Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2014, 14:46   #23
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Trevor zdawał się być skupionym na prowadzeniu. Mało kto by skojarzył, że za tą maską może kryć się coś więcej. Snajper jednak pracował z nim od dawna i wiedział, że rewolwerowiec bardzo dobrze prowadzi. Nie musiał się na tym specjalnie skupiać. Dickson o czymś myślał. W końcu przerwał ciszę panującą w pojeździe.

- Dlaczego to zrobiłeś, Jed? - zapytał prosto z mostu jak to miał w zwyczaju. - Jesteś pieprzonym zawodowcem. Zawsze byłeś opanowany, cierpliwy. Co się stało? - Dickson starał się zrozumieć.

- Zrobiłem, co? - snajper wiedział o co chodzi Dicksonowi, ale chciał się chwilę z nim podroczyć.

- Zabiłeś Thomasa Veila. - powiedział spokojnie Dickson mimo iż wiedział, że Smith doskonale wie o czym mówił. - To nie wyglądało na sytuację, w której on by Ci miał zrobić krzywdę. Profesjonalista jak ty to wie, bo o wiele mniejszy jak ja zobaczył to aż z pierdolonego parkietu.

- Nie było Cię tam Trev. Powiedziałem mu, że przeszkadza i ma spadać bo chciałem porozmawiać. On wyciągnął broń. Strzelił w moją butelkę. Widziałeś to? Zrobiłbyś coś podobnego w barze?

- Nie. Ja bym tego nie zrobił. - powiedział Dickson po chwili zastanowienia. - Jednak znam Ciebie i wiem, że za to byś nikogo nie zabił. No i pewnie powiedziałeś to w sposób, który nie jednego zmusiłby aby prewencyjnie skuć Ci pysk. Już trochę Ciebie znam Jedediah. Znałem też Veila i bardzo szanowałem. To był porządny gość, który nie obruszyłby się o byle co…

- O byle co? Chyba jednak nie znałeś go tak dobrze jak Ci się wydaje, mnie chyba zresztą też. Ja bym mu nawet puścił płazem ten strzał w butelkę, wyciągnąłem broń i ostrzegłem kowboja, żeby schował gnata. Mogłem od razu otworzyć ogień… wiesz o tym.

- Wiem o tym, że on był równie rozsądny, bo jak trafił w butelkę mógłby trafić i w Ciebie zamiast się bawić. - rzucił Trevor prowadząc dalej. - Może nie znam Ciebie tak dobrze. Przez wiele miesięcy uważałem Ciebie za naprawdę opanowanego profesjonalistę. Przyznaj, że puściły Ci nerwy jak dzieciakowi, Jed.

- Strzelanie do butelki którą trzymam w rękach, obieram jako atak na swoją osobę. Nie znałem go dobrze, skąd mogłem wiedzieć, że tak dobrze strzela, czy po prostu chybił? Został ostrzeżony, mógł schować broń do kabury i po prostu spadać. Proste? Drugi raz też on strzelił pierwszy. Gdyby mi puściły nerwy jak dzieciakowi, nie pociągnąłby drugi raz za spust. Zwyczajnie bym wyciągnął broń z kabury i strzelił. Nie bawiłbym się w ostrzeganie. Zresztą, jak chcesz tak o tym myśleć twoja sprawa - zauważalnie wzruszył ramionami i rozparł się wygodniej w fotelu, nie musiał mu nic udowadniać i tłumaczyć. - Zachowanie Veila było bardzo podobne do twojego, gdy popisywałeś się przed człowiekiem Schultza. Niezłe zagranie pod publiczkę, której chciałeś zaimponować Mild czy jej kuzynce? - uśmiechnął się kącikami ust, nie odrywając wzroku od horyzontu przed nimi.

- W sumie to podejrzewałem, że tak zagrasz. - powiedział Dickson. - Przyznawanie się do błędów nigdy nie było twoją mocną stroną. I miałeś cholerne szczęście, że ktoś taki jak Veil chybił. Bez urazy, ale strzelał o niebo lepiej od Ciebie i Mildred. - Trevor się zastanowił. - W sumie to chciałem zrobić wrażenie na Tobie, ale Mild też pewnie widziała. - zaśmiał się. - Co was łączy, Jed?

- Już nic… - snajper najwyraźniej nie miał ochoty na tę rozmowę.

- Serio? - zapytał Dickson. - Jed nie rób miny jakbyś kopa w jaja dostał. Pogadajmy jak dorośli i powiedz to prosto z mostu. - najemnik się zastanowił. - Lubię Cię, dobrze nam się współpracuje, a zatem oczywistym jest, że nie chciałbym wchodzić Tobie w paradę. To jak? Nic mi nie powiesz? Nie chce między nami kwasów, Jedediah.

- Byliśmy kiedyś razem, dość długo, było ostro i gwałtownie. Mieszaliśmy służbę z przyjemnością i na odwrót. Potem… - chrząknął - … w cywilu, wszystko się zjebało. Ja powiedziałem za dużo, ona trzasnęła drzwiami i dopiero teraz ją pierwszy raz widziałem. - Pokręcił zrezygnowany głową: - Słyszałem, że ma odpały, ale teraz… to tak jakbym jej w ogóle nie znał. Po części to też moja wina… - nie patrzył na Dicksona tylko na smętny krajobraz przemieszczający się za zakurzoną szybą.

- Myślę, że ona nadal coś do Ciebie czuje... - powiedział Trevor. - Na pewno osoba obojętna nie unikałaby tematu Twojej osoby. Nie wiem czy to uczucie jest pozytywne czy też nie. Znasz kobiety. Ciężko je rozgryźć. Tak jak powiedziałem ja Tobie w paradę wchodził nie będę.

- Rób co chcesz stary. To już nie ta sama laska, którą znałem. Zupełnie jej odbiło, jak tak na nią patrzę, to widzę tylko niepotrzebne ryzykanctwo i brawurę, nie będę widzem czy statystą w tym jej przedstawieniu. Możesz to uznać za radę, bądź nie. Twoja sprawa, ale wierz mi, że Ty też nie chcesz.

- Spójrz na to z innej strony, Jed. - odpowiedział Trevor patrząc przez chwilę na snajpera. - Nie możesz być dla niej zbyt surowy. Wiele przeszła, a to tylko kobieta. Mów co chcesz, ale to nie to samo co ty czy ja. Nie to samo.

- Może… nie wiem… a kto w tych popapranych czasach ma lekko?

- Nikt nie ma lekko, ale z drugiej strony kto z nas jest normalny, Jed? - uśmiechnął się Dickson. - No. Poza mną oczywiście.

- Taa Prawdziwy okaz normalności, prosto z puli genetycznej wujka M. - zaśmiał się Jed, kończąc konwersację. Wiedział, że ta rozmowa musiała się odbyć. Cieszył się, że ma ją już za sobą.

*****


- Ja pierdole! - wykrzywił twarz Dickson. - Zróbmy tak… - zaśmiał się. - Ty. - pokazał na Mildred palcem. - I ty. - pokazał na Jeda palcem. - Wsiadacie do Hummera i jedziemy do tego pierdolonego mechanika. Ja. - pokazał na siebie. - Uwaga! Wsiadam na to. - pokazał Warriora. - I jadę za wami. Wyjaśnijcie sobie wszystko tylko bez scen, bo ja jadę za wami. Nie chce was rozjechać. - Dickson się zastanowił. - Co ty na to, kurwa? - zapytał się patrząc na snajpera i rudą.

- Której części mojej wypowiedzi o nie rozdzielaniu konwoju nie słyszałeś? -snajper chciał się upewnić, czy sens jego wypowiedzi wcześniejszej dotarł do Dicksona.

- A kto mówił o rozdzielaniu się. - powiedział Trevor patrząc na Jeda. - Jadę z wami, ze wszystkimi. Chce po prostu abyście doszli ze swoją znajomością do ładu, bo zwyczajnie mam dość pracy w takiej atmosferze. W CV, tak wiem co to było, nie miałbym wpisane “zdolny do pracy pod silnym stresem”. To jak? Dogadacie się czy nie?

- Ja nie mam problemu z wykonaniem prostego rozkazu, Trev i skończ ten temat. Nie mam na niego czasu ani ochoty teraz. Czy moja poprzednia propozycja wydała Ci się dziwna? Moim zdaniem miałem dobry pomysł, ale kurwa milejdi nie może raz zdjąć nogi z gazu? Ja nie mam problemu, Dickson. Jedziemy czy nie? - Jedowi nie podobał się pomysł Treva.

- No i na chuj ją, Smith, prowokujesz? - zapytał się najemnik. - Dobrze wiesz, że relacje między członkami eskapady, szczególnie takie jak wasze, rozpraszają. - dodał Trevor. - Nie chce abyście rozkojarzeni zaraz zmarli na ołowicę. - Dickson pokiwał głową z zażenowaniem. - Jedź za nami Mild, proszę Cię. Jak Ci się motocykl rozjebie będziesz jakoś osłonięta, a tak… Sama wiesz co może się na zwiadzie stać. O tym już mówiłaś.

Teraz Jed pokiwał głową: - Nie rozumiesz? Ona tego właśnie chce, żebyś ją prosił. Ktoś tu zapomniał, że to nie zabawa, tylko zadanie do wykonania, moje relacje z nią nie mają tu nic do rzeczy. Zachowam się profesjonalnie, nie mam problemów z podporządkowaniem się zadaniom. Wiec swoje zażenowanie, Trev, wsadź se w dupę - odpowiedział z uśmiechem. - Chcesz się jej prosić, twoja sprawa. Każdy z nas ma tu robotę do zrobienia. I tyle. Nie trzeba prosić. - dla żołnierza wszystko było proste. Nie miał zamiaru więcej nad tym dyskutować, miał już dość dziecinady w wykonaniu Mild, nie mógł pozwolić by inni ulegli jej destrukcyjnemu wpływowi. Miał wrażenie, że od wyjazdu z Detroit, Trev co raz częściej myślał fiutem niż głową. I to pomimo rozmowy jaką odbyli wcześniej podczas jazdy.

- Spieprzaj Jed. Przez pięć lat miałeś dość czasu żeby poprosić. - Mild słuchając wymiany zdań, zajmowała się szukaniem w jukach sprzętu, który należałoby przełożyć do któregoś wozu żeby się nie zniszczył. Była skłonna zgodzić się na propozycję Trevora, ale walenie głową w mur lepiej wychodziło jej na żywo niż metaforycznie.

Jed nie tracił więcej czasu. Wskoczył na dach Hummera i przyglądał się nieznajomej ekipie za nimi.

*****


Jed zabrał ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Plecak zostawił w Hummerze, licząc że Trevor się zaopiekuje jego gamblami podczas jego nieobecności. Skierował się najpier w bok od asfaltowej nitki autostrady, starając się wykorzystywać osłony terenowe. Nie było tego dużo, ale krzewy i skarłowaciałe drzewa, plus jego pustynny kamuflaż powinny dać mu czas, by dotrzeć w pobliże wzgórza. Kiedy już wzniesienie zasłoniło go przed wzrokiem tamtych. ruszył szybciej, chcąc dostać się do jego podstawy. Słońce prażyło niemiłosiernie, ale było po jego stronie. To znaczy za plecami, czyli będzie utrudniało tamtym wypatrzenie go.

Przystanął na chwilę, zdjął karabin z pleców i położył się na wysuszonym gruncie. Miał do pokonania jakieś kilkanaście metrów. Wybebeszony i przewrócony na dach wrak półcieżarówki stanowił całkiem niezłą miejscówkę. Czołgał się powoli, badając teren przed sobą, starając się nie wzbijać kurzu. Uważał też, by nie spłoszyć ewentualnych ptaków, które mogły się kryć w kolczastych, karłowatych krzewach. Na szczęście drzwi były wyrwane. Paka półcieżarówki już prawie ciała była rozwalona, wokół leżały płaty blachy i izolacji, kiedyś widocznie robiła za samochód chłodnię. Rozłożył karabin, tak, by nie wychylać się z bronią do przodu. Z głębi wraku, był trudniejszy do wypatrzenia. Przykrył głową obszernym kapturem bluzy, własnego projektu. Dzięki temu, kształt głowy stawał się nieregularną bryłą. Ze szkolenia i doświadczenia wiedział, że ludzkie oko najwrażliwsze jest na regularne kształty i wzory.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline