Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2014, 13:40   #111
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
- Nazywam się Elisa Bath, panowie. Córka pastora Tomasa Batha z New Hope w Teksasie...

Taaa. Pewnie. Elisa Bath, Lou Zephyr... ta szczwana osóbka zdawała się mieć całe mnóstwo twarzy, nazwisk... a może i osobowości, i z łatwością saloonowego szulera wyciągała jedną za drugą niczym asy z rękawa.

Jeśli liczyła na to że w którąś kolejną uwierzy to haniebnie się pomyliła. Wprost przeciwnie, Olsen wierzył jej słowom coraz mniej, a z każdą przyjmowaną maską utwierdzał się w przekonaniu że dobrze zrobił nie ufając kobiecie oraz że postanowienie trzymania jej pod lufą było słuszne. Zwyczajnie źle trafiła. Może kogoś młodszego zwiodła by niewinnym szczebiotem i trzepotaniem rzęsami, może jakiegoś idealistę wzięła by na litość, a przynajmniej wzbudziła jakie ludzkie odruchy, ale nie jego. Krótką i niezbyt fartownie zakończoną starczą fascynację młódkami miał szczęśliwie za sobą a wiarę w młodzieńcze ideały każącą ująć się za biedną białogłową życie już dawno skutecznie wybiło mu z głowy. Nie ze mną takie numery, mała – powtarzał sobie w duchu kiedy to na zmianę próbowała słodzić wielebnemu Johnstonowi i narzucać się z pomocą w opanowaniu narowistej klaczy. Nie ze mną takie numery, baybe...

Ale coś wskórała. Zamiast siedzieć cicho i posłusznie wykonywać polecenia mieszała im ile mogła wtrącając się nieproszona i wchodząc w paradę. Tym słodkojadowitym ćwierkaniem o zaletach i wadach swojej kobyły tak wytrąciła go ze skupienia że dobrą chwilę darł się jak poparzony za Johnstonem by ten szukał liny, podczas gdy jego, z niemałym wysiłkiem w końcu przytargany arkan walał mu się między nogami. Szczęście że nikt tego nie widział. Szczęście że było niemal całkowicie ciemno, bo nawet pomimo całej złości jaką do dziewczyny czuł, to wstyd palił jego policzki najbardziej.

Kiedy wielebny po jak się Olsenowi wydawało godzinach oczekiwania wreszcie pojawił się w otworze w suficie bankier uściskałby go, gdyby tylko był w stanie. A czas był ku temu najwyższy. Ziemia zadrżała kolejny raz i kolejny raz plecy Egona Olsena pokryły się gęsią skórką. Groza. Bezimienna i bezosobowa, a jednak powodująca realny strach przypomniała znowu o sobie i o tym, ile czasu zmitrężyli.

- ...Jak nie macie żadnej liny na dole, to wchodźcie tą samą drogą co ja.. Pomogę...
- Nie. Nie. Lina jest. - zapewnił bankier szybko, byle tylko nie dać tamtemu znowu zniknąć im z oczu – Mam linę! Proszę łapać. - i nie wdając się w szczegóły jak weszła w jego posiadanie rzucił zwój sznura w otwór w suficie.
 
Bogdan jest offline