Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2014, 19:28   #36
Ribesium
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
Zielarka, gwałtownie wybudzona ze snu, przyglądała się dość nieprzytomnie świetlistej postaci. Przez chwilę próbowała sobie przypomnieć, gdzie już widziała tę cudnej urody kobietę - prawdopodobnie najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek spotkała. Po chwili intensywnych rozmyślań wspomnienia z festiwalu wróciły.

-Tak, ja jestem Ansley Aldursdottir - przytaknęła tłumiąc ziewnięcie i pochylając głowę na powitanie, nie była bowiem pewna, jaki gest należy uczynić w obecności kapłanki. Czy powinna dygnąć albo przyklęknąć?
Uśmiech powiększył się na ustach kobiety , gdy ta zbliżyła się i… przytuliła zielarkę na powitanie. Objęła ją swymi delikatnymi ramionami, przez chwile trwając przy niej w bezruchu.
- Ciesze się, że w końcu mogę cię spotkać. - westchnęła, w końcu oddalając się na pół kroku od młodej dziewczyny. - Chociaż jesteś młodsza niż myślałam… - dodała, przesuwając wzrokiem po ciele dziewczyny.
Tego się Ansley nie spodziewała. Stała sztywno jak słup soli, podczas gdy kapłanka przytulała ją do siebie. Co znaczyło to “w końcu”? Czyżby na nią czekała?
-M...Mnie też jest miło - bąknęła niepewnie dziewczyna, zahipnotyzowana spojrzeniem świetlistych oczu. Były czyste jak arktyczne jeziora porozrzucane na północnym wybrzeżu Eresdur i błękitne jak bezchmurne niebo w lecie, okraszone radosnymi promieniami słońca.
-Czym mogę służyć? To znaczy… Czemu… Ten zaszczyt - nie bardzo mogła się wysłowić czując, jak robi się czerwona od stóp do głów. Przyszło jej do głowy, że nawet Anzelm nie wywarł na niej nigdy aż takiego wrażenia.
- Służyć możemy jedynie Bogom, bliźnim co najwyżej możemy starać się pomóc. -odparła swym dźwięcznym głosem. - Moje obecne imię to Luhar, możesz się tak do mnie zwracać. -przedstawiła się, splatając ręce niczym do modlitwy. Ułożyła je na swoim padołku, po czym zbliżyła się do łóżka Leony. - Jak się czuje promień przeszywający mrok? -zapytała, przyglądając się wojowniczce. - Widzę, że podałaś jej wywar z szałwi, to na pewno uśmierzyło ból.
-Tak, zimne okłady, szałwia i jeszcze napar z czarnego bzu. Obniża gorączkę, działa napotnie i przeciwzapalnie, no i wzmacnia odporność. Niestety nic więcej zrobić nie mogę - asystowałam przy operacji, ale jako takiego wykształcenia medycznego nie mam. Możemy tylko czekać. Leonajest silna, na pewno z tego wyjdzie - wyraziła szczerą nadzieję po raz kolejny zdejmując z czoła de Mar ściereczkę, maczając ją w chłodnej wodzie, wyżymając i kładąc z powrotem na czole pani rycerz.
- A panią, lady Luhar, co tutaj sprowadza? Myślałam, że kapłanki raczej nie opuszczają swojej świątyni - przeniosła wzrok na niebiańsko piękną kobietę.
- O tym zaraz… najpierw musimy sprawić by oko boga nocy, przychylnie na nas spojrzało. -stwierdziła, chwytając w swe delikatne dłonie oparcie łóżka. - Musisz mi pomóc, sama nie dam rady. Trzeba je przesunąć do okna. -wyjaśniła, a jej usta ozdobił niewinny słodki uśmiech.
Ansley zamrugała, nie do końca pewna, czy kapłanka mówi poważnie. Bez słowa jednak spełniła jej prośbę. Zastanawiała się przy tym, czy taka krucha istota w istocie zamierza własnoręcznie przesuwać ciężki mebel. Z lekkim westchnieniem położyła swe dłonie na ramie łóżka. Miała nadzieję, że Leona waży mniej, niż na ile wygląda.
Kobiety z trudem przesunęły dębowe łoże, wraz z olbrzymia kobietą. Mimo kruchego wyglądu, kapłanka nie marudziła oraz była pomocna w tej czynności.
- W świątyni wiele rzeczy muszę robić sama… nie lubię wyręczać się innymi. -wyjaśniła, gdy w końcu dopchały Leonę do okna. Blask księżyca opadł na całe ciało wojowniczki, gdy Luhar otworzyła okiennice na ościerz.
- Oko naszego Pana mocno dziś świeci, to dobrze… -stwierdziła, kładąc swoją delikatną dłoń na bandażach De Mar. - Niechaj więc zobaczy jaką ofiarę poniosła jego wierna owieczka, niech spadnie na nią łza i pocałunek, woda która leczy oraz wargi które uśmieżą ból. - wyrecytowała cicho, po czym ku zdziwieniu Ansley przyklęknęła i pocałowała lekko brudny bandaż.
Ten nagle pokrył się wodą, jak gdyby dopiero co wpadł do bali. Leona wzdrygnęła się lekko przez sen, jej ciało naprężyło się jak struna by zaraz znowu się rozluźnić. Kapłanka pobladła lekko, ale uśmiech nie zszedł z jej twarzy. Powolnym ruchem, zaczęła rozcinać bandaż. Użyła do tego malutkiego, ozdobnego noża o ostrzu w kształcie sierpu księżyca, który wyjęła z bufiastego rękawa. Gdy opatrunek opadł na ziemię na miejscu rany… była jedynie podłużna, jasna blizna.
- Nasz Pan ponownie okazał swoja łaskę, niech chwała opiewa jego imię, a wieczna noc trwa zawsze. -wyrecytowała piękność, prostując się na równe nogi. Gdy stanęła, zachwiała się jednak niczym po wyczerpującym biegu. Musiała podtrzymać się ściany by nie upaść.
Ansley, dość przytomnie jak na środek nocy, natychmiast podsunęła kapłance krzesło i pomogła jej usiąść. Zaraz też przyniosła szklankę wody z sokiem malinowym, który świetnie gasi pragnienie i regeneruje siły. To, co zobaczyła przed chwilą zdawało jej się niewiarygodne, nie śmiała jednak kwestionować boskiej interwencji w uleczenie Leony. W końcu czyż od początku swojej podróży nie doświadczyła już różnych dziwnych zdarzeń?
-Bardzo dziękuję za pomoc mojej znajomej, lady Luhar - przyklęknęła obok kobiety aby sprawdzić, czy ta czuje się lepiej - Powiedz, jak mogę się odwdzięczyć? Czy mogę zrobić coś dla ciebie, albo boga Lunara? - przyszło jej też do głowy, aby zapytać kapłankę o Kryształowy Sen. Najpierw jednak poczuła obowiązek odwdzięczenia się za okazaną pomoc.
- Nie musisz mi się odwzdzięczać niczym specjalnym, po prostu żyj Ansley. -westchnęła kobieta, biorąc łyk wody z sokiem. - Jeżeli to co widziałam było prawdą, prędzej czy później odpłacisz mi, jak i wielu innym ludzią z Eresdur.
- Co masz na myśli, pani? - Ansley poczuła niespodziewany ucisk w żołądku. Jak wtedy, kiedy we śnie spadała z ogromnej chmury - Co takiego widziałaś i jaki los myślisz, że mnie czeka? - spytała z trwogą.
Kapłanka przechyliła lekko głowę. - Jesteś pewna swego pytania? Czy nie uważasz, że czasem lepiej żyć, nie znając przyszłości? Znajomośc prawdy, może sprawić, że będziemy do niej dążyć nie bacząc na konsekwencje. - zapytała, lustrując wzrokiem zielarkę.
-Mimo wszystko wolałabym wiedzieć. Ostatnio dzieje się wokół mnie strasznie dużo dziwnych rzeczy… Do tej pory mieszkałam w chatce razem z babcią i moje życie płynęło, co tu dużo mówić, nudno, ale jednocześnie bezpiecznie. Odkąd jednak wyruszyłam z Anzelmem w podróż wszystko się skomplikowało. Najpierw zerwałam w nocy w jeziorze jakiś magiczny kwiat, o nazwie Kryształowy Sen. Od tego czasu mam koszmary i jakieś katastroficzne wizje pożaru… I jakiegoś demona, czy czegoś w tym rodzaju, który patrzy na mnie złośliwie i szczerzy zęby w uśmiechu. Staruszek, który wyciągnął mnie z jeziora i tym samym uratował mi życie powiedział, że prawdopodobnie ktoś musiał oddać życie za to, żebym ja mogła żyć dalej… Martwię się o babcię. Od tygodnia nie miałam z nią kontaktu. A teraz jeszcze w mieście jakiś zboczeniec próbował mnie zgwałcić. To właśnie Leona uratowała mnie przed nieszcześciem. Tak dużo jej zawdzięczam… Wszyscy mnie ratują, a ja mam wrażenie, że tylko przyciągam kłopoty i ciągle się w nie pakuję - wyrzuciła Ansley jednym tchem, sama nie wiedząc, jak doszło do tego słowotoku. Obecność kapłanki działała na nią kojąco. Jednocześnie kobieta zdawała się mieć ogromną wiedzę i moc i mogła wyjaśnić jej wiele niewiadomych.
- Kryształowy sen… dziwny zbieg okoliczności. -stwierdziła zamyślona. - U nas w świątyni wykorzystujemy opary z tego kwiatu, by wprowadzić się w trans. Sama używałam go nie dalej jak wczoraj. - zrobiła przerwę by łyknąć napoju i kontynuowała. - To potężna roślina, jeżeli umie interpretować się jej moc, jednak to trudna sztuka. Nie znam nikogo, kto potrafiłby to zrobić w pełni poprawnie. Jednak wiem jedno, od ponad miesiąca w swych wizjach widzę twarz, twoja twarz. Tak jak mówiłaś jest też tam pożar, Eresdur płonie. Ty natomiast jedziesz otoczona blaskiem słońca, na ogromnym kocie. Wizje te powtarzają się u mnie regularnie, a jedyne co udało mi się z nich zrozumieć to fakt, że masz do odegrania ważną rolę. Czuje, że Eresdur jest w niebezpieczeństwie, a ty w jakiś sposób masz w tym uczestniczyć. Nie wiem jednak po której stronie. -dodała ze smutnym uśmiechem. - Wczoraj zaś dostrzegłam Cie w mieście, opary snu natomiast poprowadziły mnie tutaj. Rycerza z którym mierzyła się lady Leona tez pojawiał się w mych snach. Walczyłaś z nim i za każdym razem ginęłaś. -zakończyła, obserwując reakcję zielarki.
Ansley nie wiedziała co odpowiedzieć. Co innego senne mary, a co innego znaleźć potwierdzenie swoich obaw przez kogoś innego. Czyli najprawdpopodobniej zginie, w bliżej nieokreślonym czasie. Skoro nawet Leona nie dała rady Rycerzowi Czaszek, to jak ona miałaby go pokonać? Czy już nigdy nie miała ujrzeć babci? Czy jej uczucie do Anzelma jest pozbawione sensu i przyszłości, skoro i tak zostaną rozdzieleni? Z jednej strony dobrze było poznać prawdę - przynajmniej nie będzie się łudzić ani robić dalekosiężnych planów. Z drugiej wolała żyć w niewiedzy - dalej, beztrosko, w chatce pod lasem… Nagle bardzo zatęskniła za domem. Może jednak jest jakaś nadzieja?
-Czy wiesz może coś więcej o tym Rycerzu Czaszek? Albo może mogłabyś odkryć, kto mógłby mi coś o nim powiedzieć? - spytała siląc się na spokój. Wypadło to dość blado. Leona poruszyła się niespokojnie na łóżku. Wyglądało na to, że zaraz się obudzi.- Masz taką wielką moc, może razem dałybyśmy radę… Na pewno na Eresdur albo w Ordilionie żyje ktoś, kto dorównałby potędze Rycerza. Gdyby udało nam się zebrać te osoby… - mówiła dalej pełna nadziei. -No i trzeba by było odkryć genezę pożaru… Może choć jemu da się zapobiec… - dokończyła i spojrzała na zasmuconą kapłankę.
Kobieta położyła dłoń na twarzy Ansley, delikatnie gładząc jej policzek. - Mówiłam, że czasem lepiej żyć w niewiedzy. -westchnęła, nawiązując kontakt wzrokowy z zielarką. Spojrzenie jej szmaragdowych oczu było dziwnie uspokajające. - Wizje można interpretować w różnoraki sposób, czasem życie i śmierć zamieniają się miejscami. Czasem znajomość swych losów, to idealne lekarstwo na ich zmianę. Widziałam na przykład jak blask słonecznego promienia gaśnie...a jak widzisz, udało się nam utrzymać go przy życiu. -zauważyła wskazując na łóżko Leony.
Zielarka skinęła głową zapatrzona w oczy Luhar. No tak, ale z niej głupek. Od razu się poddaje, zamiast bogatsza o wizje przyszłości postarać się do nich nie dopuścić. Nagle przypomniało jej się, że miała przecież oddać babciny przedmiot Lachelle. Kobieta również parała się magią, a do tego jej mąż pracował w kuźni… Może ona będzie coś wiedzieć o tym rycerzu? Albo pomoże jej w jakikolwiek inny sposób? Zastanawiała się też, czy wtajemniczać we wszystko Anzelma. Na razie jednak postanowiła zachować dla siebie wydarzenia dzisiejszej nocy. Sama nie wiedząc czemu, przytuliła do siebie kapłankę i powiedziała cicho:
-Dziękuję.
Kobieta delikatnie pogłaskała jej plecy, po czym ofiarowała całusa w czoło. - Musisz być silna. Bogowie nagradzają tych, którzy dumnie kroczą przez życie. -stwierdziła powoli się odsuwając. - A teraz czas już na mnie. Może jeszcze się zobaczymy. -stwierdziła, ponownie zarzucając kaptur na głowę i znikając za drzwiami.
 
Ribesium jest offline