Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2014, 10:02   #111
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Pierwszy. Droga Królów Północy. 6 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni


Droga Królów Północy. Podziemia

Dzień szósty, kilka godzin po południu



Drużyna zebrała własne i znaleźne rzeczy po czym ruszyła wgłąb góry. Początkowo osobom niewidzącym w ciemnościach drogę oświetlał czar Tibora oraz sztuczka Burra. Potem niziołek chciał wykorzystać kolejną sztuczkę, ale Kostrzewa ofuknęła go tylko by nie marnował magii na głupoty. Cóż jednak mieli zrobić, skoro większość ekwipunku przepadła wraz z końmi - w tym pochodnie - a burrowe świece dawały więcej cieni niż światła? Na szczęście kapłan miał w kieszeniach słoneczne pręciki, które mogły starczyć na wiele godzin marszu. I na długi marsz się właśnie zapowiadało. Co prawda nikt z grupy nie miał doświadczenia w wędrówkach podziemnymi korytarzami - nawet zaprawiona w podróżach Kostrzewa traciła orientację, mimo iż usilnie starała się dostroić do tutejszych warunków - lecz Varowi wydawało się, że cały czas kierują się w miarę prosto i w dół, coraz bardziej oddalając się od pułapki i Drogi Królów. Nie było to zachęcające; lecz czy był jakiś wybór? Mieli przynajmniej jedzenie - wielki plecak Burra, który kucharz traktował jako część zbroi i trzymał na plecach przetrwał ucieczkę wierzchowców i upadek, więc żywności mieli w bród. Gorzej z wodą; maleńkie bukłaki przy pasach mogły starczyć ledwie do wieczora i to przy oszczędnym użytkowaniu. Co prawda minęli jedną odnogę, z której chowańce wyczuły wodę; jednak również i tu wykazały spore zaniepokojenie, więc drużyna nie zdecydowała się na eksplorację. Cóż, zawsze mogli się wrócić… Shando rodzinnym kindżałem zaznaczał na ścianach kierunek przejścia, zapamiętując też każdą odnogę i podawane przez towarzyszy informacje. Jedna odnoga, skierowana w lewo dała wszystkim nadzieję na ratunek, widok szczeliny w ścianie Drogi stanął każdemu przed oczami. Stanął - i zniknął zalany falą zawiedzionej nadziei. Wąski korytarz był zawalony; strop zerwał się zapewne już dawno temu i wszelkie próby odgruzowania przejścia mogłyby tylko pogorszyć sprawę.

Wędrówka trwała i trwała - wydawałoby się w nieskończoność, a korytarze prowadziły coraz wyraźniej w dół. Panowała przytłaczająca cisza; słychać było tylko echo kroków, szelest oddechów, ocierających się o siebie ubrań, elementów ekwipunku i broni. Każdy dźwięk wydawał się tutaj zwielokrotniony, zbyt głośny, wabiący nieznanych drapieżców... Było relatywnie sucho, ale uważny wzrok Kostrzewy wyłapywał między kamieniami większe i mniejsze skupiska grzybów i mchów, oraz przemykające w szczelinach drobne robactwo. Korytarze to zwężały się utrudniając przejście, to znów rozszerzały dając wytchnienie klaustrofobii Tibora i plecom Vara. Czasami skały mieniły się barwnie w świetle pręcika, lecz przez większość czasu miały kolor powszechnie spotykanych wokół gór kamieni. Opatrzone rany i świeże blizny dokuczały wszystkim coraz bardziej; nawet początkowo zaciekawione nowym miejscem psy zwiesiły łby i unosiły je tylko by sprawdzać nowe rozgałęzienia drogi. Tibor z niepokojem popatrywał na słoneczny pręcik (starając skupić się na nim zamiast na tonach skał nad głową), lecz ten nadal płonął. Kostrzewa również obserwowała kapłana i wiedziała, że ten dzieli z nią ten sam niepokój - gdy alchemiczne paskudztwo zgaśnie (a może nawet wcześniej!) będzie to oznaczało, że na zewnątrz zapadł już zmrok. A noc równała się nieumarłym. Zgodnie z relacją krasnoludów i własnymi doświadczeniami ybnijczyków wszystkie duchy zniknęły, jednak materialni nieumarli stanowili niewiele mniejszy problem. Ile szkieletów mogło być w okolicy? Dziesiątki? Setki? Te pod zapadnią były zbyt zniszczone by powstać, lecz co kryło się w tunelach, które minęli, w wąskich dróżkach i kominach, których wejścia widzieli gdzieniegdzie na stropie?

Jak na zawołanie w kolejnej odnodze - w niewielkiej grocie - znaleźli dwa stare szkielety - najpewniej ludzkie, rozwleczone przez padlinożerców. Mara skupiła się, lecz nie wyczuła wokół żadnych duchów, co jednocześnie sprawiło jej ulgę i zmartwiło. Może potrafiliby jej powiedzieć co się z nimi stało? Na kościach nie było śladów broni. Podobnie jak orcze i te szczątki nie były obrabowane, więc drużyna szybko zajęła się resztkami dobytku nieszczęśników. Krótki łuk miał sparciałą cięciwę, ale poza tym wydawał się całkiem dobry. Zetlałe ubrania, puste bukłaki, dwa sztylety i przyrdzewiałe sprzączki od pasów stanowiły całe wyposażenie zmarłych. Sporo złotych i srebrnych monet oraz kilka błyszczących kamyków sugerowało kupców - lub złodziei, póki Jehan nie znalazł sporej torby ukrytej za głazem, w której było kilkanaście różnych przedmiotów - głównie różnokształtnych kamieni i butelek. Wszyscy zebrali się wokoło deliberując; w końcu Shando zawyrokował, że są to jakieś alchemiczne przedmioty, potrzebowałby jednak więcej czasu by przynajmniej ramowo określić ich funkcję. Niedowierzając południowcowi Kostrzewa odkorkowała i ostrożnie poniuchała wszystkie fioki. Zawartość jednej rozpoznała jako “Łyk natury”, którym bogaci tropiciele czy treserzy zwierząt posługiwali się by zjednać sobie niechętne stworzenia; reszty jednak nie znała. Mara zauważyła jeszcze leżącą na ziemi srebrną bransoletkę z kamiennym oczkiem; zapewne jeden ze szkieletów należał do kobiety.
- To niezłe miejsce na odpoczynek, albo nawet nocleg - rzekł Var rozglądając się wokoło. Grota była łatwa do obrony: miała tylko jedno wejście i była dość niska, ale miejsca w niej było dość, by każdy mógł swobodnie machać bronią. Jedynie trupy poprzednich lokatorów ujmowały jej nieco uroku. Wydawało się jednak, że do wieczora jest jeszcze sporo czasu, więc po krótkim odpoczynku, posiłku i sprawdzeniu opatrunków grupa ruszyła dalej. Jedynie Kostrzewa zatrzymała się na moment; wydawało jej się, że pomiędzy głazami coś błysnęło. Ku swemu niepomiernemu zdziwieniu ze szczeliny wyciągnęła nie drogocenny kamień a niezwykle duży żołądź, który mimo braku wody wypuścił już spory kiełek. Kręcąc głową nad dziwami natury druidka ostrożnie schowała owoc i ruszyła za towarzyszami.

Kolejny korytarz, kolejne ciągnące się jak stara legumina minuty. Tym razem jednak wędrowcy nie zdążyli sie znudzić; gdzieś z przodu Var dostrzegł coś, co mogło być szerokim wejściem do jaskini gdy wtem rozległ się donośny wrzask, a potem jakby grzmot. Po chwili rozległ się kolejny huk, jakby ktoś wielkim młotem walił w skałę, jednak wojownicy rozpoznali w tym odgłosy walki. Tibor błyskawicznie schował pręcik pod płaszcz i grupę zalała nieprzenikniona ciemność. Burro i Mara chwycili się za ręce starając się stłumić narastające uczucie paniki; powstrzymać się nawzajem przed wysztuczkowaniem choćby odrobiny światła. Ciemność pod ziemią była inna - nieprzenikniona, złowieszcza, wlewająca się do nosa i uszu jak smoła. Żadne z nich do tej pory nie bało się ciemności, żadne z nich nie doświadczyło jednak tak absolutnego braku światła. Nawet w nocy zamykając oczy można było zobaczyć pełgające pod powiekami iskierki. Tu nie było nawet tego, lecz mimo wszystko nawet Jehan zacisnął powieki, próbując oszukać swój umysł.

Tymczasem Var ruszył korytarzem sprawdzić co się dzieje. Nie musiał się nawet skradać; hałasy zagłuszyłyby nawet tupanie yeti, a światło pochodni zapewne i tak dotarło już do jaskini, tyle że nikt nie zwrócił na nie pewnie uwagi. Nie było załomu, za którym mógłby się przyczaić, więc przutilił się do ściany i spojrzał do wnętrza dużej jaskini. Ku swemu zdumieniu zobaczył cztery stworzenia, które mogły by być gigantami - mogły, gdyby nie były tak skurczone i zgarbione. Biała jak kość skóra niemal błyszczała w ciemnościach, rozwichrzone jasne włosy okalały przeraźliwie brzydkie twarze, a nieproporcjonalnie długie ręce energicznie wymachiwały wielkimi kamiennymi młotami.



Przeciwnikami, przed którymi broniły się osobliwe humanoidy były skórzaste istoty wyglądające jak obszerny czarny namiot. Nie były chyba zbyt silne - jednego z nich na oczach Vara gigant rozerwał na pół gołymi rękami i odrzucił drgające szczątki na bok. Stado było jednak zbyt duże - sześć, może nawet dziesięć osobników to podlatywało w górę, ukrywając się wśród stalaktytów, to opadało w dół próbując objąć odwłokami głowy gigantów w próbie zaduszenia, czy może nawet strawienia na pniu. Jednemu się nawet udało; towarzysz pochwyconego odruchowo walnął kompana młotem, czyniąc zapewne tyle samo szkody wrogowi co przyjacielowi i dopiero gdy tamten padl bez czucia na ziemię zorientował się co zrobił i rzucił się by ściągnąć mu paskudztwo z rozbitej głowy, narażając się tym samym na atak kolejnego lotnika. Miejscami Grzmot widział, że nic nie widzi - rozumiał, że płaszczopodobne istoty rzucają magiczną ciemność, która utrudnia dziwnym gigantom walkę. W tym samym momencie jeden z humanoidów odskoczył i znalazł się w pobliżu wejścia, dostrzegając Vara. Krzyknął coś raz i drugi; Grzmot może nie znał wielu języków, lecz nie było wątpliwości, że białoskóry garbus prosi o pomoc.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 08-09-2014 o 20:42.
Sayane jest offline  
Stary 30-08-2014, 00:00   #112
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
To nie było w stylu Jehana. Owszem, zdarzało mu się podróżować między miastami z różnych przyczyn - czy to w ucieczce od nachalnych adoratorów, czy z wrodzonej ciekawości - ale jeszcze nigdy nie zapuszczał się tak daleko na północ. Ybn Corbeth było dla niego dziurą na końcu świata, a co dopiero prawie że mityczne Dekapolis w Dolinie Lodowego Wichru. Sama nazwa okolicy zupełnie nie zachęcała go do zapuszczania się w tamte strony - przywykł do ciepłego klimatu prześwietnego Amn czy umiarkowanej aury Waterdeep. Już w Luskan nakładał na siebie o wiele więcej warstw niż zazwyczaj, a wiadomym było, że im dalej na północ, tym zimniej i nieprzyjemniej. Nawet gdy wiosna tuż za rogiem. No, ale zdecydował się na tą wyprawę.

Pierwszą i najważniejszą pobudką oraz zachętą do zapuszczenia się na daleką północ był instynkt przetrwania. Colbert miał rację, w Ybn Corbeth obcy rzucali się w oczy jak błazny w kolorowych kostiumach i czapeczkach z dzwonkami. W jednym z Dziesięciu Miast miał natomiast szansę na zniknięcie przed swoimi problemami - siepaczami Marcusa i luskańskimi paladynami. Kolejni adoratorzy, których zamierzał unikać szerokim łukiem. Cała sytuacja mogła wydawać się komuś niezmiernie absurdalna - uciekać na koniec świata, ryzykując życiem, by rzeczone życie zachować - i Jehan zdawał sobie z tej ironii i paradoksu sprawę, ale nie rozmyślał nad tym. Opuszczając Ybn odciągał niebezpieczeństwo (w postaci Marcusowych najmitów) z dala od Colbertów i to się liczyło. To, że im bliżej Dekapolis, tym bliżej ponownego spotkania z Jocelynem, nie miało żadnego znaczenia. Wcale. Nic, a nic. Jehan był dobrym kłamcą, potrafił oszukać samego siebie.

Pożegnania trwały krótko, bo i nie za bardzo miał kogo żegnać - jedynie Jona i Debrę. Zakupy i przygotowania do podróży trwały dłużej od pożegnań - zapasowe ubrania, jedzenie, słoneczne pręciki, materiał mający służyć za prowizoryczne bandaże, koc i parę innych drobiazgów. Z Ybn Corbeth wyjechał z całym swoim majątkiem, jak to miał w zwyczaju podróżować - pełna torba, sakiewka ze złotem i juki przytroczone do siodła colbertowego konia były wszystkim, co posiadał. Szlak stał przed nim i jego kompanionami otworem i Jehan obejrzał się za siebie tylko raz.

Drogę do Kaledonu przebył dziobiąc mankiet wyszywany nicią, wystający z rękawa skórzanej kurty.


* * *



Jehan jęknął przeciągle, widząc starcie olbrzymów i fruwających namiotów. Łotrzyk nie był w najlepszym z humorów, odkąd tylko losowa pajęczyna znacznie utrudniła mu lądowanie i pośrednio uszkodziła mu rękę. Tibor co prawda zaraz naprawił ten nieznaczny defekt (za co Lachance grzecznie podziękował), ale optymizm przychodził z trudem, zwłaszcza po stracie większości rzeczy razem z koniem. Nawet znaleziska tutaj, na dole, nie zastępowały strat. Prawdę mówiąc, to pogarszały sytuację, dając pole do popisu wyobraźni co do ich możliwego losu. Ciemność i ciasnota też nie pomagały. Nie było za ciekawie, ale nie mieli co liczyć na poprawę w najbliższym czasie.

Jedni rzucili się do pomocy, drudzy stali jak słupy soli, trzeci z kolei rozjaśniali sytuację - czy to słonecznymi pręcikami, czy magicznymi sztuczkami. Jehan natomiast trwał w miejscu z na wpół uniesioną kuszą i przypominałby posąg, gdyby nie śmigające za kształtami oczy. Nie miał wzroku przyzwyczajonego do ciemności, ale burrowa sztuczka nieco ułatwiała upatrzenie sobie jakiegoś celu. Jehan wystrzelił wpierw jeden bełt, a za nim kolejny. Cienie jednak dalej śmigały po jaskini, nie zważając na tkwiące w ciałach pociski. Chłopak nie poddawał się łatwo i wnet zarepetował kuszę, ponownie unosząc ją do strzału.

Trzeci bełt świsnął w powietrzu.
 
Aro jest offline  
Stary 31-08-2014, 10:41   #113
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Nadeszła pora wymarszu i Burro szybko zrobił rachunek sumienia. Dało się zrobić coś inaczej? No dało się. Mógł zostać z Varem na górze i spróbować pokonać chityniaki, czy jak one się tam paskudztwa mianują. Ale… tchórzliwa natura kucharza zaraz podszeptywała: a jakby nie pokonali? No owszem Grzmota według wyobrażeń Burra to mogłoby zabić tylko stado smoków. Nic mniejszego. No ale… przecież wypadki chodzą po nieludziach. A jakby potem nie dali rady otworzyć zapadni? Albo uruchomili jakąś inną pułapkę?
Po chwili dumania kucharz doszedł do wniosku że jednak dobrze się stało i że znowu są wszyscy razem. To wyraźnie poprawiło mu humor. No a żeby już sobie go poprawić całkowicie upił mały łyczek Wojennego, dając baczenie by nikt z kompanów nie zobaczył. No udał się trunek khazadom, że proszę siadać. Po małym łyczku, wziął większy i zamlaskał cicho. Phi, też mi tajemnica klanowa. Toć od razu czuć miód i korzenie i brzeczkę z ciężkiego chmielu, jęczmienny słód palony. Resztkami siły woli powstrzymał się przed kolejnym łyczkiem, ale wolał zostawić na później. Żołądek zaś podrażniony zakąską zaczął burczeć jak ul w sadzie. Nawet Mara zerknęła jak zabulgotało w kucharzu potężnie.
- No nie ma co walczyć z ochotą, przecież nosić zapasy w plecaku czy w brzuchu to jeden czort. Poczekaj no, zaraz coś wyszykujemy. Trzymaj. - Podał jej najpierw kociołek ze zwiniętym w środku Węgielkiem. Przystanął by zajrzeć do plecaka.
- Tak, tak idę. - Machnął ręką, bo Wiedźma już odwracała się zburczeć go że teraz żadnego postoju teraz nie będzie. Niziołek pogrzebał jeszcze intensywniej, po czym każdy kto chciał dostał podpłomyk z podsuszaną czosnkową kiełbasą i kiszonego ogórka. Mara dostałą nawet jakby nie chciała, bo Burro zawsze załamywał ręce jak widział tą chudzinę. “Ważysz tyle co dobrze utuczony indyk na Święto Traw” zawsze gderał jak nie chciała brać na poważnie jego dokarmiania i nazywała go Buttergburem. A że kucharz o swoje najlepiej pojęte interesa dbać umiał, Grzmot dostał największe pęto kiełbasy i cytrynowe ciastko.

Prawie skończyli jeść jak zgasła sztuczka Burra. Dobry humor kucharza objawił się zaraz szczeniackim żartem., krzyknął “BUUUU!!!” i zadzwonił garnkami udając ducha. Skończyło się tym że Kostrzewa przylała mu lagą, ale Burro długo jeszcze chichotał pod nosem. No jak tu nie mieć dobrego humoru, no? Spełniało się wreszcie marzenie jego życia. Szedł w nieznane z grupką kompanów, ku wielkiej przygodzie. A do tego przecież z ważną misją i w ogóle. Może jak wrócą i uratują taką furę ludzi to jakiś bard piosenkę o nich ułoży? Fiu, fiu… Coraz bardziej dziarskim krokiem szedł naprzód. I choć druidka nie dała mu wysztuczkować światła znowu grożąc lagą, to i tak nie zważyły mu ciemności humoru.
Tak przez pół świecy. Bo potem nie było już zabawne patrzenie jak ręka tuż pod nosem dalej jest niewidoczna, wieczne potykanie się w nieprzebranych ciemnościach. I nawet kolejny łyczek Wojennego nie spowodował by Burrowi szczególnie spodobała się ta jaskinia.
Minęli kolejną odnogę, w której aż futro na grzbiecie się jeżyło Węgielkowi. Burro z układu korytarzy i kierunków dumał że może jakieś podziemne jezioro odgradza ich od kierunku Drogi i dziury w niej którą widzieli wcześniej. Niepokoił go też kierunek marszu, bo przesież korytarze ciągle prowadziły w dół.

Odetchnął trochę kiedy dotarli do niecki, bo choć ni w ząb nie umiał określić jaka jest pora dnia lub nocy, to jednak chwila odpoczynku była wytchnieniem kidy inni przeszukiwali miejsce na popas. Zaraz też odkryto poprzednich lokatorów, co wzmogło niepokój niziołka, no bo najwyraźniej coś ich tu napadło. Przecież nie położyli się i umarli prawda? Zerknął ciekawie do zgromadzonych znalezisk i wsunął drugi już kolorowy kamyk do kieszeni. Obrócił w palcach sztylet, niby nic specjalnego, ale od przybytku głowa nie boli. Jak zgubi swój, będzie jak znalazł.

Nagle Var znieruchomiał zaczął nasłuchiwać. Ktoś się lał! Słoneczny patyczek powędrował pod płaszcz kapłana i zrobiło się ciemno jak oko wykol. No ale wielkolud pobiegł sprawdzić chyba co się dzieje, a w niziołku włączył się instynkt i pobiegł za nim. Czy pomyślał wiele nad tym ruchem? No nie pomyślał. Już po kilku krokach wytrzeszczał oczy próbując dostrzec cokolwiek, a dźwięki niepokojąco się zbliżały. W końcu potknął się i przyrżnął czołem w coś twardego. Na szczęście szybko zorientował się masując nos, że wpadł na kompana. Wymruczał nawet przeprosiny, ale Var już przebił swym sokolim (a może krecim) wzrokiem mrok i zaczął dowodzić.
- Aale… giganty nie mają płaszczy… - wyszeptał pod nosem Burro z oczami rozwartymi jak spodki, próbując przewiercić ciemności. Dopiero po chwili zrozumiał co Var miał na myśli i cofnął się kilka kroków, bo już zdążył utracić zasłonę w postaci nogi Grzmota. Ten ruszył do boju, a kucharz cofnął się jeszcze krok. Jakoś tak wyglądając zza uda wielkoluda było zdecydowanie bezpieczniej, teraz, kiedy od latających płaszczy odgradzała go tylko własna łapa dzierżąca procę, nie było już do śmiechu.
Pomamrotał i pomachał dłońmi zwyczajowe formułki przywołując sztuczkę światła na koniuszek największego stalaktytu w jaskini. Chciał uniknąć narobienia dziadostwa z cieniami, które by bardziej przeszkadzały niż ułatwiały zadanie walczącym. Zastanowił się nad nowym nabytkiem w fiolce, ale ogień chyba nie był dobrym rozwiązaniem. Zbyt łatwo mógłby narazić któregoś z kompanów lub… kolegów Grzmota.

W końcu, kiedy wreszcie coś dało się zobaczyć, Burro cofnął się jeszcze kroczek. No mili państwo, co na wszystkich bogów morza to jest?! Jakieś skórzaste worki, fruwające i łapiące za gardło? No przecież tak nie można! Odruchowo chwycił się za szyję… A ci? Var zdaje się wiedział co to za jedni, no jakby ktoś był breszczaty na jedno oko albo mocno napity, to mógłby powiedzieć że nawet podobni do niego. Tylko… jacyś tacy bardziej podziemni.

Burro otrząsnął się z osłupienia i wyjął szybko kamyk z woreczka. Skupienie, pewna ręka. Niziołek stanął mocniej na nogach, wybrał cel atakujący jednego z napadniętych. Przymierzył najdokładniej jak potrafił, spokojnie kręcąc młynka. No nic nie mogło pójść nie tak.
Łup!

Białawy wielkolud oganiający się młotem od latających płaszczy dostał prosto w hełm, który zadzwonił jak gong w świątyni. Machnął młotem i popatrzył za siebie, a Burrowi życie przeleciało przed oczami.

- No przecież nie chciałem… - wymamrotał ze ściśniętym sercem, ale na więcej skruchy nie było czasu, bo zdaje się płaszcz zorientował się że lepiej udusić niziołka niż wielkoluda i pofrunął w jego stronę.
Burro krzyknął w rozpaczy i cofnął się kilka kroków, drżącymi rękami próbując załadować kamyk do łoża procy. Jeden wysmyknął się, trzeba było sięgnąć po kolejny, a płaszcz coraz bliżej. W końcu proca zafurkotała, kucharz zamknął oczy, bo ostatnim co widział to macki zbliżające się do gardła. Odskoczył do tyłu, potknął się, rymsnął na plecy ale kamień zawarczał w powietrzu… Odbił się od stalaktytu i rąbnął kocyk prosto w łeb. Niziołek leżąc zobaczył jak chyba do oszołomionej gadziny dopada ten w hełmie (teraz nieco wgiętym) i robi z niego miazgę. Ino raz pociągnął tym swoim tłuczkiem do mięsa i płaszcz rozsmarowany na ziemi.


Burro wycofał się jeszcze i wziął do garści szczyptę kolorowego piasku, gotów zasztuczkować, kiedy jeszcze jakiś bydlak zbliży się do niego.
 
Harard jest offline  
Stary 31-08-2014, 14:21   #114
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Wpadli jak kozica w przepaść, nie było za bardzo jak wrócić na górę, a i nadzieja na odnogę tunelu prowadzącą ponownie na górę i drogę, jakoś szybko się ulotniła. Głównie dlatego, że tunel prowadził w głąb, a do tego rozwidlał się co jakiś czas. Nie czuł się w tych podziemiach najlepiej, był spory, nawet jak na swoją rasę. Co prawda były podziemne goliaty, handlujące z krasnoludami, gnomami i całą resztą, ale to były wyjątki od żyjących pod niebem, uwielbiających odetchnąć o poranku haustem krystalicznie świeżego powietrza pobratymców Grzmota.


Walające się po korytarzach szczątki jedynie pogłębiały nastrój, o ile kości w pułapce były czymś normalnym, o tyle szkielety dwójki, najprawdopodobniej poszukiwaczy przygód, biorąc pod uwagę wyposażenie, osłabiały ducha. Chociaż, gdyby udało im się wydostać, zrekompensowałoby to może stratę wierzchowców i części dobytku. Trupom doczesne dobra nie były już potrzebne, więc wziął część z nich ze sobą. Mimo to, był nawet bardziej cichy i małomówny niż zwykle w czasie marszu.


Był rozdrażniony. Niekoniecznie ciemnością, bo w niej widział całkiem nieźle, ale przez małą przestrzeń, w której musiał się przeciskać. Dźwięki walki poruszyły jednak inną nutę w jego duszy, ciekawość. Co mogło robić aż taki raban pośród wiecznej nocy podziemnych tuneli. Wkrótce się dowiedział, chociaż zdziwił go widok podziemnych gigantów. Nie znał ich języka, lub nie był w stanie wychwycić tego, którym sie posługiwali, ale zrozumiał ogólny przekaz, ten był banalnie prosty do wychwycenia.


- Celować w plłszcze, używają ciemności, nie trafcie w giganty! - Rzucił niskim głosem Grzmot, tak, żeby było go dobrze słychać w korytarzu, w którym stali jego towarzysze. Następnie wyciągnął toporek i podbiegł nieco, by mieć solidny zasięg do najbliższego stwora. Zamachnął się i cisnął w najbliższy latający płaszcz, wiszący pod sufitem. Następnie wyszarpnął dwa sztylety i ustawił je skrzyżowane nad sobą, z ostrzami nieco na boki. Jeśli dobrze widział taktykę stworów, to opuszczały się na ofiarę oplatając ją mocno. Miał zamiar wyczekać aż jakaś się na niego rzuci, a następnie rozciąć od środka, tak, jak pruje się materiał od małego nacięcia nożem. Taktyka zdawała się działać, skuszony łatwym i sporym posiłkiem płaszcz, opuścił się na Grzmota, nie podejrzewając niecnej pułapki ze strony goliata. Ten zaś tylko na to czekał i naprężając się mocno rozpruł stworzenie od środka.


Widząc jak dobrze sprawuje się taktyka, zrobił trzy kroki na przód, by skusić kolejny płaszczyk i pozbyć się go w podobny sposób. Zdawało się że dzień będzie miał jednak jakieś pozytywne aspekty.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 01-09-2014, 04:32   #115
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację


DROGA W TRZEWIACH GÓRY

Gdzieś w pieczarach

Drużyna, której duch złamał upadek i utrata koni, teraz z nową energią przedzierała się przez ciemne, nieprzyjazne wnętrze góry. Jaskinie i groty, które mijali nie były dziewicze - wszędzie widać było, że coś lub ktoś tu żyje. Czasem jakieś śmieci, czasem roślinność - wszyscy mieli świadomość że spotkanie czegoś żywego jest tylko kwestią czasu.

Ale czarodziejowi bardziej dokuczał chłód. Nie był tak męczący, jak na zewnątrz, tym niemniej pokusa ciepłoty ognia która ogarniała go podczas rzucania zaklęć była kusząca. Trzeba jednak skupić się na tym, co teraz najważniejsze.
Od kiedy okazało się, że wyjście na drogę jest zawalone, czarodziej postanowił nie ufać do końca swej pamięci i używać notatek. Tubus ze zwojami został u góry, ale została księga magii, oraz trzy weń włożone - i niestety niemagiczne - pergaminy z formułami czarów. Shando użył tego z Wywołaniem strachu - na drugiej stronie rysował drogę, którą przebyli, korzystając z doświadczeń podziemnych wypraw z mistrzem, uzupełniając skrótami notek.
Za każdym razem, gdy znalazł coś palnego - czy to ułamek trzonka kilofa, czy bryłkę węgla, czy mech lub suchą hubę lub nawóz - zbierał to zaimprowizowanego worka, mając nadzieję na ciepły ogień przy wypoczynku.


Z POMOCĄ GIGANTOM

Gdzieś w pieczarach, nieokreślony czas później

Walka między bladymi gigantami i skórowłokami trwała na dobre, gdy Var Grzmot pobiegł pomóc braciom w rozumie. Powoli przyłączali się do niego inni, mimo sarkastycznych oporów Kostrzewy.
Shando obrzucił druidkę spojrzeniem pełnym dezaprobaty - z pewnością nie zamierzał pozwolić Grzmotowi walczyć samemu. Poza tym... od wielu, wielu godzin trawiła go ochota, by rzucić rozgrzewający od stóp aż po czubek głowy czar ognia. Uśmiechnął się krzywo na myśl o tym co nadejdzie. A znał zaklęcie idealne na tę okazję...
Wziął więc do ręki dwa krzemienie wielkości pięści, które wisiały u jego pasa na zdobionym sznurze i zakrzesał nimi, wywołując małą kaskadę iskier. Łagodnym ruchem ręki zebrał je niczym małe, pomarańczowe świetliki i i tchnął w nie magię... a te wzbiły się w górę i zaczęły tańczyć w powietrzu pod stalaktytami tworząc skomplikowany wzór.



Wishmaker z zaciętym skupieniem na twarzy kierował magicznymi kręgami i bijącą między nimi energią z Planu Ognia. Gdy pozycja była właściwa, zainkantował swoim ochrypłym głosem

Tethered uchem, ọ bịarutere na enyemaka nke!
Na nku Ashlander - rie anụ kearu!
Spętany mą mocą, przybywaj z pomocą!
Na skrzydłach popielnych - jeść mięso śmiertelnych!


Strumień ognia stawał się coraz mocniejszy, aż w końcu wypluł skrzeczącą istotę, kaszlącą i plującą ogniem. Ptaka z popiołu i płomieni, któremu nijak było do dostojeństwa feniksa.


Dwugłowy sęp rozejrzał się obiema głowami szukając wroga i ruszył w dół na najbliższego Mrocznowłoka. Oba dzioby wgryzły się w skórzaste ciało podziemnego potwora rozdzierając je, choć nie przerywając. Na podobieństwo upiornego parasola bestia złożyła się i rozłożyła, szarpiąc nieco w bok i zrzucając z siebie intruza. Sęp jednak był uparty. Lewa głowa przełknęła kawałek żylastego kąska, wyrwanego z ofiary, prawa zaś zaskrzeczała trzaskając niczym palące się polano. I obie zaatakowały ponownie, jedna gryząc wściekle słabnącego wroga. Tyle że ze złej strony.
Płaszcz potwora zamknął się wokół sępa i przez chwilę było widać pomarańczowy blask prześwitujący przez skórzasty wór i dziury po dziobach. Potem rozległo się chrupnięcie i ogień zgasł. Bestia z pewnością byłaby zadowolona z siebie, gdyby miała wyższe uczucia... Nagle jednak niewidzialna siła pchnęła ledwo żywego potwora na pobliski stalaktyt, przekłuwając go i zmieniając w coś oklapłego na podobieństwo wielkiej, upiornej szmaty trzymanej w powietrzu ręką niewidzialnej gosposi.


Wishmaker skupiony uśmiechał się złośliwie, a z jego dłoni biło jasne światło mocy. Dzięki zaklęciu, które rzucił gdy w powietrzu trwała walka niewidzialną dłonią schwytał za łeb przeciwnika i dobił. Nie był to jednak koniec - oklapłe ciało Skórowłoka, wciąż trzymane wolą czarodzieja zaczęło lewitować ku wznoszącym się do góry napastnikom... i niczym ów ścierka gigantyczne muchy zaczęło je smagać.

Przebieg walki Shando z Mrocznowłókiem


Szando włącza się do walki rzucając Przyzwanie Ognistej Bestii

Sęp pełny atak
18 +1 i 18 +1, oba trafione. Wyniki 3-1 oraz 2-1, łącznie 3/6 DMG

RUNDA 1

Inicjatywa:
Shando: 12 -6=6
Sęp: 18+3=21 (18 - pierwszy) (-2 KZ po szarży)
Mrocznowłok: 17+4=21 (9 - drugi)

Sęp pełny atak
13 +1 i 16 +1, Jedno trafienie. 3-1=2 DMG łącznie 5/6 DMG

Mrocznowłók atak
15+5=20, trafienie! 2+4=6/4 DMG - Sęp pokonany!

Shando rzuca Większą Rękę Maga na Mrocznowłóka (15kg, mieści się w limicie). Obronny 6+0/14 - obrona oblana.

RUNDA 2

Shando unosi bestię, nadziewając ją na kolec.
3 DM, łącznie 8/6 DMG - mrocznowłók pokonany

RUNDA 3 i dalej

Ciąg dalszy - możecie uwzględnić w innych wyliczeniach. Jeżeli ktoś walczy, to w trzeciej rundzie Shando atakuje "ścierą z Mrocznowłóka" z +3, obrażenia K3, tak długo aż coś go rozproszy)


 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 01-09-2014 o 04:56.
TomaszJ jest offline  
Stary 01-09-2014, 09:17   #116
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Światła zabrakło ale młodemu kapłanowi przeszkodziło to tylko na kilka chwil, nim jego oczy przywykły do ciemności i korytarz ukazał mu się na nowo - w zdecydowanie uboższych barwach, ale równie dokładnie co w świetle dziennym. Dla jego rodu był to jeden z dowodów na sprzyjające mu szczęście i przychylność bogów. Oestergaardowie nie chwalili się tym, ale to był między innymi powód ich poważania w okolicy. I było to bardzo przydatne w takich chwilach jak ta, Tibor przynajmniej cokolwiek widział - była to mała łaska przy całym stresie który dotkliwie odczuwał gdy zagłębiali się coraz bardziej w czeluści góry. A teraz jego serce jeszcze przyspieszyło bicia.

Goliat zaszarżował znienacka, nawet nie opowiadając się dlaczego chce się przyłączyć do walki.
- Ktoś chce poprzeszkadzać Varowi…? Wygląda na to, że się świetnie bawi sam... - Kostrzewa podeszła kilka kroków i wychyliła głowę w kierunku, w którym pobiegł goliat, ale sama nie zamierzała się włączać do walki. Po chwili zorientowała się, że Burro również wyrwał naprzód - A, i nasz kulisty bohater takoż stanął w szranki - ziewnęła ze zdegustowaną miną - Ja się tam nie będę pchała między młot a kowadło...Ale mogę oświecić drogę, jak spieszno komuś do grobu.
- Waruj! - Święte Miejsce rozkazał swojemu szczeniakowi, zdarł płaszcz z ramion i upuścił go pod ścianą wraz ze słonecznym pręcikiem. - Pilnuj, Fereng!
Mabari nie był szczęśliwy, zaskomlał, ale chłopak dobrze go wyszkolił a konkretne zadanie i światło pomogły psu zignorować to że pan go opuszcza. Tibor chwycił w prawicę jeden z oszczepów które niósł w dłoni trzymającej też tarczę i przepchnął się do przodu usiłując dojrzeć co też sprowokowało barbarzyńcę. Przystanął widząc gigantów i ich starcie z niewyraźnymi przeciwnikami. Co też ten cholerny Var sobie myślał??!!

Najpewniej w ogóle nie myślał, ale Oestergaard i reszta drużyny dopiero mieli się o tym przekonać. Kimkolwiek byli giganci zapewne można było z nimi negocjować, z tym co ich atakowało - najpewniej nie. Tibor już miał rzucić się za Varem by wesprzeć go w walce ale słowa Kostrzewy zatrzymały go w miejscu.
- Szybko, rzuć zaklęcie na oszczep! - odwrócił się do kobiety. Broń zapłonęła blaskiem gdy druidka pospiesznie wyrecytowała słowa zaklęcia i dotknęła grotu. Oestergaard skinął głową i podbiegł kilka kroków, szukając celu i unosząc drzewce do rzutu znad głowy. Tam!
Broń poszybowała daleko i prawdziwie. Trafiła perfekcyjnie. Grot roztrzaskałby się na twardym granicie czy bazalcie, ale pocisk wbił się w miękki wapienny naciek i utkwił tam, rozpraszając panującą pod stropem jaskini ciemność i kryjące się w niej cienie. Nie lubiły światła, wyraźnie było to widać. Chłopak wyszczerzył zęby i chwycił następny oszczep. Tym razem nie miał szczęścia i broń odbiła się od kamienia. Tibor nie chciał tracić dobrej broni na próby trafienia zwinnych cieni i pognał ku Varowi, w biegu przyzywając łaski Lathandera. Goliat wystarczająco dobrze sobie radził, Zwiastun Świtu zadowolił się pilnowaniem jego pleców i szykowaniem na starcie z gigantami.

Mara posłuchała rozkazów Vara nie gorzej niż karny żołnierz. Gdy tylko świetliste czary towarzyszy rozproszyły ciemności wstąpił w nią nieoczekiwany animusz. Poczyniła krok przed siebie i uniosła wysoko dłonie, palce zatańczyły wdzięcznie jakby uderzały struny nieistniejącego instrumentu.
- Castro! - krzyknęła donośniej niż można by o to podejrzewać jej mizerne ciało. Spomiędzy białych chudych palców wystrzelił iskrzący promień i pomknął w stronę jednego z płaszczowatych stworów, na którego akurat szarżował Var. Dziewczynka miała nadzieję, że zafundowany potworowi promień osłabienia na tyle go nadszarpnie żeby ułatwić olbrzymowi starcie. I rzeczywiście, goliat rozerwał potwora jakby ten był zaledwie parcianym workiem.Zaklinaczka została na skraju jaskini wraz z Tiborem, Kostrzewą i Burrem, gotowa w każdej chwili nieść pomoc walczącym towarzyszom.


Grzmot radził sobie całkiem nieźle, podobnie zresztą jak giganci, którym nieoczekiwana pomoc dodała animuszu. Rozświetlone magią stalaktyty nie dawały już mrocznowłokom schronienia, toteż mimo rzucanych raz po raz przez napastników kul ciemności walka z latawcami szła bardzo sprawnie. Var ciął sztyletami, Shando walił trupem potwora w powietrzu utrudniając “namiotom” lot, Jehan strzelał z kuszy, giganci wywijali młotami podskakując przy tym niezgrabnie, toteż szybko i bez strat własnych zredukowali liczbę wrogów do dwóch czy trzech sztuk, które szeleszcząc nieprzyjemnie umknęły w korytarz po prawej. Burro dyskretnie westchnął z ulgą; powoli zaczynał bać się, że bardziej niż atak “namiotu” (na szczęście żaden się nim już nie zainteresował) grozi mu pogrzebanie żywcem, gdy jaskinia zawali się od wstrząsów.

Gdy ostatni z mrocznowłoków zniknął w tunelu jeden z gigantów podbiegł do obalonego towarzysza ściągając mu potwora z głowy i próbując opatrzyć. Po niespokojnym tonie głosu można było wnioskować, że z rannym nie było dobrze. Drugi z garbusów wędrował po grocie profilaktycznie miażdżąc młotem leżące na ziemi trupy, pozostali dwaj zaś podeszli do wędrowców. Jeden podskoczył i zerwał z sufitu włócznię - niestety odłamując grot - po czym z zakłopotaną miną wyciągnął w kierunku Tibora. Największy z gigantów zagadał zaś do Grzmota - Var rozumiał intonację, język zapewne miał wspólne korzenie z gol-kaa i innymi mowami dużych ras, jednak mógł tylko bezradnie rozłożyć ręce, odpowiadając w rodzimym i wspólnym języku. Ten z włócznią zahurgotał coś również, po czym obaj zaczęli mówić na raz. Burro aż podskoczył - duży mówił w gnomim! Jehan zaś z zainteresowaniem przekrzywił głowę; drugi z rozmówców próbował podziękować im po krasnoludzku; mówił słabo i z dziwnym akcentem, ale jednak istniała możliwość porozumienia się.
 
Sayane jest offline  
Stary 03-09-2014, 10:13   #117
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
post wspólny

Czymkolwiek były płaszczom podobne istoty umknęły wreszcie i w tym momencie Tibor przeniósł spojrzenie na giganty, ważąc w dłoni oszczep. Chwila niepewności… żaden z olbrzymów nie wydaje się skory zaatakować… wolą rozmawiać lub dobijać to … to coś na co Oestergaard nie znajdował zgrabnego określenia i karbował sobie w pamięci by Vara albo Kostrzewę o to dopytać. Z cichym westchnieniem ulgi młody kapłan opuścił oszczep i przez chwilę czy dwie przysłuchiwał się rozmowie. Wyglądało na to że lepiej lub gorzej ale będzie można dojść do jakiegoś porozumienia.

Skinął głową w podzięce, przyjmując ułamany oszczep. Jeśli do czegoś lepszego się nie przyda, zawsze może posłużyć jako pochodnia. Podbiegł do rannego. Gigant nie oddychał. To oraz fakt że czerwień zalewała mu głowę nie napawało optymizmem co do jego stanu. Jakaś część umysłu Tibora zastanawiała się ile krwi mieści się w tak wielkim ciele.

Tibor obrócił ogromną głowę i rozwarł szczęki, bezceremonialnie wpakował palce w usta i wyciągnął język.
- Hej, ty… na demony, jak cię zwać… podejdź no tu! - krzyknął na olbrzyma który podał mu drzewiec, popierając krzyk sugestywnymi ruchami rąk. - Tutaj, potrzebuję twojej pomocy!

Bladoskóry podszedł ostrożnie.
- Tu, połóż dłonie i naciskaj, tylko, do diabła, mocniej niż ja - Oestergaard nacisnął raz, drugi i trzeci, ale przy żebrach wielkich i masywnych jak wręgi cała jego siła nie wystarczała by przywrócić oddech. Złapał olbrzyma za ręce i ułożył na torsie rannego, nacisnął.
- Nie za mocno! - znowu złapał garbusa za nadgarstki, gdy pod naciskiem pierś kontuzjowanego rozpłaszczyła się zdecydowanie za mocno. Byłby przysiągł, że trzaski i chrupot brzmiały zdecydowanie niezdrowo. - Tak jak teraz… Teraz przerwa i znowu, tak jak ci pokazuję.

Była to rozmowa w której naprawdę gestami i tonem głosu więcej można było przekazać niż słowami. Tibor, gdy upewnił się że “pomocnik” zrobił swoje i ranny zaczął oddychać, zajął się jego głową. Jeśli osobliwy sojusz potrwa na tyle długo by zdołał uprosić Pana Poranka o Jego łaskę, będzie mógł lepiej pomóc gigantowi. Do tego czasu ten musiał przetrwać, co wcale nie było takie oczywiste - rany głowy były szczególnie niebezpieczne, a trafiony młotem za całą ochronę miał własną czuprynę i cienką powłokę “płaszcza”. Chłopak ostrożnie usunął część zakrwawionych, zlepionych w strąki włosów i zbadał czaszkę, następnie zaś zabandażował ją.

Olbrzymi rozmawiali - a raczej próbowali rozmawiać z drużyną, natomiast Shando Wishmaker, rozsiewając blask płonących mocą runów i kręgów mocy wokół dłoni wciąż trzymał zaklęciem martwego potwora zadowolony zarówno z próby polowej nowego czaru, jak i możliwości przeciągnięcia testu. Dlatego sprawdzał, przesuwał szybciej i wolniej, starał się uderzyć... nie był to może obiekt do zręcznego posłużenia się, ale pochodnia lub stalowa rękawica, którą wcześniej kupił będzie z pewnością wygodniejsza. A może warto by pomyśleć o czymś specjalnym do użycia bojowego?
Czar osłabł i Shando ledwo złapał resztki koncentracji by powstrzymać ciało Mrocznowłoka przed upadkiem na ziemię. Zapamiętał na przyszłość, by nie uciekać myślami i kontynuował ćwiczenie z trzymanym obiektem. A rozmowa z olbrzymami powoli się zaczynała…

Przez dłuższy czas druidka nie ruszała się z wylotu korytarza, obserwując tylko walkę i “bohaterskie” poświecenie jej towarzyszy, o którym miała zupełnie inne zdanie. Ofiara i myśliwy, zabójca i zwierzyna - w każdym miejscu, czy to las, czy podziemia, pewne prawa były niezmienne. Walka rozstrzygnęłaby się i bez pomocy przypadkowych awanturników, a teraz dodatkowo tracili czas na bezsensowne (i czasochłonne) akty miłosierdzia. I kto tu mówił o pilnej misji? Chyba ten młody kapłan, który z największą gorliwością ruszył w bój, a teraz biedził się nad rannym olbrzymem. Choć przynajemniej tyle dobrego, że na tą chwilę nie wyglądało na to, że giganci zaatakują drużynę, choć wykonywane przez nich dziwne gesty wcale nie wyglądały pokojowo. Kostrzewa podniosła się więc z kamienia i spokojnie powędrowała do swojej grupki.
- To ustalone, że oddajemy kurdupla i chłopaczka na pożarcie, a oni nas wyprowadzą na powierzchnię…? Może jeszcze dorzucimy dziewczynkę…? - spytała maga z szerokim uśmiechem, obserwując cudaczne wygibasy kucharza, który usiłował dogadać się ze stworzeniem, któremu sięgał zaledwie do kostek.
- Na ile rozumiem giganci, była mowa o jakimś zasuszonym kabanosie z dobrze skruszałego mięsa. - odgryzł druidce Shando - Doprawionym jemiołą, ostrokrzewem i jałowcem.

Var nie rozumiał ni w ząb tego, co mówili giganci. Niestety. Zajął się więc tym, co potrafił najlepiej, ocenił skóry stworzeń i do czego mogą się nadawać. Za egzotyczne stworzenia niektórzy sporo płacili. Skoro nie mógł się przydać w rozmowie, to przynajmniej mógł się zająć czymś pożytecznym. Dla siebie. Skoro inni się dogadywali, to zostawił im dogadywanie się w ich kwestii. Do czasu aż druidka wspomniała o przehandlowaniu niziołka i dziewczynki. - Jeśli ktoś będzie miał ochotę ich przehandlować, to osobiście zrobię sobie z niego trzewiczki. - Uśmiechnął się rozbrajająco w stronę Kostrzewy. - Nie handlujemy plemieniem. - Pogroził kobiecie zakrwawionym nożem do skórowania, a Mara niegrzecznie wywaliła w stronę druidki język.
- Możemy oddać ją - dodała do Vara. - Skoro nie pomaga w walce to chyba nie jest częścią plemienia, hm?
- Przydaje się, składa do kupy, nie zapominaj o tym. - odparł goliat.
- Faaaakt - zadumała się dziewczynka. - Jakby tak mogła tylko nic nie gadać…
Var wzruszył ramionami i kontynuował zdzieranie skóry. - A ja nie śpiewać? - Puścił oko w kierunku młodej magiczki a ta odpowiedziała mu uśmiechem.
- Nie powinieneś pomagać Burrowi w negocjacjach? To chyba jakby… twoi ziomkowie? Po trochu?
Grzmot popatrzył na Marę ze zdziwieniem. - Czy ja ci wyglądam na olbrzyma? Jestem goliatem, z gigantami czasami co najwyżej handlowaliśmy. - Odparł dziewczynie.
- Och - skwitowała lekko zawstydzona Mara. - Wzrost mnie zmylił. Z tej wysokości podobnie się na was spogląda.
Grzmot uraczył ją uniesieniem swej łysej brwi. Czasami ciężko mu było zrozumieć o co tym maluchom chodzi. Gigant był według niego gigantem, goliat goliatem, jak trawa nie była drzewem.

Gdy Oestergaard skończył opatrywać giganta pozostawił go pod opieką towarzysza, dając znać by ten zawołał go w razie konieczności. Odszukał wtedy niecelnie ciśnięty oszczep i wrócił do nieszczęśliwego, samotnie siedzącego Ferenga, zabrał szczeniaka, płaszcz i niemal wypalony słoneczny pręcik. Dopytał czego drużyna się dowiedziała i sposępniał.
- Zapas bandaży musimy uzupełnić, albo chociaż oszczędzać te których użyliśmy. Jedną ze sztuczek można je oczyścić - popatrzył po władających magią - i wykorzystać powtórnie. Przyda się jeszcze nosze przygotować… - z tym ostatnim jednak nie trafił, bowiem giganci nie certoląc się podnieśli towarzysza na ramiona.

Tibor jeszcze na chwilę przyklęknął przy jednej z zabitych bestii. Obok Fereng powarkując rwał skórzaste cielsko, natomiast chłopak, przyświecając sobie wytworem alchemicznego kunsztu, nacinał powłoki, zaglądał w ślepia bestii, próbował twardości macek i samego ciała. Istoty były na tyle niezwykłe że aż prosiły się o dokładne zbadanie; co prawda kapłanowi wystarczało szukanie sposobu by jak najskuteczniej z nimi walczyć.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 03-09-2014 o 10:57. Powód: Dopisanie ostatniego akapitu
Romulus jest offline  
Stary 05-09-2014, 08:39   #118
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burro zaś usiłował opanować poddenerwowanie i krew huczącą w skroniach. Wojownika z niego nigdy nie będzie… zawsze paraliżował go strach, zawsze ręce mu się trzęsły. Nie mówić już o tym że gdyby bladziak nie miał hełmu, to przecież jedni bogowie wiedzą co by się stało. Kucharz dalej szeroko rozwartymi oczami wodził za latającym namiotem, utrzymywanym w powietrzu przez Shando. Zamrugał kilka razy, rozglądnął się trochę przytomniej.
- Ej! -krzyknął do reszty, która została poza jaskinią, a najbardziej do tej zielonej reszty. - Jest tu ranny, Kostrzewo!
Zobaczył jednak, że Tibor już ruszył w stronę rannego giganta. Przypomniał też sobie, że usłyszał kilka łamanych słów w gnomim od jednego w wielkoludów, więc zaraz zapytał.
- Nic wam nie jest? Tylko ten kolega oberwał? Reszta cała? - przyjrzał się bladziakom, którzy pokiwali głowami, uważniej i nie kryjąc ciekawości. No podobieństwa do Vara jakieś tam były, ale najważniejsze, że oni nie brali się do bitki i a nuż się uda dogadać.
- Jestem Burro Butterbur z Ybn Corbeth. - Skłonił się uprzejmie w pas. - Wędrowaliśmy Drogą Królów… eee tym tunelem prostym, przez krasnoludy wyciosanym. Wiecie może jak na niego powrócić?
Dwa garbate giganty wymieniły między sobą kilka słów, po czym jeden z nich rzekł.
- Moje imię to Gorrunt, on to Barum - wskazał towarzysza. - My wędrujemy dołem. Nie ma żadnego przejścia na powierzchnię, już od wielu, wielu lat.
Kucharz zafrasował się wyraźnie, ale zaraz przypomniał sobie że przecież minęli dziurę przed wpadnięciem w pułapkę.
- Pewni jesteście? A może takie ścieżki którymi takie wielkie pająki łażą? - Opisał maszkary z którymi walczyli. - Może takie z Drogą się łączą?

Relacja Burra z bitwy na Drodze wywołała bardzo gwałtowną reakcję rozmówców, którzy mówiąc do siebie i drużyny, zadając pytania jednocześnie i mieszając języki sprawili, że rozmowa w końcu zupełnie niezrozumiała. Nim sprawa się wyjaśniła niziołek zdążył się okropnie zdenerwować obawiając się, że olbrzymy są może jednak przyjaciółmi pajęczaków. Na szczęście okazało się, że wręcz przeciwnie.
- Wy chodźcie z nami. Wy pachnieć choldrith. My znajdziemy dziurę i znajdziemy miasto, wreszcie znajdziemy miasto! - entuzjazmował się Gorrunt, a Barum w kulawym krasnoludzkim oferował drużynie goscinę i najlepsze wygody jakie mogła zaoferować gigancia społeczność.
Czarodziej zadowolony z siebie opuścił lewitującego mrocznowłóka pod swoje nogi i pokiwał głową z uznaniem dla własnego pomysłu, zaklęcia i szczęścia. W końcu nie na co dzień można spotkać głęboko w jaskiniach kogoś przyjaznego.
- Nic z ich mowy nie rozumiem, ale przyjazne gęby rozpoznać umiem - mruknął nie wiadomo do kogo i - swoim zwyczajem - skrzyżował ręce na piersi.
- Ja też ni w ząb nie łapię - poinformowała do wtóru Mara.
Kucharz zerknął na czarodzieja i przetłumaczył szybko.
- Racja, gdzie moje maniery, przecież nie wszyscy gadają po gnomiemu i krasnoludzku.
Przedstawił na szybkości kompanów, może dlatego żeby i reszta mogła włączyć się do rozmowy. Bo coś zaniepokoiło Burra w gigantycznym entuzjaźmie.
- Eee.. a jak już znajdziecie miasto to co zrobicie? - Walnął jak zwykle bardzo dyplomatycznie. - Bo widzicie, tam są drzwi zamknięte na amen. Ale w drugą stronę da się przejść, przez Królewską drogę.
Obaj giganci wydali z siebie radosny rechot (tym szczerszy gdy zauważyli, że reanimacja rannego towarzysza w wykonaniu Tibora i ich kompana przynosi skutek), po czym zaczęli wykonywać dziwne gesty, które przeraziły Burra, Mara uznała je za obcesowe, a Shando zidentyfikował jako ruch wyrywania muchom skrzydełek (czy też pająkom nóżek), o czym nie omieszkał poinformować towarzyszy.
- Choldritch miasto bam! - Barum huknął młotem o podłoże - a droga w dziurę wolna! - oznajmił zadowolony, a niziołka ogarnęła taka ulga, że omal nie usiadł na ziemi. Garbusi wcale nie chcieli atakować krasnoludów a pajęczaki! Choć świadomość, że między nim i jego kamratami a wyjściem na powierzchnię znajduje się całe miasto czarujących i plujących siecią potworów wcale nie poprawiła mu humoru.
- Całe miasto bam? - Niziołek spojrzał niepewnie na giganta. No owszem wielki i z tłuczkiem, ale jakoś nie wyobrażał sobie że ich trójka i ten co go maltretował Tibor przed chwilą da sobie radę z tymi paskudami co ich zaatakowały, jak ich będzie całe miasto. - Emmm… jest was więcej, tak?
Burro dobrze maskował ulgę, a przynajmniej się starał że białowłosi giganci nie mają nic do khazadów. A tak sobie pomyślał że jak wyrżną ośmionogie pokraki to i khazadzi powinni im być wdzięczni. W końcu nie będą atakować tych co po Drodze będą łazić.
- Pomożecie nam wrócić na drogę, jak my pomożemy wam zrobić Choldrith miasto bam? - upewnił się jeszcze.
- Pomożecie? - wyraźnie zaskoczeni propozycją giganci uśmiechnęli się jeszcze szerzej, choć Burro nie sądził, że to możliwe. - W naszej kawernie maurów dużo, kłopot tylko znaleźć wroga. Dobra magia nie jest zła -Gorrunt spojrzał na Shando, po czym użył słowa, którego Burro nie znał - … Lolth sprawiać problem, a my mamy mało czarodziejostwa. Gdy pomożecie pokonać chityniaki i choldrithe, to my nawet wybić dla was nowy tunel do góry! - zapewnił gorąco.
Burro miał ochotę sobie napluć w brodę, jakby nauczył się od Agrada ją hodować. Już oczami wyobraźni widział jak Wiedźma ściska lagę i nią wymachuje a Tibor marudzi że nie mają czasu i misja pili.
- Eee… znaczy pomóc znaleźć miasto?.... - niziołek usiłował wyjaśnić co miał na myśli, ale czuł coś że już po ptokach. W sumie ciekawość kucharza wcale nie narzekała. Miasto pajęczaków… No no, to musiał być widok nie w kij dmuchał. Barum spojrzał na niziołka z wysoka
- No, ty możesz robić za… wąchacz - zgodził się łaskawie.
Burro odruchowo cofnął się o krok, bo jak gigant się ciutkę wyprostował i łypnął na niego okiem z wysoka, to kucharzowi od razu zaschło w ustach.
- Wąchacz? No prawda, węch mam całkiem… Aaa znaczy zwiadowca? - niziołek zrozumiał wreszcie, że już się nie wyłga z tej kabały. - A kiedy będziecie gotowi? Bo widzisz panie Barumie, nas mocno czas pogania. Musimy jak najszybciej na Drogę wrócić.
- Nie zwiad - Barum pokręcił głową, ale miał wyraźnie mniejszy zasób obcego słownictwa niż towarzysz, więc tylko spojrzał bezradnie na niego.
- Zobaczycie - rzekł Gorrunt. - Skoro wam śpieszno, to czas nam w drogę, bo koniec dnia nastanie - gigant huknął coś do pozostałych kompanów, którzy podnieśli rannego wojownika. - Idziemy!
Var skinął głową i zebrał się do drogi. Nie było na co czekać, im szybciej wrócą na Drogę i wyjdą na powierzchnię, tym lepiej. Czarodziej ruszył za nimi mając oko na Marę, by się gdzieś nie zapodziała. Szczęśliwym trafem może spotkali sojuszników, którzy pomogą im dostać się z powrotem na Drogę - albo choć zaznać snu i spokoju! Mara przywołała do nogi Strzygę i zrównała się z Shando również gotowa do drogi. Na gigantów łypała z dołu, nieco nieufnie ale na głos nijak nie komentowała.

Kucharz myślał że mu się oberwie. Że za rządzenie się i wpakowanie całej grupy w tą kabałę dostanie po łbie. Już się szykował z replikami, no że przecież dobrze chciał, i że idą we właściwym kierunku i że na drogę wrócą. Tylko trzeba zrobić bam... Niepokoił go bladziak który chciał z niego zrobić wąchacza. Coś tam mówili że są upaprani krwią pajęczaków i że po węchu ich znajdą. Może będzie robił za drogowskaz?
Kiedy ruszyli szybko wątpliwości się rozwiały. Burro wrócił do przyglądania się gigantom, szczególnie temu co rąbnął w potylicę. Wyjął nawet kawałek pancernej wołowiny i dał mu na zgodę.
- Spróbuj, dobre. - sam odkroił kawałek i zaczął rzuć. - Nie wychodzicie wiele na powierzchnię, prawda?
Zerknął na białe włosy. Coraz bardziej go ciekawili. Skąd mieli tłuczki? Handlowali tu z kimś? Ale przecież mówili że nie znają drogi na powierzchnię. Może... przełknął ślinę. Może handlują z kimś z dołu?
 
Harard jest offline  
Stary 08-09-2014, 15:23   #119
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Pierwszy. Droga Królów Północy. 6 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Podziemia / Jaskinia maurów
Dzień szósty, popołudnie


Ku mniejszemu lub większemu zadowoleniu ybnijczyków drużyna ruszyła za garbatymi gigantami wgłąb ziemi. Maurowie prowadzili gości pewnie przez kręte korytarze, coraz niżej i niżej, wybierając jedynie te, w których bez problemu się mieścili i utrzymując intensywne tempo marszu nawet mimo przymusu niesienia rannego towarzysza. Shando próbował zapamiętać - i zapisać - drogę, lecz odnóg nie było wiele, a w niektórych nie zmieściłby się nawet on sam. Powoli docierało do niego, że szanse na samodzielne wydostanie się z głębin mieli faktycznie marne - większość dróg prowadziła w dół, a te umieszczone wyżej były często za małe lub zbyt wysoko by się do nich dostać. Kostrzewa mamrotała pod nosem inwentywy odnoszące się do nazbyt rozgadanych niziołków; Tibor z kolei milczał, trzymając się blisko Ferenga i starając się opanować swój lęk. Gorrunt za to był aż nazbyt rozgadany, mieszanym językiem opowiadając Burro i Jehanowi historię wojny maurzo-chityniakowej. Choć wiele do opowiadania nie było. Pająki były dla nich męczącymi szkodnikami, które utrudniały im codzienne funkcjonowanie i podróżowanie po okolicznych korytarzach. Same w sobie nie były wymagajacym przeciwnikiem, lecz problemem były zastawiane przez nich pułapki oraz zasadzki, które okazjonalnie urządzały na małe grupki maurów. Gorrunt nie rozumiał powodu, gdyż maurowie nie wytwarzali niczego, co byłyby chityniakom potrzebne.
- Smaczni dla nich też nie jesteśmy, lecz mimo to kraść ciała naszych zmarłych - irytował się. Ponad to zabierały również swoich. Z łatwością uciekały w wyższe i węższe partie tuneli, toteż maury nie mogły ich ścigać. Ponad to okazjonalnie ich przywódczynie - choldritche, mroczne pajęcze kapłanki Lolth - wyruszały wraz z poddanymi by siać spustoszenie w kawernie maurów, a giganci mieli problem by bronić się przed ich magią.
- Nie ma ich wiele - trzy, może cztery… Wódz mówi, że gdyby ich dopaść w ich własnym leżu to…
- Bam! - obrazowo skomentował Barum.
- No właśnie. Tylko musimy je znaleźć.

Tymczasem grupa doszła do przepaści - a raczej wielkiego komina, w którego dół, ku przerażeniu Burra, zaczęli schodzić maurowie. Najpierw znieśli rannego, potem - nie zważając na protesty - swoich małych sprzymierzeńców. Wzrok Kostrzewy jasno mówił co czeka Burra gdy w końcu zostaną sami, lecz nawet druidka stanęła w zadziwieniu, gdy przewodnicy postawili ich na ziemi i przeprowadzili kilka kroków dalej do… nie można było nawet nazwać tego kawerną. Nawet Grzmot nie mógł dojrzeć sufitu, nie mówiąc już o ścianach. Przed oczami naziemnych istot rozpościerał się zupełnie inny świat.




Garbaci giganci prowadzili drużynę przez las gigantycznch grzybów, łąkę mchów i porostów, tunele z korzeni dziwnych, nieznanych roślin i świecących jak gwiazdy zarodników. Nawet olbrzymie ciała przewodników wydawały się małe w porównaniu z ogromem rosnących tu roślin. Burro miał przemożną ochotę wypróbować ten czy tamten grzybek i nawet zapytał o nie Garruma, lecz ten ostrzegł go, że nie tylko wiele (a raczej większość) z tutejszych roślin jest trująca, ale niektóre z nich są świadomymi, poruszającymi sie istotami, które potrafią nawet czarować! Niziołkowi od razu przeszła ochota na kulinarne eksperymenty, zwłaszcza że przyglądając się uważniej dostrzegł, że grzybowy las wcale nie jest tak spokojny jak się pierwotnie wydawało. Wśród kapeluszy i poszycia przemieszczały się dziesiątki istot, mniejszych i większych, pojedynczo i grupami; w pewnej chwili dostrzegł nawet robala wielkości konia, który przyglądał im się z - czego kucharz był pewien - głodnym zainteresowaniem. Na szczęście obecność grupy maurów chroniła drużynę przed napaścią.
- Gdzie jest woda tam być śmierć - filozoficznie stwierdził Barrum dostrzegając na co patrzy Burro, a Kostrzewa w duchu przyznała mu rację. Zbiorniki wodne były niezbędne do życia w każdym klimacie; zbierali się wokół nich roślinożercy, a więc również drapieżniki zwabione nie tylko wodą ale i obfitością pożywienia. Zresztą wkrótce wszyscy usłyszeli szum wodospadu, a giganty zarządziły postój - z tego co zorientował się po śladach na ziemi Var w tym samym miejscu, w którym musieli już popasać wcześniej.

- To już niedaleko - rzekł Gorrunt za pośrednictwem Jehana do wycieńczonej wędrówką Mary, gdy ruszyli znowu, wzdłuż rzeki, a potem tunelem w lewo. Giganci wydawali się niezmordowani w swej wędrówce i zaproponowali nawet, że mogą ponieść co bardziej zmęczonych ludzików lub psy. Zwierzęta budziły ich szczere zainteresowanie; podobnie zresztą jak i Wredota, którego ostry dziób nie miał szans przebić twardek skóry maurów, toteż humory kruka nie robiły na nich wrażenia. Tibor modlił się, by była to prawda i gigancie “niedaleko” odpowiadało ludzkiemu. Co prawda korytarze były na tyle szerokie by nie czuł już przytłaczającej obecności tysięcy ton skał nad głową, ale w czasie przeprawy przez grzybowy las alchemiczny pręcik wypalił się zupełnie, a młody kapłan obawiał się, że nawet głębia Podmroku nie powstrzyma dziwnego zaklęcia, które wskrzesza zmarłych - czemu zresztą dał wyraz.
- Umarli powstają. Musieć rozbić czaszka mojej siostry - potwierdził Barum i zapatrzył się gdzieś w mrok.
- Zelund twierdzi, że to magia choldritchy, ale skoro mówicie, że na powierzchni też tak się dzieje… Tam ich nie ma, prawda? Porozmawiacie z nim - rzekł Gorrunt.

Kolejne minuty marszu wypełnione były milczeniem, aż wreszcie z nienacka z mroku wyłoniło się dwóch gigantów-strażników. Po krótkiej rozmowie z Gorruntem przepuścili grupę, przyglądając się powierzchniowcom z uwagą, po czym drużyna została wprowadzona do dużej jaskini, w której znajdowała się osada maurów. Grota była oświetlona jakimś rodzajem mchów czy grzybów, toteż nawet niewidzący w ciemnościach mogli zobaczyć co znajduje się w środku, choć w półmroku i tak cięzko było dostrzec wszystkie szczegóły. Grota nie była zbyt wysoka; w jej ścianach znajdowały się mniejsze jaskinie, które służyły gigantom za legowiska lub warsztaty. Bliżej środka znajdowało się kilka stalagnatów, które wydrążono w środku; z wielkich okien wydobywał się blask ognia, a czuły nos Burra wychwycił zapach nieznanych potraw. W jaskini nie śmierdziało jednak dymem; widocznie w suficie znajdowały się jakieś otwory wentylacyjne. Nieopodal wejścia Kostrzewa dostrzegła klatki z jakimiś ślepymi, humanoidalnymi stworzeniami, które przyciskały łby do krat wodząc głowami za przechodzącymi istotami.
- Wąchacze - skomentował Barum.

Wkrótce grupa rozdzieliła się; dwaj maurowie odprowadzili rannego do jednego ze stalagnatów, zaś Barum i Gorrunt umieścili drużynę w dużej wnęce skalnej nieopodal obszernej zagrody z jakimś podobnym do jaków bydłem, lecz nieco od nich mniejszym. Grota wyposażona była w wielkie łóżko, kamienny stół oraz kilka prostych, lecz wyrzeźbionych (zapewne z jakiegoś rodzaju grzyba) z dużym smakiem mebli. Dopiero gdy zatrzymali się na dobre wszyscy poczuli jak bardzo są zmęczeni - zwłaszcza osoby, które wcześniej były mocno ranne. Nawet Fereng i Strzyga zaległy na podłodze, kładąc łby na wyciągniętych łapach i przymykając oczy.
- Moja grota jest obok - wskazał Gorrunt. - Odpocznijcie, a ja powiadomię wodza o waszym przybyciu i pomocy. Zaraz powiem komuś, żeby przynieść wam jadło. Potem wszyscy zbierzemy się na placu, by Zelund ochronił nas przed nieumarli, a jutro ruszymy na poszukiwanie miasta choldritchy.

Po jakimś czasie drużyna faktycznie otrzymała nieco mdły niby-chleb, potrawkę, której składników Burro nie potrafił zidentyfikować, ale która była bardzo smaczna, oraz napój ze sfermentowanego mleka, najpewniej uzyskanego ze stojącego po sąsiedzku bydełka. Tacę z jedzeniem przyniosła jakaś młodka, a wkrótce nieopodal wnęki zebrał się mały tłumek dzieci w różnym wieku (najstarsze było nieco wyższe od Vara), wzorem wszystkich dzieci świata chichocząc i przyglądając się obcym. Dzieci miały proste plecy; Mara zauważyła, że im starszy gigant tym mocniej się garbił. Jehan dostrzegł jednak, że nie pozostawiono ich całkiem samych sobie; dwóch gigantów dyskretnie i z odległości przyglądało się grocie, mając oko zarówno na gości jak i zaciekawioną dzieciarnię. Gdzieś z głębi groty dobiegało echo łagodnej muzyki granej na jakimś rodzaju fletu. Po godzinie czy dwóch powrócił Gorrunt zapraszając na rozmowę z wodzem.
- Jeśli jesteście zbyt zmęczeni nie musicie iść wszyscy - rzekł. - Zaraz przyjdzie też ktoś z wąchaczami, by mogły zabrać zapach choldritchy.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 08-09-2014 o 19:11.
Sayane jest offline  
Stary 10-09-2014, 20:41   #120
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Dzieciaki były wszędzie takie same. Nawet jak chodziły z nożami i miały więcej metrażu niż niejeden dorosły człowiek. Burro znowu był w dobrym humorze. Długie, długie chwile z rozdziawioną gębą przyglądał się otoczeniu. Zupełnie jakby przenieśli się do innego świata. Grzyby i rośliny, które zdawały się jak ze snów, pomimo czyhającego pomiędzy nimi niebezpieczeństwa wydały się niziołkowi szczególnie piękne. Jakby miał duszę artysty, spróbowałby przelać coś na papier, namalować czy coś. Burro zaś swoim pokrętnym rozumkiem zastanawiał się jakby smakowały na patelni z masełkiem, czosnkiem i rozmarynem. Czy lepiej niż rydze czy nie.
Teraz zaś jak już posmakował giganciej kuchni był w siódmym niebie. Owszem egzotyczna, owszem dobrą chwilę zastanawiał się z czego oni tu chleb robią, jak przecież pszenica czy żyto no choć trochę światła potrzebują. Nawet sfermentowanego mleka włochatej rogacizmy popróbował. Wytrzymał dzielnie cofający się obiadek i skonstatował że do khazadów i ich wojennego to maurom wieeele brakuje.
No ale dzieciaki skorzystały, bo niziołek uśmiechnął się, mrugnął okiem i pogrzebał chwilę w plecaku, po czym dwa wielkie berbecie, te najodważniejsze dostały po karmelowej kulce. Przyglądały się nieufnie przez chwilę, ale jak łasuch Burro trzecią kulkę wsadził do gęby i zaczął mlaskać, skusiły się. No i kucharz stacił cały zapas po drodze, jak szli z kapłanem do starszyzny. Eee… no ciężko jakoś nie dać cukierka dzieciakowi co jak się wyprostuje i spojrzy to większe niemal niż Grzmot...

Mara ledwo utrzymywała się na nogach. Marsz ją wykończył mimo iż w połowie drogi uprosiła by jeden z gigantów posadził ją sobie na ramieniu. Porcję jadła przyjęła z wdzięcznoścą choć najadła się odrobiną, resztą dzieląc z wygłodzonym Strzygą. Gdy zawezwano ich na spotkanie Mara stłumiła ziewnięcie i poszła ochoczo bo i ciekawa była wszystkiego co tu oglądała. Dopiero gdy Burro rozdał wszystkie słodycze przerośniętej dzieciarni zawołała wojowniczo.
- A dla mnie?! Ja też jestem dzieckiem! I tak się składa, że uwielbiam karmelki.
Nadymała się nie na żarty i odeszła na drugi kraniec pochodu z dala od niziołka jakby na jaką zarazę zapadł i trza go było łukiem omijać.
Burro z frasunkiem podrapał się po czuprynie. No, nie było dwóch zdań zachował się jak ciul. Ukradkiem poszperał po kieszeni, ale giganciątka wyżarły mu wszystkie karmelki, bez wyjątku. Zerknął na Marę, obrażoną na śmierć, no ale co się dziwić. Karmelki są dobre, każdy to wie, a te wyszły Carie szczególnie smacznie. Pociamkał w gębie przez chwilę swojego w zamyśleniu, po czym podszedł do dziewczynki.
- Wiesz, no ja tak w ramach zacieśniania znajomości… - Zaczął się niezręcznie tłumaczyć wskazując na wielkie dzieciaki. Pośpiesznie olśniony pomysłem dodał zaraz. - Ale jak chcesz, to zrobię ci jabłko w karmelu i miodzie! Chcesz? Mam jeszcze kilka, bo dla Myszatego trzymałem, a miód i brązowy cukier też w plecaku jak znalazł na takie okazje chowam. No przecież czarnego ciasta i tak piec pewnie nie będzie okazji, więc do jabłka w sam raz. No?
Uśmiechnął się pojednawczo.
Dziewczynka przez chwilę patrzyła na niziołka z góry, zadzierając nos i zaplatając na piersi ręce ale w końcu skinęła pojednawczo.
- Jabłko w karmelu - w jej ustach brzmiało to jak ultimatum. - Tylko duże jabłko…
Niziołek wyszczerzył się szerzej.
- Duże, dobre i podpieczone w ognisku… - oblizał się odruchowo i przełknął ślinę. Bo maurowy poczęstunek owszem nie był zły, ale no przecież wiadomo że nie ma jak domowe i własne przysmaki.
- Tylko...eee… musimy gdzieś odosobnione miejsce wyczaić, bo inaczej się nie obronimy. - Łypnął okiem na dzieciarnię kończącą ciamkać karmelki.
- Jak im oddasz moje jabłka to już płazem nie puszczę… - Mara z podejrzliwością zerkała na gigancie berbecie, ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu. - Poczekamy aż spać polezą. I oby zapachy ich nie pobudziły. Nocne łakocie są dla mnie.
- Dobra. - Kucharz dostosował się, nawet przez ramię konspiracyjnie obejrzał. - Jak nie zasnę z nosem w kociołku, będą jabłka jak malowanie. Ale na razie musimy ze starszyzną sprawę załatwić.


Kucharz nie był uprzedzony do nikogo, przeciwnie zawsze chętnie gościli w Werbenie dziwnych i egzotycznych podróżnych. Dlatego też fakt że giganci mają swoją własną kulturę i zwyczaje przyjął zwyczajnie. No ale jak to on musiał przecież wszystkiego dotknąć i zobaczyć na włąsne oczy. Więc jak tylko usłyszał piszczałki to zaraz poszedł w stronę muzyki. No jak ktoś graniem się przedstawia i chlebem częstuje to niegrzecznie przecież by było się nie zainteresować. Jeden wielkolud grał więc na czymś co przypominało… no pojęcia niziołek nie miał co przypominało. Okarynę może, choć nie nie okarynę. Ale piskało świetnie. Dwaj maurowie rytmicznie pukali w bębny, obciągnięte chyba skórami włochatego bydełka. Posłuchał chwilę, ale trzeba było iść zaraz.
Tłumaczył pytania kapłana, sam zaraz zainteresował się tymi wąchaczami.
- A gdzie tam, łaskawy panie Zelundzie, ja wcale nie zmęczony. Chętnie… eee… się poddam wąchaniu. Choć może lepiej będzie jak na innych zaczekamy, bo widzicie ja co prawda w walce brałem udział - wypiął dumnie pierś - ale nie żeby tak w pierwszej linii i mało może być tej pajęczakowej juchy brrr do wąchania. Ale ten za to to jak zwykle po czubek głowy uciorany. - wskazał z uśmiechem na nadchodzącego Grzmota.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172