Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2014, 22:59   #206
Aramin
 
Aramin's Avatar
 
Reputacja: 1 Aramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie coś
EPILOG - KELVIN
Kelvin siedział na jakimś rozwalonym pniaku i z nieodgadnionym obliczem rozmyślał, żując zioła, które zawsze nosił przy sobie. Zed wyglądał na wystraszonego, po chwili w zamglonych oczach pojawiło się jednak zrozumienie - młodzieniec nie patrzył na niego, ale spoglądał w przeszłość.

Cytat:
Uderzyło go jednak to, że członkowie dzielnej eskapady w zasadzie wyglądali, jakby sami byli prawie tak zagubieni jak wioskowa młodzież, a on szczerze mówiąc spodziewał się chyba czegoś innego. Sądził chyba, że będą tak dumni, sprytni i elokwentni jak bohaterowie ballad, a tu okazało się, że baśnie przyćmiewały rzeczywistość. "Ech, pora dorosnąć i spojrzeć w oczy rzeczywistości" - pomyślał smętnie ważąc swoje losy i rozglądając się z niemałą tremą po pozostałych, zwłaszcza zatrzymując się na obliczach tych z Zewnętrznej Osady. Czuł, że chyba nie zbierze w sobie krztyny odwagi potrzebnej do zadeklarowania swojego uczestnictwa, ale wtedy pomyślał o swoim przyjacielu, najmłodszym synu Damiela. Pomyślał też, że jak nic nie zrobią i będą bezczynnie stać to niczego to nie rozwiąże, a ich rodziny napadnie głód i wstrętne goblinoidy. Visena potrzebowała męstwa, nie było cudów. Obecnie sam w myślach (bał się na głos) przeklinał Beshabę za nieustającego pecha, ale czy to coś zmieni? Nie. Trzeba radykalnych kroków. Jeżeli wszyscy będą siedzieć tak bezczynnie to ... Dobra! Ktoś musi to zrobić. Z ciężkim, szybko bijącym sercem z trudem i wahaniem uniósł do góry swoją dłoń powstrzymując dziką chęć by zamknąć oczy i zacząć wrzeszczeć. Niektórzy zaczęli na niego patrzeć, a on poczuł się naprawdę dziwnie i głupio, nie zdominowało to jednak uczucia lęku przed nieznanym, poczucia krzywdy (bo dlaczego akurat ja?!) i winy na myśl o reakcji rodziny.
-Pójdę! - wyszeptał drżącym głosem.
Zmusił się by spojrzeć na Yarkissa, który z nich wszystkich imponował mu najbardziej. Wyglądało na to, że był już prawie jak Maeve, poza tym sprawiał wrażenie prawdziwego lidera tej dzielnej zgrai namawiającej ich do działania. I wtedy Kelvin pomyślał, że może być taki sam jak on do tego poczuł w sobie dziwną dumę, że oto Yarkiss, czyli łowca z Zewnętrznej taki jak on, przewodzi drużynie. Był też dumny, że owa grupa poszukiwaczy przygód wzbogaci się o kolejnego myśliwego, który będzie mógł przysłużyć się swoimi świetnymi umiejętnościami strzeleckimi.
Rozemocjonowany jak rzadko kiedy spojrzał kolejno na Eilif i Solmyra niemrawo uśmiechając się do nich, nawet nie zauważył strumyczka potu, jaki utworzył się na jego skroni.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DvH1NNKLwyI[/MEDIA]
Na jego twarzy pojawił się grymas udręki a on wtopiwszy dłonie w swoje krótkie włosy wydał z siebie ciche, jakby zirytowane westchnięcie. Jak on mógł nawet przez chwilę sądzić, że domyśla się dlaczego dzielni śmiałkowie stanowią ledwie karykatury tych herosów z ballad?! Taki był domyślny patrząc na Yarkissa , mimo tego że przed wejściem do młyna nie spodziewałby się takiego widoku - tak jak nie spodziewałby się upadku niebios na ziemię? Wyobrażał sobie, domyślał się: dobre sobie.
Nie wiedzieć czemu ten potok myśli urwał się chaotycznie, by ustąpić pola wspomnieniu pierwszej walki, tej w której nie udało mu się nic zrobić z tym bezużytecznym łukiem - bronią tchórzy bojący się osobiście posmakować krwi i poczuć, że zabijają. Jak na ironię on tak długo tchórzył nie osiągając dosłownie nic z łukiem, aż w końcu przeciwnik rozpieprzył mu to drewniane przedłużenie ręki lękliwej cywilizacji i zmusił do prawdziwej walki.
"Tak..." - rozmyślał dalej, zagłębiając się we wspomnieniu starcia z wilkołakiem, na którego rzucił się szaleńczo niemalże bez broni - "to było prawdziwe przeżycie. I ja, kurwa, sądziłem że domyślam się czemu oni wyglądają tak marnie, że ta wyprawa mnie zmieni."
Miał pokusę cisnąć sztyletem w dzięcioła, ale zaraz poczuł wewnętrzne ukłucie mówiące: Nie rób tego, bo co oni pomyślą! Uznają, że masz coraz bardziej krwiożercze zapędy!
Jego myśli przestały szybować bez celu i niczym jastrząb spadły na blade, wytarte wspomnienie wymalowanej groty i podroży po innym. Poczuł, że żeby zapchać tą dziurę niespełnienia musi przestać zwracać uwagę na innych i być sobą. Jego oczy rozszerzyły się, usta rozchyliły a brwi uniosły wysoko. Jak on mógł tego nie rozumieć?! Nie tylko krygował się przed innymi - on udawał kogoś innego przed samym sobą! Ale co to oznaczało? Czy on jest mordercą? A może po prostu musi odreagować traumatyczne przeżycia? Stracił przecież towarzyszy, jego życie wisiało na włosku do tego być może został tak straszliwie napiętnowany nawet nie przez naturę, a wynaturzenie. Starzy tropiciele ostrzegali, że spędzając długie noce w puszczy człowiek upodabnia się do zwierzęcia. Niegdyś pewien kochający dzicz łucznik Zewnętrznej imieniem Irvine zapuścił się w najdziksze ostępy i nie było go przez cały roczny cykl. Kiedy spotkano go w lesie nie wiedział już, czym jest - granica między bestią a polującym się zatarła. Kelvin przetarł pot z czoła i dotknął bliźniącej się od jakiegoś czasu rany, jaką na twarzy zostawiła mu Eilif. Ciekawym było, czy zostawi go z trzecią w jego życiu blizną. Chociaż tak naprawdę to nie. To nie było wcale ciekawe. Bardziej interesująca była odpowiedź na pytanie, jakie podczas lotu sztyletu zmierzającego do dzięcioła zadawał sobie Kelvin.
"Czy ja oszaleję?"
Dni ciągnęły się powolnie, jakby każdy z nich był osobnym dekadniem.
***
Z jednej strony traktowali go jak jednego z nich, z drugiej wszyscy wyczuwali istnienie pewnej niewidzialnej ściany. Cały czas dyskretnie obserwował i czuł na sobie ich spojrzenia. Presja była nie do zniesienia, najgorsze było czekanie. Już lepiej żeby był tym wilkołakiem, przynajmniej wiedziałby na czym stoi i co w tej sytuacji wymyśli reszta! Czasem miał ochotę ich po prostu po kolei wymordować, ale nie pozwoliłby sobie na to. Może ze względu na piękną więź jaka powstała między tak różnymi śmiałkami? Sympatia do Khogira, szacunek dla zmarłego Melisa, słabość dla dwóch zabawnych dziwaków otoczonych aurą alkoholu? A może po prostu Kelvin zdawał sobie sprawę, że nie ma szans nawet dyskretnie wyeliminować wszystkich zanim ktoś nie pozbawi go jego cennego życia? A to by było straszne! Zwłaszcza teraz, gdy odkrył w sobie tyle zagadek, na które trzeba znaleźć odpowiedzi. Zaśmiał się. Do tej pory żył bezwiednie, od jednej pory łowów do innej, nie pił alkoholu ani nie podszczypywał panienek. Swoją drogą... podszedł do Zeda i nalał sobie trochę tej ich nalewki. Gdy przytknął kubek do ust jego wrażliwe (wrażliwsze niż normalnie?!) nozdrza już szeptały mu smak trunku. Po krótkim gulp! Kelvin rzucił naczyniem w ziemię i z wyrazem radosnego zdumienia krzyknął w ekstazie:
-Dobre!
***
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=GziYbpZkvjE[/MEDIA]
Kelvin nie mógł usiedzieć na miejscu. Zbliżała się pełnia - chwila prawdy i kres jego lęków. Reszta drużyny nie pozbawiła go świadomości, ani nawet władzy nad ciałem. Czuł do nich wdzięczność, ale dla pewności uciekł do lasu i korzystając z łaski lasów znalazł się w grocie wilkołaków, gdzie coś go ciągnęło od wielu dni. Za każdym razem na polowaniu znajdywał się coraz bliżej tych terenów choć czuł instynktownie, że nie powinien tam podróżować. Ba! nawet tej nocy tylko tamtędy spacerował żeby spojrzeć na jaskinię z daleka, gdy uległ żądzy i popędził do środka. Czekał w niepewności dysząc ciężko. W uszach mu szumiało, krew niemalże wystukiwała rytm prymitywnych bębnów. Kelvin patrzył cały czas na swoje ręce, świadectwo przynależności do niespaczonego gatunku humanoidów. Jego głowę wypełniała myśl, że ma ochotę wrzeszczeć z całych sił, tak by wyrzygać płuca, gdy nagle... a nie, nic się nie stało! Zaśmiał się i klasnął w dłonie; widocznie siła woli pozwoliła mu zwalczyć klątwę.
-Koniec z tymi głupstwami
Powiedział w kierunku ciemności, która zadrgała. Nie jest inny. To wszystko to tylko zły sen, koszmar. Jego życie nie zostało wywrócone do góry nogami. Padł plackiem na ziemię wykończony i z uśmiechem wpatrywał się w sufit. Obserwował śmigające wysoko w ciemności nietoperze i pławił się w szczęściu. Ale zaraz, od kiedy on ma taki dobry wzrok?
***
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=iJKD_K5WD_0[/MEDIA]
Ciemność z każdej strony. Gęste, szumiące drzewa, odgłosy deptanych gałązek i pohukiwania sów. Przedzieranie przez gęstwinę szybkim biegiem, las szczypiąc i drapiąc niszczy ubrania i skórę. Mała dziewczynka nagle zamiera - coś przed nią jakby się poruszyło. Choć na jej rozpłakanej twarzy malowało się przerażenie dzielnie zatkała sobie usta dłonią i tylko załkała cicho. Myślała o tym, że chce wrócić do ciepłego ogniskiem domu, gdzie mama krzyknie i przytuli, a tata z troską położy do snu ze zniecierpliwionym kocurem. Chciała zrobić krok do tyłu, ale nie umiała. Strach zerwał więzy między umysłem a ciałem zostawiając niewinne stworzenie w potrzasku na łasce i niełasce dzikiej - okrutnej - natury. Jak w pokrzepiających baśniach pojawiła się iskierka nadziei: dziewczynka usłyszała przymilny ludzki głos:
-Nie bój się. Wiesz czemu człowiek boi się ciemności? Bo nasz umysł odrzuca to, co nieznane. Ale to nie zawsze musi być złe.
Nie wiedzieć czemu dziewczynka pisnęła wyrzucając z siebie:
-Kim jesteś?
-Brawo. Zaiste celne pytanie biorąc pod uwagę okoliczności naszego spotkania, młoda damo... nazywam się: CHANAANAKYA KAILASHCHANDRA!

Jak to bywało w tym lesie, wiatr niósł ryk zwiastujący śmierć.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=u90I7GWk-jw[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Aramin : 12-09-2014 o 23:55.
Aramin jest offline