Robota szła gładko - kiedy już udało im się bez żadnych cyrków wyjechać z Detroit, wszystko wskazywało na to, że przez jakiś czas obejdzie się bez większych problemów. Tak by pewnie było, gdyby wszyscy dokładnie sprawdzili sprzęt przed wyjazdem... a tak, utknęli na środku pustyni, dlatego że ten gruchot, którym jeździła Mildred, się wziął i schrzanił. Przynajmniej nie dokumentnie, ale nic nie wskazywało na to, żeby dziewczyna mogła teraz za szybko pomykać na swojej maszynie, jak to ma w zwyczaju.
Co do ich towarzystwa... cóż, przynajmniej w końcu coś zaczynało się dziać. I najwyraźniej to zmobilizowało pozostałych do uznania, że jednak nie są bandą dzieciaków na wakacjach. Mild miała trochę racji, musieli pozbyć się ogona. A jak dobrze pójdzie, to może nawet nie będą musieli od razu wszystkich załatwiać. Może mili panowie za nimi zrozumieją w co się pakują i wrócą do dziury, z której wypełźli.
Dziadek kiwał głową, podczas narady. To brzmiało jak plan. Nie idealny, sklecony na szybko i pełen dziur, ale jednak. Carver był spokojny, wiedząc, że to Jed będzie go osłaniał - w końcu w tym snajper jest najlepszy. Jego spokój burzył za to fakt, że Mild jedzie z nimi na “pokojowe pertraktacje”, ale ich nowych przyjaciół jest, wnioskując z liczby pojazdów, przynajmniej pięciu. Dziadek dałby sobie z nimi radę sam, ale przecież nie będzie marnował tyle amunicji… Skinął głową snajperowi.
- Ruszaj Jed, za 15 minut zaczynamy zabawę, więc lepiej, żebyś już był na pozycji. Załatwimy to szybko - i tak mamy już za długi przestój. Ruszać się, panienki - rzucił do pozostałych i zebrał niezbędny chwilowo sprzęt. Broń, przede wszystkim - oczywiście nie ma zamiaru na dzień dobry grozić obcym gnojkom, ale lepiej, żeby wiedzieli od razu z kim mają do czynienia.
- W wozie Mild, w wozie. - odpowiedział z uśmiechem handlarz - Ogon czy nie, nie podoba mi się to i zdaje się na was. - wzruszył ramionami - Jak padną trupy to przynajmniej gamble będą, jak nie tym lepiej.
Jed przez lornetkę zauważył nieduże wzniesienie, akurat w odległości która mu była idealna do zabezpieczenia spotkania. Jego sklepienie porośnięte było niskimi karłowatymi krzewami, które dały by osłonę strzelcowi. Rozwiązanie było idealnie, ale pozornie. Jeśli ewentualny ogon miał kogoś z elementarną wiedzą na temat strzelania, to wzgórek robił sie najbardziej oczywistym stanowiskiem ogniowym. Zamiast niego wybrał wrak półciężarówki, leżący jakieś dwadzieścia kroków od jego podstawy. Z plecaka w hummerze zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy i amunicję, kiedy był gotowy, rzucił do Carvera:
- Musicie mi dać dwa kwadranse, to spory dystans na piechotę, ale już mam upatrzone stanowisko. W razie draki Trev, kieruj się w stronę tego wzgórza, powinno Was osłonić, a ja zdążę tam zawinąć dupę. Joe, gdyby coś poszło nie tak, unieś ten swój kapelusz, to będzie znak, że mam zawijać imprezę. Coś jeszcze?
- Bądź czujny. - powiedział Dickson do snajpera. - Nie mogę osłaniać wszystkich. Oorah. - dodał uśmiechając się jak psychopata. Dziadek tylko spojrzał na niego dziwnie. Dickson czasem go zadziwiał. Raz chłodnym profesjonalizmem, a chwilę później szczeniackimi dowcipami. Może tam w środku był jeszcze bardziej popierdolony niż oni wszyscy razem wzięci. Carver jakoś nie mógł go do końca rozgryźć. Pewnie przez te cholerne gogle.
Ostatnio edytowane przez Wilczy : 12-09-2014 o 23:44.
|