzonych mnichów idących klasztornym dziedzińcem. Nieśli oni kadzidło i śpiewali jakiś chorał gregoriański. On sam szedł za nimi w pewnej odległości. Nagle jednak jego uwagę przykuła studnia na dziedzińcu. Na jej daszku siedziała wrona i krakała dość donośnie. Klasztorne echo potęgowało jej głos. „Bor” podszedł do studni. Wrona odleciała. Posterunkowy dotknął korby i zaczął wyciągać z głębi wiaderko. Nienaoliwiony łańcuch skrzypiał przy każdym obrocie. Jeszcze kilka ruchów i wiadro znalazło się na wysokości torsu mężczyzny. Chwycił je obiema dłońmi i zajrzał do środka. To co zobaczył sprawiło, że omal nie wypuścił go z powrotem. W środku była odcięta głowa Krzysztofa Damiańczuka. Dokładnie w tej samej chwili usłyszał jak przez mgłę dźwięk dzwonka. Czy to dzwonią na mszę? Z trudem otworzył oczy. Telefon komórkowy rzucony niedbale na biurko terkotał bezlitośnie. Klnąc pod nosem na czym świat stoi Borsuk spojrzał na wyświetlacz. Laboratorium.
- Borsuk – rzucił krótko do słuchawki pocierając obolałe oczy i tłumiąc ziewnięcie.
- Dzień dobry panu, tu Alicja. Mamy już pierwsze wyniki analiz, o które pan prosił. Myślę, że to ważne. – kobieta na chwilę zawiesiła głos, czekając na jakąś reakcję. Wobec braku takowej podjęła wątek - W próbce pokarmu znaleźliśmy dość spore ilości cykutoksyny. Rozumie pan – cykuta. Ta sama, która ponoć zabiła Sokratesa. Jej pochodzenie w jedzeniu jest wyraźnie roślinne. Podejrzewamy, że to sproszkowany szalej jadowity. Julia Kwaśniewska od godziny była już na nogach. Zrobiła rano dla zdrowia małą przebieżkę po okolicznych łąkach i teraz, zdrowo zdyszana, wzięła prysznic i przebrała się w policyjny mundur. Posterunkowy Borsuk kazał jej przybyć do opactwa między 9 a 10. Mając więc chwilę czasu postanowiła spotkać się z Anną Wierzbowską. Co prawda dziewczyna została już przesłuchana, ale mogła przecież sobie coś przypomnieć, albo zwyczajnie woleć nie mówić o niektórych przypuszczeniach. Przede wszystkim należało się upewnić, czy turystka nie potrzebuje pomocy psychologicznej. W końcu bycie świadkiem zabójstwa to nie lada przeżycie. Policjantka zastanawiała się też, czy w tym ferworze śledztwa ktokolwiek pamiętał o powiadomieniu o śmierci Krzysztofa jego rodziców. Przelała jeszcze kawę do kubka termicznego i pięć minut później parkowała swój motor pod pensjonatem Villa Lawenda. Okazała na recepcji legitymację i została skierowana do pokoju, w którym przebywała Anna. Paweł Wilamowski, jak zawsze o tak wczesnej porze, pogrążony był we śnie. Brak jakichkolwiek nowych tropów od Karoliny nieco ostudził jego początkowy zapał. Nie liczył jednak na łatwe i szybkie wyjaśnienie sprawy. Przede wszystkim musi dziś odzyskać zaparkowane pod klasztorem auto. Może Zbyszek będzie też miał już jakieś nowe wieści. No ale na razie trzeba zebrać siły. Podrzemie jeszcze z godzinkę.
Ostatnio edytowane przez Ribesium : 03-09-2014 o 19:42.
|