Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2014, 17:50   #10
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Blackskin's new adventure!


Wśród bieli obłoków znajduje się zamek,
Piratów ma to być przystanek,
Który tam pozostanie wiele znaczyć może,
Kiedy inny odpowie na wezwanie Boże.

Siły potężne w niebie się znajdują,
Nad innymi ich pragnienia górują,
Mimo że nie zawsze zasłużony to tron,
Ofiarowują swym gościom szybki zgon.

Wyrecytował z pamięci szaman który również wyszedł na górny pokład, by przyjrzeć się latającej wyspie która z pewnością przykuła jego ciekawość.
- Tak brzmi wróżba którą przepowiedziały mi gwiazdy. Jeśli szukasz wyzwania, to duża szansa iż uda ci się je tam odnaleźć - oświadczył indianin, nie spuszczając wzroku ze zbliżającego się powoli skrawka lądu.
- To nie zajmie długo - oświadczył Gort, zwracając się do swych nakama. - Dawno już żem nie spotkał żadnego silnego gościa, więc przyda mi się solidniejsza rozgrzewka przed spotkaniem z Błękitką.
- Skoro tak, to zaraz przekażę naszym kamratom, żeby przygotowali się do cumowania - odparł Desmond ze swą jak zawsze idealnie opanowaną miną, po czym odwrócił się i przemierzył pokład by zniknąć za drzwiami które zamknęły się za nim z sykiem pneumatycznych siłowników.
- Oby rzeczywiście było tam coś wartego uwagi, ty wróżbito od siedmiu boleści, bo jeśli okaże się to jedną wielką stratą czasu, to obiecuję że osobiście porachuję ci kości - warknęła Wielka El, spluwając po raz kolejny za burtę okrętu.
Niespełna godzinę później z prawej burty Mantikory otworzyły się włazy przez które w kierunku wyspy wystrzeliło pół tuzina gigantycznych harpunów które wbiły się w nią z łoskotem w lesie na wprost od zamku.
- I jak? Czujesz tam kogoś, Des? - zapytał z zaciekawieniem murzyn, który już strzelał palcami i rozciągał się, szykując się do obicia komuś mordy.
Desmond stał z przymkniętymi oczyma przez dłuższą chwilę. Powieki poruszały się lekko, gdy krzywił się lekko.
- Jestem..jestem wstanie wyczuć tylko jedną osobę. -stwierdził, otwierając oczy i lekko je przecierając. - Wszystko co za nią zdaje się być zakłócane, jak gdyby w jakiś sposób wpływała na moje haki. -wyjaśnił nawigator. - Znajduje się nie tak całkiem daleko, w tamtą stronę. - stwierdził wskazując na wschód.
- To chyba wypadałoby pójść sprawdzić co to - oświadczł Gort, po czym strzelił głośno palcami. Po chwili zaś Desmond wyciągnął spod pazuchy ślimakofon, a murzyn chwycił za jego słuchawkę i nabrał w płuca powietrza, po czym ryknął na cały głos: - OJ, LUDZISKA!! KTO MA OCHOTĘ ZABAWIĆ SIĘ NA FRUWAJĄCEJ WYSPIE!?
Pod stopami osób znajdujących się na górnym pokładzie słychać było niemałą wrzawę, jednakże po około minucie przez pneumatyczne drzwi wyszła tylko jedna osoba.


Rosły latynos wzrostem i budową ciała dorównujący niemalże samemu Czarnoskóremu. Jego prawa ręka zakryta była dziwnego rodzaju rękawicą, której materiał pulsował lekko i przesuwał się po skórze pirata, jak gdyby sama była żywa.
- Sellos ma co do tego miejsca złe przeczucia, więc powiedziałem wszystkim żeby poczekali aż sprawdzimy co się tam kryje - oznajmił swym niskim i zarazem monotonnym głosem.
- Może to i dobry pomysł. Nie chcemy żeby znowu jakaś niebieska kurwa wybiła całą naszą hałastrę - zgodziła się Elizabeth, wykrzywiając usta w grymasie zajadłej nienawiści.
- Możliwe że z bliska lepiej uda mi się wyczuć z kim mamy do czynienia - wtrącił strzelec.
- W takim razie ja będę na was czekał gdybyście potrzebowali wezwać wsparcie - rzekł Jastrząb, który usiadł po turecku na metalowym pokładzie, a spod jego szaty wyłoniło się pół tuzina dziwacznych lalek, które o dziwo same się poruszały bez pomocy jakichkolwiek linek, czy też wbudowanych mechanizmów.


Obsiadły one bez słowa czwórkę mającą wyruszyć na ekspedycję.
- Tej sztuczki żem jeszcze nie widział - stwierdził Gort, pukając palcem w głowę jednej z szamańskich lalek. - Całkiem fajne masz te swoje zabawki, Ptasior.
- Tylko uważaj gdzie te twoje straszydła mnie dotykają jeśli nie chcesz stracić głowy po naszym powrocie - ostrzegła groźnie rudowłosa piratka.
Desmond i Aaron tymczasem popatrzyli tylko obojętnie na na trzymające się ich kurczowo laleczki i wzruszyli ramionami. Następnie zaś cała czwórka wyskoczyła za burtę prosto na stalowe liny i zaczęła zjeżdżać po nich w kierunku wyspy.
Pierwszy swymi ciężkimi buciorami uderzył w ziemię sam Gort, który rozpostarł szeroko ramiona i ryknął na całe gardło:
- IWABABABA! KAPITAN CZARNOSKÓRY PRZYBYŁ BY ZABRAĆ WAM WSZYSTKIE WASZE SKARBY! JEŚLI MACIE COŚ PRZECIWKO, TO NIECH STANIE PRZEDE MNĄ NAJSILNIEJSZY CZŁOWIEK NA WASZEJ WYSPIE!
- Myślisz że jak często przybijają tutaj latające okręty, jełopie!? - warknęła Wielka El która zjeżdżając na linie, grzmotnęła go obiema nogami w tył głowy, na co ten nie zwrócił większej uwagi, a odbiwszy się od niego zrobiła fikołek w powietrzu i wylądowała zręcznie obok murzyna. - Gdyby zamierzali przygotować dla nas komitet powitalny, to nie czekaliby aż zejdziemy na wyspę.
- Wygląda na to że sami będziemy musieli do nich przyjść - stwierdził Salwa, który zeskoczył ze swej liny i wylądował tuż za pozostałą dwójką. Następnie zaś jako pierwszy ruszył w kierunku z którego wcześniej wyczuł dziwną istotę. - Pozwólcie że was poprowadzę.
Niedługo potem na wyspę dotarł latynos, który pechowo źle wyliczył moment w którym powinien puścić linę i zachwiał się lądując na skraju wyspy, jednak cudem udało mu się utrzymać równowagę nim runąłby prosto w chmury. Następnie zaś cała trójka ruszyła za Desmondem. Lalki szamana w końcu puściły ich i zaczęły dreptać na własnych krótkich nóżkach dookoła nich niczym mały orszak. Gdy jednak zaczęli zagłębiać się w las, szóstka drewniano-słomianych kukiełek rozeszła się zaczęła od nich oddalać. Niektóre z nich zwinnie wskakiwały na drzewa i rozglądały się dookoła, inne zaś bacznie przyglądały się ziemi i zaroślom na ich drodze, prawdopodobnie w poszukiwaniu pułapek i innych niebezpieczeństw których mogło nie wykryć haki strzelca.
- Panie Kapitaaaanie! - po linach sunęła ostatnia, lekko spóźniona osoba. Czapeczka z daszkiem była mocno osadzona na kwadratowej głowie, zaś z ust Przydupasa wystawał kawałek kiełbaski, którą akurat zajadał. - Ja też żem pójdę! -stwierdził mięsniak, niezgrabnie opadając na ziemię.
Następnie poszło już dość szybko i bez szczególnych niespodzianek. Grupa poruszała się pooprzez gęstwiny, w kierunku wytyczonym przez Salwę. Nie irytowały ich żadne pułapki, czy ataki -widać władcy tej wyspy uznali je za zbędne.
W końcu cała piątką, oraz laleczki szamana, dotarły do granicy “widzenia” Haki nawigatora Mantykory. Ten ponownie skupił się, jednak i tym razem, coś zakłóciło jego moc. Na odpowiedź co od źródła zakłóceń nie było trzeba długo czekać. Z pobliskiego gąszczu drzew wyleciał bowiem dysk z dziwnego materiału, na nim zasiadał zaś…


… gruby mężczyzna o ciemnej karnacji. Jego spodnie z trudem opinały opasły brzuch, a bujne wąsy łączyły się z brodą, by opaść aż na zflaczały tors. Siedząc po turecku, obserwował grupkę z góry, spod czarny okularów. W dłoni trzymał laskę, która wyglądała na stworzoną z kości. Pokiręcona, kończyła się małymi anielskimi skrzydłami, a między nimi znajdywało się wielkie, wyglądające na ludzkie oko.
- Khe khe, widzę, że goście przybyli do lasu! - zarechotał, ochrypłym lekko zmęczonym głosem. - Wasi przyjaciele starają się oszukiwać, od razu lecą w stronę ostatniego pola! skończy się to dla nich karą! -dodał, wskazując swoja lagą, na prujący przez niebo statek, pod dowództwem błękitnego oka. Mniej więcej w tym samym momencie, z drzew wyskoczył jakiś ciemny kształt, który poszybował w stronę statku.
- Khe khe, kim jesteście? -zapytał jak gdyby nigdy nic, Gorta i jego towarzyszy.
- Jeszcze pytasz, dziadzie? Kto inny jak nie sam Wielki Czarnoskóry przybyłby po wasze skarby!? Eh!? - zapytał murzyn z szerokim uśmieszkiem, a jego pięści zderzyły się z taką mocą że przez całą wyspę przeszedł lekki wstrząs, a siedzące na pobliskich drzewach ptaki poderwały się do lotu.
- Nasi nakama nie polegną tak łatwo - odparł pewnie Aaron, krzyżując ręce na swej masywnej piersi.
- Czy ty jesteś władcą tego miejsca? - spytał z lekkim zainteresowaniem Desmond - Wyczuwam od ciebie nietypową aurę.
- To ma być ich szef? - prychnęła Elizabeth, po czym splunęła na ziemię w wyrazie dezaprobaty. - Nie wygląda mi nawet na kogoś kto dałby radę temu tutaj - to powiedziawszy wskazała podbródkiem na Przydupasa, który zdziwiony rozejrzał się na boki, po czym wskazał palcem na siebie.
- Ja? - zapytał wyraźnie zdziwiony. - Ja tam nigdy żem bym nie śmiał odbierać zabawy kapitanowi. He he he - zaśmiał się niepewnie, wyciągając przed siebie otwarte dłonie w obronnym geście.
- Ja? Nie Khe Khe, jestem tutaj tylko sługą. Karma, trzecie oko!. -przedstawił się grubasek, a jego dysk zakołysał się lekko w powietrzu. - Władca tego miejsca, jak na to przystało, mieszka w zamku. - dodał, szczerząc nierówne zębiska.
- To czego tak od razu nie mówisz!? - żachnął się Gort, który natychmiast ruszył przed siebie w stronę zamku, całkowicie ignorując grubasa. Elizabeth zrobiła podobnie. Ktoś w końcu musiał się upewnić że ich kapitan nie zgubi drogi.
Desmond natomiast przemienił oba swe ramiona w działa okrętowe nabite kartaczami i wycelował je prosto we wroga.
- Wybacz, ale wygląda na to że twoja aura blokuje moje haki. Wolałbym osobiście sprawdzić co znajduje się w zamku zanim kapitan do niego dotrze, więc obawiam się że będziemy zmuszeni się ciebie pozbyć.
- Tak właśnie! - zawtórował mu już pewniej siebie Przydupas, który dobył swych dwóch karabinów i również wycelował nimi w przeciwnika. Z taką przewagą liczebną nie obawiał się zbytnio dziwacznego grubasa.
Latynos w tym czasie również zaczął zbierać w swym prawym ramieniu demoniczną energię i ostatecznie to on wystrzelił jako pierwszy.


- Demon Blast! - wrzasnął na całe gardło, gdy ogromna ilość mocy wystrzeliła z jego pięści niczym z gigantycznego działa. Atak była na tyle potężny, że z jego barku również wydostała się energia by skompensować odrzut spowodowany przez wystrzelenie demonicznej mocy.
Karma podrzucił wysoko w górę swoja laseczkę, która zawisła na nim, jak na niewidzialnych sznurkach. Zaczął coś gestykulować, jednak jego pulchne łapska były za wolne dla ataku wyprowadzonego przez latynosa. Promień energii uderzył centralnie w niego, obejmując swym zasięgiem całe ciało przeciwnika. Korony drzew w okolicy zafalowały, a kilka drzew zostało wyrwanych z korzeniami, od potężnego ataku jednego z kamratów Gorta.
Gdy kurz i blask powoli znikały, krople potu zaczęły pojawiać się na czole Aarona, który dyszał po wyprowadzeniu tak silnej techniki.
Dysk na którym wcześniej siedział grubas, był mocno przesunięty w tył, a ten leżał przewieszony przez niego, dymiąc z całego ciała. Drgał jeszcze lekko, co wskazywało na to, że dycha.
To co jednak mogło dziwić, to fakt że laska dalej unosiła się w powietrzu. Jej oko wpatrywało się w zgromadzonych, by błysnąć niebieska energią. Ta spłynęła na ciało tłuściocha… który podniósł się powoli na dysku, zaś na jego ciele nie było śladu po żądnej ranie. Wyszczerzył zębiska w szerokim uśmiechu i rozłożył ramiona.
- Kh khe, wiecie jak to jest z karmą? Wszystko co zrobimy w życiu...kiedyś do nas wraca! -zaśmiał się, kiedy nagle na piersi Aarona pojawiła się niebieska energia, eksplodując prosto na nim. Latynos oberwał naprawdę mocno, poleciał w tył, podskakując na ziemi i przełamując kilka drzew w okolicy.
Wtedy tez polanę przeszył cichy huk, to desmond oddał strzał z małej armatki, która wyrosła mu na ramieniu. Pocisk pofrunął przez powietrzę, rozcinając policzek grubasa. Ten zachwiał się lekko, w skutek przekazanej przez atak siły. Jego laska jednak znowu błysnęła, a rana na policzku zniknęła, taka sama zaś pojawiła się na twarzy zabójczej salwy.
- Doprawdy ciekawa zdolność - przyznał szczerze Desmond. - Wygląda jednak na to że kluczem do niej jest tamta laska. Nie za prosta sztuczka jak na kogoś kto mieszka na latającej wyspie? - spytał, uśmiechając się lekko, po czym skinął głową na Przydupasa, który nacisnął oba spusty swoich karabinów i wystrzelił w stronę magicznego przedmiotu.
- Kha Kha, mówiłem że wszystko co zrobiliśmy kiedyś wraca! Czemu więc i my nie możemy wrócić do tego co robiliśmy? -zapytał grubasek, który nagle zniknął, tak samo jak jego laska. Pojawił się w miejscu, gdzie znajdował się przed rozpoczęciem walki, tajemniczy przedmiot spoczywał zaś bezpiecznie na jego kolanach.
Wtedy spośród drzew wyskoczyła laleczka, która poruszała się nader zwinnie. Poszybowała w stronę dysku grubasa, wyciągając rękę w stronę trzymanej przez niego lagi. Pochwyciła ją wprawnie, nim ten zdał sobie sprawę, że ktoś się do niego zbliża.
Pacynka powoli zbliżała się ku ziemi...gdy nagle laska znikneła z jej dłoni.
- Kha kha, mówiłem że wszystko wraca! A ta laska już tu była! -zarechotał grubas, kręcąc kijem nad głową. Z ostatnim obrotem błysnęło tez oko artefaktu, a promień czerwonej energii ruszył w stronę drewnianego stworka. Ten jednak lądując przewrotem na ziemi, zdołał uniknąć ataku, który pewni zniszczyłby jego słabe ciałko.
Aaron otrząsnąwszy się po oberwaniu własnym atakiem, wyłonił się z zarośli by wrócić na pole bitwy w wyraźnie gorszym stanie.
- Naprawdę niepodoba mi się ten gość - stwierdził, stając naprzeciwko Desmonda i Przydupasa. Demoniczna skóra pokrywająca jego prawe ramię zafalowała i po chwili przybrała kształt tarczy, którą zamierzał osłaniać dwóch strzelców.


Desmond zaś zmienił swoję ramię w karabin snajperski którym wycelował prosto w laskę grubasa, mając zamiar strzelić w nią pod takim kątem, by nie zranić ich przeciwnika. Zamierzał użyć przy tym niedawno opanowanego przez siebie haki uzbrojenia, które dodatkowo zwiększało prędkość jego pocisków i nadawało im jeszcze bardziej przebijającą i destruktywną moc. Lalka w której zaklęta była dusza mnicha tymczasem uskoczyła w zarośla, przygotowując się do następnego ataku z zaskoczenia.
- W tym miejscu...była kiedyś burza Khe Khe. - rzekł grubasek, laską wskazując na latynosa. Nagle grzmot przeciął niebo, z którego opadła błyskawica. - A wszystko przecież wraca, khe khe! -zaśmiał się, gdy elektryczność uderzyła prosto w tarczę Aarona. Ta na szczęście zminimalizowała porażająco bolesne skutki do minimum, jednak mocno poranione ciało mężczyzny, wystawione było na wielka próbę.
Tarczownik zrobił jednak to co powinien, dał Desmondowi czas by wycelować. Snajper oddał jeden strzał, tak szybki że nim ktoś zdążył mrugnąć, to laska wroga rozpadła się na kawałki. To wykorzystała laleczka, która wyskoczyła w górę, by kopnąć grubasa prosto w brzuch. Silny kopniak posłał spaślaka wraz z jego dyskiem w tył,a szczątki laski zaczęły opadać w dół.
- Khe..khe… -jęknął cicho wróg. - Chyba mówiłem...że wszystko wraca!! -krzyknął, gdy na jego czole pojawiła się mała żyłka.
Szczątki laski zniknęły nagle, a cały przedmiot pojawił się w dłoni mężczyzny na dysku. Laleczka z dusza Khaliego natomiast rozpadła się na kwałki gdy siła jego ciosu, uderzyła w niego samego. Grubas wyszczerzył się, masując obolały bebzon, ale już po chwili zaczęła spływać na niego leczcznicza energia, wydobywająca się z laski.
- W takim razie wystarczy że zniszczymy jednocześnie ciebie i twój artefakt - oznajmił na głos Salwa. Na pierwszy rzut oka wyjawianie swojego planu przeciwnikowi mogło wydawać się złym pomysłem, jednakże nakama strzelca dobrze wiedzieli że musi mieć ku temu jakiś powód. Nagle na całe ciało strzelca pokryła masa najprzeróżniejszej broni palnej, a wszystkie lufy skierowały się prosto na grubasa, a drugi oficer Gorta skinął głową na latynosa.
- Tak jest - przytaknął Aaron, który przyjął bojową pozycję, a jego lewe ramię również pokryła demoniczna skóra, tym razem o białym kolorze.


- Zakończę to jednym ciosem - oznajmił, a w palcach jego lewej dłoni zaczęła zbierać się tryskająca wyładowaniami demoniczna energia, gdy przygotowywał swoją technikę.


Przydupas tymczasem zaczął się powoli wycofywać, zdając sobie sprawę że w tym momencie najlepsze co może zrobić to nie wchodzić w drogę pozostałej dwójce, zaś do kolejnej laleczki ukrytej w koronie drzew została przywołana dusza rudego mnicha. Desmond natomiast skupił całe swoje haki obserwacji na przeciwniku, próbując przewidzieć jaki następny ruch planuje, wiedząc że ich następny atak prawdopodobnie całkowicie go unicestwi.
Wtem jednak całe skupienie zostało przerwane cichutkim *puru puru puru* dochodzącym spod ubrania strzelca, który wyciągnął w stronę latynosa otwartą dłoń na znak, by wstrzymał się z atakiem.
- Des! Mamy tu boskiego czempiona! - wrzasnął żeński głos rudowłosej piratki, gdy ten wyciągnął spod pazuchy słuchawkę.
- Jesteś pewn pewna? - zapytał z wyraźną konsternacją.
- Przed chwilą zatrzymał Gorta gołą piąchą! Coś takiego nie zdarza się kur&a od tak sobie!
- Zrozumiałem - odparł po chwili milczenia, jednak zamiast odwiesić słuchawkę natychmiast wybrał następny numer, a gdy rozmówca podniósł odebrał, ten przekazał mu tylko krótką wiadomość: - Wieża na A8 i goniec na E4.
- Niech tak będzie - odpowiedział mu mistyczny głos szamana, a Desmond rozłączył się i od razu zwrócił się do przeciwnika.
- Wygląda na to że sytuacja się zmieniła - stwierdził poważnym tonem. - Czy dobrze mniemam że władcą tego miejsca jest ktoś z boskiego panteonu? Jeśli tak to obawiam się że możemy być zmuszeni do odwrotu. Nie zdawaliśmy sobie sprawy iż wkraczamy do boskiej domeny.
- Wkroczyliście tam, gdzie Pan Loki chciał byście wkroczyli. Wcześniej czy później. Khe, khe. -zarechotał grubasek kręcąc swoja laską. - On chce z wami zagrać w grę, tylko najgorszą jej cechą jest to, że zasady poznajecie w trakcie. -dodał strzygąc wąsiskami. - To który z was chce zostać motywacją dla waszego kapitana? Kto stanie się nagrodą o która bęzie grał? - zapytał wskazując najpierw Desmonda, potem Aarona, a na koniec miejsce gdzie przed chwilą stał Przydupas. W tym też momencie mężczyzna w czapeczce pojawił się tam z powrotem. - Wybierzecie sami, czy ja mam to zrobić? Khekhe.
- Wybacz, ale nie zamierzamy tu dzisiaj zginąć - odparł pewnie Salwa, jednakże chwilę potem jak gdyby na zaprzeczenie swoich słów, oczy zaszły mu bielą i opadł bezwładnie na ziemię. Podobny los spotkał latynosa który uderzł o glebę niczym worek kartofli.
- Co u czorta!? - zawołał Przydupas z rosnącym w głosie przerażeniem, gdy tylko zdał sobie sprawę że został sam na polu bitwy przeciwko wrogowi od którego nie mógł uciec. Drżącymi rękami wycelował ponownie w grubasa lufy swych karabinów. - W-wcale się ciebie nie b-boję! K-kapitan dobierze ci się do skóry jak nie zostawisz mnie w spokoju! W-więc lepiej spie-spieprzaj gdzie pieprz rośnie!
Karma uniósł swoje krzaczaste brwi zdziwiony. Salwa nie przewidział chyba jednego...zniknięcie latynosa sprawiało też że nie było już zagrożenia. Tak więc teleportacja laski nie była potrzebna.
- Khe khe zostałeś sam! -zarechotał grubasek, wskazując kijkiem na Przydupasa. - Więc to ty będziesz nagrodą.
Jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, z korony drzew wyskoczyła laleczka z duszą ognistowłosego mnicha, uderzając z wielka siła w laseczkę, która pękła na pół. Zdziwiony grubas nie zdążył przywócić jej pierwotnego kształtu, bowiem nagle z drzew nadleciał promień demonicznej energii. Szeroka struga mocy, uderzyła prosto w niego zmywając go w bok, paląc skórę i niszcząc włosy. Poparzone ciało grubasa zatrzymało się dopiero kilka metrów dalej, dygocząc na jego dysku. Jeszcze dychał, ale wycelowany w niego karabin przydupasa miał to zmienić. Mężczyzna pociągnął za spusty, a kule poszybowały w stronę przeciwnika...by rozbić się o dziwna bareirę która wyrosła z ziemi przed nim. Mroczna energia otoczyła całe ciało Karmy, niczym szczelny kokon. Z drugiego jej wiru wynurzyła się zaś naga czaszka, a wraz z nią i reszta szkieletu, w dziwnych kapłańskich szatach.


-[i] Al-Marg-Hal wita was, duszę które opuściłyście ciała![/] - szkielet zagrzmiał głośno, obserwując laleczki jak i mężczyznę w czapeczce. - Al-Mar-Hal jest zdziwiony, że zdołaliście pokonać boskiego czempiona chaosu. Jednak Al-Marg-Hal nie może dopuścić do jego śmierci. Inaczej jeden z Panów Arg-Ma-Hala ukarałby go. - siedzący po turecku kościej zakołysał się w powietrzu. - Jednak Arg-Ma-Hal, jest zdziwiony tym, że nieznajomi zmusili go do interwencji. Wygraliście tą walkę. Tak mówi Arg-Ma-Hal. -dodał szkielet, po czym wyciągnął rękę w stronę lalki Khaliego. - Oddaj Arg-Ma-Halowi ta laskę duszyczko. Gdy czempion wydobrzeje i tak sprawi że ona do niego wróci. Lecz Arg-Ma-Hal chciałby odebrać ją teraz. -stwierdziła opanowana kostucha, gdy wirr energii który otoczył Karmę znikał powoli, wraz z zamkniętym w środku czempionem.
- Żywy szkieletor? Coś mi to przypomina... - stwierdził Przydupas, drapiąc się po głowie. Zaś gdy kukiełka Khaliego pokręciła przecząco głową, ten dodał: - Może lepij jak mu to oddasz. Ci zdechli czarownicy umieją być naprawdę straszni. Jakby ożywił tu hordę kościotrupów, to nawet wy byście nie dali im rady...
Druga lalka w której zaklęte była dusza latynosa zeskoczyła z drzewa i pokiwała głową na znak że zgadza się z mięśniakiem. Mnich zaś z lekkim ociąganiem cisnął dwoma kawałkami drewna pod nogi licza.
Wtem ciało Aarona drgnęło lekko i poruszyło się. Oczy otworzyły się, a osiłek podniósł się na równe nogi. Zauważywszy że Desmond nie wraca jeszcze do siebie, podszedł do niego i przerzucił go sobie przez ramię, po czym jako najwyższy rangą członek pirackiej załogi, zwrócił się do czarownika:
- To była dobra walka - stwierdził wyraźnie usatysfakcjonowany wyzwaniem któremu udało im się sprostać. - Czy ty też zamierzasz stanąć nam na drodze?
- Arg-Ma-Hal nie przybył tu walczyć. Jesteście wolni by iść w swoją stronę. Arg-Ma-Hal docenia waszą waleczność, nie będzie jej karał, mimo że ugodziła w interesy jednego z jego panów. -odparł licz.
W tym momencie obudził się również Desmond, który odruchowo wyciągnął przed siebie ręce i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie znajduje się już w szamańskiej lalce. Jednakże zamiast się zirytować szybko przeanalizował sytuację gdy Aasron ostrożnie postawił go na ziemi.
- A więc wygraliśmy - podsumował strzelec.
- Tak jest - potwierdził latynos, po czym wskazał palcem na czarnoksiężnika. - Ten tutaj zabrał gdzieś tłuściocha, ale powiedział że nie będzie z nami walczył.
- Bardzo dobrze - stwierdził salwa, zaszczycając kościotrupa jedynie pobieżnym spojrzeniem. - Przekaż Jastrzębiowi by przygotował dla ciebie kurację i wróć gdy wydobrzejesz. Z takimi ranami wiele nam nie pomożesz.
- Tak zrobię - zgodził się wielkolud i odwróciwszy się na pięcie ruszył z powrotem w kierunku okrętu.
Salwa tymczasem zmierzył wzrokiem Przydupasa i westchnął lekko, po czym przywołał go do siebie gestem dłoni.
- Wskakuj - polecił, wskazując kciukiem na swój tył. - Może nie będzie to zbyt komfortowa przejażdżka, ale w ten sposób dużo szybciej uda nam się dotrzeć do Gorta.
- Jeśliś pewien... - odparł niepewnie mięśniak, przerzucając swe szerokie ramiona przez szyję oficera. Dwie pozostałe szamańskie laleczki również do niego dołączyły, chwytając się nóg Desmonda, które po chwili zamieniły się w działa okrętowe. Wystrzeliły one ślepakami w ziemię, wyrzucając dwójkę piratów i zabawek wysoko ponad korony drzew.
 
Tropby jest offline