Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-09-2014, 23:42   #21
 
Wilczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Wilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputację
Robota szła gładko - kiedy już udało im się bez żadnych cyrków wyjechać z Detroit, wszystko wskazywało na to, że przez jakiś czas obejdzie się bez większych problemów. Tak by pewnie było, gdyby wszyscy dokładnie sprawdzili sprzęt przed wyjazdem... a tak, utknęli na środku pustyni, dlatego że ten gruchot, którym jeździła Mildred, się wziął i schrzanił. Przynajmniej nie dokumentnie, ale nic nie wskazywało na to, żeby dziewczyna mogła teraz za szybko pomykać na swojej maszynie, jak to ma w zwyczaju.

Co do ich towarzystwa... cóż, przynajmniej w końcu coś zaczynało się dziać. I najwyraźniej to zmobilizowało pozostałych do uznania, że jednak nie są bandą dzieciaków na wakacjach. Mild miała trochę racji, musieli pozbyć się ogona. A jak dobrze pójdzie, to może nawet nie będą musieli od razu wszystkich załatwiać. Może mili panowie za nimi zrozumieją w co się pakują i wrócą do dziury, z której wypełźli.

Dziadek kiwał głową, podczas narady. To brzmiało jak plan. Nie idealny, sklecony na szybko i pełen dziur, ale jednak. Carver był spokojny, wiedząc, że to Jed będzie go osłaniał - w końcu w tym snajper jest najlepszy. Jego spokój burzył za to fakt, że Mild jedzie z nimi na “pokojowe pertraktacje”, ale ich nowych przyjaciół jest, wnioskując z liczby pojazdów, przynajmniej pięciu. Dziadek dałby sobie z nimi radę sam, ale przecież nie będzie marnował tyle amunicji… Skinął głową snajperowi.
- Ruszaj Jed, za 15 minut zaczynamy zabawę, więc lepiej, żebyś już był na pozycji. Załatwimy to szybko - i tak mamy już za długi przestój. Ruszać się, panienki - rzucił do pozostałych i zebrał niezbędny chwilowo sprzęt. Broń, przede wszystkim - oczywiście nie ma zamiaru na dzień dobry grozić obcym gnojkom, ale lepiej, żeby wiedzieli od razu z kim mają do czynienia.

- W wozie Mild, w wozie. - odpowiedział z uśmiechem handlarz - Ogon czy nie, nie podoba mi się to i zdaje się na was. - wzruszył ramionami - Jak padną trupy to przynajmniej gamble będą, jak nie tym lepiej.

Jed przez lornetkę zauważył nieduże wzniesienie, akurat w odległości która mu była idealna do zabezpieczenia spotkania. Jego sklepienie porośnięte było niskimi karłowatymi krzewami, które dały by osłonę strzelcowi. Rozwiązanie było idealnie, ale pozornie. Jeśli ewentualny ogon miał kogoś z elementarną wiedzą na temat strzelania, to wzgórek robił sie najbardziej oczywistym stanowiskiem ogniowym. Zamiast niego wybrał wrak półciężarówki, leżący jakieś dwadzieścia kroków od jego podstawy. Z plecaka w hummerze zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy i amunicję, kiedy był gotowy, rzucił do Carvera:
- Musicie mi dać dwa kwadranse, to spory dystans na piechotę, ale już mam upatrzone stanowisko. W razie draki Trev, kieruj się w stronę tego wzgórza, powinno Was osłonić, a ja zdążę tam zawinąć dupę. Joe, gdyby coś poszło nie tak, unieś ten swój kapelusz, to będzie znak, że mam zawijać imprezę. Coś jeszcze?

- Bądź czujny. - powiedział Dickson do snajpera. - Nie mogę osłaniać wszystkich. Oorah. - dodał uśmiechając się jak psychopata. Dziadek tylko spojrzał na niego dziwnie. Dickson czasem go zadziwiał. Raz chłodnym profesjonalizmem, a chwilę później szczeniackimi dowcipami. Może tam w środku był jeszcze bardziej popierdolony niż oni wszyscy razem wzięci. Carver jakoś nie mógł go do końca rozgryźć. Pewnie przez te cholerne gogle.
 

Ostatnio edytowane przez Wilczy : 12-09-2014 o 23:44.
Wilczy jest offline  
Stary 14-09-2014, 05:48   #22
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Po odczekaniu umówionego czasu, Mildred zbierając się do drogi w końcu odłożyła lornetkę. Podgląd na miejsce spotkania z odległości teraz powinien mieć ktoś inny, jej zadanie w tym temacie dobiegło końca. Zostało tylko przekazać informacje z obserwacji:

- Trevor, dwa motory, łazik, dwie osobówki i to częściowo opancerzone. Minimum ośmiu ludzi, większość w mundurach, ale nie widać oznaczeń. Jeda masz na jedenastej, miej na niego oko. Zostawić Ci lornetkę?

- Możesz chociaż w takiej odległości nijak będę w stanie mu pomóc. - powiedział najemnik. - Mój karabin jest skuteczny na około pół kilometra. - Dickson się zastanowił. - Mogę go obserwować i mówić na łączności w razie co, ale wolałbym się skupić na ochronie przesyłki. To, że my mamy dobrych cicho-ciemnych nie oznacza, że oni takiego zaplecza nie mają.

- Jeśli mają to Jed już jest martwy. Tak czy inaczej nikt nie każe ci tam siedzieć, czy robić za jego osłonę. Im większe zainteresowanie zajętym przez niego sektorem tym łatwiejszym staje się celem. Po prostu uważaj na niego i daj znać. - Kobieta przekazała najemnikowi swoją lornetkę i sprawdziła wytrzymałość zawieszenia warriora zanim ruszyła. Miała doskonałe pojęcie o czym mówił wojownik, ale sama też nie była zagubiona w temacie. Pół godziny na otwartym terenie, z czymkolwiek co przypominało karabin wyborowy było wystarczającą ilością czasu żeby w ludzkiej psychice odblokowała się reakcja obronna na strach. Snajperzy tak jak i operatorzy miotaczy ognia byli dwoma kategoriami speców, których niezależnie od warunków, tępiło się jak szczury. Nikt nie chciał stanąć oko w oko z urodzonymi mordercami, a tym bardziej znaleźć się w ich zasięgu. Prewencyjna kula była rozwiązaniem, a taka jeszcze nie dosięgnęła Jeda, co mogło świadczyć o dwóch rzeczach - albo przeciwnicy są idiotami albo nie mieli pojęcia o tym w jak głębokiej dupie się znajdą gdy snajper ustawi się na swojej pozycji.

- Uważam na niego od pół roku i nawet pozacinany nie jest. - zaśmiał się Dickson. - Co mnie wkurwia, bo zawsze zgarnia najlepsze laski… - dodał Trevor spoglądając przez lornetkę w kierunku ich towarzystwa.

- Nie znam się. - Motocyklistka przyciszyła radiostację i nie patrząc na Treva ustawiła się do wyjazdu czekając na Joe i Dziadka. Jej myśli nie zaprzątała wypowiedź rewolwerowca wyraźnie nastawiona na wywołanie jakiejś reakcji. Życie towarzystkie Jedediah'a było tylko i wyłącznie jego pieprzoną sprawą. Za dużo lat minęło, za wiele się zmieniło i ciężko było powiedzieć z czyjej winy. Wspomnienia rozmywały się w alkoholu i codzienności. Tej coraz bardziej szarej i brutalnej, w której jedynie poczucie ciągłej walki pozwalało Mild stwierdzić, że jeszcze jest.

- Tylko pamiętajcie: nie jedziemy tam, żeby ich rozwalić. Przynajmniej nie od razu… - powiedział Carver, otwierając drzwi Challengera - Jedziemy spokojnie i powoli, bo uzbrojeni ludzie robią się nerwowi na widok innych uzbrojonych ludzi. Zatrzymamy się kawałek przed nimi, żeby widzieli, że “przychodzimy w pokoju” - pewnie nie musiał tego mówić, ale chciał być pewien, że nikt niczego nie spieprzy.

Przed wyjazdem najstarszy najemnik z karawany sprawdził jeszcze, swojego AK - załadowany, zabezpieczony - w porządku. Rusznikarka skinęła głową z aprobatą i sama przejrzała swoją broń czekając na Joe. W tym samym czasie Dziadek skupiał się na Doberusku, kiwnął mu nawet uspokajająco głową. Wszyscy wiedzieli, że teraz dużo zależy od handlarza - na przykład to czy tamci ich od razu nie rozwalą. Lepiej, żeby miał lepsze gadane niż wczoraj wieczorem.

Cóż, w razie czego zawsze pozostają… środki przymusu bezpośredniego. Które oczywiście trochę się dopasowały do dzisiejszych czasów. Dziadek był gotów do drogi. Mildred tak samo.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 15-09-2014 o 07:33.
rudaad jest offline  
Stary 14-09-2014, 14:46   #23
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Trevor zdawał się być skupionym na prowadzeniu. Mało kto by skojarzył, że za tą maską może kryć się coś więcej. Snajper jednak pracował z nim od dawna i wiedział, że rewolwerowiec bardzo dobrze prowadzi. Nie musiał się na tym specjalnie skupiać. Dickson o czymś myślał. W końcu przerwał ciszę panującą w pojeździe.

- Dlaczego to zrobiłeś, Jed? - zapytał prosto z mostu jak to miał w zwyczaju. - Jesteś pieprzonym zawodowcem. Zawsze byłeś opanowany, cierpliwy. Co się stało? - Dickson starał się zrozumieć.

- Zrobiłem, co? - snajper wiedział o co chodzi Dicksonowi, ale chciał się chwilę z nim podroczyć.

- Zabiłeś Thomasa Veila. - powiedział spokojnie Dickson mimo iż wiedział, że Smith doskonale wie o czym mówił. - To nie wyglądało na sytuację, w której on by Ci miał zrobić krzywdę. Profesjonalista jak ty to wie, bo o wiele mniejszy jak ja zobaczył to aż z pierdolonego parkietu.

- Nie było Cię tam Trev. Powiedziałem mu, że przeszkadza i ma spadać bo chciałem porozmawiać. On wyciągnął broń. Strzelił w moją butelkę. Widziałeś to? Zrobiłbyś coś podobnego w barze?

- Nie. Ja bym tego nie zrobił. - powiedział Dickson po chwili zastanowienia. - Jednak znam Ciebie i wiem, że za to byś nikogo nie zabił. No i pewnie powiedziałeś to w sposób, który nie jednego zmusiłby aby prewencyjnie skuć Ci pysk. Już trochę Ciebie znam Jedediah. Znałem też Veila i bardzo szanowałem. To był porządny gość, który nie obruszyłby się o byle co…

- O byle co? Chyba jednak nie znałeś go tak dobrze jak Ci się wydaje, mnie chyba zresztą też. Ja bym mu nawet puścił płazem ten strzał w butelkę, wyciągnąłem broń i ostrzegłem kowboja, żeby schował gnata. Mogłem od razu otworzyć ogień… wiesz o tym.

- Wiem o tym, że on był równie rozsądny, bo jak trafił w butelkę mógłby trafić i w Ciebie zamiast się bawić. - rzucił Trevor prowadząc dalej. - Może nie znam Ciebie tak dobrze. Przez wiele miesięcy uważałem Ciebie za naprawdę opanowanego profesjonalistę. Przyznaj, że puściły Ci nerwy jak dzieciakowi, Jed.

- Strzelanie do butelki którą trzymam w rękach, obieram jako atak na swoją osobę. Nie znałem go dobrze, skąd mogłem wiedzieć, że tak dobrze strzela, czy po prostu chybił? Został ostrzeżony, mógł schować broń do kabury i po prostu spadać. Proste? Drugi raz też on strzelił pierwszy. Gdyby mi puściły nerwy jak dzieciakowi, nie pociągnąłby drugi raz za spust. Zwyczajnie bym wyciągnął broń z kabury i strzelił. Nie bawiłbym się w ostrzeganie. Zresztą, jak chcesz tak o tym myśleć twoja sprawa - zauważalnie wzruszył ramionami i rozparł się wygodniej w fotelu, nie musiał mu nic udowadniać i tłumaczyć. - Zachowanie Veila było bardzo podobne do twojego, gdy popisywałeś się przed człowiekiem Schultza. Niezłe zagranie pod publiczkę, której chciałeś zaimponować Mild czy jej kuzynce? - uśmiechnął się kącikami ust, nie odrywając wzroku od horyzontu przed nimi.

- W sumie to podejrzewałem, że tak zagrasz. - powiedział Dickson. - Przyznawanie się do błędów nigdy nie było twoją mocną stroną. I miałeś cholerne szczęście, że ktoś taki jak Veil chybił. Bez urazy, ale strzelał o niebo lepiej od Ciebie i Mildred. - Trevor się zastanowił. - W sumie to chciałem zrobić wrażenie na Tobie, ale Mild też pewnie widziała. - zaśmiał się. - Co was łączy, Jed?

- Już nic… - snajper najwyraźniej nie miał ochoty na tę rozmowę.

- Serio? - zapytał Dickson. - Jed nie rób miny jakbyś kopa w jaja dostał. Pogadajmy jak dorośli i powiedz to prosto z mostu. - najemnik się zastanowił. - Lubię Cię, dobrze nam się współpracuje, a zatem oczywistym jest, że nie chciałbym wchodzić Tobie w paradę. To jak? Nic mi nie powiesz? Nie chce między nami kwasów, Jedediah.

- Byliśmy kiedyś razem, dość długo, było ostro i gwałtownie. Mieszaliśmy służbę z przyjemnością i na odwrót. Potem… - chrząknął - … w cywilu, wszystko się zjebało. Ja powiedziałem za dużo, ona trzasnęła drzwiami i dopiero teraz ją pierwszy raz widziałem. - Pokręcił zrezygnowany głową: - Słyszałem, że ma odpały, ale teraz… to tak jakbym jej w ogóle nie znał. Po części to też moja wina… - nie patrzył na Dicksona tylko na smętny krajobraz przemieszczający się za zakurzoną szybą.

- Myślę, że ona nadal coś do Ciebie czuje... - powiedział Trevor. - Na pewno osoba obojętna nie unikałaby tematu Twojej osoby. Nie wiem czy to uczucie jest pozytywne czy też nie. Znasz kobiety. Ciężko je rozgryźć. Tak jak powiedziałem ja Tobie w paradę wchodził nie będę.

- Rób co chcesz stary. To już nie ta sama laska, którą znałem. Zupełnie jej odbiło, jak tak na nią patrzę, to widzę tylko niepotrzebne ryzykanctwo i brawurę, nie będę widzem czy statystą w tym jej przedstawieniu. Możesz to uznać za radę, bądź nie. Twoja sprawa, ale wierz mi, że Ty też nie chcesz.

- Spójrz na to z innej strony, Jed. - odpowiedział Trevor patrząc przez chwilę na snajpera. - Nie możesz być dla niej zbyt surowy. Wiele przeszła, a to tylko kobieta. Mów co chcesz, ale to nie to samo co ty czy ja. Nie to samo.

- Może… nie wiem… a kto w tych popapranych czasach ma lekko?

- Nikt nie ma lekko, ale z drugiej strony kto z nas jest normalny, Jed? - uśmiechnął się Dickson. - No. Poza mną oczywiście.

- Taa Prawdziwy okaz normalności, prosto z puli genetycznej wujka M. - zaśmiał się Jed, kończąc konwersację. Wiedział, że ta rozmowa musiała się odbyć. Cieszył się, że ma ją już za sobą.

*****


- Ja pierdole! - wykrzywił twarz Dickson. - Zróbmy tak… - zaśmiał się. - Ty. - pokazał na Mildred palcem. - I ty. - pokazał na Jeda palcem. - Wsiadacie do Hummera i jedziemy do tego pierdolonego mechanika. Ja. - pokazał na siebie. - Uwaga! Wsiadam na to. - pokazał Warriora. - I jadę za wami. Wyjaśnijcie sobie wszystko tylko bez scen, bo ja jadę za wami. Nie chce was rozjechać. - Dickson się zastanowił. - Co ty na to, kurwa? - zapytał się patrząc na snajpera i rudą.

- Której części mojej wypowiedzi o nie rozdzielaniu konwoju nie słyszałeś? -snajper chciał się upewnić, czy sens jego wypowiedzi wcześniejszej dotarł do Dicksona.

- A kto mówił o rozdzielaniu się. - powiedział Trevor patrząc na Jeda. - Jadę z wami, ze wszystkimi. Chce po prostu abyście doszli ze swoją znajomością do ładu, bo zwyczajnie mam dość pracy w takiej atmosferze. W CV, tak wiem co to było, nie miałbym wpisane “zdolny do pracy pod silnym stresem”. To jak? Dogadacie się czy nie?

- Ja nie mam problemu z wykonaniem prostego rozkazu, Trev i skończ ten temat. Nie mam na niego czasu ani ochoty teraz. Czy moja poprzednia propozycja wydała Ci się dziwna? Moim zdaniem miałem dobry pomysł, ale kurwa milejdi nie może raz zdjąć nogi z gazu? Ja nie mam problemu, Dickson. Jedziemy czy nie? - Jedowi nie podobał się pomysł Treva.

- No i na chuj ją, Smith, prowokujesz? - zapytał się najemnik. - Dobrze wiesz, że relacje między członkami eskapady, szczególnie takie jak wasze, rozpraszają. - dodał Trevor. - Nie chce abyście rozkojarzeni zaraz zmarli na ołowicę. - Dickson pokiwał głową z zażenowaniem. - Jedź za nami Mild, proszę Cię. Jak Ci się motocykl rozjebie będziesz jakoś osłonięta, a tak… Sama wiesz co może się na zwiadzie stać. O tym już mówiłaś.

Teraz Jed pokiwał głową: - Nie rozumiesz? Ona tego właśnie chce, żebyś ją prosił. Ktoś tu zapomniał, że to nie zabawa, tylko zadanie do wykonania, moje relacje z nią nie mają tu nic do rzeczy. Zachowam się profesjonalnie, nie mam problemów z podporządkowaniem się zadaniom. Wiec swoje zażenowanie, Trev, wsadź se w dupę - odpowiedział z uśmiechem. - Chcesz się jej prosić, twoja sprawa. Każdy z nas ma tu robotę do zrobienia. I tyle. Nie trzeba prosić. - dla żołnierza wszystko było proste. Nie miał zamiaru więcej nad tym dyskutować, miał już dość dziecinady w wykonaniu Mild, nie mógł pozwolić by inni ulegli jej destrukcyjnemu wpływowi. Miał wrażenie, że od wyjazdu z Detroit, Trev co raz częściej myślał fiutem niż głową. I to pomimo rozmowy jaką odbyli wcześniej podczas jazdy.

- Spieprzaj Jed. Przez pięć lat miałeś dość czasu żeby poprosić. - Mild słuchając wymiany zdań, zajmowała się szukaniem w jukach sprzętu, który należałoby przełożyć do któregoś wozu żeby się nie zniszczył. Była skłonna zgodzić się na propozycję Trevora, ale walenie głową w mur lepiej wychodziło jej na żywo niż metaforycznie.

Jed nie tracił więcej czasu. Wskoczył na dach Hummera i przyglądał się nieznajomej ekipie za nimi.

*****


Jed zabrał ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Plecak zostawił w Hummerze, licząc że Trevor się zaopiekuje jego gamblami podczas jego nieobecności. Skierował się najpier w bok od asfaltowej nitki autostrady, starając się wykorzystywać osłony terenowe. Nie było tego dużo, ale krzewy i skarłowaciałe drzewa, plus jego pustynny kamuflaż powinny dać mu czas, by dotrzeć w pobliże wzgórza. Kiedy już wzniesienie zasłoniło go przed wzrokiem tamtych. ruszył szybciej, chcąc dostać się do jego podstawy. Słońce prażyło niemiłosiernie, ale było po jego stronie. To znaczy za plecami, czyli będzie utrudniało tamtym wypatrzenie go.

Przystanął na chwilę, zdjął karabin z pleców i położył się na wysuszonym gruncie. Miał do pokonania jakieś kilkanaście metrów. Wybebeszony i przewrócony na dach wrak półcieżarówki stanowił całkiem niezłą miejscówkę. Czołgał się powoli, badając teren przed sobą, starając się nie wzbijać kurzu. Uważał też, by nie spłoszyć ewentualnych ptaków, które mogły się kryć w kolczastych, karłowatych krzewach. Na szczęście drzwi były wyrwane. Paka półcieżarówki już prawie ciała była rozwalona, wokół leżały płaty blachy i izolacji, kiedyś widocznie robiła za samochód chłodnię. Rozłożył karabin, tak, by nie wychylać się z bronią do przodu. Z głębi wraku, był trudniejszy do wypatrzenia. Przykrył głową obszernym kapturem bluzy, własnego projektu. Dzięki temu, kształt głowy stawał się nieregularną bryłą. Ze szkolenia i doświadczenia wiedział, że ludzkie oko najwrażliwsze jest na regularne kształty i wzory.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 14-09-2014, 22:51   #24
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Cóż, stare powiedzenie mówi, że nieszczęścia chodzą parami, ale najwyraźniej te jaki im towarzyszyły były w związkach wybitnie poligamicznych.
Najpierw jakiś debil, bo inaczej nie da się określić osoby ostrzeliwujący opancerzony konwój z broni o niewielkim kalibrze, zechciał porysować lakier ich pojazdów, potem motocykl Mild zaczął szwankować oraz w ramach wisienki na czubku dorobili się ogona.
Może jeszcze kosmici, bądź Juggernaut pomalowany różowym brokatem?

Jednym uchem przysłuchiwała się pogwarkom towarzyszy, generalnie przypominało jej to walki kogutów, by pokazać kto jest tym ważniejszym i z większymi jajami. Cóż, powinni nauczyć się w końcu że wielkość ma znaczenie w przypadku kalibru, zębów zmutowanego aligatora oraz zapłaty za usługi. Reszta jest średnio znacząca.
Ale chyba nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawy. Jak na jej oko przodował w tym Jed, były Mild. Jeśli tak samo dużo wybuchów było pomiędzy nimi podczas ich związku, to niech bogom dzięki będą, że nie wysadzili przy okazji kłótni o zupę połowy Nowego Yorku.
Odchyliła lekko głowę do tyłu, oparła się mocniej o koło hummera i przypomniała sobie jedyną dotąd wymianę zdań z Panem “Mam większego” tuż przed wyjazdem od Szulców.

***Garaż Szulców***

Tankowanie, targowanie się o każdy dodatkowy galon, głupie żarciki, durne spojrzenia. Smród spalin z diesla, benzyniaków i wszystkożerów, odór zjełczałego oleju i potu.
W sumie nic nowego, to Deroit. Nya oparła się o kratownice obdzielającą od siebie garażowe boksy, obserwując to przedstawienie.

Jed do tej pory był milczący. Nie bardzo kwapił się do rozmowy w gabinecie przedstawiciela Schultzów, cała ta wyprawa śmierdziała mu na kilometr, odwrotnie proporcjonalnie do tego jak nie śmierdziały mu gamble za robotę. Dlatego też na górze pozostał bierny. Obserwował znajomą Mild już od dłuższej chwili, domyślił się, że będzie w zastępstwie medyka który zrezygnował, albo Veila, który też zrezygnował… z życia.
Podszedł do stojącej na uboczu kobiety.

- Przyjechałaś z Mild? - bardziej stwierdził, niż zapytał.

Nya z namysłem spojrzała na mężczyznę. Coś jej świtało względem tego typa, ale nie była na sto procent pewna.
-Nie, nie przyjechałam z Mild. A ty?

- Wydawało mi, że się znacie i to dość dobrze. Z obserwacji, że tak powiem
- próbował zażartować - wywnioskowałem.

-Co do mojej znajomości z Mild, to i owszem , znamy się całkiem dobrze. Ale zwyczajnie nie przepadam za jej wariackim stylem jazdy, więc zabrałam się z Joe.
Bawiła się z najlepsze, lubiła ludzi którzy zakładając sobie jedno konkretne założenie nie dopuszczają innych.

- Ja też nie przepadam za jednośladami, ot zwyczajnie nie mam zaufania, bez względu na umiejętności kierowcy. Skąd jesteś?

-Z daleka. A może w końcu byś się przedstawił, skoro mnie tak inwigilujesz zawzięcie?
Uśmiechnęła się do niego nieco kpiąco.

- Rzeczywiście, gdzie moje maniery - odpowiedział równie kpiącym uśmiechem - Jedediah - wyciągnął rękę do kobiety - Smith, nie nie jestem spokrewiony z naszym kolegą w gustownym garniturku - zażartował.

Brunetka krótko uścisnęła podaną dłoń.
-Jestem Kenya, ale to już pewnie wiesz. Jedediah, a mówią na ciebie Jed, tak? Nya lekko zmarszczyła brwi.
- Tak, jest krócej i prościej.

-Więc jeśli nie jest to ostatnimi czasy najczęściej nadawane imię w resztkach Stanów, to ani chybi jesteś byłym Mild, prawda? Interesujjące…
- A no jestem - przyznał. - Co jest interesujące? To, że mówią na mnie Jed, czy to że jestem byłym?

-To,że pracujecie razem. Mało kto to potrafi, zwłaszcza przy takich rodzajach pracy. Ale Mild to Mild, przewidzieć ją , to jak spróbować przewidzieć huragan, bo wiatr to zdecydowanie za mało.
- Nie wiem czego bardziej się nie spodziewałem. Jej tutaj, czy tego co się z nia stało
- odpowiedział głucho.

-Cokolwiek masz na myśli, powiem ci jedno. Mild to twarda sztuka, która radzi sobie z życiem jak umie. A to, że została tak a nie inaczej przez owe życie ukształtowana, to już niestety sprawa nie do zmiany. Rozumiem, że skoro ty jesteś tym Jedem, to będziesz zajmować się zdejmowaniem nam z głów potencjalnych problemów zanim się do nas zbliżą, tak?
Celowo nieco zmieniła temat, widać było, że w tym mężczyźnie ślady po Mild są nadal bardzo wyraźne.

- Prawdopodobnie tak, taki jest plan. Zobaczymy jak będzie. Ty jak rozumiem będziesz nas zszywać?
-Jeśli zajdzie taka potrzeba to tak. Mam nadzieję, że może jednak moje usługi nie będą potrzebne. Sporo pojazdów. Jak rozumiem, macie jakiegoś mechanika na pokładzie?

- Szczerze powiedziawszy nie wiem, koło zmienić umiem, ale zbyt dobrze się na tym nie znam. Podejrzewam Doberuska o trochę takich umiejętności, ale mogę się mylić. Będziesz z nim jechać?

Brunetka z zamyśleniem spojrzała na pojazdy stojące w garażu.
-Jeszcze nie wiem z kim będę jechać, chodź na pewno nie z Mildred.
Nieco dziwi mnie to, że tu w Detroit nie zatrudniliście żadnego mechanika. chyba nigdzie indziej nie można ich aż tylu znaleźć i to na dodatek takich którzy specjalizują się w naprawianiu pojazdów
.

Jed wzruszył ramionami.
- Nie ja planuję tę eskapadę, bez mechanika faktycznie może być ciężko, ale to już Doberuska działka, żeby wszystko zagrało jak należy. Jestem od strzelania i analizy taktycznej, nie od kwatermistrzostwa. Joe ze swoją gadką jest wkurwiajacy strasznie, ale sprzeda kit pewnie nawet “smobreros”, więc powinniśmy dać jakoś radę.
-Mam tez taką nadzieję, chodź wolałabym nie utkwić na środku pustkowi z niedziałającą chłodnicą czy pęknięta miską olejową bez mechanika.

Ponownie się uśmiechnęła i rzekła .
-A jeśli Joe ma zapędy by handlować z mutantami, to być może będziemy przejeżdżać blisko Sant Louis, może będzie mieć okazję...
- Kto to wie. Sam jestem ciekaw jaką trasę wyznaczą, osobiście nie posłuchałbym Ambasadora i puścił się przez Sprinegfield, dopiero na wysokości Chicago odbijając na południe, żeby trzymać się z daleka od Frontu.

-Wierze, że zaplanujecie drogę tak by wszystko się udało. Na planowaniu tras przejazdu znam się tak jak na elektromechanice, czyli średnio szczególnie.

Brunetka zaśmiała się cicho.
-Jeśli będziesz mieć jeszcze jakieś pytania względem mej osoby, bądź mych możliwości, to zapraszam. Teraz już chyba czas się zbierać, nie uważasz?


***Pustkowia, tu i teraz***



O, chyba skończyli się kłócić, hurrey!

Może teraz gorącogłowi wymyślą co zrobić z owym ogonem, który nikomu się nie podobał.
W sumie nic dziwnego, bo jeśli nie jesteś mutasem, lub laseczką w stroju króliczka z pseudo puszkiem nad tyłkiem to ogon nie jest tym o czym marzysz.

Niebywałe, nikt do nikogo nie strzelał, nie groził i nie wyzywał, a jakiś plan powstał. Może jest dla nich jeszcze nadzieja…
Kątem oka złowiła Mild zażywająca proszki z niewielkiego woreczka. Jej kuzynka nie była ćpunem, towar był zbyt biały na Tornado, więc diamenty przeciwko orzechom że to leki na jej przemiłe choróbsko. Z lekkim westchnienim odepchnęła się od samochodu i kilkoma długimi krokami podeszła do krewniaczki.

-Jeśli ten badziew jaki bierzesz ma ci starczyć na dłużej, i być skuteczniejszy, to radzę rozpuścić to w wodzie. Łatwiej będzie ci to tez dawkować.No i korzystaj z rad za darmo, dopóki są…
- Jasne, łap.
- rzuciła kuzynce dilerkę. Udawanie, że jest się specem w każdym temacie kończyło się nawet szybciej niż myśl by tego próbować.
-Laska, jeszcze woda. Chyba nie chcesz bym ci to rozpuszczała w tym. Pomachała kuzynce płaską flaszką z jakiej wcześniej pila.
- Oj… zależy ile to ma procent. - Szybko z czarnej torby wepchniętej byle jak do juków przy maszynie wyciągnęła butelkę z wodą - słodki prezent od Shultzów i podała lekarce.
-Procent? Za mało, zdecydowanie, ale nie można w życiu mieć wszystkiego.
Sprawnie zmieszała odpowiednią ilość wody na porcje leków i oddała kuzynce.
-Teraz powinno być lepiej.
- To się okaże
- rusznikarka uśmiechnęła się szeroko patrząc na ich przesyłkę i kiwając głową w stronę nowoprzybyłych. Jedna nerwica swoją drogą, druga swoją. Niepanowanie nad emocjami jako wynik głębokiego PTSD był widoczny w każdej podejmowanej przez kobietę akcji, zaś szaleństwo bostońskie, które mogło się skończyć morderstwem w afekcie, było przypadłością, o której wiedziało nie wielu.

Jeszcze chwila zamieszania i Mild wraz z Joem i Carverem ruszyli w stronę ogona, a Jed przygotowywał się do stopienia się z podłożem.
Została przy samochodzie wraz z Panem Walizką i Trevorem.
Szulcowy dodatek do ich wyprawy został poproszony przez rewolwerowca o pozostanie w samochodzie.
Dickson stanął przy drzwiach kierowcy zostając - przynajmniej iluzorycznie - sam na sam z kuzynką rudej. Jedynie Trevor i Jed wiedzieli jak szczelne są drzwi i szyby ich pojazdu. Rewolwerowiec zatem idealnie potrafił dostosować siłę głosu aby Smith wyłapywał z ledwością jedynie strzępki rozmowy jego i dziewczyny.

- Zawsze pakujesz się w takie misje? - zapytał Trevor medyczki. - Mildred to staram się zrozumieć, ale ty… Dobrze, że trafiłaś na względnie znające się towarzystwo. - dodał Dickson patrząc na kobietę.

-Takie misje...Co przez to rozumiesz? W Detroit nie byłam zbyt długo, nie moje klimaty, głównie przyjechałam mając nadzieję spotkać Mild, co się udało, a możliwość zarobienia dodatkowych gambli i to bez płacenia miejscowej Gildii Medyków procentu od zarobków to zdecydowanie spory atut.
Zgięła lekko rondo stetsona tak by rzucał więcej cienia na prawy policzek.
-Rozumiem, że ty z Mild i Jedem nie znacie się z wojska, czy może jednak…?

- Takie misje czyli zadania, na których nie tylko można połatać innych, ale też samemu oberwać.
- rzucił Trevor. - W takim Detroit może było i nudno od łatania poharatanych kierowców-psychopatów, ale tam nic poza smrodem ich wnętrzności Ci nie zagrażało. - Dickson się zastanowił.
- Wiele razy już chroniłem innych, ale w pewne powodzenie zwyczajnie nie wierzę. Za dużo razy widziałem auto wybuchające na minie… Jedediaha i Mildred nie poznałem w wojsku. Nie zauważyłaś, że wojskowi są jakby połknęli kij, a ja jestem pół-luzak? - uśmiechnął się dziko najemnik po czym wrócił do lustrowania otoczenia.

Nya zagryzła wargi by nie parsknąć śmiechem rewolwerowcowi w twarz. Na Złe Maszyny, on chyba uznał, że jest ona typem lekarza, co siedzi w mieście bezpiecznie w jakimś pseudo szpitaliku i składa rannych. Doprawdy urocze…
-Trevorze, uwierz mi, znam Mild na tyle długo by wiedzieć, że jak magnes przyciąga opiłki metalu, tak ona przyciąga kłopoty i to zazwyczaj dużego kalibru. Więc decydując się na te prace wzięłam pod uwagę to, że niebezpiecznie będzie na 150% a nawet więcej.
Uśmiechnęła się do mężczyzny.
-Co do wojskowych, to wierz mi, nie wszyscy są sztywni i formalni, to chyba bardziej kwestia tego, że ta dwójka roskoszniaczków pochodzi z Nowego Yorku. Przynajmniej tak to na pierwszy rzut oka wygląda.
A co w takim razie taki easy rider jak ty robi w takim miejscu i z takimi ludźmi?


- Ogólnie to skaczę to tu to tam szukając brata. - powiedział Dickson.
- A że muszę za coś żyć to wykonuję czasem jakieś mniej poważnie zlecenia. - uśmiechnął się Trevor. - Na jednym z takich poznałem Mildred, a podczas wykonywania innego skumałem się z naszym snajperem. Na szczęście dogadaliśmy się zamiast walczyć o łup… Ja kontaktowy jestem. Nie lubię niepotrzebnie rozlewanej krwi. A ty czym poza łataniem się zajmujesz? Wysadzasz coś, strzelasz z wyrzutni czy może interesujesz się elektroniką? - uśmiechnął się również.

-Żadne z powyższych. Prócz łatania ludzi, potrafię jeździć chyba wszystkim co nie jest czołgiem czy też dźwigiem rozładunkowym, znam się ciut na ludziach, no i potrafię gotować, a przynajmniej jak dotąd nikt nie umarł po zjedzeniu tego co ugotowałam.
Spojrzała na rewolwerowca z zaczepnym uśmieszkiem
-No i bardzo trudno jest mnie zmęczyć. Naprawdę.
Wzięla łyk wody z manierki.
-A ty jakie masz ukryte talenty? Szydełkujesz, zabijasz mutanty wzrokiem czy może coś innego?

- Ja prosty chłopak jestem. - skwitował najemnik. - Ukrytych talentów nie mam. Strzelam jak widziałaś, poza tym potrafię prowadzić, a i żelazem pomachać lubię. - dodał Trevor. - Moją ulubienicą jest katana chociaż i wyślizganą teleskopówką bym nie pogardził. Ciężko taką znaleźć… Mówisz, że ciężko Ciebie zmęczyć? Nie wyglądasz na zakonspirowanego androida Posterunku. - uśmiechnął się zaczepnie wojownik.

-Wystarczy dbać o kondycję jak należy, to nie zachodzi potrzeba poprawiania się metalowo- plastikowymi wspomagaczami.
Lekko się skrzywiła słysząc o broni.
-Katana...efektowna, średnio efektywna gdy nie masz za dużo miejsca i kilku przeciwników. Już ta palka wydaje się rozsądniejszym wyjściem...Chodź tak na prosty rozum lepiej nie dopuścić by ewentualny przeciwnik podszedł bliżej, prawda? Ja jeśli chodzi o mój osobisty wybór wole zwyczajnie nie dopuszczać do walki. Taki nawyk.
Zwłaszcza, gdy za ową walkę nikt nie płaci…

- Wszystko ma swoje plusy i minusy. - powiedział Dickson. - Ja też raczej nie wywołuje niepotrzebnie rozpierduchy chociaż zwykle bywa tak, że zaczyna się od innych, a ja jestem zmuszony dołączyć. Nie lubię być biernym. No… i nie boję się bliskości przeciwnika. Niektórzy w moich stronach uważają, że taki strzał z połowy kilometra to domena tchórzów i siusiumajtków. Nie żebym się z tym zgadzał, bo to pierdolenie, ale nie ma co bać się pobrudzić sobie rączek. - Trevor przerwał na moment. - Jak mam strzelać to wolę w ryj z 20 metrów. - uśmiechnął się jak psychopata.

- Czyli działasz w myśl zasady, że nie ważne czym, byleby rozwalić przeciwnika w drobny mak? W sumie to taki znak naszych czasów, prawda?

- Uwielbiam używać broni wcześniej przygotowanej do tego.
- powiedział Trevor. - Nie jestem psychopatą napierdalającym innych lampkami choinkowymi czy beczkami po zlewkach. Zwyczajnie nie mam nic przeciw stanięciu naprzeciw drugiego faceta, spojrzeniu mu w oczy, a później rozchlapaniu jego mózgu u moich stóp. Myślę, że to jest oryginalne i na swój sposób uczciwe. - dodał najemnik.

-Interesujący punkt widzenia. Można o tym długo i dokładnie rozmawiać, bo od czasu gdy ten pieprznięty toster się zbuntował zabijanie bliźnich stało sie modną rozrywką...
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 15-09-2014, 21:44   #25
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację


Jed ukrył się w wybranym przez siebie miejscu, pozostając raczej niezauważonym. "Raczej"... ponieważ na 100% pewności nie miał, choć z drugiej strony nieznajomi z ogona na drodze nie podnieśli żadnego alarmu, nie świstały kule i tym podobne, więc chyba dobrze było.

Kilku z ich grupy ruszyło na spotkanie, mając na celu wyjaśnienie całego zajścia.

Oby tylko nie skończyło się to zbyt drastycznie.

No ale chociaż Mildred łyknęła jakieś prochy, to może nie będzie zbyt krwawo...


~


Im bliżej grupy nieznajomych pojazdów, tym bardziej czuli się jak na strzelnicy, robiąc niestety właśnie za tarcze. Przekonanie to narastało wraz ze zbliżaniem się o każdy kolejny metr. Rozpoznawali już trzymane w łapach typków karabiny: Uzi, MP5, Kałach, M16... trochę tego tałatajstwa obcy mieli, wszystko zaś wycelowane w ich skromne osóbki.

Nieznajomi mężczyźni mieli na sobie mundury w większości skompletowane amatorsko, z niekompletnym oporządzeniem, nie był to więc jakiś regularny oddział. Ich przedział wiekowy również pozostawiał wiele do życzenia, zaczynając od dwóch szczylów na oko siedemnastoletnich, kończąc na sześćdziesięciolatku. Był wśród nich i żółtek, było dwóch murzynów, umundurowana kobieta... a w autach jeszcze dwie, po cywilnemu, i do tego też jakieś dzieci!

Nie no, to nie mógł być żaden ogon mający cokolwiek wspólnego z ich wyprawą?








Rozmowa, jaka wkrótce się wywiązała między obiema stronami, była jedną z tych, które zapadały w pamięć:

- Hej, coście za jedni?
- A wy??
- Pytaliśmy pierwsi!
- A nas jest więcej!
- Wyluzuj chłopcze, bo Ci dorobię drugi pępek...
- No spokojnie, spokojnie, po co te nerwy?
- Więc??
- Jedziemy sobie, a co, nie wolno?
- A gdzie jedziecie?
- Raczej nie wasza sprawa prawda? O to samo możemy pytać, a i tak nam pewnie nie powiecie!
- Za...
- Jedziemy z północy do Indianapolis, a ponoć 69-ka na południe od Battle Creek nieprzejezdna, to wszystko.
- Nie lubimy, gdy nam ktoś na ogonie siedzi, może to wywołać różne reakcje w dzisiejszych czasach...
- Rozumiem, rozumiem...


Atmosfera jakby minimalnie się rozluźniła, karabiny, strzelby i wszelkie inne tałatajstwo nie były już bezpośrednio skierowane w rozmówców. Wyglądało już niemal na pewniaka, że szulcowa grupka trafiła na zwyczajnych podróżnych, po prostu jadących akurat w tym samym kierunku.


....


Gdzieś za ich plecami rozległo się oddalone ni to buczenie, ni bzyczenie. Dokładnie z kierunku gdzie został Hummer i reszta maszyn, gdzie Nya, Smith z walizką, i pozostałe towarzystwo. Coś nadciągało z kierunku, w którym pierwotnie jechali.

I to dużo tego czegoś.

Ludziom z drugiego konwoju zadrgały z nerwów gnaty, a jeden i drugi przykleił się do lornetki.

W odległości jakiś 4 kilometrów(od miejsca spotkania z innym konwojem), na pasie autostrady biegnącym w przeciwnym kierunku, wyjechała cała zgraja motorów. Choć może zgraja to mało powiedziane, kolumna dwuśladów zdawała się nie mieć końca!.




Bikerzy zatrzymali się po chwili, i zapewne przyglądali przez swe lornetki z daleka obu zgrupowaniom pojazdów. Motory warczały na wolnych obrotach...

- Wypieprzamy!
- W tył na lewo!


Nieznajomi z drugiego konwoju mając pełne spodnie właśnie pakowali się do swoich wozów, by dać długą.

Wtedy też w kolumnie chopperów i harleyów rozległy się dzikie wrzaski, pojedyncze wystrzały, i potężny, przewalający się po okolicy ryk gazowanych maszyn.

Ruszyli z kopyta prosto na swe potencjalne ofiary...

~

- Potrzebuję gnata! - Wrzasnął Smith, przypinając walizkę znowu do swej nogi.















***
Komentarze odnośnie ilości bikerów, dokładnych odległości, czasu ich dojazdu, waszego, itd. itp. jutro... ogólnie zaś macie przesrane :P
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 22-09-2014, 19:38   #26
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję Lhianann za przyjemną współpracę...

Trevor nie bał się patrzeć w kierunku pozycji Jedediaha, bo było to z grubsza w tę samą stronę co postój ich towarzystwa. Wyglądało na to, że snajper zajął pozycję nieruchomiejąc. Dickson zastanawiał się krótko czy Smith zachowa zimną krew na widok zabawek jakimi dysponowali obcy. MP5SD6 z charakterystycznym karbowanym chwytem pod lufą, rozsuwaną kolbą i kolimatorem. Koszerny AK z wysłużonym drewnem i na zawieszeniu, które już niejedno widziało. M16A4 ze stałą kolbą, zestawem szyn, składanymi przyrządami celowniczymi i laserem. Wyglądali na poważnie uzbrojonych.


Przyglądając się baczniej zbieraninie można było wyciągnąć wniosek, że albo nie byli ogonem albo maskowali się lepiej jak tajniacy Drugiego Departamentu ze Zgniłego Jabłka w szeregach ludzi głowy Bastionu. Ich mundury były skompletowane byle jak. Jeden miał na nogach spodnie w pustynnym DDPM, a na korpusie czarną bluzę z kapturem, na której siedziała kamizelka w zieleni z licznymi kolorowymi ładownicami. Inny miał na sobie stary kombinezon lotników USArmy z chest rigiem w marpacie i kilkoma również nie dopasowanymi kolorystycznie kieszeniami i ładownicami. Z tego co widział rewolwerowiec tamten konwój stanowiło dwóch szczyli przed osiemnastką, jakiś skośnooki fagas, para czarnuchów, trójka kobiet - z czego jedna naprawdę niezła niunia - i mała gromadka dzieci. Nie. To nie mógł być ogon. Najemnik miał nadzieję, że nie będzie żałował, że zaufał Mildred...


Podczas dialogu, który się wywiązał Dickson widział rozluźniającą się z lekka atmosferę. Karabiny i pistolety maszynowe - mimo iż nadal były w rękach rozmówców - bardziej skierowane były w ziemię czy też niemal swobodnie wisiały na zawieszeniach. Trevor liczył na to, że nie będzie trzeba używać siły innej poza tą, którą Joe przekonuje swoich klientów do kupienia jego drogocennych towarów.

Trevor nie mógł uwierzyć kiedy zaalarmowany niepokojącymi dźwiękami spojrzał w kierunku, w którym mieli dalej jechać. Całe stado motocykli, a pod nimi gości w skórach, na których kurtkach zapewne widniało logo Hell Angels bądź też Dark Visions. Kiedy ekipa motocyklistów zatrzymała się patrząc w ich kierunku przez lornetki Dickson spojrzał w kierunku tamtego konwoju, który właśnie zbierał się do drogi. Chociaż zbierał to może źle powiedziane. Oni zamierzali spierdalać w panice! Widząc to naładowani testosteronem faceci na jednośladach zaczęli drzeć pyski, strzelać w powietrze i ruszać w kierunku panikującego konwoju - wprost przez pozycję Dicksona, medyczki i Smitha, który spanikowany zawołał:

- Potrzebuję gnata!

Trevor widząc zamieszanie nagle zrobił agresywny zwrot w tył. Hummer nie był zbyt zwrotnym pojazdem, ale odpowiedni kierowca potrafił jeszcze z niego co nieco wydusić. Dickson wiedział, że snajpera zgarną Ci, którzy mieli do niego bliżej. Najemnik zjechał z drogi i postanowił jechać przez bezdroża w kierunku drogi miejskiej. Z tego co wojownik widział w lusterkach większość ruszyła za Dziadkiem i Mildred, a nim zainteresowała się piątka na przystosowanych do wertepów maszynach. Jeden z tej grupy wywalił się malowniczo ryjąc zębami po piachu.

- Dopiero zaczynamy, a już takie przygody. - rzucił przez ramię do Smitha zlewając jego potrzebę posiadania broni. - Przykro mi Johny. Dałbyś rewolwer mi to właśnie bym Ci go oddał. Dałeś go Carverowi, który zapewne wystrzela Ci pestki w chwila moment. Dobrze, że chociaż bardzo dobrze strzela. - zaśmiał się najemnik.


- Charlie, Juliet, Mike tu Delta. - powiedział do radiostacji Trevor. - Niech ktoś z was zgarnie Sierre. Ja wraz z Kilo jedziemy na drogę miejską. Jaką trasę proponujecie?

- Zawsze te same problemy. - uśmiechnął się do medyczki Trevor po czym znowu powiedział do radiostacji. - Charlie, Juliet, Mike tu Delta. - powiedział do radiostacji Trevor. - Jaką trasę proponujecie?

- Delta, tu Charlie. Ja i Mike jedziemy 94. w kierunku Detroit. Może ściągniemy na siebie pościg. Zbiórka w Battle Creek. Potwierdź, że przyjąłeś. Odbiór.

- Tu Delta. Przyjąłem. - rzucił przez radio Dickson. - Juliet, tutaj Delta. - powiedział do radia ponownie Trevor. - Podaj mi dokładniejsze namiary trasy do Battle Creek. Wiem, że trzeba kierować się na północ, ale powiedz co tam masz na tej mapie.

- Juliet nie odpowiada, a zatem… - powiedział do radia Trevor. - Zatem widzimy się na umówionej pozycji, BC. Nie martwcie się o nic. Powodzenia. - Dickson wcisnął gaz do dechy patrząc na medyczkę. - Mówiłaś, że nieźle prowadzisz, tak? - zapytał najemnik.

- Tak, mówiłam. Więc jeśli wolisz zająć się ewentualną bronią strzelecką, to mogę zająć miejsce kierownicze, znaczy za kierownicą…

Cóż, nie spodziewała się, że ta praca będzie piknikiem na pustyni, ale spotkania z Hell Angels nigdy nie stanowią takich jakich człowiek by się spodziewał, a na pewno chciał takowe przeżyć. Albo i nie przeżyć.

- Od razu bronią strzelecką… - powiedział z uśmiechem Trevor. - Po prostu pójdę na tyły, a ty prowadź. Jak się zbliżą za bardzo to do nich ponapierdalam. Tutaj… - pokazał pewien czarny, nie rzucający się w oczy, guzik. - Naciśnij jak Ci powiem. Nie sądzę aby zaszła konieczność, ale… W razie czego wiesz już o czym będę mówił. - najemnik spojrzał przez ramię cały czas prowadząc. - Panie Smith zrobi Pan dla mnie miejsce i bez numerów poproszę. Dobra. Zatem realizujemy ten krótki plan. Przygotujcie się. 3, 2, 1. - Dickson się zatrzymał i wyrwał na tył samochodu robiąc kobiecie miejsce na fotelu kierowcy. - No… - powiedział kiedy był już na miejscu. - Ruszaj. Ten Hummer to nie automat jak coś dlatego pytałem czy naprawdę potrafisz prowadzić.

“Ten Hummer to nie automat”. Ha. Gdyby tak było to jego właściciele by sporo stracili w jej oczach. To tak jakby w czołgu dać instalację gazową. Niby można, ale po jaką cholerę? Prawdziwy samochód powinien mieć manualną skrzynię biegów i tyle. Kenya zwinnie wśliznęła się na fotel kierowcy, Trevor był od niej nieco wyższy, ale nie aż tak by musiała poprawiać cokolwiek z wyjątkiem lusterka wstecznego...

Dickson tymczasem przemieścił się na tyły pojazdu patrząc na ścigające go motocykle. W razie czego miał tuż obok karabin, z którego - na ich nieszczęście - potrafił zrobić użytek. Całe auto miał okryte siatką, przez którą nie przejdą rzucane przedmioty. Inaczej było z pociskami, które mogły go sięgnąć pomimo kilku wzmocnionych elementów. Na nieszczęście bikerów jechać i strzelać z klamek było o niebo trudniej niż klęczeć czy leżeć w przedziale desantowym i walić do nich z karabinu. Na taką odległość na jakiej byli obecnie najemnik nie musiał się jednak martwić. Trevor był niemal pewien, że wraz z kobietą i przesyłką uda im się zwiać.
 
Lechu jest offline  
Stary 04-10-2014, 22:02   #27
 
Wilczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Wilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputację
Jak zwykle, wszystko szło gładko, dopóki zupełnie nagle z całkiem spokojnego dnia zrobił się pieprznik. Carver w pewnym sensie podziwiał to jak szybko ich nowi przyjaciele - jednak nie ogon - pakują się w panice do wozów. Przynajmniej byli szybcy. Tylko tyle mieli - Carver podejrzewał, że nie potrafiliby odeprzeć ataku kaszlu, a co dopiero zgrai oszołomów na motorach.

Dziadek wskoczył za kierownicę Dodge'a, klnąc pod nosem. Odpalił i wrzucił bieg. Potrzebował obu rąk, żeby skierować Challengera w odpowiednią stronę - czyli za Mild, która prowadziła ich w kierunku pozycji snajperskiej Jeda. Dziadek miał przez chwilę świetny widok na resztę ich konwoju - zauważył, że Hummer z przesyłką oddala się na przełaj. Dobrze, bo zachowawczo, ale lepiej, żeby wiedzieli dokąd jadą, prawda? Wymacał na siedzeniu pasażera krótkofalówkę. Radio w Hummerze pewnie właśnie rozszczekało się kakofonią głosów reszty ekipy - chyba nawet ktoś go wywoływał, ale nie był pewien w tym hałasie. Dziadek musiał dołożyć swoje trzy centy. Ograniczył się do minimum.
-Delta, tu Charlie. Ja i Mike jedziemy 94. w kierunku Detroit. Może ściągniemy na siebie pościg. Zbiórka w Battle Creek. Potwierdź, że przyjąłeś, odbiór.
Dyskretnie odetchnął, kiedy z trzasków radia wyłowił potwierdzenie Trevora. Tak więc, kierunek Battle Creek. Zdaje się, że Land Rover Joego już zmierzał w tamtym kierunku na przełaj, podobnie jak Hummer. Niestety, Dziadek i Mild nie mogli sobie pozwolić na ten luksus. Robin nie był pewien czy zawieszenie Dodge'a by to wytrzymało - i nie zamierzał sprawdzać.

Carver odszukał wzrokiem Mild na jej maszynie. Pomachał jej wolną ręką w kierunku, z którego przyjechali. Tylko pro forma. Dziewczyna miała swój rozum. No i innej drogi i tak nie było, chyba że przez tłum ich nowych fanów. Były żołnierz wdepnął pedał gazu.

Mildred jechała obok Dodge'a. Gang motocyklowy dyszał im w kark coraz dotkliwiej. Jedyną pocieszającą kwestią było to, że jego liczba niewiele się zmniejszyła od ostatniego razu kiedy zerkała w lusterka przy rozdzielaniu się konwoju. Dziadek grzał te swoje 125, ale na więcej pewnie nie było co liczyć mimo, że trasa była w porządku. Gwiazdy już niestety nie.

Dziewczyna zerknęła w bok na Carvera. Czekała na jego decyzję. Gdyby nie była do niczego potrzebna w tej części grupy pewnie by dawno jej tam nie było. Nie byłoby też jej tam gdyby tą grupkę straceńców stanowiła chociażby jedna osoba, na której jej zależało. Utrzymując tą samą co Challenger prędkość, bezwiednie zaczęła rozpinać łańcuch na ręce i składać go w pół.

Carver wyciskał z bryki siódme poty - a tuż obok Mild wyglądała jakby jechała na wycieczkę. Myślał, że uda im się uniknąć walki, ale choć Challenger nie raz uratował mu dupsko, motocyklistom nie ucieknie. Zresztą i tak muszą jakoś spowolnić pościg, żeby nie tłukli się za nimi przez pół cholernych Stanów. Ten drugi konwój - ten który był ich “ogonem” - nie ma żadnych szans w starciu, nie z dziećmi i starcami na pokładzie. Mogą co najwyżej ich trochę spowolnić.

Dziadek spojrzał przez zakratowaną boczną szybę na jadącą obok Mildred. Widział, że rwie się do bójki, zresztą jak zawsze. Robin, zerkając co chwila w lusterko wsteczne, ostrożnie zbliżył Challengera do motocykla dziewczyny i otworzył okno.
- Zajebiemy kilku! To ich spowolni! - darł się licząc, że usłyszy go w pędzie powietrza.
Dziadek zaczął delikatnie zdejmować nogę z gazu, powoli zmniejszając dystans między nim, a motocyklistami. Starał się ustawić wóz między gangerami, a Mild - w końcu pancernych płyt nie montował dla ozdoby. Całe szczęście, że w razie potrzeby Dodge miał jeszcze trochę pary pod maską - opłacało się trochę go podrasować. Miał też małą niespodziankę dla ich nowych przyjaciół... ale żeby jej użyć, muszą być jeszcze trochę bliżej. Plan był taki, żeby trochę ich dziabnąć, a potem spieprzać. Zobaczymy czy zadziała.
 
Wilczy jest offline  
Stary 07-10-2014, 19:47   #28
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Żar pustyni dopadał ich dookoła, oplatając jak mgła w zimowe poranki. Z dwojga złego wolała już mgłę, na chłód zawsze można się ubrać, a z rozbieraniem się...
Cóż, jest ograniczona ilość rzeczy jakie możesz z siebie zdjąć, ściąganie skóry do najprzyjemniejszych nie należy...

Hummer właśnie zahamował na znak Trevora jaki przymierzał się do próby odstrzelania kilku jadących za nimi gangerów.
Korzystając z okazji Nya wyciągnęła z kieszeni spodni dwie słuchawki douszne, co ciekawe nie połączone z niczym, prócz samych siebie. Wsunęła jedną do prawego ucha pozwalając by lewa swobodnie spoczęła na kości obojczyka.
Lekko puknęła w tył tej tkwiącej w uchu.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3yg0-e5ZFqY[/MEDIA]

Zdecydowanie, ten utwór pasował idealnie. Po przygodzie na pustkowiach co jak co, ale brud będzie im towarzyszył. Chyba nie do końca o ten rodzaj nieczystość chodziło dawno już nieżyjącemu muzykowi, ale cóż, zabijanie i przyzwalanie na to tez do tych dobrych, czystych uczynków nie należało.
z czystych uczynków zaś Nya preferował czystość podczas świadczenia usług medycznych, oraz kąpiele kiedy tylko się dało. Zaś co do pozostałych rzeczy, mogłaby się spokojnie podpisać pod tekstem piosenki gdyby ktoś takowe podpisy zbierał...
Ciekawe czy jej przeciwnicy na południu też to czuli gdy próbowali ją zabić. Jak widać nieskutecznie...

Ciekawe co się jeszcze wydarzy, podskórnym, szóstym zmysłem czuła że może być bardzo gorąco i bardzo ciekawie, oraz boleśnie.
Pytanie kogo co czeka, i komu tym razem będzie sprzyjać ta słodka, niewierna suka, pani naszych dni i nocy, Fortuna.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 08-10-2014, 17:00   #29
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Handlarz przeklnął pod nosem. Mieli niezłego cela, albo ten co to ponoć ich wszystkich stworzył wyjątkowo dobrze im sprzyjał. Nie mniej wtopił się w siedzenie zmniejszając pole ostrzału.

- Ciekawe za którym razem trafię na taką odległość… - powiedział do medyczki Trevor wysiadając z hummera drzwiami desantowymi sekundę po tym jak Hummer się zatrzymał. - Proszę zostać w środku, Panie Smith. - dodał Dickson odbezpieczając karabin i celując do pierwszego z motocyklistów.

Kiedy rewolwerowiec uznał, że jest gotowy do strzału powiedział kilka razy cicho i spokojnie “Fire, fire, fire…” za którymś z tych razów pociągając za spust.

-Nie wyłaźcie. - powiedział do reszty. - Joe zajedź za Hummera. Zaraz odjeżdżamy. - dodał rewolwerowiec strzelając dalej.

Dickson zagwizdał z uśmiechem wskakując do Hummera i zabezpieczając karabin. Najwyraźniej był bardzo zadowolony z celnych strzałów. Najemnik powiedział do siedzącej za kółkiem medyczki.

-Spierdalamy przez offroad aż do celu!

Joe jak nic pruł obok hummera przez offroad. Do tego było stworzone jego cudeńko. Piękny, old school’owy Land Rover który tak wiernie mu służył przez ostatnie miesiące i z którym nie miał zamiaru się rozstawać. Uśmiechał się głupio patrząc w boczne lusterko na wybryki gangerów których motocykle nie były przystosowane do tego typu jazdy po poboczu. Teraz trzeba było mieć nerwy na wodzy. Kto tracił równowagę przegrywał. Tak w negocjacjach jak i podczas walki.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 04-01-2015 o 02:33.
Dhratlach jest offline  
Stary 15-10-2014, 23:38   #30
 
Wilczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Wilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputację
Pędzący za Dziadkiem i Mildred rozwrzeszczani bikerzy byli już dosyć blisko....góra może 30 metrów, otwarli również ogień z pistoletów i peemek. Kule świszczały wokół motocyklistki niemal z każdej strony, na szczęście dla niej, żadna nie okazała się jeszcze celną. Robin miał nieco gorzej, a właściwie to jego maszyna: mimo, iż pociski rozbijały się o płyty pancerne na tyle Challengera bez żadnej szkody dla samego wozu, po trafieniu jednak w tylną szybę, posypało się już gęsto szkłem.

- Noż, ja pier-kurwa-dolę... - mruknął Dziadek. Lubił dobrą zabawę, jak każdy inny, ale to przestawało być śmieszne. Czy Ci idioci mają pojęcie ile będzie musiał wybulić na nową szybę?! Najchętniej zebrałby gamble z ich zwłok, ale na to może nie być czasu. Carver obniżył się nieco na siedzeniu, żeby nie wpakowali mu kulki w łeb, a jedną ręką dopasował sobie lusterko wsteczne do nowej pozycji - w końcu chciał widzieć skurczybyków. Ustawił Challengera przed najbliższym gangerem i jeszcze odrobinę zwolnił - był jakieś 20 metrów przed nim - po czym gwałtownie wdepnął hamulec. Skupiony na celowaniu ganger zaliczył zderzenie z opancerzonym bagażnikiem Dodge'a i zaliczył spotkanie z asfaltem. I dobrze mu tak, może przestanie ludziom tłuc szyby. W następnym momencie Dziadek zredukował bieg i znów wcisnął gaz do dechy. Nie mógł dać się wyprzedzić i otoczyć przez motory... ale miał zamiar trochę poroztrącać ich na boki. Przy tej prędkości nawet lekkie szturchnięcie może im zafundować glebę, a Carver nie zamierzał być delikatny. Nie bez satysfakcji spojrzał w lusterko wsteczne. Na wyłączonego z gry gangera wpadło jeszcze kilku innych - za Challengerem zrobił się mały karambol, a właśnie o to chodziło.

Niestety kilku wyjątkowo zdolnych sprawnie go objechało i teraz obleźli Dziadka jak muchy gówno. Jeden z tyłu, dwaj po bokach, jednemu nawet udało się go wyprzedzić i wyraźnie chciał dobrać się do jadącej jeszcze kawałek dalej Mild - Robin widział obrzyna w jego rękach. Mimo ryku silnika Carver usłyszał huk wystrzałów. Ledwo widział drogę przed sobą, ale wyglądało na to, że Mild oberwała. Nic groźnego, bo jej motor tylko nieznacznie się zachwiał. Carverowi wydawało się, że widzi krew na jej... tyłku. Rana postrzałowa na dupie? Robin by się zaśmiał, gdyby nie był chwilowo zajęty.

Dziewczyna poczuła jak fala bólu przeszła przez jej lędźwie. Zasisnęła zęby i docisnęła Warriora. Błyskawicznie przyspieszyła do 160 km/h wyrywając się z objęć czarnego wylotu lufy obrzyna. Broń kłusownicza miała mały zasięg i ogromny rozrzut, przy prędkości, którą utrzymywała rusznikarka nie było szans na trafienie. Zostało odbić od grupy i wyciągnąć z żelaznego uchwytu bikerów Dziadka.

W międzyczasie strzały nie ustawały - ci idioci próbowali rozwalić przednie opony Challengera - całe szczęście, że Dziadek zainwestował w ich wypełnienie. Tym razem się nie powstrzymał i zarechotał pogardliwie. Spojrzał w lusterko wsteczne, upewnił się, że jeden z bikerów jest tuż za nim i wcisnął niepozorny przycisk pod prędkościomierzem. W tym momencie otworzyła się klapa bagażnika z niespodzianką - kubłem białej farby na prostym mechanizmie sprężynowym...

Mildred wyrwała do przodu na ryczącej maszynie, zostawiając w tyle Dziadka w swojej bryce i całe stado bikerów… wyminęła nawet ten dopiero co poznany konwój w całości, kątem oka widząc zdziwione gęby jadących tam osóbek. Pruła ile się dało prosto przed siebie, by w końcu w odpowiednim momencie spokojnie przyhamować, i odwrócić się z motorem w stronę nadjeżdżających. Sięgnęła po karabin…

Dziadek w tym czasie uwijał się z osaczającymi go typkami. Bikera po lewej, z peemką w łapie, staranował Challengerem, posyłając go w ekspresowym tempie w offroad, co zakończyło się dla kolesia wywrotką wśród kupy kurzu. Następnie zaś Robin wystrzelił kubłem farby wprost z bagażnika Dodga, co miało jednak marne efekty. Zamiast jednego z goniących trafić prosto w ryj, wiaderko przeleciało między motorami, rozbijając się o asfalt i tyle… Brodaty biker po prawej wystrzelił zaś do Dziadka z pistoletu - na szczęście niecelnie. Kula co prawda wpadła przez okno do kabiny, i gdzieś w niej zapewne utknęła, samemu Robinowi nie stało się jednak nic. Tyle tylko, że teraz jego wkurwienie sięgało zenitu.

Ledwie kilka sekund później, Dziadek pozbył się kolejnego delikwenta, tym razem taranując frajera po prawej, i ten również nażarł się ziemi przy wywrotce… Biker przed Dodgem z kolei, zaczął cudować z obrzynem w dłoni, chcąc w jakiś sposób strzelić Robinowi prosto w przednią szybę. Zwolnił jednak przy tym, co było naprawdę karygodnym błędem. Dziadek wycisnął siódme poty ze swej maszyny i przywalił w bikera przed sobą. Maszyną kolesia z Hells Angells zarzuciło z lewej na prawą chyba ze trzy razy, po czym… wyłożył się prosto pod Dodga! Ledwie może sekundę był szorowany (przy okazji wrzeszcząc) wraz z motorem przed autem, po czym jak nie łupnęło, wóz podskoczył w górę, a typka wraz z maszyną przemieliło pod Challengerem… wątpliwe by to przeżył.

Mild przytknęła policzek do kolby Galila, celując w nadjeżdżających… pierwszy jednak był “ten inny” konwój. W oczach zbliżających się osób widać było przerażenie, myśleli chyba bowiem, że ona będzie strzelać do nich. Wyraźnie dodali gazu, mając pewnie pełne gacie… Mildred zaś odchyliła nieco lufę w bok, dając im do zrozumienia, że nie są celem. Przemknęli więc obok niej na pełnym gazie… nie wszyscy. Pierwszy wóz, jeden motor, drugi, gazik… ostatnia bryka skierowała się prosto na nią. Kierowca najwyraźniej był tak przerażony mylnym faktem ostrzału, że postanowił ją staranować.
Nie miała innego wyjścia. Posłała krótką serię 3 pocisków prosto w prowadzącego, zdając sobie sprawę, iż jego pomyłka oznacza praktycznie śmierć wszystkich pasażerów owej bryki. Ostrzelanym wozem zarzuciło, skręcił mocno w lewo, wpadł na offroad, wzbiły się tumany kurzu, w końcu przypierdzielił w jakieś wgłębienie.

W tym momencie pojawił się Dziadek, za nim zaś bikerzy. Mild rozpoczęła zaś ostrzał tych ostatnich, waląc już bez litości. Hells Angells rozpierzchli się na boki niczym jakieś spłoszone stado ptaków. Przewracały się motory, zgrzytało, brzdękało metalem, kupa kurzu, totalna zadyma… około tuzin bikerów wyłożył się na całego, reszta zaś dała mocno po hamulcach. Kto był w stanie, i miał choć kroplę oleju w głowie, schował się za własną, leżącą maszyną, po czym zaczęto już regularny ostrzał.

Challenger z rykiem przejechał obok niej, sama Mildred zaś z kulami świszczącymi blisko niej, spojrzała dziwnym wzrokiem na auto z drugiego konwoju, które ledwie za 2 sekundy dopadną bikerzy… Z piskiem opon nawróciła motorem i dała długą za Dziadkiem.

Carver odetchnął lekko widząc, że rudzielec już jedzie. Przez moment myślał, że dziewczyna może rzucić się na pozostałych gangerów z czystej żądzy mordu. Nie obyło się niestety bez przypadkowych ofiar... ale przecież od lat w całych Stanach trwa wojna, prawda? Głupi ludzie giną na każdym kroku. Dziadek porzucił te myśli i skupił się na prowadzeniu. Kierunek: Battle Creek.
 

Ostatnio edytowane przez Wilczy : 16-10-2014 o 09:41.
Wilczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172