Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2014, 22:15   #37
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Sychea musiał czekać w posiadłości dwa dni. Pozwolono mu ćwiczyć w jakiejś większej sali jak poodsuwał sobie meble. Tyle ich, że posiadłość była spora. Scout nie chciała jednak ryzykować nawet wystawiania go w ogrodzie.
Pierwszego z tych dni dostał od Diamondusa diament. Był on nieco szklisty. Mężczyzna ostrzegł go “dziesięć, może dwanaście użyć, jeżeli będziesz miał szczęście.” Lepszego zapewnić nie mógł, ale zachęcał go do najprostszego w świecie zużycia klejnotu od Ellemara “I tak najpewniej już go nie zobaczysz, a ten prezent może uratować ci życie.” decyzja leżała w rękach Sychea.
Drugiego dnia Scout zaprosiła chłopaka na posiedzenie.
- Dobra. Anu. – westchnęła. - Zgarnęłam co mogę, więc słuchaj uważnie, najpierw to co wszyscy oprócz ciebie wiedzą. – przełożyła nogę na nogę, usadzając się wygodnie w fotelu. - Membra ma dość ogólne i płynne prawo. Ale żeby nie było ciągłych powstań, trzeci porucznik pilnuje prawa danego miasta. W stolicy jest to trzeci generał. Królewski kundel. Ogólnym zadaniem Anu jest pozbyć się każdego kto mu się nie podoba, aby był w stolicy święty spokój. Jak jest jakiś problem i nie chcesz zarżnąć sąsiada to idziesz do Anu z informacją, że chłopak bluzgnął na księcia i jutro go nie ma. – objaśniła, nieco ogólnikowo. - Teraz nieco z moich wykopków: Jego mana to dżet. Musisz czymś przebić się przez pancerz aby móc w ogóle go skrzywdzić. Skorupa będzie się regenerować dość szybko. Jest generałem, więc diamenty i klejnoty ma na pewno. Choć nie słyszałam, aby używał broni. – wyliczała na palcach. - To aby na tyle. Mam dla ciebie obrożę. – spojrzała na stół. - Masz ją założyć na pasie albo na nodze, to cię pierwszy strażnik zaprowadzi do Anu. To symbol o treści „nie podoba mi się wasz ustrój chcę zostać politykiem” chyba najprostszy sposób na zostanie generałem w Membrze. Acz jak nie spodobasz się Amethystusowi to pewnie przy pierwszej okazji da ci zatruty kielich. Pytania?
- Jak bardzo pewny siebie będzie? - Sychea zapytał, przecierając swoją nową broń. Stal błyszczała jak… Po prostu było widać, że jest to zadbane ostrze wyższej klasy. Nic szczególnie, żaden artefakt. Ot, zwyczajne narzędzie mordu i wspomagania swych racji. Wiedział, że prawdopodbnie zostanie potraktowany jako samobójca. To była jego największa przewaga.
- Nie mam pojęcia. Nie pamiętam kiedy ostatnio mógł z kimś walczyć. – przyznała Scout. - Śpieszyć specjalnie się nie musisz. Jak będziesz miał na sobie obrożę, poniżej lub na pasie, to żaden strażnik miejski cie nie skrzywdzi. Najwyżej nieco wcześniej staniesz przed Anu. – wyjaśniła. - Trochę nam zależy abyś wygrał. Wtedy mamy trzech generałów na zamku. – dodała. - Chcesz czegoś? Zawsze można spróbować coś załatwić.
- Mikstur mam wystarczająco. - odpowiedział, zdradzając jeden z nielicznych nieznanych jego obecnym pracodawcom elementów jego osobowości. Kart przetargowych, asów w rękawie - można nazywać do w dowolny sposób. - Poza tym nie znam tutejszej dostępności składników - dodał, zaś jego ręka przemknęła w kierunku jednego z klejnotów. DżetxRubin był czymś, co miało pomóc mu w wygraniu tej walki.
- Wiesz coś o jego zdolnościach magicznych? - zapytał, odkładając miecz na bok.
- Możliwe że się wzmacnia. Poza tym jest dobry w tropieniu, schować się nie schowasz – zamyśliła się. - Zawsze jest przy nim dużo kobiet, i szczerze mówiąc mam dziwne wrażenie że jest w tym coś więcej. – wzruszyła ramionami. - Jeżeli tyle polega na swoich „mocach” to raczej nie musisz się bać ametystów.
- Walka toczy się na jakiejś arenie, czy w miejscu, w którym akurat się spotkamy? - ciekawość Sychea ciągle wymagała zaspokojenia. Potrzebowała coraz więcej informacji, licząc że wiedza pozwoli mu zyskać chociaż najmniejszą z jakże potrzebnych mu przewag.
- Oh. Na placu przed zamkiem. Amethystus najpewniej będzie was oglądał. I ktokolwiek się tym burdelem zainteresuje. Jak ludzie widzą, że wyzywający umierają, to mniej osób ma zapał zawracać im dupsko. – wyjaśniła.
- Jeśli możesz, spraw by Ibb widziała walkę. - stwierdził, wstając powoli. Jego ręka sięgnęła po dziwaczną obrożę. jak nisko musiał upaść? Teraz nie różnił się niczym od biedaków pracujących w cyrku, od wystawionych na pokaz dziwadeł.
- Chcę, by zobaczyła o czym wcześniej rozmawialiśmy - dodał, uśmiechając się złowieszczo. Jeśli miał stanąć do walki z trzecim generałem Membry, musiał zrobić coś więcej niż tylko wykorzystać swe trzy dni treningu w nowym ciele. Był zmuszony wykorzystać wszystkie asy w swoim rękawie, by historia Vengazy nie skończyła się tragicznie.
- Pff, na siłę nie będę nikogo ciągać. Może sama przylezie patrzeć jak zdychasz. Chociaż szczerze mówiąc, jestem całkiem pewna że ma cię za dziwaka. - zaśmiała się Scout. - Jak ona to powiedziała…”Przerost formy nad treścią”? Coś w ten deseń.
- Cóż, w każdym razie zapraszam. - stwierdził, zapinając obrożę na swym bicepsie Wisior od Ellemara był schowany pod czarną koszulką Sychei. Po raz pierwszy od dawna miał na sobie ”Ukrytą Przyjemność”.
Powoli skierował się w kierunku wyjścia, zatrzymując się przy drzwiach prowadzących do kolejnego pomieszczenia.
- Mam go zabić, czy tylko pokonać? - tym razem z “Vengazy” emanowała pewność siebie. Szykował się ciekawy pokaz jego możliwości. Jeśli chodzi o Membrańską mutację - był tylko początkującym, jednak w przypadku Ferramenckiej - był jedynym znanym osobnikiem z personalnym inżnierem genetycznym. Fuzja obu powinna być ciekawa dla oczu.
- Zabij. Jak okarzesz litość będziesz...dziwny. - stwierdziła kobieta. - No chyba, że nie masz wymówki na to jakie zasady chciałbyś zmienić. Nie wiem, w sumie twoja decyzja. Ja bym rżnęła.
- Chodziło mi tylko o tutejsze zwyczaje. Nie mam nic to pozbawiania słabych życia - stwierdził, zaś jego umysł w ostatniej chwili zdołał pominąć element wspominający o podobnej pozycji biednych. W końcu sam jeszcze do nich należał.
- Do zobaczenia - westchnął, machając dłonią na pożegnanie. Był przygotowany, wykorzystał każdą daną mu chwilę na trening. To musiało przynieść jakieś efekty. Jeśli nie - to chyba tylko z winy Demonów pecha. Wyruszył w kierunku pałacu, dzierżąc ogromne ostrze w prawej ręce.

***

Sycha nie musiał długo czekać. Gdy podążał w stronę zamku z pierwszej większej ulicy wyszło dwóch Membrańczyków, którzy zmusili go do uniku przed włóczniami. Musiał dobre kilka razy zwrócić uwagę na obrożę, aby zrozumieli, że idzie z wyzwaniem.
Zamek był spory, ale nie dano Sychea oglądać go zbyt wyraźnie. Jakiś mężczyzna chciał go wyciągnąć od straży, ale widząc determinację i zdecydowanie chłopaka, odstąpił nie wymieniając słowa. Wyglądał co prawda na osobę możliwie istotną.
Chłopak został przeprowadzony przez wejściowy korytarz zamku, po czym wyprowadzony do ogrodu a z niego do koszar straży.
W środku, na piętrze w bogatym pomieszczeniu pełnym mniej lub bardziej odzianych Membranek znajdował się widziany wcześniej czarnoskóry mężczyzna. Nie powiedział nic. Pytająco spoglądał na Sychea.
- Słyszałem, że pies szuka Pana - zaśmiał się, wysuwając uzbrojoną rękę do przodu. W drugiej dłoni znajdowała się mała fiolka, która powoli zbliżała się do ust.
- Chodźmy na plac i sławmy imię Vengazy! - dodał, uśmiechając się. W tym momencie nie było już żadnych powodów do strachu. Musiał wierzyć w siebie i swoje możliwości. Wykorzystać wszystkie dane mu szanse i zasiać ziarna swej wielkości.
- Że co ty pieprzysz? – burknął Anu, łapiąc z stołu jakiś kawał mięsa i wsadzając sobie do gęby. - Mówże po ludzku.
Sychea potrzebował dłuższej chwili by znaleźć odpowiednie słowa. Uniósł ostrze, kierując je w stronę psiego generała. - Chodź się napier*alać - stwierdził z wyraźnym rozbawieniem. Prostota, z jaką działają tutaj umysły nawet ludzi tak wpływowych jak generałowie, była wyjątkowo zabawna. Nawet, jeśli dla młodego rewolucjonisty było ty tylko i wyłącznie problemem. Przeważnie nie musiał on szukać słów, by tworzyć pięknie brzmiące wypowiedzi. Tym razem jednak musiał robić coś dokładnie odwrotnego - a do tego z całą pewnością nie był przygotowany.
Anu uśmiechnął się. - Niesubordynacja była zapowiedzią wyzwania? Całkiem elegancko. – membrańczyk scalał więcej kawałków puzzli razem niż było potrzeba. - W takim razie powiedz mi czego chcesz: Tradycyjnej walki okazów, bez broni i magii, czy nowej bitwy w nowych zasadach? – zapytał, uśmiechając się.
- A myślisz, że po co przyniosłem z sobą miecz? - westchnął, wpatrując się w swego przyszłego przeciwnika. Jak wielkim ignorantem się okaże? Może nawet nie jest to odpowiednie słowo. Wykorzystując standardy Membrańskiego słownictwa musiałby nazwać go debilem, albo… psim synem.
- Pełna walka. - dodał, spodziewając się, że generał mógł nie zrozumieć jego wcześniejszej aluzji.- Przed śmiercią i tak porzuciłbyś przyjęte wcześniej zasady - dodał, uśmiechając się wyzywająco. Co więcej mu pozostało? Jeśli umrze, będzie chociaż ciekawą anegdotą.
- To tyle? – spytał. Sychea zaczął zauważać że jego głos był niski, i dość potulny. - Po prostu bijemy się? Jeżeli na tym polega twoja nowa zasada nie mam nic przeciw. – Zaczał powoli podnosić się z fotelu.
- Resztą zajmę się rozkoszując się grillowanym psim schabem. - dodał, wyraźnie rozbawiony tą wizją. W Ferramentii nie mógł kosztować ludzkiego mięsa, nawet jeśli był zainteresowany jego smakiem. Gdy zaś chodziło o plotki, to Sychea był nie tylko kanibalem, ale również nekro,pedo, oraz wszystkimi innymi -filami. Można stwierdzić, że nie miał dobrej reputacji, ale właśnie to było podstawą jego dominacji.
Anu wzruszył ramionami. - Będziemy się bić w ogrodzie pod koszarami. Przygotuj się, ja też to zrobię. Nie możemy zacząć póki Amethystus i reszta generalstwa się nie zjawi. – poinstruował. - Nie zawiedź mnie, chłopcze. Zawracasz dupe całemu pałacowi.
- To tyczy się również ciebie, starcze - odparł. Po raz kolejny w Membrańskiej stolicy przemilczał dalszą część swojej wypowiedzi, kończąc ją w myslach. Tym razem chodziło tylko o wartość rozrywki, oraz ewentualną przerwę od pracy. W sumie - nawet w Ferramenti mógłby o tym nei wpsominać.
- Możesz posłać gońca po Emeę? - zapytał jeszcze.
- Najpewniej jest w pałacu. - uspokoił generał. - Jeżeli będzie zainteresowana, przyjdzie. Właściwie, wystarczy aby była dość znudzona.

***

Pół godziny. Mniej więcej tyle czekał Sychea na zlot sędziów pojedynku. W tym czasie ofiarowano mu tacę z owocami i winem. Jedzenie które nie odnawia energii i napój który nie zaspokaja pragnienia. Najwidoczniej nikomu specjalnie nie zależało aby pójść chłopakowi na rękę.
W międzyczasie Anu wystroił się całkiem ozdobnie. Założył szorty, z złota czy innego pozłacanego metalu. Było to nieco mniej krępujące niż walka z znacznie większą i szerszą bestią odzianą wyłącznie w przepasce. Nie widać było na nim specjalnego uzbrojenia, poza dwoma bransoletami. W każdej znajdowały się dwa diamenty, dwa rubiny i dwa oliwiny. Anu nie próżnował z swoimi ladacznicami. Rozciągał się, robił pompki, ogółem rozgrzewał, może też lekko męcząc. W momencie gdy przyszło jury był już dość przepocony.
Pośród zaproszonych znalazł się Daemonius, Scout i Mystia Reedus. Poza nimi był sam Amethystus.
- Wreszcie wymówka żeby zrobić sobie przerwę. – skomentował mały książę Membry po raz pierwszy w tej opowieści pojawiając się osobiście.
Miał on około 165 centymetrów wzrostu, naprawdę niewiele. Jego włosy był fioletowe, podobnie jak jego szaty. Miał na sobie chłopięcy strój, kamizelkę, krótkie spodenki i całkiem wygodne buty. Do tego leżał na nim wykwintny purpurowy płaszcz który sięgał niemal do ziemi i wyraźnie był przeznaczony na osobę starszą. Płaszcz od opadnięcia z chłopaka powstrzymywał ogromny guzik z dużym ametystem w środku. Mimo tej aparycji wydawał się jednak na swój sposób...groźny. W jego wyrazie twarzy ukryte były jakieś knowania, a cała aura jego osobowości już na pierwsze spojrzenie odradzała pokładanie w nim zaufania.
Za nim spokojnym krokiem szła wyraźnie znudzona Emea, a jeszcze za nią, czwórka sługusów.
Służba postawiła kawałek od głównego placu ogrodu sporych rozmiarów kanapę, zdobioną złotem i diamentami. Co ciekawe część z nich wydawała się być aktywna, z jasną bielą równą tej co na naszyjniku Sychea.
Zebrani rozsiedli się, książę pośrodku. - Więc? Jakie warunki?
Anu wystąpił w przód uśmiechnięty. - Walka pozbawiona zasad. Ten tu, Vengaza, czy jak mu tam. Chce zwykłej walki.
- Jeżeli to prawda możecie zaczynać. – skinął głową Amethystus.
Daemonius poprawił nieco swoją maskę, zaintrygowany. - Jeżeli to przetrwa musi być swojego rodzaju geniuszem. Jeżeli umrze, musiał być kompletnym szaleńcem. – Sychea mógł dostrzec, że jego przeciwnik spogląda na jego broń i osadzone w jej gniazdach klejnoty.
Vengaza wyglądał teraz nieco inaczej niż przed chwilą. Gdy jego dłoń zetknęła się z ustami, wprowadził do organizmu dwie mikstury. Póki co musiały mu wystarczyć. Jeśli zajdzie taka potrzeba, zaryzykuje, dodatkowo zwiększając swoją moc. Nie miał już innego wyboru.
Skóra Sychei pokryła się czernią. Zjawisko nie rozchodziło się z konkretnego punktu. Wydawało się, że bezpośrednio zmienianą komórką była skóra, może znajdujące się tuż po niej mięśnie. Właśnie one były teraz znacznie napięte niż przed chwilą, a chłopak trzymał swój miecz z zadziwiającą lekkością.
- Zatańczmy! - Sychea zaśmiał się głośno. Jego lewa ręka przemknęła od czoła w kierunku ust, jakby nakładał na siebie maskę. Ot, zwyczajny hołd dla poprzedniego “ja”.
Diament zaświecił wraz z umieszczonym tuż obok niego klejnotem. Nieco krwi wypłynęło z ręki długowłosego, powoli oplatając jego oodachi. On zaś ruszył przed siebie, skupiając się na przeciwniku. Zamierzał czekać na jego reakcję, przygotować się do ewentualnego uniku, oraz skrócić dystans. Jeśli mu się uda, będzie ciął na odlew począwszy od lewego dolnego rogu. Liczył na mikstury, oraz ofiarowany przez nich efekt zaskoczenia. Sam do końca nie byl pewny swojej szybkości.
Walka się rozpoczęła
Anu widocznie nie spodziewał się że zostanie zaatakowany przed krzykiem typu „start”, gdy spojrzał na Sychea ten był już dość blisko. Nie próbował nawet odskoczyć. Pochylił się. Cięcie wbiło się w jego bok, przebijając bez większego problemu pancerz, ale tracąc na tym większość swojej siły. Pies wyszczerzył się. Złapał...za ostrze jedną ręką a druga już była w drodze do barku Sychea.
Lewa noga Sychei błyskawicznie powędrowa w kierunku twarzy przeciwnika. Zwyczajne kopnięcie boczne. Zero dodatkowego wymachu czy obrotu, ot skoncentrowanie siły bioder i ud w jednym miejscu. Na nosie trzeciego generała.
Jednak nie było to głównym elementem obrony byłego strażnika królewskiego. Zagranie miało tylko wytrącić przeciwnika z równowagi, ułatwić zbicie nadchodzącego ataku otwartą dłonią wymierzoną w przedramie przeciwnika. Sychea czuł rosnąca w nim chęć nie tyle pokonania, co zabicia przeciwika.
Pojawiła się jednak nieco zła kalkulacja. Przeciwnik był psem. Jego ogromna szczęka rozszerzyła się, z radością przyjmując nadchodzącą nogę, którą Anu ugryzł z całej siły, nie wyglądająć na chętnego w wypuszczeniu. Pięść Sychea nieco nim szarpnęła, ale zaraz po tym została pochwycona.
Sychea miał teraz mały problem. Jakby tego było mało, zaczął odczuwać odchodzącą skądś słodką woń.
Anu wykorzystywał tylko swoją naturalną budowę ciała. Nie było w tym nic złego, nie można było mu zarzucić nawet najmniejszego stopnia oszustwa, czy tez braku honoru. O ile to drugie w ogóle istniało w Membrze.
Generał zapominał jednak o tym, że matka natura nie faworyzuje nikogo. Każdą zaletę można obrócić w wadę, a wszelakie unieruchomienia mogą być nie przeszkodą, lecz pomocą w wykonywaniu coraz to ciekawszych ewolucji. Tym razem było podobnie.
Sychea był unieruchomiony w aż trzech miejsach - jego dłoń trzymająca ostrze była zablokowana wraz z bronią. Druga została pochwycona po ataku. Nawet jedna z nóg znajdowała się teraz w kleszczach przeciwnika. Słowem - pozostawała mu tylko jedna broń.
Ostatnia z dolnych kończyn miała teraz wymarzone warunki do dania popisu. Wykorzystując stateczną pozycję ciała wystrzeliła w kierunku brzucha przeciwnika, mając wykonać możliwie silne kopnięcie, które powinno chociaż na kilka chwil otworzyć usta Anu. Właśnie wtedy Sychea chciał wyciągnąć drugą nogę, oraz, wykorzystując przy tym niezrównaną potęgę grawitacji - wykonać opadające kopnięcie na bark blokującej ostrze strony. Następnie pierwsza z atakujących nóg miała odbić się od przeciwnika, wyszarpując pozostałe kończyny i uwalniając byłego strażnika królewskiego.
Anu marnował czas. Nie reagował na wyskok Sychea. Bez większego sprzeciwu otworzył usta w lekkim grymasie bólu, pozwalając chłopakowi wyskoczyć. Wtedy też oderwał się od chłopaka z każdego punktu zaczepu. Lewa ręka zalśniła. Ładunek elektryczny uderzył w pokryte krwią ostrze i opadający Sychea dostał solidnego skurczu, który pozbawił go równowagi. Pozwoliło to Anu na unik, nagły ale dobrze wyliczony. Zaraz po nim zbliżył się do Sychea, nie pochylając jednak nad nim. Słodki zapach cały czas mącił i zaczął stawać się nieco przytłaczający, dławiący. Skórcz zszedł momentalnie i nie wywołał żadnych obrażeń. Najwidoczniej ataki bransolety nie są niebezpieczne, jeżeli nie ma się czasu uwolnić many z klejnotów.
Nawet skuteczność tego ataku generał najpewniej zawdzięczał posiadaniu dwóch identycznych klejnotów w jednym przedmiocie.
Z ręki blondyna wymknęła kolejna porcja otaczającej oodachi krwi. Ostrze lśniło coraz bardziej, pozwalając na lepsze przekład nienaturalnej siły Sychea na ciało przeciwnika. Jego broń była wolna, jednak przeciwnik nie wydawał się szczególnie szybkim. Właściwie szybka, wspomagana poprzednimi informacjami, diagnoza sklasywikowała przeciwnika jako niezbyt groźnego. Był swoistym czołgiem, czy tworzonym przez gildię techników mechem. Gdyby nie ten zapach - z całą pewnością nie było by w nim nic więcej. Z drugiej strony - nadal pozostawała kwestia drugiej bransolety, oraz jej właściwości.
Wykonał kolejne cięcie na odlew, po raz drugi celując w nieco zraniony już bok. Przeciwnik posiadał niesamowitą defensywę połączoną ze zdolnościami regeneracyjnymi - jedynym sposobem było wykorzystywanie każdej małej przewagi. Pierwsze rany nie były o wiele ważniejsze niż potencjalne bramy w płocie stworzonym z jego pancerza.
Sychea musiał nieco odzyskać swoją postawę w sekundzie w której przygotowywał się na wymach, przeciwnik który szczędził swoich sił był dość przygotowany. Widząc zbliżające się ostrze odsunął się w bok, odsuwając bark odrobinę za daleko, aby ostrze trafiło. Wyglądał na dość uśmiechniętego. Jedna jego ręka wylądowała na rannym biodrze. Jego rubin zaczął się świecić.
- On chyba nie zamierza tego tutaj robić? – Zaśmiała się Mystia z kanapy, co Sychea wyraźnie usłyszał. Amethystus spojrzał na nią dziwnie zniesmaczony.
Sychea przywykł do zapachu słodyczy. Osiadł on gdzieś w goryczy tej walki, i dobrze. Może nie będzie go jednak pozbawiał skupienia. Choć cokolwiek było jego źródłem mogło być interesujące.
Vengaza nie był równie ciekaw zdolności przeciwnika. W głębi duszy dziękował Mystii za tą formę pomocy. Jego pamięć zanotowała, by podziękować jej przy najbliższej nadarzającej się. To jednak musiało przyjść w swoim czasie. Najlepiej kilka dni po walce, gdy zdąży odzyskać bardziej ludzkie kolory.
Wykorzystał zapewnioną przez atak mieczem siłę, by wprawić swe ciało w obrót, z którego zamierzał wyprowadzić kopnięcie wprost w łokieć przeciwnika. Jeśli go nie złamie, to chociaż uniemożliwi Anu wykorzystanie swojej metody regeneracji.
Ręka Anu wyprostowała się od uderzenia, a część pancerza nawet skruszyła się. Sychea jednak dobrze wiedział, że szybko się zregenerują. W tym momencie Anu wyskoczył, czy raczej zrobił dość zasadniczy krok w przód i objął wolną ręką Sychea, umieszczając swój łokieć za jego głową. Chłopak został nagle przyciągnięty do umięśnionego stwora. - I jak? Dalej przekonany, że możesz się ze mną po prostu napierdalać i wygrać? – zapytał, nieco agresywnie. Jego głos jednak zaraz po tym wrócił do tego dość spokojnego, eleganckiego choć dalej prostackiego stylu. - Po prostu powiedz mi, co ci w tym ustroju na tyle przeszkadza, że wymagasz mojej śmierci, co, Vengaza?
Sychea poczuł że ten...niezwykle intrygujący, wręcz przepiękny zapach wydawał się mieć swoje źródło w samym spoconym Anu. Patrząc przez ramię bestii, Sychea spostrzegł jak Scout subtelnym gestem przejeżdża palcem po swojej szyi.
Chłopak prawie że stał na palcach, jego przeciwnik był dość odsłonięty, jego bok prawie w ogóle się nie zrósł. Wydawało się, że nie jest najgorzej.
- Ty i twa zasrana ciekawość do mojej osoby - odparł prostujący dzierżącą oodachi rękę Sychea. Z jego ręki po raz kolejny uciekło trochę krwi, by zatańczyć wokół ostrza. Tym razem były strażnik nie zamierzał jednak ciąć, nie miał do tego miejsca. Zamierzał zwyczajnie wbić ostrze w odsłonięty bok, ustawiając wektor ostrza w dół. Tak, by mógł w razie czego wspomóc wcześniejszą emeryturę przeciwnika . To jednak miało być tylko swoiste preludium do prowadzonego przez Vengazę tańca. Pod wpływem ataku przeciwnik powinien osłabić uścisk, pozwalając mu na ucieczkę. Właśnie wtedy zamierzał wbić ostrze dalej bocznym kopięciem, następnie wykonać opadające wymierzone w rękojeść oodachi. Przynajmniej, jeśli atak da mu wystarczająco wolności.
Ręka ruszyła, Anu był jednak czujny. Gdy tylko Sychea uniósł dłoń, czarna ręka Anu złapała ją. Stwór był silny, ale eliksir wyrównywał dwójkę, jeżeli nawet nie dawał Sycheai małej przewagi. Po kilku sekundach walki w końcu chłopakowi udało się wbić miecz w brok Anu, zrzucając wagę z praktycznie całej połowy swojego ciała wepchnął je...ledwo gdziekolwiek. Anu skrzywił się w sposób który wydawał się nieco nieodpowiedni dla tak majestatycznej bestii, wypuszczając Sychea w czymś co wyglądało raczej jak akt łaski niż efekt z bólu. Przeciwnik wiedział jak ten znosić a chwyt ramienia był zdecydowanie za mocny aby na to zaregować.
Wracający nagle na równe nogi Sychea poczuł się nieco w nich słaby. Szybko jednak doprowadził się do równowagi gdy Demon w jego krwi zatoczył porządny obieg. Kopnięcia ostatecznie nie było. Sychea stał przed decyzją wyszarpnięcia ręki, gubiąc miecz, bądź pchnięcia się w Anu, utrzymując kontakt z rosłym, dobrze zbudowanym i nieco charyzmatycznym przeciwnikiem.
Sychea zrobił coś, co w większości przypadków oznaczałoby koniec walki. Porzucił swój miecz, poluźniając nieco uścisk. Zamierzał kontynuować swój taniec. Widział, jak Anu niemalże ignoruje jego ataki, nie starając się zminimalizować obrażeń. Najwyraźniej zamierzał udowodnić, że nie potrzebuje się wysilać by pokonać byle rewolucjonistę. Po raz kolejny chciał wkopać miecz dalej, a następnie próbować go wyszarpać za sprawą kopnięcia opadającego.
Pierwszą ideą Anu gdy Sychea wypuścił broń było jej wyszarpnięcie. Najwidoczniej liczył na coś, co nie miało efektu. Kopnięcie Sycheai wywołało w osobie jego sprzeczki głośny, psi warkot. Nagły i krótki, nieco straszny, bardziej w kwestii zdrowia Anu niż zagrożenia dla Sychea.
Ocuciło to nieco czarnoskórego męża który widząc nadlatującą nogę opadł na kolana wysuwając w górę dłonie. Noga uderzyła o ręce z sporą siłą, co było widać w ziemi pod kolanami Anu. Przepocony Membrańczyk wyglądał teraz jak przepiękna statua jak wiele widzianych przez Sychea w gildii artystów. Chociaż może tamte były jednak nieco gorsze...
Nagle do uszu dwójki doszły komentarze...Amethystusa:
- Jeżeli będziesz kontynuował w ten sposób, mogę zabronić egzekucji. – krzyknął, najpewniej do Anu. - Bierz konsekwencje.
Odpowiedziała na to Mystia: - Spokojnie, to przysługa dla mnie. Żebym była kwita z Vengazą. Kiedyś go spotkałam...
- Nie myśl w tej chwili o przysługach. - Sychea powoli wycofał swoją nogę, pozwalając jej wrócić na ziemię. Stał, spoglądając na klęczącego przed nim generała. Czuł wbijający się w niego wzrok pozostałych liczących się w Membrze person. Z całą pewnością były one jeszcze silniejsze, niż ataki Vengazy. Wziął krok w tył, nie spuszczając z oczu swego wroga.
- Myśl przed kim klęczysz - ryknął, licząc że jego głos pokryje całą najbliższą okolicę. Nie był do końca pewien, czemu to robi. Zwyczajnie oddawał się swoim bardziej zwierzęcym żądzą. Nie widział w przeciwniku człowieka, chociaż nie było to nic nowego. Zamierzał zabić go przy pierwszej możliwej sytuacji.
Chyba właśnie dlatego wybił się, wykonując opadające kopnięcie wzmocnione dodatkowo sporą różnicą wysokości na barierę przeciwnika. Nawet jeśli ten zdoła je zablokować, zapewne przemieści to nieco miecz w tą czy inną stronę.
Decyzja przeciwnika była dość drastyczna. Miecz Sychea został wyrzucony jednym szarpnięciem, a mężczyzna położył się, a raczej rzucił na ziemię. Uderzenie rozeszło się dość równomiernie po opadnięciu na jego plecy, skóra zaczęła pękać, wydało się warknięcie, oznaka bólu. Zadziałał.
I nagle poczuł się źle. Stanął na równe nogi, ale te zaczęły się lekko trząść. Nie mógł się ruszyć, gdy dzikus, masywny olbrzym wstawał na równe nogi.
- Mogę cię po prosić o to samo. – Anu nieco dyszał. Dla Sychea wydawało się to intrygujące. - Ja tu jestem samcem alfa, chłopcze. Przestań z tym walczyć.
To był moment realizacji dla chłopaka. Ten zapach, ta wielka, masywna dobrze zbudowana postać o delikatnym, charyzmatycznym głosie, nietypowej aurze...
Sychea czuł się podniecony. Miał problemy skupić się na walce. Dlaczego chciał z nim walczyć?
- Nie mam zamiaru tego oglądać. – komentarz Amethystusa przerwał nieco aurę pięknego momentu. Kątem oka widział jak Amethystus wstał aby opuścić pomieszczenie. Odwracający Daemonius za nim. Wychodząc dwójka minęła kilku przypadkowych membrańczyków, którzy może od jakiś dwóch momentów znaleźli się na arenie. Ibb wśród nich.
Anu rozsunął ramiona na boki. - Twój największy błąd to stać przy mnie tak długo, ignorować bodźce. Choć nie. To twój najlepszy wybór. Czujesz to, moją dominację, każdy membrańczyk dominuje, ale moja metoda przyciąga, nieprawdaż? Poddaj się, chłopcze.
To nie był jednak koniec. Sychea w własnych myślach słyszał krzyk który przed chwilą wymówił. Miał jeszcze odrobinę woli w duchu.
Vengaza powoli padał na kolana, unosząc ręce do góry. Coś jednak się nie zgadzało. Miał długie włosy, jednak ciągle nie był kobietą. Był, a przynajmniej pragnął zostać wojownikiem.
Jego usta otworzyły się, jakby gotowe chwalić swojego mistrza. Słowa jednak nie wydostawały się na zwenątrz. Ostatni siły woli Sychei sprawiły, że wgryzł się w mięso swej lewej ręki.
Najłatwiejszą metodą wyjścia z wszelakich iluzji było wprowadzenie organizmu do stanu walcz-lub uciekaj. Doprowadzenie mu możliwie wiele bólu. Może właśnie dlatego zechciał zasmakować własnej krwi.
Sychea skrzywił się. Ból był ogromny. Jakgdyby sam nie kontrolował do końca co robi. Ocuciło go to jednak, krew zaczęła krążyć nieco szybciej. Przypomniał sobie co się dzieje, acz jego ramię zalało się krwią. Lepsze to niż nic.
- Oh...to oryginalne. – pogratulował Anu.
- Chciałam pornol! – krzyk dezaprobaty poszybował od strony Mystii.
- Ty pojebie!… - warknął bardziej na siebie, niż przeciwnika. Nie mógł przecież krytykować go za spełnianie swych żądz. Przynajmniej póki to on miał nad nim władzę, znajdował się kilkadziesiąt szczebli wyżej w drabinie społecznej. Obecnie był niczym. To jedno morderstwo mogło sprawić, że uzyska status niemalże równy strażnikowi królewskiemu.
Sychea zaczał sprintować w kierunku swej broni, starając się wyczuć efektywny zasięg techniki przeciwnika. Jakby prewencyjne zamierzał wypić Dar - działające w nim substancje mogą pomóc z obcą substancją dostającą się do jego ciała.
Chłopak poczuł przypływ energii. Był odświeżony, miał drugi powiew wiatru dla siebie. Dla odmiany jego przeciwnik raczej nie zostanie zbyt szybko wyleczony z ran które przyjął licząc na darmową wygraną.
- Ty mały gnoju...- Anu zrobił coś podobnego Do Sychea, wolną dłonią rozdrapał swoją ranę, Rubiny zalśniły, a dłoń wyciągnęła nieco krwii z ciała, ta została wysłana w stronę Vengazy w formie wielu drobnych kropli. Druga ręka wyprostowała się, błyskawica uderzyła w krew, i zaczęła przeskakiwać od kroli do kropli, dzielić się, gdy podążała w stronę Sychea.
Rewolucjonista nie wyglądał na zbyt zachwyconego widokiem. Zdawało się, że nawet nie analizował możliwych rozwiązań. Skupiał się na własnych pragnieniach, na ukrytej w każdym zwierzęcej żądzy. Może właśnie dlatego rewolucja zawsze zjadała swe dzieci. Zatracali się w swoich pragnieniach i oczekiwaniach, tracąc sporą część swego rozsądku. Ich spojrzenie na świat zaczynają przysłaniać kolejne elementy. Sychea planował być inny, przewyższyć wszystkich poprzednich. Zachowywał się jak podstawowa przyczyna kół, które historia zatacza raz za razem. Wykorzystywał swoje pragnienia, by dawały mu siłę, nie zamierzał jednak pozwolić by stały się jedynym, co znajduje się w jego umyśle.
Rzucił się na przeciwnika, aktywując umieszczony w jego broni klejnot. Nawet jeśli wokół ostrza zaczynała krążyć kapiąca z lewej ręki ciecz, nie było to głównym celem. Zamierzał przejąć większość ataku przeciwnika, dostać się tuż przed niego i wykorzystać <<Domination>> z przyłożenia by zakończyć walkę.
Zdecydowany rush Sychea był dość ryzykowną decyzją. Zmniejszenie wcześniej zwiększonego dystansu nie okazało się aż tak trudne. Ostrze przyciągało krople krwi, ale robiło to niedokładnie, z dość ograniczoną siłą przyciągania. Jakby tego było mało, miecz i tak czy siak całkiem dobrze przewodził drobne ładunki elektryczne. Chłopak czuł w dłoniach raz po raz drobne ukłucia. Był zmuszony do utrzymywania broni oburącz. Cokolwiek nie wylądowało na samym ostrzu również było nieco uciążliwe. Widząc nadbiegającego chłopaka, Anu przygotowując dłoń do uderzenia. Elektryczność zaczęła na niej tańczyć.
Nie spodziewał się jednak zdolności ostrza. Krew niczym drugie ostrze ruszyło w stronę kundla równo z kątem wymachu jaki podjął Vengaza. Uderzyło z ogromną siłą, roztrzaskało czarny pancerz na tułowiu bez większych przeszkód i wbiło się w ciało. Sychea widział jak rubiny błyszczały podczas uderzenia. Anu miał ten czy inny typ radzenia sobie z jego atakami. Mimo, po zniknięciu fali pies wyglądał na poważnie zranionego. Jego klatka piersiowa krwawiła sowicie. Dyszał, zacharczał. Lada moment powinien się był wywrócić.
Ale tego nie zrobił. Jego dłoń ponownie się zacisnęła, rozwiany przez ból ładunek w mniejszym stopniu się odnowi a Anu skoczył w przód uderzając Sychea w sam środek klatki piersiowej.
Chłopak odleciał dobre dwa kroki, poza samym bólem czuł oparzenie, a jego ciało zaczynało być dość ciężkie w obsłudze.
Rewolucjonista dyszał coraz ciężej. Walka, oraz odniesione w niej obrażenia, zaczynały powoli odciskać na nim piętno. Wiedział, że czas dany mu na to starcie powoli dobiegał końca. Zarówno on, jak i jego przeciwnik byli coraz bardziej ranni. Czuł, że ma przewagę, jednak nie wystarczającą, by rozpocząć pastwienie się nad przeciwnikiem. Nawet, jeśli pragnął pokazać Anu na czym polega prawdziwa dominacja, zwyczajnie nie mógł sobie na to pozwolić.
Tym razem Sychea zamierzał zwyczajnie zaatakować z prawej strony, chcąc dalej pastwić się z coraz bardziej zniszczonym torsem przeciwnika. Proste cięcie sunące niemalże równolegle do podłoża. Jeśli przeciwnik po raz kolejny spróbuje wykorzystać swą krew, Vengaza aktywuje mieszczący się w jego broni klejnot.
Anu przygotował się na natarcie Sychea, odskoczył w tył od ostrza, dość zwinnie. Wylądował na czterech łapach i otworzył usta gotowy do skoku. Dość wyraźnym było że po długiej i nudnej grze w której znajdował się w pozycji defensywnej, chciał odzyskać inicjatywę.
Jego mięśnie naprężyły się. W tym momencie krew trysnęła z prawie każdej rany membrańczyka, a przede wszystkim jego klatki piersiowej, omal nie powalając go na ziemię.
Vengaza po raz kolejny ruszył na swego przeciwnika. Jego taktyka nie zmieniała się szczególnie - w przypadku ataku wroga, oraz gdy jego krew znajdzie się w zasięgu działania Rubinu, Sychea aktywuje klejnot, przyciągając ją do ostrza. Wszystkie jego działania miały już zwyczajnie kupić wystarczająco dużo czasu, oraz, ewentualnie dobić konającego przeciwnika. Zamierzał ciąć z prawego górnego rogu.
Pierwsze cięcie długowłosego zostało uniknięte bez szczególnych problemów. Anu, wbrew swej posturze, był całkiem zwinny. Gdy do rachunku dodało się niezliczone pojedynki, które błyskawicznie zredukował ilość “rewolucjonistów” niemalże do zera, stanowił on godnego wyzwania przeciwnika. Nawet pomimo kolejnych porcji krwi wypływających z jego ran nie zamierzał się poddać. Przegrana nie przechodziła w grę. Może właśnie dlatego wystrzelił część niegdyś znajdującej się w nim krwi w kierunku Vengazy. Strumień niemalże natychmiast pokrył się ładunkami elektrycznymi.
Czerwona błyskawica ozdobiła plac przed pałacem, gasnąc dopiero kilkadziesiąt metrów za walczącymi. Oczy psa nie emanowały jednak dumą, a strachem. Długowłosy płynnie zszedł z toru ataku, obrócił się i wykonał opadające cięcie na rękę przeciwnika.
Strumień płynącej krwi zamienił się w fontannę gdy oodachi pozbawiło przeciwnika głównego narzędzia jego ataku. Całe przedramie znajdowało się teraz u nóg dwójki walczących.
Jedyna zdrowa ręka Sychei prowadziła miecz w tańcu niczym zawodowy szermież. Olbrzymie ostrze zatrzymało się tuż przed zetknięciem z ziemią, a piwot połączony z zamachem sprawił, że do kikuta dołączyła głowa.
Vengaza stał przez kilka sekund, czekając aż truchło przeciwnika stoczy się na ziemię. Jego twarz nie skrywała odczuwanej przez niego ulgi. Udało mu się wygrać. Wypuścił resztki zgromadzonego w płucach powietrza, by wziąć kolejny, tym razem wyjątkowo powolny wdech. Wszystko poszło niemalże tak, jak należy.
- Klęcz - stwierdził spokojnym już głosem. Wraz z opuszczającymi jego usta słowami, olbrzymie ostrze zostało wbite w ziemię. Dopiero to było sygnałem dla pozbawionego żywota ciała generała, by to upadło na kolana, a w konsekwencji na wieczny spoczynek wśród diabłów.
 
Zajcu jest offline