Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2014, 22:51   #24
Lhianann
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Cóż, stare powiedzenie mówi, że nieszczęścia chodzą parami, ale najwyraźniej te jaki im towarzyszyły były w związkach wybitnie poligamicznych.
Najpierw jakiś debil, bo inaczej nie da się określić osoby ostrzeliwujący opancerzony konwój z broni o niewielkim kalibrze, zechciał porysować lakier ich pojazdów, potem motocykl Mild zaczął szwankować oraz w ramach wisienki na czubku dorobili się ogona.
Może jeszcze kosmici, bądź Juggernaut pomalowany różowym brokatem?

Jednym uchem przysłuchiwała się pogwarkom towarzyszy, generalnie przypominało jej to walki kogutów, by pokazać kto jest tym ważniejszym i z większymi jajami. Cóż, powinni nauczyć się w końcu że wielkość ma znaczenie w przypadku kalibru, zębów zmutowanego aligatora oraz zapłaty za usługi. Reszta jest średnio znacząca.
Ale chyba nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawy. Jak na jej oko przodował w tym Jed, były Mild. Jeśli tak samo dużo wybuchów było pomiędzy nimi podczas ich związku, to niech bogom dzięki będą, że nie wysadzili przy okazji kłótni o zupę połowy Nowego Yorku.
Odchyliła lekko głowę do tyłu, oparła się mocniej o koło hummera i przypomniała sobie jedyną dotąd wymianę zdań z Panem “Mam większego” tuż przed wyjazdem od Szulców.

***Garaż Szulców***

Tankowanie, targowanie się o każdy dodatkowy galon, głupie żarciki, durne spojrzenia. Smród spalin z diesla, benzyniaków i wszystkożerów, odór zjełczałego oleju i potu.
W sumie nic nowego, to Deroit. Nya oparła się o kratownice obdzielającą od siebie garażowe boksy, obserwując to przedstawienie.

Jed do tej pory był milczący. Nie bardzo kwapił się do rozmowy w gabinecie przedstawiciela Schultzów, cała ta wyprawa śmierdziała mu na kilometr, odwrotnie proporcjonalnie do tego jak nie śmierdziały mu gamble za robotę. Dlatego też na górze pozostał bierny. Obserwował znajomą Mild już od dłuższej chwili, domyślił się, że będzie w zastępstwie medyka który zrezygnował, albo Veila, który też zrezygnował… z życia.
Podszedł do stojącej na uboczu kobiety.

- Przyjechałaś z Mild? - bardziej stwierdził, niż zapytał.

Nya z namysłem spojrzała na mężczyznę. Coś jej świtało względem tego typa, ale nie była na sto procent pewna.
-Nie, nie przyjechałam z Mild. A ty?

- Wydawało mi, że się znacie i to dość dobrze. Z obserwacji, że tak powiem
- próbował zażartować - wywnioskowałem.

-Co do mojej znajomości z Mild, to i owszem , znamy się całkiem dobrze. Ale zwyczajnie nie przepadam za jej wariackim stylem jazdy, więc zabrałam się z Joe.
Bawiła się z najlepsze, lubiła ludzi którzy zakładając sobie jedno konkretne założenie nie dopuszczają innych.

- Ja też nie przepadam za jednośladami, ot zwyczajnie nie mam zaufania, bez względu na umiejętności kierowcy. Skąd jesteś?

-Z daleka. A może w końcu byś się przedstawił, skoro mnie tak inwigilujesz zawzięcie?
Uśmiechnęła się do niego nieco kpiąco.

- Rzeczywiście, gdzie moje maniery - odpowiedział równie kpiącym uśmiechem - Jedediah - wyciągnął rękę do kobiety - Smith, nie nie jestem spokrewiony z naszym kolegą w gustownym garniturku - zażartował.

Brunetka krótko uścisnęła podaną dłoń.
-Jestem Kenya, ale to już pewnie wiesz. Jedediah, a mówią na ciebie Jed, tak? Nya lekko zmarszczyła brwi.
- Tak, jest krócej i prościej.

-Więc jeśli nie jest to ostatnimi czasy najczęściej nadawane imię w resztkach Stanów, to ani chybi jesteś byłym Mild, prawda? Interesujjące…
- A no jestem - przyznał. - Co jest interesujące? To, że mówią na mnie Jed, czy to że jestem byłym?

-To,że pracujecie razem. Mało kto to potrafi, zwłaszcza przy takich rodzajach pracy. Ale Mild to Mild, przewidzieć ją , to jak spróbować przewidzieć huragan, bo wiatr to zdecydowanie za mało.
- Nie wiem czego bardziej się nie spodziewałem. Jej tutaj, czy tego co się z nia stało
- odpowiedział głucho.

-Cokolwiek masz na myśli, powiem ci jedno. Mild to twarda sztuka, która radzi sobie z życiem jak umie. A to, że została tak a nie inaczej przez owe życie ukształtowana, to już niestety sprawa nie do zmiany. Rozumiem, że skoro ty jesteś tym Jedem, to będziesz zajmować się zdejmowaniem nam z głów potencjalnych problemów zanim się do nas zbliżą, tak?
Celowo nieco zmieniła temat, widać było, że w tym mężczyźnie ślady po Mild są nadal bardzo wyraźne.

- Prawdopodobnie tak, taki jest plan. Zobaczymy jak będzie. Ty jak rozumiem będziesz nas zszywać?
-Jeśli zajdzie taka potrzeba to tak. Mam nadzieję, że może jednak moje usługi nie będą potrzebne. Sporo pojazdów. Jak rozumiem, macie jakiegoś mechanika na pokładzie?

- Szczerze powiedziawszy nie wiem, koło zmienić umiem, ale zbyt dobrze się na tym nie znam. Podejrzewam Doberuska o trochę takich umiejętności, ale mogę się mylić. Będziesz z nim jechać?

Brunetka z zamyśleniem spojrzała na pojazdy stojące w garażu.
-Jeszcze nie wiem z kim będę jechać, chodź na pewno nie z Mildred.
Nieco dziwi mnie to, że tu w Detroit nie zatrudniliście żadnego mechanika. chyba nigdzie indziej nie można ich aż tylu znaleźć i to na dodatek takich którzy specjalizują się w naprawianiu pojazdów
.

Jed wzruszył ramionami.
- Nie ja planuję tę eskapadę, bez mechanika faktycznie może być ciężko, ale to już Doberuska działka, żeby wszystko zagrało jak należy. Jestem od strzelania i analizy taktycznej, nie od kwatermistrzostwa. Joe ze swoją gadką jest wkurwiajacy strasznie, ale sprzeda kit pewnie nawet “smobreros”, więc powinniśmy dać jakoś radę.
-Mam tez taką nadzieję, chodź wolałabym nie utkwić na środku pustkowi z niedziałającą chłodnicą czy pęknięta miską olejową bez mechanika.

Ponownie się uśmiechnęła i rzekła .
-A jeśli Joe ma zapędy by handlować z mutantami, to być może będziemy przejeżdżać blisko Sant Louis, może będzie mieć okazję...
- Kto to wie. Sam jestem ciekaw jaką trasę wyznaczą, osobiście nie posłuchałbym Ambasadora i puścił się przez Sprinegfield, dopiero na wysokości Chicago odbijając na południe, żeby trzymać się z daleka od Frontu.

-Wierze, że zaplanujecie drogę tak by wszystko się udało. Na planowaniu tras przejazdu znam się tak jak na elektromechanice, czyli średnio szczególnie.

Brunetka zaśmiała się cicho.
-Jeśli będziesz mieć jeszcze jakieś pytania względem mej osoby, bądź mych możliwości, to zapraszam. Teraz już chyba czas się zbierać, nie uważasz?


***Pustkowia, tu i teraz***



O, chyba skończyli się kłócić, hurrey!

Może teraz gorącogłowi wymyślą co zrobić z owym ogonem, który nikomu się nie podobał.
W sumie nic dziwnego, bo jeśli nie jesteś mutasem, lub laseczką w stroju króliczka z pseudo puszkiem nad tyłkiem to ogon nie jest tym o czym marzysz.

Niebywałe, nikt do nikogo nie strzelał, nie groził i nie wyzywał, a jakiś plan powstał. Może jest dla nich jeszcze nadzieja…
Kątem oka złowiła Mild zażywająca proszki z niewielkiego woreczka. Jej kuzynka nie była ćpunem, towar był zbyt biały na Tornado, więc diamenty przeciwko orzechom że to leki na jej przemiłe choróbsko. Z lekkim westchnienim odepchnęła się od samochodu i kilkoma długimi krokami podeszła do krewniaczki.

-Jeśli ten badziew jaki bierzesz ma ci starczyć na dłużej, i być skuteczniejszy, to radzę rozpuścić to w wodzie. Łatwiej będzie ci to tez dawkować.No i korzystaj z rad za darmo, dopóki są…
- Jasne, łap.
- rzuciła kuzynce dilerkę. Udawanie, że jest się specem w każdym temacie kończyło się nawet szybciej niż myśl by tego próbować.
-Laska, jeszcze woda. Chyba nie chcesz bym ci to rozpuszczała w tym. Pomachała kuzynce płaską flaszką z jakiej wcześniej pila.
- Oj… zależy ile to ma procent. - Szybko z czarnej torby wepchniętej byle jak do juków przy maszynie wyciągnęła butelkę z wodą - słodki prezent od Shultzów i podała lekarce.
-Procent? Za mało, zdecydowanie, ale nie można w życiu mieć wszystkiego.
Sprawnie zmieszała odpowiednią ilość wody na porcje leków i oddała kuzynce.
-Teraz powinno być lepiej.
- To się okaże
- rusznikarka uśmiechnęła się szeroko patrząc na ich przesyłkę i kiwając głową w stronę nowoprzybyłych. Jedna nerwica swoją drogą, druga swoją. Niepanowanie nad emocjami jako wynik głębokiego PTSD był widoczny w każdej podejmowanej przez kobietę akcji, zaś szaleństwo bostońskie, które mogło się skończyć morderstwem w afekcie, było przypadłością, o której wiedziało nie wielu.

Jeszcze chwila zamieszania i Mild wraz z Joem i Carverem ruszyli w stronę ogona, a Jed przygotowywał się do stopienia się z podłożem.
Została przy samochodzie wraz z Panem Walizką i Trevorem.
Szulcowy dodatek do ich wyprawy został poproszony przez rewolwerowca o pozostanie w samochodzie.
Dickson stanął przy drzwiach kierowcy zostając - przynajmniej iluzorycznie - sam na sam z kuzynką rudej. Jedynie Trevor i Jed wiedzieli jak szczelne są drzwi i szyby ich pojazdu. Rewolwerowiec zatem idealnie potrafił dostosować siłę głosu aby Smith wyłapywał z ledwością jedynie strzępki rozmowy jego i dziewczyny.

- Zawsze pakujesz się w takie misje? - zapytał Trevor medyczki. - Mildred to staram się zrozumieć, ale ty… Dobrze, że trafiłaś na względnie znające się towarzystwo. - dodał Dickson patrząc na kobietę.

-Takie misje...Co przez to rozumiesz? W Detroit nie byłam zbyt długo, nie moje klimaty, głównie przyjechałam mając nadzieję spotkać Mild, co się udało, a możliwość zarobienia dodatkowych gambli i to bez płacenia miejscowej Gildii Medyków procentu od zarobków to zdecydowanie spory atut.
Zgięła lekko rondo stetsona tak by rzucał więcej cienia na prawy policzek.
-Rozumiem, że ty z Mild i Jedem nie znacie się z wojska, czy może jednak…?

- Takie misje czyli zadania, na których nie tylko można połatać innych, ale też samemu oberwać.
- rzucił Trevor. - W takim Detroit może było i nudno od łatania poharatanych kierowców-psychopatów, ale tam nic poza smrodem ich wnętrzności Ci nie zagrażało. - Dickson się zastanowił.
- Wiele razy już chroniłem innych, ale w pewne powodzenie zwyczajnie nie wierzę. Za dużo razy widziałem auto wybuchające na minie… Jedediaha i Mildred nie poznałem w wojsku. Nie zauważyłaś, że wojskowi są jakby połknęli kij, a ja jestem pół-luzak? - uśmiechnął się dziko najemnik po czym wrócił do lustrowania otoczenia.

Nya zagryzła wargi by nie parsknąć śmiechem rewolwerowcowi w twarz. Na Złe Maszyny, on chyba uznał, że jest ona typem lekarza, co siedzi w mieście bezpiecznie w jakimś pseudo szpitaliku i składa rannych. Doprawdy urocze…
-Trevorze, uwierz mi, znam Mild na tyle długo by wiedzieć, że jak magnes przyciąga opiłki metalu, tak ona przyciąga kłopoty i to zazwyczaj dużego kalibru. Więc decydując się na te prace wzięłam pod uwagę to, że niebezpiecznie będzie na 150% a nawet więcej.
Uśmiechnęła się do mężczyzny.
-Co do wojskowych, to wierz mi, nie wszyscy są sztywni i formalni, to chyba bardziej kwestia tego, że ta dwójka roskoszniaczków pochodzi z Nowego Yorku. Przynajmniej tak to na pierwszy rzut oka wygląda.
A co w takim razie taki easy rider jak ty robi w takim miejscu i z takimi ludźmi?


- Ogólnie to skaczę to tu to tam szukając brata. - powiedział Dickson.
- A że muszę za coś żyć to wykonuję czasem jakieś mniej poważnie zlecenia. - uśmiechnął się Trevor. - Na jednym z takich poznałem Mildred, a podczas wykonywania innego skumałem się z naszym snajperem. Na szczęście dogadaliśmy się zamiast walczyć o łup… Ja kontaktowy jestem. Nie lubię niepotrzebnie rozlewanej krwi. A ty czym poza łataniem się zajmujesz? Wysadzasz coś, strzelasz z wyrzutni czy może interesujesz się elektroniką? - uśmiechnął się również.

-Żadne z powyższych. Prócz łatania ludzi, potrafię jeździć chyba wszystkim co nie jest czołgiem czy też dźwigiem rozładunkowym, znam się ciut na ludziach, no i potrafię gotować, a przynajmniej jak dotąd nikt nie umarł po zjedzeniu tego co ugotowałam.
Spojrzała na rewolwerowca z zaczepnym uśmieszkiem
-No i bardzo trudno jest mnie zmęczyć. Naprawdę.
Wzięla łyk wody z manierki.
-A ty jakie masz ukryte talenty? Szydełkujesz, zabijasz mutanty wzrokiem czy może coś innego?

- Ja prosty chłopak jestem. - skwitował najemnik. - Ukrytych talentów nie mam. Strzelam jak widziałaś, poza tym potrafię prowadzić, a i żelazem pomachać lubię. - dodał Trevor. - Moją ulubienicą jest katana chociaż i wyślizganą teleskopówką bym nie pogardził. Ciężko taką znaleźć… Mówisz, że ciężko Ciebie zmęczyć? Nie wyglądasz na zakonspirowanego androida Posterunku. - uśmiechnął się zaczepnie wojownik.

-Wystarczy dbać o kondycję jak należy, to nie zachodzi potrzeba poprawiania się metalowo- plastikowymi wspomagaczami.
Lekko się skrzywiła słysząc o broni.
-Katana...efektowna, średnio efektywna gdy nie masz za dużo miejsca i kilku przeciwników. Już ta palka wydaje się rozsądniejszym wyjściem...Chodź tak na prosty rozum lepiej nie dopuścić by ewentualny przeciwnik podszedł bliżej, prawda? Ja jeśli chodzi o mój osobisty wybór wole zwyczajnie nie dopuszczać do walki. Taki nawyk.
Zwłaszcza, gdy za ową walkę nikt nie płaci…

- Wszystko ma swoje plusy i minusy. - powiedział Dickson. - Ja też raczej nie wywołuje niepotrzebnie rozpierduchy chociaż zwykle bywa tak, że zaczyna się od innych, a ja jestem zmuszony dołączyć. Nie lubię być biernym. No… i nie boję się bliskości przeciwnika. Niektórzy w moich stronach uważają, że taki strzał z połowy kilometra to domena tchórzów i siusiumajtków. Nie żebym się z tym zgadzał, bo to pierdolenie, ale nie ma co bać się pobrudzić sobie rączek. - Trevor przerwał na moment. - Jak mam strzelać to wolę w ryj z 20 metrów. - uśmiechnął się jak psychopata.

- Czyli działasz w myśl zasady, że nie ważne czym, byleby rozwalić przeciwnika w drobny mak? W sumie to taki znak naszych czasów, prawda?

- Uwielbiam używać broni wcześniej przygotowanej do tego.
- powiedział Trevor. - Nie jestem psychopatą napierdalającym innych lampkami choinkowymi czy beczkami po zlewkach. Zwyczajnie nie mam nic przeciw stanięciu naprzeciw drugiego faceta, spojrzeniu mu w oczy, a później rozchlapaniu jego mózgu u moich stóp. Myślę, że to jest oryginalne i na swój sposób uczciwe. - dodał najemnik.

-Interesujący punkt widzenia. Można o tym długo i dokładnie rozmawiać, bo od czasu gdy ten pieprznięty toster się zbuntował zabijanie bliźnich stało sie modną rozrywką...
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline