Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2014, 19:22   #404
vanadu
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Roran doskonale wiedział jak trafić do świątyni Grimnira Zdobywcy, miasto było ogromne ale miejsce tak zacne i doskonale znane mogło być tylko jedno. Idąc tunelami Azul, przecinając wielkie place, pieczary i podróżując gigantycznymi klatkami schodowymi prowadzącymi na wyższe poziomy miasta, Roran miał masę czasu by pomyśleć nad tym co chciał powiedzieć kapłanom. Tym co jednak przykuło uwagę siwobrodego wojownika były twarze mijanych przez niego ziomków, khazadzi a Azul wyglądali inaczej niż Roran pamiętał ich przed kilkoma miesiącami, sprzed oblężenia. Obywatele zmienili się tak bardzo czy być może dopiero teraz Ronagaldson zdołał to dostrzec? Wychudzeni, z zapadniętymi policzkami, z przerzedzonymi brodami i wąsami, wściekli na to co się działo, na głód i brud, na wroga stojącego pod bramami, na ich upadające kontrakty, pustoszejące szkatuły, na króla który nic nie robił by to wszystko jakoś odmienić. Roran nim dostał do schodów świątyni zdoła dowiedzieć się że ponoć ma zostać wprowadzona godzina milicyjna a wszelkie zgrupowania na ulicach mają być raportowane do straży miejskiej i rozpraszane. Choć może to wszystko było tylko plotkami, ale co do jednego nie było wątpliwości, nastroje mieszkańców Karak Azul pogorszyły się znacznie, wcześniej było źle, a teraz?

***

Puchacz i Kamulec nie mogły iść za swym panem do wnętrza domu boga, zatem zostały uwiązane na kawałku sznurka przed schodami do świątyni, gdzie od czasu rzucał na nie okiem jedyny strażnik stojący przed gigantyczną bramą do wnętrza przybytku Grimnira. Świątynia prezentowała się jak zwykle wspaniale, wieczny ogień w niej płonął wokół posągu boga wojny, a granitowa wypolerowana posadzka była pełna mis dziękczynnych i modlących się tam krasnoludów. Łatwym nie było by Ronagaldson odnalazł kapłana wojny Islejfura, khazada którego zalecił mu odnaleźć Grundi Fulgrimssona, jednak po trudach, wielu pytaniach, wrażeniu niekończącego się oczekiwania, Islejfur Valriksson wyszedł z katakumb i przywitał się z czekającym nań Roranem. Co jak co ale Islejfur robił wrażenie, nie tylko swym wyglądem bo przecież wspaniały pancerz zdobiony złotem nie był także byle czym ale głównie charyzma jaką rozsiewał, wiedza jaka skryta była w jego oczach, dziwna aureola spokoju wymieszanego z gniewem, zupełnie jakby khazad ów kipiał gniewem a zarazem hamował go i tym samym cierpiał i poddawał testom swą wiarę, do tego liczne blizny na twarzy i niesamowita, rytualna broń u jego pasa… kapłanem wojny nie mógł zostać byle kto i Roran to wiedział. Islejfur okazał się być przyjaznym zakonnikiem, na powitanie uśmiechnął się, podał prawicę i zagaił, by po chwili debatować już z Ronagaldsonem w najlepsze.

- Powiadasz zatem że przysłał cię Grundi Fulgrimsson? Hmmm, ciekawe. Jeśliś jego przyjacielem to wiedz że dopomogę ci jak potrafię. Powiedz mi co cie trapi? - Zupełnie spokojnie przemówił i ruszył przed siebie prowadząc Rorana w jeden z korytarzy, zdecydowanie chciał oddalić się od wiernych którzy modlili się żarliwie w głównej sali świątyni.

- Zwę się Roran Ranagaldson, byłem jego dowódcą, póki przed godziną nie zostałem odsunięty. Mam dwa problemy wymagające pomocy duchowej, acz łączą się ze sobą. Poręczyłem za nich honorem, by ocalić im życia. Miała ich bowiem czekać kara za ich zbrodnie, prawdziwe czy zmyślone. Zaś oni mnie zdradzili i upokorzyli, ja zaś nie wiem co powinienem zrobić. To bardzo skomplikowane ponieważ… tu Roran zaciął się na moment -Ponieważ zacząłem ich ratować, wierząc że otrzymałem wizję od bogów która mi to nakazywała skończył i szedł dalej w ciszy.

****

Roran wolnym krokiem wracał do obozu. Był zamyślony i pochmurny. Niby co miał dalej począć? Jakie decyzje podjąć? Co z robić z kłębiącym się huraganem uczuć? Co on kurwa miał z tym niby zrobić. Na razie zostawało wrócić do grupy. Wciąż noszony medalion sierżanta nie zdobił już jego szyi. Został w świątyni. Póki co musieli ruszyć w tunele. Ale czy to dawało jakieś sensowne opcje? Śmierć rozwiązała by dylematy ale niby chciał ktoś TAKIEGO rozwiązania? Wątpliwe. Co pozostawało poza czekaniem. Bogowie, za co…
 
vanadu jest offline