Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2014, 22:26   #106
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Quentin opuścił kuszę, zaciskają usta i nie wierząc w to co zobaczył. Cały czas trzymał się blisko Elin, gotów wesprzeć ją, gdyby coś się stało, ale nie zmieniało to faktu, że w głowie rozbrzmiewały mu słowa widma. Mag mimo wszystko czytał swoje… Był opiekunem biblioteki, bądź o bądź, a przynajmniej tak lubił się nazywać.
- Pan mordu… Alaundo. Przepowiednia Alaundo. - mag przełknął głośno ślinę.

-Powinniśmy odpocząć. Przed nami długa droga w pogoni za relikwią.- rzekł cicho Valerius niepewnie zerkając na portal, w razie coś miało stamtąd wyjść.-Może to była świątynia Bhaala, kiedyś? Stąd to widmo?
Obrócił się plecami do budynku. Ciekawość co kryje się za portalem, była pokusą. Ale też strach co kryje się w wieży dość skutecznie tą pokusę hamował.

Harp odpalił pochodnię od ogniska i rzucił płonącą w stronę portalu, by rzucić trochę światła na miejsce, gdzie zniknął... no właśnie - kto? Lub co? Mag, upiór?
- To, że światełko zgasło, nie znaczy że wciąż tam się nie czai. On lub jego pomagierzy. - stwierdził ponuro - Bądźmy czujni, zwłaszcza z drugiej strony. To mógł być podstęp, by odwrócić naszą uwagę od wroga zachodzącego nas od… - nagle Harpagon zdał sobie sprawę, że przesadza. Ale z drugiej strony, jak mawiał jego mentor: "Nawet paranoicy czasem mają wrogów".

Maarin ciężko się było przebić przez zamęt, dezorientacje i trwogę jaka zapanowała pomiędzy jej towarzyszami. Prawdą było, że nie starała się. Jej słowa nie miały dotrzeć do nich lecz do kogoś zupełnie innego, jej boga. Maarin gdy tylko zdała sobie sprawę o kogo chodzi i o czym mówi widmo przestraszyła się nie na żarty. Nie mogła jednak panikować, jeśli miała utrzymać resztę w spokoju. Potrzebowała jednak siły i spokoju, a te przynosiła jej modlitwa. Ściskając w dłoniach znak Ilmatera szeptała słowa modlitwy. Szukała równowagi, spokoju i mądrości. Nikt nie przygotował ją na takie rewelacje, ani nie pokazał jak należy z nimi postępować. Mimo to powoli zaczynała rozumieć co powinna zrobić i gdzie skierować swoje myśli. Wizja jaka jej się objawia podczas snu podpowiedziała jej, że powinni się trzymać razem. Tam była sama i podatna.
- Spokojnie - przemówiła wreszcie, a jej głos zdał się lekko drżeć. - Nie panikujmy. Nie ma już widma - pierwsze niezdarne słowa wyszły z ust kapłanki.
- Valerius ma rację jesteśmy zmęczeni i potrzeba nam odpoczynku. Obawiam się, że będziemy musieli porozmawiać o tym nad ranem, kiedy uda się pozbierać myśli. Teraz nie powinniśmy robić żadnych pochopnych rzeczy, ani podejmować decyzji. Chciałabym jakoś pomóc nam wszystkim, ale sama jestem odrobinę roztrzęsiona. Przepraszam.

-Odpoczniemy trochę i ruszymy dalej. Za kilka nocy to miejsce będzie tylko niemiłym wspomnieniem.- rzekł Valerius starając się brzmieć pocieszająco. Sam bowiem… nie był pewien, czy tak będzie.

Harpagon z tym czasie schował miecz i zapalił kolejne łuczywo. Ciepłe, pomarańczowe płomienie oświetliły jego hełm i zbroję. Uniósł tarczę tak, by kryła niemal całą jego sylwetkę i tylko oczy były widoczne.
- Osłaniajcie mnie, ale z dystansu - powiedział, i czując zdziwiony wzrok towarzyszy za plecami ruszył powoli tam, gdzie znikło widmo, oświetlając sobie drogę płonącą pochodnią. Stawiał ostrożnie kroki i rozglądał się uważnie. Wolał być pewny że ów twór odszedł, ani że nie zostawił po sobie niespodzianek.

-Maarin, możesz uprosić Ilmatera, by unieruchomił jego ruchy?- zapytał wprost Valerius.-Nie zamierzam zginąć, przez jego brawurę.

- Nie, nie mogę - odpowiedziała a na jej twarzy pojawił się grymas gniewu. Zamiast jednak stać i patrzeć jak Harp odchodzi, albo szukać pomocy w czarach kapłanka najdzwyczajniej w świecie pospieszyła za człowiekeim aby go zatrzymać.
- Harp! Stój! - rzuciła ostro idąc pospiesznie. Miała w pamięci co powiedziało widmo. Nie chciała aby zginął ktokolwiek z nich, ale również wolała aby żadne z nich nie przeszło przez portal jak sugerowało widmo. Podążenie ścieżką zła wychodziło poza jakąkolwiek dyskusję. Czy to z własnej woli czy nieumyślnie.

- Będę ostrożny, Mari - odpowiedział. - Nie zamierzam podchodzić zbyt blisko, a tym bardziej przechodzić. Ale trzeba się tam rozejrzeć, a nie sądzę by Quentin miał akurat jakąś zwiadowczą wróżbę na podorędziu.
Maarin tym razem się rozgniewała nie na żarty. Podbiegła do wojownika.
- Harpagonie! - podniosła głos. - Nie interesuje mnie twoja brawura. Bezpieczni będziemy z dala od tego miejsca - złapała go mocno za ramię.

- Chcę żebyś zrozumiał, że wystawianie siebie na jawne niebezpieczeństwo nikogo nie zbawi ani nie pomoże nam w rozwikłaniu sprawy. Nie po to ustawiliśmy obozowisko i wystawiliśmy warty aby pozwoli aby coś nas zaszło znienacka. Idąc tam jest bardziej niż pewne, że robisz dokładnie to co chce widmo. Pomyśl trochę!

Harp zatrzymał się, przykucnął za tarczą.
- To nie brawura, raczej przeciwnie, ostrożność - ponownie zganił się za to, że jego towarzysze nie rozumieją tego, że lepiej poświęcić jedną osobę niż wszystkie. Ale rozumiał ich, sam nie pozwoliłby na to komukolwiek z przyjaciół. Innym strażnikom - tak, do tego byli szkoleni, wiedzieli że mogą zginąć, jeżeli będzie taka potrzeba i wyrok losu. Oni nie rozumieją, pomyślał Harp, i nie ma co ich ganić. Jeszcze zrobią coś głupiego...
"Głupszego niż ty?" diabełek z drugiej strony ucha Harpa, wytwór imaginacji zmęczonego i przestraszonego umysłu zarechotał złośliwie i zniknął.
- Dobrze, niech będzie. Wracam.

- Ostrożność by była gdybyś ciągle nie próbował wszystkiego sam zrobić. Ciągle starasz się ściągać na siebie największe niebezpieczeństwa. Przy koboldach postanowiłeś wystawić się na zasadzkę, to samo chciałeś zrobić ponownie a teraz sam bez namysłu idziesz dokładnie tam gdzie chciało tego widmo - odpowiedziała kapłanka spokojniej chociaż zmarszczka na jej czole wcale się nie zmniejszyła. - Ty nawet nie rzucasz propozycji, ty idziesz nie zastanawiając się.

- BO STARAM SIĘ WAS CHRONIĆ! - wybuchnął nagle Harpagon, a jego głos poszedł echem w góry - Nie rozumiecie tego? A kto ma iść w niebezpieczeństwo? Val? Quentin? Może ty Maarin? Ja umiem o siebie zadbać, na rany Ilmatera, szkolono mnie w zbroi i broni! - strażnik zrobił się czerwony na twarzy. Jego przyjaciele nie pamiętali kiedy ostatnio stracił nerwy. - Tak, wystawiłem się koboldom i wystawiłem je wam jak na strzelnicy! Sami widzieliście co się działo jak walczyliśmy z nimi na ich warunkach. Tak, ściągnąłem na siebie pająka i znów nikomu nic się nie stało! A gdyby bestia poszła na Elin, to co by było, hę!?
Teraz strażnik zaczął dyszeć, ale w końcu mięśnie szczęk puściły, a czerwona twarz zbladła, jedynie rumieńce widoczne przez szczeliny hełmu pokazywały że jeszcze przed chwilą Harp wybuchnął gniewem.
- Przepraszam - powiedział cicho do przyjaciół - nie wiem co we mnie wstąpiło. To chyba to miejsce...

- NIE jesteś jedynym, który był szkolony w walce bronią. Nie dość, że ja przeszłam przeszkolenie to jest jeszcze z nami Bayle. Są jeszcze inne sposoby niż szarżowanie zbrojnie do przodu o czym zapewne może powiedzieć ci Dia. Nie jesteś sam Harp i wypadałoby abyś o tym pamiętał. WSZYSCY idziemy i NIKT nie chce oglądać krzywdy drugiej osoby. Musimy się zgrać jako drużyna i takie rzeczy jak teraz nie pomogą nam w tym - zmarszczka na czole kapłanki złagodniała po ostatniej wypowiedzi. - Rozumiem, że nie lubisz bierności Harpagonie. Akcje trzeba podejmować mądrze inaczej może stać ci się krzywda, kiedy wcale nie musi.

- Nie chcę stacić nikogo z Was - cicho powiedział Harp, nawet nie wiedząc, czy ktokolwiek go usłyszy - Jesteście moją rodziną. Jedyną jaką mam.
Milczał chwilę, trawiąc słowa i uczucia. Złość już wyparowała, zastąpiona smutkiem i żalem. I strachem.
- Wiem, że umiesz walczyć Maarin, ale to nie to samo. Nie masz za sobą aż tylu treningów, w różnych warunkach, w różnym stopniu zmęczenia i przy zróżnicowanych przewagach po obu stronach. Po prostu umiesz walczyć, ale czy kiedykolwiek ćwiczyłaś walkę na skalnym żwirze, przeciwko dwóm przeciwnikom nad tobą? Ja tak. W deszczu i w śniegu. Mam za sobą dużo tego i wiele innych sytuacji, niełatwo mnie pokonać. Naprawdę. Nie jestem już małym Harpem, który bawił się w żołnierza.
Westchnął. Ciężko.
- Ja tylko idę za radami bardziej doświadczonych ode mnie. "Lepszy średni plan wykonany natychmiast, niż perfekcyjny za klepsydrę", mawiają w koszarach. Po prostu... chyba chcę wziąć wszystko na siebie. Czuję się za Was odpowiedzialny. Technicznie nawet jestem za was odpowiedzialny jako strażnik za wychowanków, ale nawet nie o to chodzi.
Harpagon spojrzał na wszystkich - na Maarin, na Quentina, na Valeriusa, na Diję i na Elin.
- Wiem że są inne sposoby walki. Naprawdę. Ale właśnie dlatego idę w największy ogień walki i ściągam na siebie najwięcej niebezpieczeństwa, byście wy wszyscy mogli swobodnie korzystać z tych sposobów. Bo one nie zadziałają, gdy dyszący żądzą mordu wróg stanie nad wami machając żelazem. To umiem i do tego mnie szkolono. Nie do czarów, nie do modlitw i nie do subtelności podchodów. Gdy zaczyna się bagno, idę się bić za Was. I nie możecie mnie przed tym chronić, tak jak nie możecie chronić Quentina przed zaczytywaniem się na śmierć. - Po chwili uśmiechnął się jednak. Smutno, co prawda, ale zawsze - Przed głupotą jednak zawsze możecie i nawet powinniście mnie chronić. W końcu każdy czasem bywa idiotą...

- Wydaje mi się, że reszta się ze mną zgodzi jeśli powiem, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Skoro tak mocno cię uczyli jak walczyć, pewnie powiedzieli ci, że nie wszystko samemu da radę wygrać i współpraca popłaca. Nie byłeś sam w klasztorze i nie sam miałeś ćwiczenia. Wspólnie byliście skuteczniejsi niż osobno. Chyba, że się mylę to mnie popraw. Ale właśnie o to się gniewam Harp. Nie współpracujesz, a ja bym chciała jednak abyś to robił, bo tak jak ty ja też mam swoją rolę, która nie mniej opiera się na ochronie innych niż twoja. Nie mogę tego robić jeśli nie dajesz mi nawet szansy - głos kapłanki odrobinę złagodniał.

Wśród wielu treningów, które Harp mozolnie przechodził nie brakowało niczego... może z wyjątkiem takiego pod tytułem "Współpraca z przyjaciółmi na polu walki". Przyjaciele nie byli po to, by walczyć razem z nimi... tylko po to by ich chronić, walczyć za nich. To była droga żołnierza i strażnika. Ale... czy takie było przeznaczenie Harpagona?
Oczywiście Harp nie myślał o przeznaczeniu, ani innych filozoficznych zagadnieniach, które w klasztornej bibliotece można by znaleźć w pozycjach "Studium Psychologiczne Poszukiwacza Przygód" czy "Żołnierz a Wojownik. Podobieństwa i różnice". Po prostu walczył z natrętnymi myślami, które w tej chwili huraganem uderzały go w łeb, erodując powoli dotychczasowy światopogląd.
Chyba jedynie Elin zdawała sobie sprawę z tego co szaleje mu w głowie, bo dla reszty Harp zwyczajnie milczał.

Bayle przyglądał się tej dyskusji z bliska, ale bez wtrącania się, ciągle czujny i rozglądający się dookoła. Mill’ya próbowała podsycić żar w ognisku, jeszcze nie do końca wypalony i wkrótce pojawił się niewielki ognik. Ta dwójka była jakby poza ich grupą i być może dlatego nie wtrącili się do tej dyskusji. Elin zaś doszła do siebie, stając w środku grupy. Spojrzała w oczy Harpa, potem Maarin.
- Ja też zareagowałam zbyt gwałtownie. Nie było bezpośredniego niebezpieczeństwa - na pięknie skrojonych ustach półelfki pojawił się krótki, lekki uśmiech. -[i] Jak czuję coś w głowie, to… nie umiem powstrzymać emocji. To coś silniejszego ode mnie. Dlatego trochę rozumiem Harpa. Czasami trudno jest się…
- UWAGA! - jej słowa brutalnie przerwał krzyk paladyna, który rzucił się w bok i przewrócił Maarin. Kobieta usłyszała jęk bólu z jego ust. Z barku sterczał mu bełt. Drugi pocisk świsnął tuż obok ucha Harpagona. Przyleciały gdzieś od strony ruin.

Valeriusa drażniły te wypowiedzi, te hasła… o tym ile to Harp przeszedł treningów. Jakby on jeden ćwiczył, jakby on był jedynym kompetentnym wojownikiem na świecie. Jakby… idąc wprost na wroga mógł ochronić kogokolwiek. Jakby się nikt inny nie liczył w tej grupie. Obiecał sobie że stanie przeciw Harpowi, bez broni i bez zbroi… Pięść w pięść. I że wbije mu rozum do głowy… Ale nie teraz. Zostali zaatakowani. I to nie wiadomo przez kogo, na pewno nie przez duchy. Te nie używają kusz.
Zaklinacz pochwycił własną i pochylił się ruszając nieco w bok i ładując broń. Chciał zlokalizować wroga, by odpłacić im jednym za nadobne.

Harp wybiegł przed grupę, kierując się w kierunku strzelca. Przyklęknął za tarczą, osłaniając najbardziej wysuniętą osobę i zaczął. Znowu.
- Milya, zgasić ogień!, Quen, Val, chcę magiczne światło tam, skąd strzelają! Maarin, osłoń i postaw Bayla na nogi! Dia, Elin! Na tyły i patrzeć czy nas nie oskrzydlają! Ruchy!
Ukryty za tarczą Harp naciągnął tymczasem kuszę i oparł ją o szczyt tarczy, czekając na oświetlenie celu.

Maarin zaczęła się gramolić z ziemi.
- Dziękuję - powiedziała do paladyna i od razu przyjrzała się jego ranie. Nawet i bez krzyków Harpa by to zrobiła.
- Wytrzymasz? - zapytała się go będąc gotową od razu wspomóc. Chciała jednak też ochronić innych jeśli jej się uda.

Quentin natychmiast odbiegł, szukając szybko jakiejś zasłony i wiedział, że jeśli wyjdą z tego cało, będzie wdzięczny za te nieprzyjemne zdarzenie. Mówili o nim, jakby go tutaj nie było… Do tego Harpagon próbował czuć się za nich odpowiedzialny, mimo że nie powinien. I chociaż czuł się coraz bardziej wściekły na wojownika, jego uwaga o tym, że są jego jedyną rodziną mimo wszystko odjęła mu wszelkie nieprzyjemne uczucia, jakie mógł do niego żywić. Ale teraz i tak miał co innego do roboty.
- Robi się! - zawołał do Harpagona, po czym wyciągnął z kołczanu jeden z bełtów. Ściskając go mocno przejechał po nim palcami a ten zapalił się jasno niczym pochodnia. Naciągnął bełt na kuszę i wycelował w kierunku z którego nadleciały pociski, wystrzeliwując bełt, by dowiedzieć się kto do nich strzela
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 08-09-2014 o 22:31.
Asderuki jest offline