Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2014, 22:37   #35
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
It's just ten percent luck
Twenty percent skill
Fifteen percent concentrated power of will
Five percent pleasure
Fifty percent pain
And a hundred percent reason to remember the name...


Max wybrał dla dwójki dość przytulną karocę jako sposób transportu do “restauracji”. Przytulność karocy polegała głównie na tym, że okna były w niej zasłonięte. Mężczyzna odmówił rozmowy, wyjął z garnituru jakąś niewielką książkę o nazwie “zbiór wierszy i poematów”, i zaczytany milczał przez...nieco dłuższą podróż niż Vicky by tego chciała.
Była to podróż przy której końcu zaczynało nawet delikatnie śmierdzieć, a gdy karoca się zatrzymała i Max otworzył drzwi, dziewczynie ukazał się brudny bruk, kałuże cholera wiedzą czego oraz stary, nieco nadszarpany bar, w którym to piła...przed kilkoma dniami. I teoretycznie nie miała już tu wstępu.
- Kontakt ma się znajdować w środku. - westchnął Max, trzymając drzwi otwarte.
- Ughh… Mam tu zakaz wstępu. O ile nie przeszkadza ci że bede biła każdego kto bedzie chciał mnie wyprosić to wchodzimy. - Zrobiła swoją standardową minę dziecka które coś przeskrobało.
- Rób co chcesz. - mężczyzna włożył ręce w kieszenie i spokojnym krokiem zagłębił się do wnętrza “restauracji”.
W środku, oprócz standardowego brudu, połamanych mebli i ogólnie nisko budżetowego klimatu, znajdowały się tylko trzy osoby. Yomaed, Sonafa i barman.
Ten ostatni wyjął spod blatu porządną butelkę i postawił ją z dźwiękiem. - Chodź. Pij. - zarządał.
Ivelan uniosła podejrzliwie brew. - Umm… doooobra. - Wzruszyła ramionami i zbliżyła się do trójki. - Jestem na służbie więc tylko jeden… jedna szklanka. I tak wogóle, co wy tu razem robicie? - Zerknęła na Sonafę i Yomaeda, stukajac palcami o blat w oczekiwaniu na naczynie.
- Twoja dziunia nas zebrała. – wzruszył ramionami Yomaed, machając jakąś nową glinianą butlą miodu. - Całe miasto się wkurwiło za przeproszeniem. Tak w hy...w huj.Tch.
Barman z głupim uśmiechem postawił przed Vicky ogromny kufel. - Dokop za nas tym którzy grożą księżniczce, ok, młoda? Za całą Ferrę.
- Moja dziunio… - Tu zerknęła na Rreube. - Chcecie mnie spić i wykorzystać? - Jej mina z śmiertelnie poważnej powoli zamieniała sie w to rozbawioną. Starała się jednak jak mogła by nie parsknąć śmiechem. - Jakbym wziełą w obroty choć jednego… dokopałabym mu tak bardzo że odbiło by mu się… bah. - Nie dokończyła. - Dorwaliśmy jednego skurwiela, ale jeszcze nie pozwolili mi z nim… porozmawiać. - Ostatnie słowo dziwnie wydłużyła.
Sonfa zaśmiała się lekko. - Po prostu chcę ci pokazać, że może jednak coś potrafisz. Doszło mnie do uszu jak Lilia na was najeżdża. – odparła spoglądając na Vicky. - Mimo wszystko miasto na was polega.
- Miasto jakoś słabo to pokazuje. Nadal ludzie patrza na mnie jak. - Vicky zastanowiła się moment nad porównaniem. - Na mnie. - Lepszego nie miała na ten moment. Gdy kufel z cichym chlupotem się zapełnił ta złapała go oburącz jak dziecko butelkę z mlekiem. - Sonia. Yomiś. Barman. Maksiu. Wasze zdrówko. - Wychyliła kufel. Gdy juz pociągnęła klika łyków dodała. - Aha. Ten przystojniak to Max, jest z glidii artystów, jakby kto niewiedział. - Nic więcej nie dodała na ten temat. Cmoknęła głośno rozglądając się dookoła. - Wspominałaś coś iż chcesz mi pokazać że jednak coś potrafię. Umieram z ciekawości jak masz zamiar to zrobić. - Pociągając kolejne hausty zerknęła na Oolonga. Chciała wyczytać z jego mimiki czy ruchów, czy jest oburzony zachowaniem gwardzistki. Nie potrzebowała kolejnych plot na jej temat.
Wyraz twarzy Maxa był dość zimny. Oparł się o ścianę z rękami w kieszeni, i zdawał się nie brać nic do siebie. Wyglądał co najwyżej na kogoś, kto marnuje czas.
Sonafa uśmiechnęła się. - Ja ma ci to udowodnić? Tylko przytaknęłam, że tak jest. A teraz idź, dowiedź. Uratuj stolicę!
Victorria wyszczerzyła się. - Pewno! - Rzuciła żywiołowo, kończąc kufel. Otarła usta rękawem i odstawiła naczynie. - Dobra był czas na przyjemności, teraz trza się wziąć za robote. - Wstała z miejsca i kiwnęła na Oolonga. - Ciśniem? - Rozłożyła ręce jakby czekając na jego decyzję.

***

Victorrię czekała kolejna podróż, tym razem jednak krótsza. Wejścia do śródmieścia były ukryte na obrzerzach miasta.
Dwójka musiała zejść po linie w głąb studni, aby wyglądować w niezbyt przyjaznych kanałach, gdzie po dłuższym spacerze za przewodnictwem Maxa, doszli do kolejnej liny, którą należało teraz wejść na górę, aby znaleźć się w śródmieściu.
- Podążamy prosto na bal, czy jest w śródmieściu coś, co interesuje panienkę? - zapytał jej towarzysz.
- Nie szczególnie. - Rzuciła łapiąc linę. - Aha, musze ci coś powiedzieć. Jest duża opcja że wchodzimy w pułapkę, zasadzoną na Murraya, albo przez niego, na nas. Nie ufam mu. - Spojrzała w górę. - Masz jakąś broń? -
- Jestem uradowanym panny zdolnością stwierdzania rzeczy oczywistych. - Max przyjżał się Victorii jakby dopiero co nazwała go debilem, i raczej nie był z tego powodu uradowany. - Proszę się o mnie nie martwić, zawsze jestem uzbrojony. - dodał już spokojniej.
- To dobrze. - Uśmiechnęła się szeroko, chyba nawet nie zauważyła jego oburzenia, lub zwyczajnie je olała. - Prowadź, ja tu pierwszy raz jestem. - Puściła linę i odstąpiła krok w tył, wykonując szeroko pojęty gest “Panie przodem”.
Mężczyzna nie skomentował, tylko naturalnie zaczął wspinać się pierwszy.

***

Śródmieście okazało się być dość przyjaznym miejscem, klimatycznym i ogólnie świetnym. Wedle upodobań Victorrii. Powód ku temu był prosty: wszelkie ulice były w miarę ciasne, konkretne ślepe uliczki prowadziły do masywnych domów, okrągłych pomieszczeń z łóżkami w środku, w których znajdowała się biedota, a w miejscach podpór łuków, oraz na szerszych murach można było zejść do niższych pięter, gdzie znajdowały się albo domy bogatszych, albo miejsca użytkowe.
Szybko okazało się, że Membrańczycy nie są aż tak liczni, może nawet nie jedna czwarta populacji stolicy. I najprawdopodobniej pozwalano im mury na jakiś warunkach opuszczać, inaczej dawno wszyscy postradaliby zmysły. Było to idealne miejsce na początek rewolucji. Jeżeli Rubius nie przysporzy im godnych warunków do życia, wprowadzi do stolicy, tej faktycznej, to ostatecznie dojdzie ich frustracja.

Miejscem balu zostało ulokowane za ogromną, zdobioną bramą która wedle Maxa znajdowała się na trasie w stronę zamku. Wedle jego relacji, była to najdłuższa budowla wewnątrz śródmieścia, ale nie zajmowała nawet połowy trasy, z przyczyn dość oczywistych - nikt nie chciał aby trasa królewska była niebezpieczna.
Sama budowla była miejscem używanym przez najbogatszych mieszkańców śródmieścia, i była raczej wynajmowana niż posiadana przez jedną osobę.

Pod ogromną bramą stało dwóch, nieco zwierzęcych osobników, ubranych jednak dość dobrze, w kroje typowe Ferramentii. Przyjmowali oni zaproszenia, i wpuszczali osobników do środka.
Cóż, jak się nie starała nie mogła ukryć podekscytowania. Warunki w jakich mieszkały membry mało ją obchodziły.. no dobrze wcale ją to nie interesowało. Przechadzając się tunelami zaczęła się zastanawiać ile czasu zajmie konstrukcja i doprowadzenie takiej ilości wody by ich tutaj utopić. Będzie musiała się nad tym troszkę zastanowić, dobrze mieć takie zapasowe wyjście.
Widząc dwóch “goryli” przy wejściu szturchnęła łokciem Maxa.
- Skarbie pokaż miłym panom zaproszenie. - Zachowując pozory wtuliła się w jego ramię.
Max zarumienił się nieco, mimo wszystko idąc przed siebie. - Nie sądzę abyśmy musieli aż tak odgrywać role. - szepnął, po czym pokazał Membrańskiej dwójce dokumenty. Otworzyli oni przed parą drzwi.
- Proszę iść prosto - nakazał jeden z nich, ukazując krótki korytarz z trzema przejściami.
- No weź Maksiu, nie mów że się zawstydziłeś. - Odszepnęła. Idąc wzdłuż korytarza dorzuciła. - Choć wolę kobiety, mam jeszcze takie powiedzonko: “Żeby życie miało smaczek, raz dziewczyna, raz chłopaczek.” - Nie wytrzymała i zarechotała cicho kontynuując drogę na bal.
Po przejściu przez drzwi parze ukazała się ogromna, dobrze oświetlona sala, o zadbanej drewnianej podłodze i ścianach muru zarówno z wschodu jak i zachodu. Ich przeczucie zagrożenia podniosło się jednak natychmiast.
Nie było tutaj stołów, z cała reszta zebranych znajdowała się na piętrze ponad nimi, przyglądając się scenie z balustrady.
Drzwi za nimi zamknęły się z głośnym rąbnięciem, któremu po chwili towarzyszył dźwięk opadających krat. O tym elemencie budowli Max najpewniej nie wiedział.

Dwójka mogła przyglądać się jak zbiór zebranych nad nimi zarówno membrańczyków jak i ferramentczyków uśmiechał się i delektował różnego rodzaju alkoholami, kolory ich kieliszków i szklanek świadczyły o obecnościach wzniosłych win jak i piw. Po środku balustrady najbardziej naprzeciw nich znajdował się młody chłopak w niezwykle charakterystycznym ubiorze.
Miał na sobie biało-fioletowy płaszcz z kapturem, który rzucał cień na jego twarz. Był mniej-więcej wzrostu Victorri a wokół niego unosiły się pojedyncze dyski, czy też sztabki. Przypominały miniaturowe trumny, ale samo ich znaczenie było dla Mali jedną wielką zagadką.
Drzwi po drugiej stronie sali balowej otworzyły się. Wyłonił się z nich dość wysoki mężczyzna, który krzyknął gromko na powitanie.

- Panie i panowie! Witamy na oficjalnym pokazie tanecznym „Pożegnanie gońców, powitanie wojsk!” który będzie ostatnim aktem agresji przed naszym wielkim powstaniem w imię najjaśniejszej bogini! Organizatora przedstawienia możecie podziwiać nade mną~ – Rzekł jeszcze raz przykuwając uwagę do zakapturzonego jegomościa.
Sam w sobie jednak też był dziwny. Wzrostu Maxa, nieco mniej umięśniony, w arystokratycznych szatach i czaszce na głowie. Nie była to jego faktyczna twarz, gdy Victorria przyjrzała się dokładniej, wyglądał to na zręcznie posklejany hełm z głowy jakiegoś nieszczęśnika. Anonimowość w wielkim stylu. Osobnik klasną w dłonie, co ożywiło znajdującą się nad piętrze orkiestrę.

Zza pleców „szkieleta” zaczęły wychodzić kolejne postaci, w postrzępionych, szarych bądź czasem brązowych płaszczach, z kolczugą świecącą spod nich. Bez dwóch zdań byli to ci sami złoczyńcy, którzy zaatakowali Victorrię w drodze z powrotem do stolicy.
Armia była dość zorganizowana i drażliwa, wychodząc w dwójkach trzymających się pod rękę, zupełnie jak robiła to Vicky i Max. Naliczy sześć par. Dwanaście osób.
Max spojrzał na Victorrię, oczekując na komendę.
Ostatecznie to ona była strażnikiem królewskim.
To miejsce… przywoływało wspomnienia, ale tylko te których chciała się pozbyć. Powieka Victorri zaczęła drgać, a ona sama odstąpiła kawałek od Maxa. Rozmasowując skroń spojrzała ku górze gdzie stał zakapturzony jegomość.
- Jesteście aresztowani za konspirację przeciwko państwu Ferramentii. Stawianie oporu rozpocznie proces pacyfikacji. - Bardziej wymamrotała niż powiedziała, jakby te słowa instynktownie wypływały z jej ust. Zwróciła się do Maxa.
- Jak cię podrzuce dostaniesz sie na górę? - Wypowiadając te słowa położyła dłoń na rękojeści noża.
- Obawiam się, że samodzielnie nie zdziałałbym tam zbyt wiele. - stwierdził Max, stając w lekkim rozkroku. Wyprostował jedną rękę. Pod jego nogami pojawiło się dwie jasne linie krzyżujące się w nietypowy znak “x”. Dziwaczne symbole zaczęły otaczać mężczyznę. - Dużo lepiej sobie radzę na otwartej przestrzeni. I w roli wsparcia. - wyjaśnił.
Tymczasem żołnierze zaczęli oddzielać się jeden od drugiego, wyjmowali spod swoich szat różnorodny ekwipunek. Miecze, topory, cepy. Spod rzucanego przez ich kaptury cienia Victorria widziała pokrzywione, wyostrzone uśmiechy wirujące w około, prezentujące różnorodne grymasy i ślące wielkie groźby, z kłami które to rosły, to malały jak gdyby nie pewne jak wielkie zagrożenie chcą zapowiedzieć przeciwko kobiecie.
- “Nie nie nie nie nie nie nie nie nie” - Tylko to powtarzała w myślach. Znowu miała przewidzenia. Od ostatniego ataku minęło już tak długo czasu, Iffeyhaus mówił że będzie tylko lepiej… pierdolony kłamca. Nagle ręka która masowała skroń opadła, a jej twarz wykrzywił dziwaczny grymas, było to jakby połączenie euforii i potwornej złosći.
- Nie daj się zabić. - Rzuciła do Oolonga. Zrezygnowała z dobycia noża, jej pięści tylko mocniej się zacisnęły. Więzień V.I. znowu będzie dostarczał rozrywki.
Przyśpieszonym krokiem zbliżała się do uzbrojonych przeciwników, jeśli chodź jeden z nich uniesie broń lub da znać że chce zaatakować wypali z dwóch rękawic jednocześnie. Nie miała pojęcia ile zostało jej podmuchów, jak jedna nie odpali to druga to zrobi.
Victorria biegła ile sił w nogach, skupiona na swoich przeciwnikach. Strzał.
Zabolało. Przewróciła się na ziemię. Zakapturzony mężczyzna z balkonu miał w rękach dymiący pistolet. Jego broń wyglądała dość dziwacznie. Może by uskoczyła, gdyby się tego spodziewała.
Podnosząc się zobaczyła nad sobą cień. Miecz jednego z zakapturzonych opadał na jej głowę.
Pękł w locie i odpadł na bok. Wyglądało to, jakby rozbił się o powietrze.
- Dziękuj mi później. – mruknął Max. Podbiegając do Vicotrii. - I wybacz że się wtrącę, ale to oni mają przewagę. – westchnął rozglądając się.
Zakapturzeni zaczęli ich otaczać, a zebrani na górze membrańczycy dopiero uspokajali swój śmiech wywołany przez wywrotkę Vicky.
Głość czaszki rozbrzmiał na nowo. - Ohoho, panie i panowie, wygląda na to, że nasz gospodarz jest dzisiaj w bardzo dobrym humorze! Proszę się jednak nie martwić, pozwolimy naszym ofiarom przez pewien moment się bronić, abyście wszyscy poznali potęgę, która dzisiaj umrze!
Ból jej nie doskwierał, wręcz przeciwnie tylko ja bardziej nakręcał. Niestety przestrzelona noga nie działała tak jak powinna. Z trudem dźwignęła się w górę i skupiła wzrok na zakapturzonym jegomościu. Do niego nie było sensu strzelać, mogła sie założyć że te “cosie” fruwające wokół niego na pewno ochronią go przed kulą. Tak czy inaczej wyszarpnęła pistolet i wycelowała w niego, by po sekundzie zmienić cel na tego czaszkowego. Ból mogła znieść, ale zniewagę i zgnojenie nigdy. Niech ci na górze nie czują sie tak bezpiecznie. - Plecami do siebie Max. - Mruknęła jeszcze przed pociagnięciem za spust.
Kula wyleciała z pistoletu wraz z donośnym hukiem wystrzału. Ciężko było wyczytać jakikolwiek znak zaskoczenia lub przestrachu z twarzy czaszki, który powoli odwrócił twarz w stronę nadlatującego pocisku. Jeden z jego mężczyzn rzucił się, zasłaniając go swoim ciałem. Krew trysła na boki, gdy ubrany w szmaty wojownik upadł z kulą w głowie.
Czaszka uśmiechnął się, gdy zobaczył do czego doszło. Wskazał dwójkę palcem, wojownicy zaczęli pędzić na nich z każdej strony. Magiczne symbole Maxa zaczęły otaczać zarówno jego jak i Victorrię, ciężko było jednak przewidzieć jak bardzo będą przydatne.
To nie byli wzburzeni mieszkańcy śródmieścia, tylko grupa fanatyków którzy gotowi są oddać życie za powodzenie swego planu. Takie istoty są najgroźniejsze, wiedziała to z własnych doświadczeń. Mimo że była rozjuszona, starała się zachować spokój. Jeśli puszczą jej wszelkie hamulce zabije tutaj wszystkich włącznie z Maxem. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na pędzących w jej stronę przeciwników. Pomijając fakt że może paść kolejny strzał z balustrady, ci tutaj nie byli większym wyzwaniem. Tak czy inaczej brała to na poważnie. Wyszarpnęła nóż, od razu chwytając go ostrzem do dołu. W ten sposób łatwiej było jej zadawać zwykłe uderzenia pięścią i ewentualnie wykańczać membran wbijając ostrze w punkty witalne. Zaufała Maxowi, by ten pilnował jej pleców, a ona jego. Wymierzyła pięściami w gromadkę nadchodzących adwersarzy. Jeśli przeciwnicy byli kręgiem, to jedna ręka miała objąć jedno ćwierć koło, a druga…no drugie. Moc zawarta w klejnotach rękawic wypali w nich gdy będą już niebezpiecznie blisko.
I..i...przeciwnicy zbliżali się nieubłaganie a świecące symbole z magii maxa tylko drażniły oczy dziewczyny. W końcu jednak weszli w zasięg, z podniesionymi brońmi...i odlecieli.
Odlecieli tłukąc w ściany, wpadajac na balustradę i łamiąc sobie kości. Byli słabi, i brakowało im porządnego opancerzenia. Vicky miała farta.
W tym czasie Max został otoczony przez czterech przeciwników. Nie tłuk ich zbyt mocno, ale wydawał się niespodziewanie zwinny. Raczej wiele mu nie groziło, póki ktoś z góry nie wyciągnie strzelby.
Skoro sobie radził postanowiła pozbyć się dwóch pozostałych zanim mu pomoże. Utykając zbliżyła się do nich z podniesioną gardą. Niemal nie potknęła się o kawałek miecza, który wcześniej miał ją zgładzić. Podniosła go, mają teoretycznie teraz dwa noże.
Gorzej z teoretycznym brakiem zastosowania dla nich. A przynajmniej pomysłu na takie.
Vicky odniosła się po prostu do swoich rąk, które były skuteczne, sprawdzone i okute w żelazne rękawice wspomagane klejnotami. Jedno uderzenie zmiażdżyło niedoszłemu koledze szczęke, a drugiemu, ręka numer dwa udekorowała płuca jego własnymi kośćmi.
Dwóch przeciwników padło również przy Maksie, a pozostali przerażeni miernymi efektami ich walki cofnęli się pod ścianę.
Vicky zaczęła czuć, że coś jej ścieka po nodze. Rana w udzie poszerzyła się podczas walki, przez co krawienie stało się problemem.
- Drgnijcie a zabiję! - Warknęła stanowczo wskazując palcem na dwóch pozostałych. Korzystając z tej krótkiej chwili obejrzała swoją ranę. Nie wyglądało to za dobrze.
- O-oh. - wypaliła, robiąc kwaśną minę. Pytaniem było co teraz?
- Ostatnia szansa. Poddajcie się a będziecie mieli sprawiedliwy proces. - Bacznie obserwowała górę, co by jakiemuś do głowy nie przyszło ponownie w nią strzelać.
Przeciwnicy Victorri rzucili się do ucieczki tymi samymi drzwiami którymi przyszli. W zamian za to na wyższym piętrze pojawił się mężczyzna ubrany za lokaja, z skrzynią pełną pistoletów. Zebrani goście śmiali się mocno i brutalnie, wyraźnie rozbawieniu wypowiedzią Vicky, jak i samą jej pewnością siebie.
Czaszka zaklaskał dłońmi. Uspokoili się.
- Ponieważ nasze psy nie dały sobie rady, zaczniemy polowanie. Panie i panowie, ten kto dokona egzekucji wygrywa koronę króla wieczoru!
Ktoś zapukał laską, hałasując nieco. Następnie wystąpił przed balustradę.

Był to wysoki mężczyzna w bardzo wykwintnym stroju, który mimo miejsca spotkania miał na głowie zdobny cylinder, ot aby złapać więcej uwagi. Było to dość zbędne. Mężczyzna ten wyglądał dość dziwnie sam z siebie. Miał długie włosy, które wydawały się nieco nieuporządkowane z uwagi na jego dość szeroką kozią bródkę. Jednak co dziwniejsze, jego odcień skóry miał kolor błękitny.
- Panie i panowie, wstrzymajcie się. Co to za zabawa jeżeli można wyłącznie wygrać? I co to za gra, gdzie każdy musi brudzić sobie ręce. Chciałbym zaapelować. – oznajmił – Jako gość honorowy prosiłbym o zmianę zasad przedstawienia. Mamy przecież dalej jednego psa na arenie. I to naprawdę dużego. Niech on zmierzy się z naszymi gośćmi. A jeżeli nie da sobie z nimi rady, puśćmy ich wolno. Niezależnie od tego czy wrócą czy nie, Rubius i tak się dowie, że coś w śródmieściu jest nie tak, więc to raczej wszystko jedno, a naprawdę mnie ciekawi, czy odważą się kiedykolwiek tutaj wrócić.
Zasmiał się, a reszta zgromadzenia zaczęła sobie przytakiwać, może nawet lekko poklaskiwać.
Zakapturzony chłopak w bieli skinął głową, przyjmując propozycję.
Victorria mogła mieć jeszcze szansę na przeżycie.
Gdy zgromadzeni na górze skończyli debatować, Vicky zawiazywałą włąśnei ostatni supełek na improwizowanym opatrunku. Musi wystarczyć na ten moment.
- Ugh… Chciałabym znaleść się na górze. - Mruknęła, spluwając na bok. - Dobra bawię się w to! Dawać tego cosia. - Miała wrażenie że nie chodzi o dosłownego psa. Znając jej szczęście będzie to trzygłowy potwór ziejący ogniem, który tylko psa przypomina. Właściwie coś takiego też by uznała za halucynacje.
Vicky kątem oka dostrzegła, że coś leci w jej stronę, nim zdążyła zareagować Max skoczył przed nią, po czym odleciał pod samą ścianę, uderzony przez czaszkę pięścią. Tłum zarechotał.
- Ona jest taka ciemna czy tylko udaje? – śmiali się membrańczycy. Tym czasem „czaszka” wykonał elegancki ukłon, świadomy, że swój atak z zaskoczenia właśnie zmarnował.
- Huh… na strzała. - Spojrzała bardziej z podziwem niż poruszeniem. Uniosła ręce do twarzy, zaciskajac z cichym zgrzytem pięści. Zaczęła powoli stąpać w jego stronę, będąc już w jego zasięgu wzięła szeroki zamach jakby chciała uderzyć sierpowym, który natychmiast jednak przeszedł do uderzenia łokciem.
Plan był dość cwany, jednak Victorria spotkała się z małym problemem. Gdy przeszła do uderzenia łokciem jej zasięg, oraz oczywiście czas ciosu wydłużył się. Czaszka wykorzystał ten moment aby zejść w dół i zakręcić się, uderzając kopniakiem w piszczel Vicky. Zabolało jak diabli, właściwie chyba prawie jej nie strzelił. Przeciwnik chyba nie spodziewał się, że to nie zadziała, i w momencie zdziwienia spojrzał na twarz strażniczki.
W tej samej chwili co podnosił łeb, prawica gwardzistki opadała w dół. Pęd był taki że jej prawa noga odchyliła się w mocno do tyłu.
Czaszka zaczął pochylać się w tył, wraz z zbliżając się pięścią. Uderzenie jednak dosięgnęło go, posyłając jego łeb na spotkanie z podłogą, co zakomunikowało się ciężkim łomotem, a na jego nakryciu głowy pojawiły się niewielkie pęknięcia.
W razie gdyby postanowił się podnieść, miała zamiar opaść na niego kolanami, i tam na przemian go tłuc po łbie aż przestanie ją to bawić.
Gdy tylko Vicky opadła na swojego przeciwnika, jego ręce wyskoczyły jak sprężyny, łapiąc za jej szyję. Mężczyzna rzucił się na bok i obrócił dwójkę, przerzucając Vicky pod siebie. Jego ramiona odpychały ręce Vicky do tyłu, a kolanami próbował dostać się między nogi strażniczki, aby przybić ją do ziemi.
Widząc w jakiej sytuacji się znajduje postanowiła przestać się bawić. Wygieła same pięści tak by celowały w szkieleta. Mimo duszenia, uśmiechnęła się.
Nie mogła odczytać wyrazu twarzy swojego przeciwnika, ale widziała jak odlatuje niczym kopnięta w oddal lalka. Jego cielsko uderzyło o spód muru, po czym spadło na glebę. Tłum wziął głęboki wdech. Lecz ku zdziwieniu wszystkich po zaledwie kilku sekundach, czaszka podniósł się, zasłaniając swoją twarz, zakrywając pękające elementy maski. - Poddaję się. – oznajmił. - Najwyraźniej przegrałem, a odmawiam śmierci w sytuacji innej od ochrony życia mojego pana.
Tłum zaczął klaskać. Nawet gość honorwy uśmiechnął się, rzucając przecudnym „co za lokaj!”
Zakapturzony machnął dłonią. Drzwi którymi Victorria weszła otworzyły się. Nawet Max zebrał się spod ściany, lekko kiwającym krokiem podchodząc do dziewczyny. - Ten sukinsyn jest czarnoksiężnikiem. – zdradził, patrząc na klęczącego mężczyznę. - Nie jest Membrańczykiem.
Odkasłując ciężko, zachrypniętym głosem wypaliła. - Taki co czaruje? Zresztą. - Odcharknełą i ponownie splunęła na glębę jak na damę przystało. Korciło ją by dolecieć do niego i zatłuc go na śmierć, co by chyba nie było najlepszym pomysłem. - Zbieramy się. - Wycofywała się powoli, ani myśląc by pokazać im wszystkim plecy. Gdy już minęli strefę zagrożenia, rzekła do Maxa. - Trzeba ich tu wszystkich w pizdu zalać… albo sprowadzić wszystkie siły Ferry i ich tu zarżnąć. Obie opcje zapewnią nam to że nie wyjdzie na jaw fakt, iż Król wpadł na dobry pomysł by trzymać u siebie tyle membr. - Rozmasowała kark, dodając. - Najpierwszo idziemy powiedzieć o tym królowi. -
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline