| Burro zaś usiłował opanować poddenerwowanie i krew huczącą w skroniach. Wojownika z niego nigdy nie będzie… zawsze paraliżował go strach, zawsze ręce mu się trzęsły. Nie mówić już o tym że gdyby bladziak nie miał hełmu, to przecież jedni bogowie wiedzą co by się stało. Kucharz dalej szeroko rozwartymi oczami wodził za latającym namiotem, utrzymywanym w powietrzu przez Shando. Zamrugał kilka razy, rozglądnął się trochę przytomniej. - Ej! -krzyknął do reszty, która została poza jaskinią, a najbardziej do tej zielonej reszty. - Jest tu ranny, Kostrzewo! Zobaczył jednak, że Tibor już ruszył w stronę rannego giganta. Przypomniał też sobie, że usłyszał kilka łamanych słów w gnomim od jednego w wielkoludów, więc zaraz zapytał. - Nic wam nie jest? Tylko ten kolega oberwał? Reszta cała? - przyjrzał się bladziakom, którzy pokiwali głowami, uważniej i nie kryjąc ciekawości. No podobieństwa do Vara jakieś tam były, ale najważniejsze, że oni nie brali się do bitki i a nuż się uda dogadać. - Jestem Burro Butterbur z Ybn Corbeth. - Skłonił się uprzejmie w pas. - Wędrowaliśmy Drogą Królów… eee tym tunelem prostym, przez krasnoludy wyciosanym. Wiecie może jak na niego powrócić? Dwa garbate giganty wymieniły między sobą kilka słów, po czym jeden z nich rzekł. - Moje imię to Gorrunt, on to Barum - wskazał towarzysza. - My wędrujemy dołem. Nie ma żadnego przejścia na powierzchnię, już od wielu, wielu lat. Kucharz zafrasował się wyraźnie, ale zaraz przypomniał sobie że przecież minęli dziurę przed wpadnięciem w pułapkę. - Pewni jesteście? A może takie ścieżki którymi takie wielkie pająki łażą? - Opisał maszkary z którymi walczyli. - Może takie z Drogą się łączą? Relacja Burra z bitwy na Drodze wywołała bardzo gwałtowną reakcję rozmówców, którzy mówiąc do siebie i drużyny, zadając pytania jednocześnie i mieszając języki sprawili, że rozmowa w końcu zupełnie niezrozumiała. Nim sprawa się wyjaśniła niziołek zdążył się okropnie zdenerwować obawiając się, że olbrzymy są może jednak przyjaciółmi pajęczaków. Na szczęście okazało się, że wręcz przeciwnie. - Wy chodźcie z nami. Wy pachnieć choldrith. My znajdziemy dziurę i znajdziemy miasto, wreszcie znajdziemy miasto! - entuzjazmował się Gorrunt, a Barum w kulawym krasnoludzkim oferował drużynie goscinę i najlepsze wygody jakie mogła zaoferować gigancia społeczność. Czarodziej zadowolony z siebie opuścił lewitującego mrocznowłóka pod swoje nogi i pokiwał głową z uznaniem dla własnego pomysłu, zaklęcia i szczęścia. W końcu nie na co dzień można spotkać głęboko w jaskiniach kogoś przyjaznego. - Nic z ich mowy nie rozumiem, ale przyjazne gęby rozpoznać umiem - mruknął nie wiadomo do kogo i - swoim zwyczajem - skrzyżował ręce na piersi. - Ja też ni w ząb nie łapię - poinformowała do wtóru Mara. Kucharz zerknął na czarodzieja i przetłumaczył szybko. - Racja, gdzie moje maniery, przecież nie wszyscy gadają po gnomiemu i krasnoludzku. Przedstawił na szybkości kompanów, może dlatego żeby i reszta mogła włączyć się do rozmowy. Bo coś zaniepokoiło Burra w gigantycznym entuzjaźmie. - Eee.. a jak już znajdziecie miasto to co zrobicie? - Walnął jak zwykle bardzo dyplomatycznie. - Bo widzicie, tam są drzwi zamknięte na amen. Ale w drugą stronę da się przejść, przez Królewską drogę. Obaj giganci wydali z siebie radosny rechot (tym szczerszy gdy zauważyli, że reanimacja rannego towarzysza w wykonaniu Tibora i ich kompana przynosi skutek), po czym zaczęli wykonywać dziwne gesty, które przeraziły Burra, Mara uznała je za obcesowe, a Shando zidentyfikował jako ruch wyrywania muchom skrzydełek (czy też pająkom nóżek), o czym nie omieszkał poinformować towarzyszy. - Choldritch miasto bam! - Barum huknął młotem o podłoże - a droga w dziurę wolna! - oznajmił zadowolony, a niziołka ogarnęła taka ulga, że omal nie usiadł na ziemi. Garbusi wcale nie chcieli atakować krasnoludów a pajęczaki! Choć świadomość, że między nim i jego kamratami a wyjściem na powierzchnię znajduje się całe miasto czarujących i plujących siecią potworów wcale nie poprawiła mu humoru. - Całe miasto bam? - Niziołek spojrzał niepewnie na giganta. No owszem wielki i z tłuczkiem, ale jakoś nie wyobrażał sobie że ich trójka i ten co go maltretował Tibor przed chwilą da sobie radę z tymi paskudami co ich zaatakowały, jak ich będzie całe miasto. - Emmm… jest was więcej, tak? Burro dobrze maskował ulgę, a przynajmniej się starał że białowłosi giganci nie mają nic do khazadów. A tak sobie pomyślał że jak wyrżną ośmionogie pokraki to i khazadzi powinni im być wdzięczni. W końcu nie będą atakować tych co po Drodze będą łazić. - Pomożecie nam wrócić na drogę, jak my pomożemy wam zrobić Choldrith miasto bam? - upewnił się jeszcze. - Pomożecie? - wyraźnie zaskoczeni propozycją giganci uśmiechnęli się jeszcze szerzej, choć Burro nie sądził, że to możliwe. - W naszej kawernie maurów dużo, kłopot tylko znaleźć wroga. Dobra magia nie jest zła -Gorrunt spojrzał na Shando, po czym użył słowa, którego Burro nie znał - … Lolth sprawiać problem, a my mamy mało czarodziejostwa. Gdy pomożecie pokonać chityniaki i choldrithe, to my nawet wybić dla was nowy tunel do góry! - zapewnił gorąco. Burro miał ochotę sobie napluć w brodę, jakby nauczył się od Agrada ją hodować. Już oczami wyobraźni widział jak Wiedźma ściska lagę i nią wymachuje a Tibor marudzi że nie mają czasu i misja pili. - Eee… znaczy pomóc znaleźć miasto?.... - niziołek usiłował wyjaśnić co miał na myśli, ale czuł coś że już po ptokach. W sumie ciekawość kucharza wcale nie narzekała. Miasto pajęczaków… No no, to musiał być widok nie w kij dmuchał. Barum spojrzał na niziołka z wysoka - No, ty możesz robić za… wąchacz - zgodził się łaskawie. Burro odruchowo cofnął się o krok, bo jak gigant się ciutkę wyprostował i łypnął na niego okiem z wysoka, to kucharzowi od razu zaschło w ustach. - Wąchacz? No prawda, węch mam całkiem… Aaa znaczy zwiadowca? - niziołek zrozumiał wreszcie, że już się nie wyłga z tej kabały. - A kiedy będziecie gotowi? Bo widzisz panie Barumie, nas mocno czas pogania. Musimy jak najszybciej na Drogę wrócić. - Nie zwiad - Barum pokręcił głową, ale miał wyraźnie mniejszy zasób obcego słownictwa niż towarzysz, więc tylko spojrzał bezradnie na niego. - Zobaczycie - rzekł Gorrunt. - Skoro wam śpieszno, to czas nam w drogę, bo koniec dnia nastanie - gigant huknął coś do pozostałych kompanów, którzy podnieśli rannego wojownika. - Idziemy! Var skinął głową i zebrał się do drogi. Nie było na co czekać, im szybciej wrócą na Drogę i wyjdą na powierzchnię, tym lepiej. Czarodziej ruszył za nimi mając oko na Marę, by się gdzieś nie zapodziała. Szczęśliwym trafem może spotkali sojuszników, którzy pomogą im dostać się z powrotem na Drogę - albo choć zaznać snu i spokoju! Mara przywołała do nogi Strzygę i zrównała się z Shando również gotowa do drogi. Na gigantów łypała z dołu, nieco nieufnie ale na głos nijak nie komentowała.
Kucharz myślał że mu się oberwie. Że za rządzenie się i wpakowanie całej grupy w tą kabałę dostanie po łbie. Już się szykował z replikami, no że przecież dobrze chciał, i że idą we właściwym kierunku i że na drogę wrócą. Tylko trzeba zrobić bam... Niepokoił go bladziak który chciał z niego zrobić wąchacza. Coś tam mówili że są upaprani krwią pajęczaków i że po węchu ich znajdą. Może będzie robił za drogowskaz?
Kiedy ruszyli szybko wątpliwości się rozwiały. Burro wrócił do przyglądania się gigantom, szczególnie temu co rąbnął w potylicę. Wyjął nawet kawałek pancernej wołowiny i dał mu na zgodę.
- Spróbuj, dobre. - sam odkroił kawałek i zaczął rzuć. - Nie wychodzicie wiele na powierzchnię, prawda?
Zerknął na białe włosy. Coraz bardziej go ciekawili. Skąd mieli tłuczki? Handlowali tu z kimś? Ale przecież mówili że nie znają drogi na powierzchnię. Może... przełknął ślinę. Może handlują z kimś z dołu? |