Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2014, 15:03   #116
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Teodor nie do końca wiedział, czy jest znów „po drugiej stronie”, w tym co Joan nazywała „króliczą norą”, czy też może jechał szybciej, niż sądził i dotarł do Silver Ring znacznie szybciej, niż przypuszczał.

Z uwagą obserwował okolicę. Mimo gęstej mgły znad bagnisk rozpoznawał budynki i rozkład ulic.

Widząc sylwetkę na ulicy zwolnił jeszcze bardziej. Nie wiedział, czy to nie Joan, bo mgła skutecznie rozmazywała szczegóły. Zatrąbił klaksonem, przyciągając uwagę postaci we mgle, która zaczęła dreptać w kierunku samochodu. Co więcej, Teo zauważył, że kolejne podobne postacie zaczynają wychodzić z zaułków starając się otoczyć samochód.

To przestało mu się podobać. Teraz już na dziewięćdziesiąt procent wiedział, że znów „przeskoczył” do krainy koszmarów.

Gdy istota podeszła bliżej, pisarz przestał mieć jakiekolwiek nadzieje czy podejrzenie że to Joan i zyskał stuprocentową pewność, że jest w „króliczej norze”. Intruz nie była ani Joan, ani nawet nie był człowiekiem. Stwór wyglądał jakby jego skórę rozciągnięto… i użyto jej do skrępowania jego górnych kończyn i głowy w kokonie. Wił się groteskowo, jakby desperacko próbował się uwolnić z więzienia własnego ciała. Wydawał przy tym z siebie ni to jęki ni to syki poprzez szczelinę w skórze, ciągnącą się od pępka do czubka głowy. Nagle znieruchomiał, by po ułamku sekundy siknąć z tej szczeliny wprost na samochód Teodora stróżką kwasu. Mimo że leciała z okolic w których powinny być usta, przypominało to jednak oddawanie zielonkawego i cuchnącego moczu… który przy okazji był żrący.

- Kurwa! – nie wytrzymał Teodor czując, że robi mu się niedobrze.

Widział już wiele paskudnych rzeczy. Obrzydliwych rzeczy. Ale to przerosło jego poziom tolerancji.

- Pierdolcie się! – przeklął Teo i nacisnął pedał gazu.

Ruszył ostro samochodem do przodu, przebijając się przez niemrawo idące stworki. Potrącał je, czując jak koła przetaczają się po ich mięsistych ciałach. Słyszał, jak wydają gumiaste dźwięki zderzając się z karoserią.

Teodor ruszył w znanym sobie kierunku. Heaven’s Hill Hotel… dotąd zawsze tam było ocalenie. Teo był w króliczej norze, więc tylko tam mógł szukać ocalenia. I tym razem… wiedział gdzie jechać. Przynajmniej taką miał nadzieję, chociaż samo oddalenie się od tych pokracznych, obscenicznych hybryd, było nagrodą wartą wysiłku.

Mijał znajome ulice pędząc niemal na złamanie karku. Z każdym przebytym metrem czuł się coraz pewniej. Miasto nie ulegało bowiem zmianie. Nadal wiedział, gdzie jest i dokąd jedzie.

Pierwszą próbą okazała się brama. Żelazna brama stojąca na drodze do hotelu. Brama z mosiężną tabliczką: „Heaven’s Hill Hospital for mentally unstable.”

Staranował ją, zaciskając zęby i zamykając oczy przy wstrząsie, i wjechał na dziedziniec znanej mu posesji.

Potężne mury porośniętego bluszczem hotelu identyczne były z tymi które pamiętał. Wdarł się do holu hotelowego i… zamarł na moment.

Nie, nie, nie… To miejsce nie było hotelem. W środku budynku był szpital. Opuszczony i zapomniany. I zniszczony. Szpital psychiatryczny, którego rozkład pomieszczeń skądś… znał.

Przez ułamek chwili przypomniał mu się jego wczorajszy koszmar, w którym grał rolę gwałciciela. Znów poczuł żółć podchodzącą do gardła. Dla mężczyzn, którzy biorą kobiety używając brutalnej siły lub innych podłych sztuczek, którzy wymuszają seks wbrew woli drugiej strony, dla gwałcicieli miał jedynie największą pogardę.

Szybko jednak porzucił niepotrzebne teraz myśli. Nie miało znaczenia jak wygląda teraz to miejsce. Należało znaleźć wszak korytarz z drzwiami do normalności. Nawet w tym innym hotelu, wiedział gdzie one są i tam się udał.
Przed opuszczeniem samochodu upewnił się, że karta tarota znajduje się tam, gdzie być powinna i że w kieszeni miał swój pistolet. Zabrał też latarkę ze schowka w samochodzie – tak na wszelki wypadek. Uzbrojony czuł się pewniej w tym zdewastowanym, obskurnym miejscu.

Niestety, jak się okazało, na miejscu nie było drewnianych drzwi z wypalonymi w drewnie obrazkami. Był tylko korytarz szpitalny z obdartymi ścianami i brudnymi izolatkami. Nie było drzwi. Nie było wyjścia z tego świata. Nie było…

Teodor zmiął cisnące mu się na usta przekleństwo i ruszył rozejrzeć się po okolicy.

Liczył, że trafi na coś, co przypominać będzie symbol księżyca, lub znaki widziane w pociągu. Liczył, że znajdzie drogę do „normalności”, chociaż w to, że jego życie będzie normalne, Teodor coraz bardziej zaczynał wątpić.
Poruszał się ostrożnie, nasłuchując, wypatrując zagrożeń, lekko wychylając zza rogu, nim wyszedł zza zakrętu korytarza lub podglądając pomieszczenie przez szczelinę w drzwiach, nim wszedł do środka.

Czujny, spięty, zaniepokojony. Niczym dzikie zwierzę, kierujące się instynktem, a nie człowiek szczycący się własnym racjonalizmem i rozwagą.
 
Armiel jest offline