Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2014, 12:44   #19
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Czerwona kurtyna unosi się w górę. Ukryci w orkiestronie muzycy przechodzą w postępujące crescendo. Muzyka drży w powietrzu, wznieca drobiny kurzu tańczące nad głowami zebranych. Na scenę wychodzą aktorzy przebrani w kolorowe, pstrokate kostiumy. Odgrywają sceny zrodzone w głowach scenarzystów lub pisarzy. Wśród publiki czuć poruszenie. Ktoś łapie się za pierś, inny odsłania głowę, roni łzę. Gdy wszystko się skończy, salę wypełni burza oklasków. Rozegrało się tu już wiele dramatów: miały miejsca liczne spiski, pałacowe intrygi tudzież fatalne romanse.
Teraz historie te milczały, zatopione na dnie morza. Samotny lurker przechadzał się na deskach sceny, szepcząc do siebie słowa zapamiętanej tragedii. Takie miejsca zawsze dawały do myślenia. Arcon minął główną ścianę, na której umieszczano dekoracje. Pozostały z nich jedynie niewyraźne mazaje. Zastanawiał się czy może znajdzie coś cennego po drugiej stronie. Kulisy skrywały klaustrofobiczne pomieszczenia, ułożone jedno przy drugim. W pierwszym z nich Denis rozpoznał pokój do charakteryzacji: stała tam duża komoda oraz zwierciadło z podwójnym skrzydłem. Na przeciwko wejścia krzywo wisiało kolejne lustro. Te zostało rozbite na kawałki. Gdzie indziej Denis odnalazł pomieszczenie pełne rzeźbionych w drewnie kufrów. Same w sobie może stanowiły jakąś wartość, jednak były zbyt ciężkie, by ryzykować forsowanie się z nimi na powierzchnię. Przeszukał dokładnie zawartość - na próżno jednak. Jedyne, co w nich odnalazł to morską zieloność, która przejęła wnętrza skrzyń. Jego uwagę przykuła natomiast wysadzana kamieniami szkatułka. Wieko zasklepiło się z resztą pojemnika, lecz Denisowi udało się rozerwać drewno zdecydowanym ruchem. W środku odnalazł otwierany naszyjnik. Krył w sobie szarą fotografię jakiejś kobiety w diademie. Była wcale urodziwa. Miała delikatną, filigranową wręcz urodę. To już było coś [+ Naszyjnik z teatru].


Dewayne oraz Richard zmierzyli się wzrokiem. Delegat widział przed sobą potężnego mężczyznę w kapitańskim stroju. Niegdyś mocno nasycone kolory kapoty wyblakły już dawno temu. Przy boku nosił kordelas z dużą, wygrawerowaną literą “S” na rękojeści. Był to skrót od “Shields”. Tak nazywano potocznie korsarzy, tarczami właśnie. W ustach Casimir zagryzał fajkę z czarnego dębu. On natomiast obserwował wyprostowanego dumnie szlachcica o gładkim zaroście. Wyglądał aż osobliwie dobrze. Nie dało się zauważyć u niego blizn ani innych, szpecących śladów. Chociaż ze swoimi ludźmi był w mniejszości, trzymał głowę wysoko. Rezygnował z uniżonej pozy, właściwej jego poprzednikom.
- Mam gotówkę, jednak nie przy sobie - wskazał ku sterowcowi.
Na pokładzie ogromnej maszyny stał dystyngowany mężczyzna we fraku. Znacząco uniósł pokaźny wór, wypchany monetami.
- Widzę, że towar jest zgodny z zamówieniem, choć chciałbym żebyśmy otworzyli skrzynie. Ja wam ufam, ale niestety dla moich mocodawców najważniejsze są procedury. Niestety Hanza stworzyła biurokrację i chce nas wszystkich wytępić za jej pomocą.
Dewayne uznał to za właściwą logikę. Ten cały Richard nie znał go i vice versa.
- Dobra niech będzie. Możecie zobaczyć jak wygląda towar a później, mam nadzieję, że gotówka szybko zlezie z tego latającego cygara na ląd. Później możemy się napić z tej okazji i pogadać o bieżących sprawach, ale lepiej by było gdyby pani wróciła na wieczór do góry.
- Zrobię, jak mi się podoba - przerwała mu kobieta, chociaż wiedziała, że ostatnie słowo i tak należy do chlebodawcy.
Grupa zbliżyła się do skrzyń. Siedem sztuk, zgodnie z umową. Były pokryte ciemnoczerwonym lakierem, miały duże wkręty i nacięcia po bokach oznaczające indywidualny numer towaru. Tak Hanza oznaczała swój ładunek.
Delegat miał zaraz zrozumieć czemu Dewayne’a porównywano do niedźwiedza. Korsarz bez problemu wyrwał wieko jednej ze skrzyń. Wewnątrz znajdowało się wypchane po brzegi zboże. La Croix ujął garść, przesypał do drugiej ręki. Kolor był właściwy, plewów mało, nie dostrzegł też śladów pleśni. Dobry towar. Pozostawała najbardziej drażliwa kwestia.
- Powiedzmy, że 65 dukatów za skrzynkę razem 455 dukatów za wszystkie siedem.

Student zachowywał niezmącony spokój, choć skrycie gardził pieniaczem. Bibliotekarz w końcu dał za wygraną. Wiedział, że dalsze robienie afery tylko go ośmieszy w oczach młodszych od siebie. Ferat mógł wreszcie się ujawnić. Szybko przeszedł do rzeczy, wypakowując w sumie trzy książki. Starr przeglądał to jedną, zaraz inną. Takie zdobycze były niemalże na wagę złota. Czuł się podniecony. Wreszcie obcował z prawdziwą wiedzą. Te lektury stanowiły większą wartość niż trzy czwarte rzeczy, których uczono oficjalnymi kanałami.
- "Tajemnice Serpens" i "Dzieła Cudownej Kreacji". Najwyżej dzisiaj nie będę spał, ale dostaniesz skrypt ze wszystkimi informacjami z obu, a te będziesz mógł spokojnie odstawić na miejsce. To samo zrób z "Pirackimi implantami". A jak będziesz je odstawiał, to... wybierz coś ciekawego. Stworzymy własną bibliotekę.
Lucjusz zmarszczył brwi. Na codzień był lekkoduchem i uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jednakże teraz coś go wyraźnie tknęło.
- No wiesz. To ja się tu narażam, ganiają mnie szalone dziady, a ty chcesz mnie wykiwać? Jedna to jedna. Bierzesz czy nie?
Jacob ciężko westchnął. Nie było mowy, żeby przywłaszczył sobie coś siłą. Był chełpliwy, ale bynajmniej nie wynikało to z tężyzny fizycznej. Wziął w końcu tom Goldesteina. I tak zyskał właśnie multum materiału, od jakiego miał się szybko nie oderwać.
- Dobra, ja spadam. Widzimy się po obiedzie? - rzucił jeszcze przez ramię Ferat, ale zatopiony w lekturze Cooper już go nie słuchał.
Istotnie, zetknięcie się z oryginalnym tworem uczonego, otworzyło mu oczy na wiele spraw. Już wcześniej domyślał się, że książkę ocenzurowano. Nie mógł jednak zweryfikować do jakiego stopnia. “Dzieło cudownej kreacji” dokonywało dekonstrukcji na wielu mitach sprzedawanych jako prawda absolutna. Na przykład ukazywało konflikt w Orionie niejednoznaczym. Hanza i Wolne Miasta miały swoje racje, zaś ich słuszność leżała gdzieś po środku. Corvus natomiast przedstawiono niczym polityczną maszynę, zarządzaną przez wojsko. Autor krytykował autorytarny system i ograniczanie wolności słowa. W przyszłości książka miała niejednokrotnie stanowić dla Jacoba cenne źródło informacji. Jej odkrycie było dodatkowym impulsem dla chłopaka, by badać stare podania i weryfikować mniej wygodne prawdy. Co do Ferata, miał do niego ambiwalentne uczucia. Pomimo irytującej wylewności, koniec końców facet okazał się dzielić zainteresowania Coopera. Przez większość studiów trzymali się razem. Ostatecznie Lucjusz podarował koledze tom Goldsteina jako prezent. Starr nosił go ze sobą po dziś dzień. Jednocześnie wystrzegał się ostentacyjnego przyznawania do ów faktu. Wiedział, iż za samo posiadanie takich informacji mógłby pójść siedzieć albo skończyć jeszcze gorzej.

Wolne Miasto Rigel


Świtało, gdy dotarli do celu. Miasto miało kształt ogromnego pierścienia, otwartego na przestwór morza. Ze strony południowej obudowane zostało ogromnymi fortyfikacjami. Wieńczyły je widoczne zewsząd wieże. Chociaż godzina była wczesna, Cooper już mógł dostrzec spory ruch. Kupcy, zaganiacze bydła, uliczne ladacznice. Cały ten niewątpliwy koloryt tłumnie poruszał się na brzegu. Jacob milcząco kontemplował widok. Co tak naprawdę wiedział o tym mieście? [Test obycia]
Cóż, całkiem sporo. Rigel liczyło sobie ponad milion mieszkańców. Na wyspie panowały trudne warunki do uprawy roślin. Kiedyś miasto znajdowało się przez to w krytycznej sytuacji finansowej. Systematycznie tłamszona pożyczkami gospodarka stanowiła jeden wielki dług. Kiedy jednak postawiono na hodowlę bydła, wszystko się zmieniło. Rzecz w tym, że prawie wszyscy sąsiedzi mieli problemy z zapotrzebowaniem na mięso. Pokaźne jego ilości skupowała także Niebieska Armia. Stepy Rigel okazały się dawać akuratne warunki dla rogacizny. Związek Wolnych Miast początkowo krytykował sprzedaż wołowiny ludziom o przeciwstawnych interesach. Jednak nawet oni wiedzieli, że miasto inaczej nie wykaraska się z ekonomicznych problemów. Dopiero gdy status Rigel poprawił się, główni kupcy mogli pozwolić sobie na dobór kontrahentów. Wśród nich preferowali oczywiście inne Wolne Miasta. Naciskali na to z resztą Lordowie Mięsni z rodziny la Croix.
- Za pięć minut wysiadamy w punkcie przeładunkowym numer pięć! - krzyknął ktoś ze statku - Prosimy o zabranie swoich bagaży i sprawne opuszczenie pokładu. Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług!
Chwilę potem Cooper stał na brzegu między rozgadanym tłumem. Słońce ledwie wzeszło. Lucjusz pewnie jeszcze smacznie spał. Możnaby od razu udać się do niego i rozbudzić śpiocha lub wcześniej zwiedzić coś z ogromnej metropolii.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 08-09-2014 o 15:25.
Caleb jest offline