Poczucie zagrożenia i niepewność, co może się za chwilę zdarzyć była nader uciążliwa dla obu mężczyzn. Zdali sobie z tego doskonale sprawę, gdy wyszli na zatłoczone ulice Nowego Jorku. Codzienny do tej pory widok niemal ich przeraził. Gnający przed siebie ludzie, którzy wyglądali jakby byli w transie, niekończące się sznury samochodów i znerwicowani kierowcy bębniący palcami w kierownice i stalowoszare niebo wprost ich przygnębiały i budziły podświadomy lęk. To, co się im przydarzyło sprawiło, że zupełnie inaczej spoglądali na zwykła codzienność.
Gdy jechali do skrytki O'Braina, Cooper zdał sobie sprawę, że obaj nieuchronnie zmierzają w paszczę szaleńca. Te kilkanaście minut jakie spędził w samochodzie pozwoliło mu na chwilę spojrzeć na wszystko z dalszej perspektywy. Bełkotliwa popowa muzyka leciała z radia tworząc surrealistyczne tło dla jego rozważań.
Cooper zdawał sobie sprawę, że posuwa się do czego co jeszcze kilka dni temu uznałby nie tylko z szalone, ale i sprzeczne z jego zasadami.
Teraz gdy wraz z byłym gliną jechał po broń uświadomił sobie, że przecież nikt nie uwierzy w ich historyjkę. To, co się wydarzyło było...
No właśnie? Czym było?
Szaleństwem w czystej formie.
Cooper spojrzał na siedzącego po jego prawej stronie gliniarza. Zaciśnięte wargi, napięta szczęka i surowe spojrzenie O'Braina jasno mówiły, że nie zawaha się on zabić każdego kogo uzna za choćby zamieszanego w sprawę zaginięcia jego córki.
Cooper przekroczył pewną granicę i wiedział, że już nie ma odwrotu.
O'Brain niecierpliwił się. Kilka ostatnich dni, a szczególnie godzin pozwoliło mu nie tylko całkowicie odzyskać jasność myślenia, ale także pewność siebie i cel życia. Wiedział, że musi odnaleźć morderców Lucy i ukarać ich.
Jednak aby tego dokonać musiał mieć broń. Broń, która nie tylko pozwoli mu dokonać vendetty, ale także zapewni siłę, ochronę i ostateczny argument w każdej dyskusji.
Już chciał poczuć chłód stali w dłoni. Chłód, który zawsze go uspokajał i pozwalał odzyskać równowagę wewnętrzną.
Po kilkunastu minutach spędzonych w korkach obaj mężczyźni w końcu dojechali na miejsce.
O'Brain ruszył wzdłuż szeregu identycznych skrytek, aby odnaleźć tą właściwą.
W końcu zatrzymał się przy jednej i wyjął z kieszeni mały kluczyk. Cooper stał za jego plecami i rozglądał się wokół, jakby się czegoś lub kogoś obawiał.
Nagle tuż przed nim wyrósł brudny i zapuszczony mężczyzna. Poskręcane i tłuste siwe włosy wystawały spod czapki niczym upchnięte na siłę siano.
- Wspomóż weterana. Trzy dni nie miałem nic w ustach. Wspomóż weterana - zajęczał wyuczonym tonem.
Cooper podniósł wzrok i jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem kloszarda,
Zimny dreszcz przeszedł po plecach Marka.
- Ty... ty.. ty... byłeś tam - powiedział łamiącym się głosem.
W tym momencie również O'Brain, który chował właśnie sprzęt do torby spojrzał w kierunku starca.
- O nie! - krzyknął bezdomny - Ty.. ty.. też!
Jego piskliwy głos niósł się echem wśród szeregu metalowych szafek, przykuwając uwagę przechodniów.
Nim którykolwiek z mężczyzn zdołał zareagować, kloszard zaczął biegiem uciekać. W jego ruchach znać było potężny, instynktowny lęk, który całkowicie zawładnął jego ciałem.