Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2014, 21:20   #36
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Był to tylko prosty błysk światła, Sychea zamknął oczy odruchow, po czym spokojnie otworzył je i znajdował się już w innym miejscu.
Była to dość dostojna budowla. Mniejsza od zamku Ellemara, czy nawet posesji Sychea w Ferramentii. Wydawała się raczej nieco bardziej zamożnym domem, liczyła zaledwie dwa piętra w tym trzy pokoje, jadalnię i kuchnię, oraz piwnicę.
Piwnica była z kolei miejscem gdzie się pojawili, dość ślepi w ciemności skoro dopiero co byli oślepieni przez jasność. Z krótką jednak chwilą, nawet Sychea widział na ziemi linie przygotowanego wcześniej portalu. Ellemar obiecał im że nie naruszy tego, który pozostawili u niego, więc w razie czego mogą stąd uciec spowrotem.
Już na piętrze wszyscy mieli okazje zadomowić się z nowym mieszkaniem. Przynajmniej tymczasowym. Bawiąc się wąsem Diamondus podjął pewną dość prostą decyzję. - Muszę to miejsce ogarnąć, i wypchać spirzarnię, więc przez dzisiaj i jutro raczej nic nie robimy. Weź tą młodą, i poznajcie Membrę. - rozkazał, patrząc na Sychea, po czym rzucił mu worek złota. - I załatw sobie coś porządnego. Bez obrazy, ale z tą kosą daleko nie zajdziesz, chyba, że chcesz zostać chłopem i zboże zbierać.
- Jest w tym nieco racji. - stwierdził, łapiąc sakiewkę w locie. Zostawił broń przy ścianie, z psami powinien poradzić sobie nawet bez niej. Przynajmniej, o ile Membrańskie śmieci są podobne do tych zamieszkujących Ferramentię.
- Chodźmy więc… - stwierdził, spoglądając na strażniczkę. Próbował sobie coś przypomnieć, jednak miał z tym wyraźne problemy. Szukał jej imienia, jednak nie potrafił go znaleźć. Może nawet zwyczajnie nie zapytał się o nie?
Po kilku chwilach zdał sobie sprawę z zastanawiania się nad imieniem kalekiej wieśniaczki. Westchnął głośno. Biedota była zaraźliwa.
Dziewczyna przytaknęła skinieniem głowy, ruszając za Sycheą do wyjścia z posiadłości.
Dopiero na zewnątrz dwójka zdała sobie sprawę z tego gdzie się znajduje. Widok słońca na gołym niebie w niezwykle jasny dzień, pozwolił im zauważyć jak bardzo jest im gorąco. Pod nogami mieli piasek, a okolica wydawała się wręcz mglista.
Ruch był tutaj w miarę znośny. Posiadłość miała mimo wszystko znajdować się na krańcu stolicy. Osobliwe postaci przypominające nieco ludzi, nieco zwierzęta poruszały się spokojnie w okolicy. Nie wyglądali aż tak agresywnie, jak sugerowałyby plotki na temat Membry.
- To niby gdzie idziemy dokładnie? - spytała dziewczyna.
- Nie jestem pewien, ile te pieniądze tutaj znaczą, ale chyba zaczniemy od poszukiwań jakiejś rozsądnej kuźni - stwierdził, ruszając w kierunku środka miasta. Nie było zbyt wielu problemów w dedukcji faktycznej topografii miasta, wystarczyło rozejrzeć się po okolicy i stwierdzić, gdzie znajdują się bogatsze domy.
- Chyba, że chcesz zakosztować tutejszych przysmaków? - spytał, niezbyt przekonany swych słów.
- Niezbyt. – odmówiła dziewczyna. - Jesteśmy w zupełnie innym klimacie. Przez najbliższy okres wszystko co tu mają będzie dla nas niemal niestrawne. – popisała się wiedzą niezbyt typową dla typowej wieśniaczki.

***

Miasto okazało się dość obszerne i znacznie mniej zaludnione od stolicy Ferramentii. W zamian za to każdy osobnik wydawał się specjalny. Niektórzy byli dość ludzcy, jak Diamondus, inni jak wcześniej opisano, znacznie bardziej zwierzęcy do poziomu hybrydy. Z czasem spaceru, dwójka zaczynała zauważać również inne, specyficzne cechy tego społeczeństwa.
Przede wszystkim ubiory. Skąpe czy czasem zwykle wybrakowane, u obu płci nastawione były na komfort a nie walory estetyczne. Do tego materiał zazwyczaj był dość cienki. Zdawało się to być na miejscu. Część mieszkańców miasta miała łuski, czy pióra, a nawet bez nich wysokie temperatury pustyni znacznie dawały w kość. Sam Sychea nim się zorientował, szedł przed siebie w rozpiętej koszuli. Zwyczajnie nie mógł temu pomóc.
Ale było w tym coś jeszcze. Miejscowi strażnicy mieli hełmy, to naturalne. Ale pani fryzjer miała na sobie fartuch który wyglądał jak nożyczki, woźnica ubrany był w skórę podobną do jego biczu dla koni, czyjś lokaj nosił na sobie obrożę, zaś kowal do którego dostali się po około półtorej godziny błądzenia był sporych rozmiarów kobietą, o wyostrzonej muskulaturze, zwierzęcych uszach i ostrym spojrzeniu, a jedyne co nosiła, to spodnie z żelaznymi płytami i metalowe rękawice. Okuta w żelazie, nad którym pracowała większość życia.
Każdy w Membrze był oznakowany.
Wieśniaczka również to zaobserwowała, odzywając się na ten temat, gdy tylko zaczęli podążać w głąb kuźni. - Słyszałam, że wszystkie tradycje Membran pochodzą od smoka, ciekawe, czy moda również.
- Czego chceta? – kowalowa z rękami opartymi na biodrach powitała dwójkę gości. - Jacyś nietutejsi?
- W sumie smok nie kojarzy mi się z ubraniem - stwierdził, rozkładając ręce na bok, podkreślając swą niewiedzę. Czarny bezrękawnik był teraz rozpięty, a pięknie wyrzeźbione mięśnie brzucha czerpały przyjemność z kąpieli społecznych. Jeśli patrzyć tylko na wygląd, to ostatnia mutacja była strzałem w dziesiątkę. W końcu miał twarz.
- Szukam nowej broni, dla nowego miejsca. - odpowiedział silnym głosem.
Kobieta wzruszyła ramionami. - Powiedz jaki typ, znajdź na regale. A jak masz koncert życzeń to narysuj mi czy coś. - żądania kowalowej były dość prostackie. - Sporo tego u mnie.
Były strażnik królewski rozglądał się dłuższą chwilę, szukając czegokolwiek przykuwającego jego uwagę. Nie chodziło tutaj o coś tak prymitywnego jak okazanie swego, obecnie daleko niedomagającego, statusu. Zwyczajnie chciał, by nowa broń pasowała do tego ciała tak, jak kosa do poprzedniego. Musiał odnaleźć samego siebie w ten, czy inny sposób. Redefinicja swojego sposobu walki była dobrym początkiem.
- Oodachi, coś w tym rodzaju. -stwierdził w końcu. Jego oczy były przepełnione niepewnością. Wyglądał niczym dziecko, które wydaje swoje pierwsze kieszonkowe.
- Nadrabiasz za rozmiar? Moment. – Kobieta wyszła na chwilę na zaplecze, zostawiając Sychea i lekko roześmianą wieśniaczkę samemu na krótki moment. Wróciła z rękoma pełnymi broni tego typu, które bez pardonu rzuciła pod nogi chłopaka. - Wybieraj.
- A ty za brak kochanków? - odparł ciętym językiem. Nie znał wzorów piękna w Membrze, jednak był prawie pewien, że pani kowal nieco od nich odbiegała. Niewinny uśmieszek wypłynął na jego usta, niemalże prosząc o zdzielenie go prosto w twarz. Z drugiej strony, czasem warto było korzystać z prawideł wolnego rynku w nieco mniej standardowy, bardziej prowokujący sposób. Zaśmiać się sprzedawcy w twarz.
- Nie masz czegoś lepszego jakościowo? - zapytał, spoglądając przelotnie na zaprezentowane mu bronie.
Oczy kobiety zwężały się. - Właściwie to ostatnio była spora rezerwacja. Na wszystko. – Rozejrzała się po sklepie. Wzięła jakiś niemrawy nożyk i rzuciła go pod nogi Sychea. - Tylko tyle mam na sprzedaż...to będzie...tysiąc złotych moment. – oparła ręce na ramionach, pochylając się w stronę chłopaka.
- Żyj dalej w biedzie. - odpowiedź królewskiego strażnika była bardziej odpowiednia dla jego poprzedniego statusu społecznego. Teraz też był nikim, acz nie wszyscy musieli to wiedzieć. Uniósł rękę, obracając się w kierunku wyjścia. Środkowy palec stanął niczym przyrodzenie, którego właścicielka tego sklepu nigdy nie widziała na oczy.
Sychea ruszył dalej w kierunku centrum. Szukał kolejnego, tym razem bardziej rozsądnego kowala, który zdoła zainteresować go swoim produktem.
- Ahh, biedacy - westchnął.
Wieśniaczka pozostawiła mruknięcia Sychea bez komentarza. Musieli plątać się po ulicach jeszcze dłuższą chwilę, i faktycznie zagłębić się w bogate ulice, nim znaleźli kolejny warsztat kowalski. Tym razem wyglądał on na budowlę zatrudniającą czeladników, którzy plątali się przed wejściem.
Gdy Sychea zbliżał się do budynku, dobiegł go głos który brzmiał na domiar znajomo, zaś z treści rozmowy nie musiał długo wnioskować.
- Przez miesiąc uczę się jak płacz wymusić, organizuję z Daemoniusem przebieg sceny, a sukinsyn zwiewa z namiotu pod samą granicą. Mówiłam tej zasranej Lilii, aby wytłumaczyła pajacowi co planujemy.
Zza rogu wyszła żadna inna osoba, jak Emea Aras.
W jej wyglądzie nie było żadnych nowości. Nie urosła, nie zmalała, nie zmieniła munduru ani nie zdjęła opaski z oka. Jej olbrzymie ostrze dalej miała z sobą. - Eh? – kobieta odwróciła się w stronę dwójki, blokując im wejście do kuźni, do której najprawdopodobniej sama się wybierała... - Ktoś z północy, co? – pochyliła się przed wieśniaczką. - Jak masz na imię?
- Eh? Um...Ibb.
Emea uśmiechnęła się. - To by ładnie brzmiało w alfabecie Ferramenckim.
- Cóż sprawiło, że królewski strażnik zawidał w Membrze? - Sychea nie bał się zdemaskowania. Jego ciało było inne, nawet głos uległ zmianie. Kto wie, może nawet dusza uległa nieodwracalnym zmianą, a strażnik równowagi nie był już tą samą osobę.
Kobieta dość ostro spojrzała na Sychea. - Taki młody Membrańczyk, a już mnie poznajesz? – zaintrygowała się. Jej partner podszedł do dwójki.
Był duży. Sychea mógłby może walnąć go czołem w dolne żebro. Jego tułów wydawał się ludzki, posiadał jednak kopyta zamiast nóg. Pysk zbliżony był do psa. Z rogami. Liczne złote ornamenty zwisały z niego.
Tym co najbardziej intrygowało w tej postaci był jej kolor skóry. Była to barwa tylko nieco jaśniejsza od tej, którą ma skóra pokryta Dżetem. - Nie musi być młody. Może być po prostu słaby. – skomentował warczącym nieco głosem. Pochylił się nad Sychea, aby go powąchać. - Pachnie podróżą. Kim jesteś, młody?
- Póki co nikim - stwierdził, rozkładając ręce na boki w geście bezradności. Smutek wypłynął na jego twarz, końcówki jego ust opadły nieco, a kilka chwil później dołączyły do nich oczy.
- Ale to się zmieni. Zwą mnie Venganza - stwierdził. W jego oczach błysnęła pasja charakterystyczna dla tych, którzy prędzej czy później znajdzie się na szczycie.
Pies splunął na ziemię. - Faktycznie szczyl. Jak pytam kim jesteś, masz mi podać nie tylko swoje imię, ale nazwisko swojej rodziny, dzielnicę lub miasto urodzenia, oraz stan społeczny. Zwłaszcza w ubraniu tego typu i towarzystwie Ferramentki. – wywarczał na Sychea. Chłopak widział, że Emea przygląda mu się z pewnym zaintrygowaniem.
- Moim bezpośrednim przełożonym jest generał Mystia Reedus, znajduję się tutaj na jej bezpośrednie polecenie. - stwierdził, uśmiechając się szeroko. Nie był pewien, jak działają Membrańskie struktury, oraz kim był kroczący obok Emy osobnik, jednak z całą pewnością imię trzeciego wielkiego generała powinno być wystarczająco silne, by zapewnić Sychei nieco swobody.
- Co ta pinda sobie myśli? - Olbrzym był lekko zirytowany. - Dobra młody, rób swoje. Ale jak jeszcze raz cię zobaczę bez obroży albo stroju lokaja, to Mystia może sobie szukać nowego psa. - zawarczał, po czym odwrócił się na pięcie w stronę kuźni i ruszył do niej spokojnym, wyliczony krokiem.
Emea zahihotała. - W sumie też nie pamiętam abym widziała cię u jej służby. - przyjżała się jeszcze raz Sycheai w sposób dość analityczny. - Amethystus planował zwiększenie gwardii na zamku, więc nie siedź za długo na mieście. Jestem całkiem pewna że będzie wyprowadzał jednostki spod ludzi podległych generałom. - ostrzegła, aby ruszyć za czarnoskórym.
- Tak jest. - stwierdził, parodiując znany mu od jego byłych podkomendnych rygor. Jego dłoń rozrzuciła nieco jego bujną fryzurę, pozwalając jej zatańczyć do rzadkich świeżego powietrza w zatłoczonej stolicy. Słońce delikatnie padało na rogi Sychea, odbijając się w każdym kierunku. Zanucił jeden z mniej znanych kawałków BB Holme’a.
- Mam nadzieję, że nie zabiją mnie, jak pójdę do tej samej kuźni - roześmiał się, odginając głowę do tyłu.
Ibb ruszyła dość ostrożnie za Sycheą. - I co teraz zrobimy? Zameldujemy się w pałacu? – spytała szeptem niezbyt pewna zależności.
Na szczęście dla dwójki, panna Emea wraz z swoim psem poszli na tyły kuźni, zostawiając ich samych w sklepie.
Liczne regały pokazywały wysokiej jakości broń, zaś ta mniej porządna składowana była masowo w beczkach. Mężczyzna za regałem był średniego wzrostu, mało umięśniony, o łuskach na twarzy. Raczej nie pracował w samej kuźni.
- Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy się ich słuchać. - odpowiedział proporcjonalnie sciszonym głosem. Przez jego twarz przemknął szeroki uśmiech - Jeśli u Diamondusa będę miał sporo wolnego czasu, mogę spróbować infiltrować zamek od środka. - “Vengaza” był wyraźnie rozbawiony tą wizją.
- Witam - Sychea przemówił po dłuższej chwili milczenia. Jego wzrok uważnie analizował broń specjalnie wystawioną do tego celu na czymś pomiędzy ladą, a wystawą. Czasem zatrzymywał się na jednym przedmiocie, bawiąc się jego widokiem przez kilka dodatkowych sekund, by powrócić potem do podziwiania pozostałych.
- Szukam Oodachi - spojrzał w oczy potencjalnemu sprzedawcy i uśmiechnął się delikatnie. Chciał niewerbalnie przekazać mu prośbę, by dawał propozycje tylko z wyższego przedziału cenowego.
- Oh, mamy sporo takiej broni. – Mężczyzna, czy raczej chłopak ożywił się słysząc życzenie Sychea. - Ale proszę sprecyzować poszukiwania. Nie wyglądasz mi na zbyt przebudzonego~ szukasz więc broni lżejszej? Oodachi to broń sieczna, więc może chcesz coś z środkiem balansu pod ostrze, wiesz, taki typ co się nim macha jak kijem, ale rżnie jak siekierą? – wypytywał, nie pewny czego konkretnie ma szukać.
- To rozsądna propozycja - odpowiedź Sychei przepełniona była dobrze skrywanym żalem. Czemuż to nie miał przyjaciół, czy chociaż współpracowników w gildii techników? Informacje tego typu odnosiły się bardziej do jego wiedzy praktycznej, poszerzanej wraz z każdym pojedynkiem.
Wizja, którą przedstawiał mu sprzedawca, była całkiem kusząca. Jego dłuższy romans z Czarnym Żniwiarzem sprawiał, że kontakt z brońmi opartymi na drzewcu był dla niego tylko przjemnością. Jednak człowiek, nawet Membrańczyk, nie żyje tylko smakołykami, a życie zaskakująco często serwuje cytryny. Mógł uczyć się czegoś nowego, nie widział w tym szczególnego problemu.
Sprzedawcy znalezienie odpowiedniego ostrza nie zajęło zbyt długo. Już po kilku minutach pojawił się, niosąc ze sobą kilka różnych egzemplarzy. Niektóre były cięższe, szersze, inne zaś - węższe i prostsze w budowie. Żaden z nich nie osiągał co prawda wyżyn technologicznych, jednak nie o to chodziło w przypadku narzędzia służącego tylko i wyłącznie do mordowania.
Ostatecznie wzrok Sychei zatrzymał się na najprostrzej w budowie broni. Może chodziło o ograniczoną wiarę do tutejszych twórców? Coś tak prostego z całą pewnością nie mogło zostać zepsute.

Nawet rękojeść nie posiadała żadnych zdobień, a jedyną różnicą między nią, a ostrzem broni była zdolność zadawania ran. Oodachi wyglądało jak zbity kawał metalu, a czegoś takiego nie można było zepsuć…
Sychea rzucił na stół odpowiednią sumę, poczym dorzucił kilkanaście kolejnych monet jako coś w rodzaju napiwku. Jeśli miał tutaj zabawić dłużej, musiał zyskać nie tyle sieć zaufanych osób, co zwyczajnie zdolnych i nie uprzedzonych do nowego Membrańczyka fachowców mogących wykonać tą czy inną pracę.
Dopiero, gdy opuścili kuźnię, wzrok jak i uwaga Sychea powróciła w kierunku ignorowanej wcześniej wieśniaczki. Może nie było to zbyt dobre rozwiązanie, mógł bowiem poprosić ją o jakiekolwiek rady przy wyborze broni. W Ferramentii nie chodziło mu o skuteczność, lecz o sianie postrachu i wymuszanie szacunku, tutaj zaś jest całkowicie inaczej.
- Chcesz odwiedzić jakieś inne miejsce? - spytał, unosząc delikatnie sakiewkę złota.
Dziewczyna wzruszyła ramionami z wyraźną dozą obojętności. Była cicho przez większą część podróży, a wszystko to najpewniej było skutkiem nudy. - A co może być w tej dziurze? Pokaz tańczących niedźwiedzi? - skrzywiła się, wyraźnie nie zadomowiona w klimacie miasta.
- Muszę przyznać, że nigdy żadnego nie widziałem - Sychea spojrzał w niebo, jakby starając się podkreślić to, że żartuje. Jego jabłko Adama, jak i cała szyja była teraz bezbronna. On zaś zdawał się nie zwracać na to uwagi. Nawet, jeśli Membra miała być przepełnioną wężami jaskinią.
- W sumie samemu nigdy nie musiałem czegoś załatwiać na mieście. Miałem od tego ludzi - roześmiał się, krocząc powoli przed siebie. Chłonął widok szczęśliwych mieszkańców stolicy. Biednych, ale roześmianych.
- Byłeś rozpieszczonym gnojem? – spytała w prost kobieta, bezcelowo leząc za Sycheą. - Nie brzmi mi to jak wypowiedź strażnika królewskiego. – zauważyła. - Choć w sumie za coś cię wyrzucili. Trwoniłeś pieniądze państwa? – spytała.
- Głupia - skracił dziewczynę, uderzając ją w politycę zewnętrzną stroną głowy. Delikatnie, bardziej w celu podkreślenia swych słów, niż faktycznego zaszkodzenia dziewczynie. - Strażnicy nie są utrzymywani przez państwo, a przez gildie zbierające dane rodzaje przedsiębiorców. - stwierdził monotonnym głosem. Przypominał sobie swoich mentorów i zaczynał im współczuć.
- Utrzymywanie strażnika to prestiż. Czemu miałbym im to ułatwiać? - dodał, przeciągając się.
- Sss. – dziewczyna skrzywiła się nie za bardzo rozweselona argumentacją Sycheai. - Czyli mam racje. Egoista i kretyn. – przybiła przy swoim, prostując się. - Po co komukolwiek dumny z siebie strażnik, skoro mogą mieć takiego, który jest im wdzięczny? – spytała z dość poważną miną. - Co się równa tańszy. Znacznie. I pewnie dużo bardziej pożyteczny, niż jakaś przybłęda która nigdy nie wie co ma robić.
- Czasem wystarczy być wystarczająco brzydkim, by spełniać wszystkie swe obowiązku - westchnął, wyraźnie rozbawiony wizją swego poprzedniego ja. Był niesamowicie wdzięczny artystom za każdą chwilę, którą byli w stanie z nim spełnić.
- Możemy więc wracać - stwierdził, ruszając w kierunku kryjówki Diamondusa. Zwracał dodatkową uwagę na potencjalne zlecenia. Nie chodziło tutaj o proste wyniesienie śmieci, prędzej o pozbawienie kogoś ostatniego tchu. Kto wie, może tego typu prace wyrastają w Membrze z nikąd?
Oh, wyrastają, jak się dowiedział Sychea. Skręcając jednak w boczną uliczkę w drodze powrotnej dowiedział się również, ze same się rozwiązują, gdy kątem oka spostrzegał jak facet w oknie swojej lepianki rżnie tasakiem jakiegoś innego rogatego membrańczyka. Miasto gdzie rządzili silniejsi.

***

W rezydencji dwójka spotkała tylko Diamondusa, który siedział z okładem na czole i czytał jakieś dokumenty. Ibb szybko opuściła towarzystwo Sychea, aby zająć się sobą. Lider drużyny też specjalnie nie przeją siłę ich powrotem. - Więc? - westchnął pytająco jak zmęczony ojciec witający dzieci.
- Spotkaliśmy moją byłą koleżankę. - westchnął, starając się usprawiedliwić czas, jaki zajęło im to proste zadanie. Emea z całą pewnością zaliczała się do grona osób nie będących zmuszanych do jakiejkolwiek formy rozmowy z Sycheą. Była przecież artystką.
- Oczywiście nie poznała mnie. - dodał, wyciągając miecz zza pleców. - Może to coś prostego i nieporęcznego, ale w ten sposób mogę przestawić się z poprzedniej broni. - dodał.
- Super. – pogratulował jednym słowem całego raportu, nie odrywając twarzy od kartek papieru.
Nie był zainteresowany Sycheą. Nawet w najmniejszym stopniu.
Sychea udał się do ogrodu. Powolnym, przepełnionym spokoju krokiem. Równie dobrze mógł teraz wcielić się do armii przeciwdziałającej potencjalnemu zamachowi stanu. Asmondeus nie miał możliwości rozpoznania jego twarzy, dokładnie tak samo, jak Emea nie mogła ujrzeć jego duszy. Gdy prpzechodził obok Ibb, szepnął.
- Chodź do ogrodu. Z dwojga złego, możesz mnie pouczyć szermierki.
Niestety zaprosić kobietę, a doczekać się to dwie różne rzeczy. Sychea mógł zacząć tracić wiarę, a w ogordzie chyba siedział aż tyle, bo nie miał nic innego do roboty. Mógł za to podziwiać naprawdę ładne rośliny, jeżeli w ogóle mu na nich zależało.
Koniec końców, Ibb w końcu się pojawiła. Nieco rozeźlona. Stanęła w niewielkim rozkroku, jedna noga nieco z tyłu. Miecz wbiła w ziemię obok siebie.
- Niech ci będzie.
- Dziękuję, Ibb. - Sychea uśmiechnął się uroczo, prezentując kontrastujące ze smolistymi rogami zęby. Ukłonił się delikatnie, pochylając nieco głowę.
- Prowadź więc - stwierdził, gdy jego oczy po raz kolejny spojrzały na wieśniaczkę.
Dziewczyna położyła dłoń na swoim ostrzu, delikatnie. Po czym wyrwała go z ziemi, niby to biorąc zamach, gotując się do biegu. Jej wyskakujący z podłoża miecz podbił do góry mały kamień. Silnym wymachem nogi, Ibb posłała go w stronę Sychea.
Prawa dłoń Sychea dobyła jego ogromnego miecza, czekając na wystarczające zbliżenie się wiejskiej mistrzyni szermierki. Lewa zaś, jak gdyby nic, zamierzała złapać kamień. Jedynym dylematem mężczyzny było, czy pominąć lecący w jego kierunku fragment matki ziemi, czy złapać go. Nie zamierzał unikać, nie sądził by znajdowała się tam jakaś magia. Czy raczej - zwyczajnie przegapił tą ewentualność.
Ostrze zaś miało opaść na szarżującą przeciwniczkę, zmuszając ją do uniku, czy też bloku. Były strażnik był jednak przygotowany na upór dziewczyny, która z całą pewnością będzie kontynuować natarcie. Zaraz po swym ataku zamierzał odskoczyć w tył, dając sobie nieco czasu na odzyskanie prawidłowej postury.
Kamień znalazł się w dłoni Sychea bez problemu chwyciła kamień, co wywołało uśmiech na twarzy instruktorki. Wyprostowana ręka do ataku się nie nadawała, więc musiała się cofnąć, ale to odsłaniało twarz Sychea, Do której gonił miecz. Katana chłopaka opadła z dużym zamachem na dziewczynę...i zatrzymała się.
Krew kobiety wytrysła z kikuta, uformowała się w kształt dłoni i bez pardonu złapała ostrze. Uniemożliwiając nawet wcześniej planowany odskok.
Miecz Ibb znajdował się przed gardłem Sychea.
- W prawdziwej bitwie nie ma drugiego razu. - jeden z młodszych strażem Membrańczyków westchnął, wyraźnie zasmucony tym faktem. - Ja jednak o niego proszę. - dodał, uśmiechająć się delikatnie.
- Twoja pierwsza lekcja. Znaj przeciwnika. – prychnęła odwracając się. - Właściwie dlaczego wielki strażnik królewski chce ode mnie instruktażu?
- Bliżej mi do broni, niż jej dzierżyciela - odpowiedział, nie mijając się z prawdą. Był jednym z bardziej udanych eksperymentów alchemików, a przynajmniej z tych, którzy pozostali pod ich nadzorem. Wykorzystując kilka specyfików mógł w dowolnym momencie znacznie urosnąć w siłę. Teraz zaczynał jednak nowe życie, a wraz z nim wolał nadrobić wcześniejsze blędy.
- Okej, zaczniesz rozmawiać jak człowiek czy mam stwierdzić że mutacja membrańska zrobiła z ciebie poetę? – miecz kobiety ponownie wbił się w ziemię. Nieco zirytowana skrzyżowała ręce na piersi. Koniec końców była wieśniaczką. Musiała już dość dawno przywyknąć do ludzi którzy zwyczajnie mówią w prost, bez zbędnych komplikacji czy stylistyki.
- Membrańska, Ferramencka, cóż to za różnica? - Sychea zaśmiał się głośno, kpiąc z całego świata. - Nawet będąc strażnikiem królewskim byłem tylko mutantem, a moja siła płynęła z aktywujących je specyfików. - odparł, wyjawiając kolejny sekret swej przeszłości mentorce.
- A skąd wzięła się twoja… zdolność? - zapytał.
- Wszyłam sobie rubin w rękę. – odpowiedź była na tyle prosta i zwykła na ile większość magicznych opowieści o smokach i skarbach w ogólnej rzeczywistości. - I dalej cię nie rozumiem. Mutant to aby nie jest coś „nad” człowiekiem, tak na zdrowy rozum? Nie słyszałam o tym aby mutować czy w inny sposób rozwijać coś...w dół? – skrzywiła się, opierając na swojej broni. - Albo zaczniesz rozmawiać ze mną jak normalny człowiek albo wrócę do swoich zajęć. – ostrzegła.
- Ahh… - westchnął, chcąc uderzyć się otwartą dłonią w czoło. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wyrastające z niego rogi pozbawiają go możliwości wykonania tego arcyciekawego gestu.
- Ewolucja sama w sobie nie daje ci wiedzy. Jak wiesz, wcześniej korzystałem z kosy, jednak starzy znajomi poznali by tą broń. Czy chociaż styl walki. - starał się wytłumaczyć wszystko możliwie przystępnie. - Tak więc muszę uczyć się czegoś, co mi obce - spojrzał na nią, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Więc wybierasz broń nie pytając nikogo o zdanie, i liczysz że trafiłeś na coś w czym wyszkoli cie użytkownik zupełnie innej? – spytała podnosząc nieco brew. Zapukała lekko w swój miecz – widzisz to? Proste ostrze, szeroki jelec wykrzywiony w dół. Z trójkątną głowicą. – jej palec wskazał następnie na dłoń samego Sychea. - Ogromne, pewnie słabo wyważone, lekko zakrzywione i w praktyce bez jelca. W życiu czymś takim nie walczyłam, i pewnie nawet bym nie uniosła. – przyznała. - Więc jeszcze raz, czego konkretnie chcesz?
- Doświadczenia. - odparł krótko. Przybrał poważną minę, spoglądając na swą rozmówczynię. Musiał poznać swoje nowe ciało, oraz jego przedłużenie, nim będzie zdolny osiągnąć cokolwiek.
- I co, teraz mam się zastanawiać „doświadczenia w czym?” – kobieta wyglądała na wyraźnie zirytowaną. - ”nie łap za ostry kawałek”? Czy to się liczy? Byłeś strażnikiem, wiesz na czym polega walka. Używaj tego jak kosy, tylko sobie palców nie potnij, to może będzie działać. – odwróciła się wyszarpując swój miecz. Jej rubinowa dłoń zniknęła. - Pomachaj sobie samemu, naucz się tego obsługiwać. Jak nauczysz się tego używać to możemy zrobić sparring. Więcej ci nie poradzę, nawet nie wiem w jakiej kategorii jest taki typ miecza.
- Jeśli nie chcesz być traktowana jak plebs i biedak, musisz wysilić umysł w rozmowie z drugą osobą - pouczył odchodzącą wieśniaczkę. - Jak ochłoniesz, to pokażę ci coś ciekawego - stwierdził, głowiąc się nad ukazaniem dziewczynie potęgi jednej z podstawowej mikstur. Sam zaś oddał się żmudnemu treningowi, chciał wyczuć broń, poznać jej wagę, oraz co najważniejsze - swoje możliwości.
Sychea ćwiczył dość długo. Jego broń okazała się naprawdę potężna przy wymachach, ale sterowność była ograniczona. Nie będzie w stanie wykonywać uników w trakcie cięcia, a i sama broń wydawała się wiele tracić, gdy używał jej tylko jedną ręką.
W końcu chłopak musiał udać się do snu. Przechodząc przez posiadłość zobaczył Diamondusa, który zatrzymał go gestem ręki.
- Usłyszałem od Ill, że dalej korzystasz z ferramenckich zwyczajów. – odezwał się. - To nierozważne. Membrańczycy to prosty lud, który nienawidzi nic komplikować. Jestem całkiem pewny że dużo łatwiej jest mówić w prost niż otulać wszystko w ferramencką wzniosłość. Nie mam nic przeciwko bogactwu języków, ale nie jest ono do niczego niezbędne. Jeżeli chcesz wtopić się w tłum, powinieneś to rozważyć. – ostrzegł.
- Najchętniej zademostrowałbym wszystko, pomijając przy tym słowa - odpowiedział, przecierając twarz z potu. Dawno nie zmęczył się aż tak z własnej woli. Nie obchodziło go szczególnie co Diamondes o nim myślał - nie miał na to zbyt wielkiego wpływu, musiał czekać na moment łaski prawowitego króla. I jakiekolwiek lekcje, czy zadania.
- Ale mogłoby się to odbić na moim zdrowiu. - dodał.
Mężczyzna wzruszył ramionami. - Hej, dałem ci radę. Co z nią zrobisz to twoja sprawa. – odparł dość spokojnym głosem.
Nagle rozległ się huk otwartych na oścież drzwi. Do pomieszczenia weszła Scout. Nic co do tej pory widział Sychea nie pasowało bardziej do opisu gniewu. Najwidoczniej błękitnoskórą łatwo było wyprowadzić z równowagi.
- Głupia ferramencka kurwo! – Wysyczała kobieta. - Coś ty kurwa mówił generałom z zamku!? – spytała patrząc na chłopaka. - Jak teraz czegoś nie wymyślisz, to cię zjedzą żywcem.
- A myślisz że za kogo miałem się podać? - odparł spokojnym, zrównoważonym głosem. Spoglądał na niebieskoskórą dziewczynę, podziwiając Membrańskie sposoby załatwiania wszelakich sytuacji. Krzyk i bezpośrednia dosadność. Lakoniczność godna spartańskiego wojownika.
- Na pewno nie za podkomendnego Mystii, ta kobieta cie zapieprzy dla zabawy! – dziewczyna złapała się za głowę, wyraźnie sfrustrowana. - Był nabór na zasranych gwardzistów zamku, brali podkomendnych generałów aby wybrać ludzi godnych honoru. Anu tylko jęknął „ten pajac co pachniał północą się nie pojawił, rozesłać straże na polowanie” rozumiesz? Wkurwisz w tym państwie jedną dużą o osobę i możesz się w dupe pocałować!
- Lepiej, jeśli mają szukać mnie, niż dowiedzieć się że sprowadzasz nowych do stolicy. - odpowiedział, mrugając delikatnie. Nie unosił głosu, pozostawał, wbrew wszystkiemu, spokojny. Jeśli mógł zawdzięczać gildii alchemików coś, o czym często zapominał, to z całą pewnością byłaby to zdolność zachowywania się.
- Zapewne nie jest niczym owianym tajemnicą, że wolałabyś Diamondusa na tronie - dodał, uśmiechając się delikatnie. - Jeśli myślisz że jest inaczej… - przerwał swą wypowiedź, spoglądając na Scout’a.
- Oczywiście, że nikt o tym nie wie. Inaczej dawno byłabym na czarnej liście Amethystusa. – skrzywiła się. - I po jaką cholerę schodzisz z tematu!? Rozumiesz w co się wpakowałeś? Nawet nie wiesz jak się która ulica w mieście nazywa, a masz już pałac na plecach, bo jakiemuś kundlowi zabrakło rozrywki.
- Nie schodzę z tematu - odparł, spoglądając na dziewczynę, Nadal nie był idealnie przystosowany to patrzenia na większość otoczenia z góry. Przecież zaledwie dwa dni temu urósł o jakieś 30cm, może nawet więcej.
- Nie mogę rzucać jakichkolwiek podejrzeń na ciebie. - westchnął, rozkładając ręce na boki. Zrobił krok w kierunku rozzłoszczonej generał. -Nawet jeśli nie jesteś na jego czarnej liście, z całą pewnością ktoś wyczuł twoje zamiary. - poinformował ją spokojnym, niemalże mentorskim tonem.
- Jeśli nie był to ktoś z Membrańczyków, za co ręczyć nie mogę, Emea pewnie i tak jest tego świadoma - dodał.
- O czym ty pierdolisz? Przyszłam cię ostrzec, że pies Amethystusa jest na twoim zasranym dupsku, a ty...o huj ci chodzi? – Złość generał przeszła w bardzo wyraźny obraz skonfundowania. Kątem oka Sychea mógł spostrzec że Diamondus ogląda show z odrobiną ubawu, acz nie wyglądało na to aby sam nadążał za tokiem rozumowania chłopaka.
- Daliście mi nowe życie. - stwierdził, uśmiechając się dziękczynnie. Jego głowa opadła nieco niżej na kilka sekund, zapewne w związku z obecną w jego sercu wdzięcznością.
- Pomagacie mi w obecnym - dodał, rozglądając się po okolicy. Linia, po jakiej podążały jego oczy powoli pokrywała zarówno jego obecne miejsce zamieszkania, plac treningowy, jak i niewidoczny nawet dla najlepszych zwiadowców zamek graniczny.
- Czemu miałbym odpłacać się, ściągając na was ewentualne podejrzenia? stwierdził, nachylając się delikatnie w kierunku dziewczyny. Gdy tylko jego szyja zgięła się nieco, a rogi wskazujące na rozmówcę wyglądały, jakby Sychea przygotowywał się do szarży.
Dziewczyna dość teatralnie strzeliła się płaską dłonią w czoło. - Mystia też jest po naszej stronie palancie. Problemy to Daemonius, Anu, i ta zasrana ambasador. I tak wlazłeś nam pod koła, tylko wybrałeś akurat takie, które nie ma hamulca. A zresztą, nawet jakbyś to zrobił na pałę z nadzieją, że coś ci się uda, myślisz że w czym polepszyłeś sytuacje!?
Diamondus odchrząknął, zwracając na siebie uwagę. - Właściwie to spory problem. Musimy go rozwiązać, albo chociaż znaleźć naszemu towarzyszowi nową kryjówkę. Nie po to pomogłem ci się rozwinąć aby sprowadzał na nas psy Anu, a tym bardziej zginął bezużytecznie.
- Nie ważne jak wiele pieniędzy szło na moją edukację, nikt nie chciał informować mnie o wyglądzie jak i systemie Membry - westchnął, rozkładając ręce na boki. Po raz kolejny nie zrobił nic dobrego. Nawet, jeśli próbował. Nie był w niczym lepszy, niż biedacy.
- Enea ma u mnie spory dług - dodał, jakby w swojej obronie. Nawet, jeśli była to paskudna defensywy. Właściwie, to nie pełniło takich funkcji. Mogło to być co najwyżej jako metoda ratowania swojego tyłka.
- Ale mniejsza o to. - kontynuował, przecząc nawet swoim własnym rozważaniom. - Mogę zniknąć na jakiś czas. Jeśli mam pomóc wam w jakikolwiek istotny sposób, i tak muszę urosnąć w siłę. - dodał.
- To jedna opcja. – zgodził się Diamondus. - To zależy głównie na tym, jak bardzo ci zależy?
Scout spojrzała na Diamondusa z niewielkim zainteresowaniem. Ten, kontynuował:
- Jeżeli przyznasz się, że nie jesteś jeszcze gotowy do naszych operacji, możesz udać się poza Membrę, lub nawet wrócić portalem w okolice północy. Wrócić tutaj po odrobinie treningu, gdy Anu zgubi twój zapach. – jak najbardziej poparł pierwszą myśl Sychea. - I tak nie zaczniemy operacji przez...najbliższą chwilę. Z jednym agentem w zamku ciężko jest ustawić pionki. Druga opcja jest taka, abyś właśnie tam wrócił. Jeżeli uda ci się wpisać w łaski kogoś wyżej postawionego w zamku, albo samej Mystii, może da się uratować twoją skórę. – zastanowił się mężczyzna, bawiąc się wąsem. - No i zawsze możesz skonfrontować się z Anu, prawda? Teoretycznie strażnicy są na poziomie generałów. Niby nie jesteś teraz „sobą”, ale Anu nie wie, że w ogóle jesteś silny. Mógłbyś spróbować to wykorzystać. – wzruszył ramionami.
- Jeśli wyposażycie mnie w kilka diamentów i przekażecie mi część wiedzy o Anu, to będzie najlepsza opcja. - stwierdził, uśmiechając się prowokująco. Powietrze wokół niego stwardniało na kilka sekund, jakby wizja nadchodzącej walki była wystarczająco ciekawa, by wydobyć z Sychei resztki siły i godności.
- Niestety ale nie mam zbyt wielu diamentów, i w membrze są one ogólnie zakazane. Ta ku pamięci mnie. – zaśmiał się dość głośno. - Jak dobrze poszukam mogę ci skądś jeden dorwać, ale nie gwarantuję, że cokolwiek jest w tej starej posiadłości przetrwa do końca pojedynku z generałem. – ostrzegł mężczyzna.
 
Zajcu jest offline