Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-09-2014, 13:40   #111
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
- Nazywam się Elisa Bath, panowie. Córka pastora Tomasa Batha z New Hope w Teksasie...

Taaa. Pewnie. Elisa Bath, Lou Zephyr... ta szczwana osóbka zdawała się mieć całe mnóstwo twarzy, nazwisk... a może i osobowości, i z łatwością saloonowego szulera wyciągała jedną za drugą niczym asy z rękawa.

Jeśli liczyła na to że w którąś kolejną uwierzy to haniebnie się pomyliła. Wprost przeciwnie, Olsen wierzył jej słowom coraz mniej, a z każdą przyjmowaną maską utwierdzał się w przekonaniu że dobrze zrobił nie ufając kobiecie oraz że postanowienie trzymania jej pod lufą było słuszne. Zwyczajnie źle trafiła. Może kogoś młodszego zwiodła by niewinnym szczebiotem i trzepotaniem rzęsami, może jakiegoś idealistę wzięła by na litość, a przynajmniej wzbudziła jakie ludzkie odruchy, ale nie jego. Krótką i niezbyt fartownie zakończoną starczą fascynację młódkami miał szczęśliwie za sobą a wiarę w młodzieńcze ideały każącą ująć się za biedną białogłową życie już dawno skutecznie wybiło mu z głowy. Nie ze mną takie numery, mała – powtarzał sobie w duchu kiedy to na zmianę próbowała słodzić wielebnemu Johnstonowi i narzucać się z pomocą w opanowaniu narowistej klaczy. Nie ze mną takie numery, baybe...

Ale coś wskórała. Zamiast siedzieć cicho i posłusznie wykonywać polecenia mieszała im ile mogła wtrącając się nieproszona i wchodząc w paradę. Tym słodkojadowitym ćwierkaniem o zaletach i wadach swojej kobyły tak wytrąciła go ze skupienia że dobrą chwilę darł się jak poparzony za Johnstonem by ten szukał liny, podczas gdy jego, z niemałym wysiłkiem w końcu przytargany arkan walał mu się między nogami. Szczęście że nikt tego nie widział. Szczęście że było niemal całkowicie ciemno, bo nawet pomimo całej złości jaką do dziewczyny czuł, to wstyd palił jego policzki najbardziej.

Kiedy wielebny po jak się Olsenowi wydawało godzinach oczekiwania wreszcie pojawił się w otworze w suficie bankier uściskałby go, gdyby tylko był w stanie. A czas był ku temu najwyższy. Ziemia zadrżała kolejny raz i kolejny raz plecy Egona Olsena pokryły się gęsią skórką. Groza. Bezimienna i bezosobowa, a jednak powodująca realny strach przypomniała znowu o sobie i o tym, ile czasu zmitrężyli.

- ...Jak nie macie żadnej liny na dole, to wchodźcie tą samą drogą co ja.. Pomogę...
- Nie. Nie. Lina jest. - zapewnił bankier szybko, byle tylko nie dać tamtemu znowu zniknąć im z oczu – Mam linę! Proszę łapać. - i nie wdając się w szczegóły jak weszła w jego posiadanie rzucił zwój sznura w otwór w suficie.
 
Bogdan jest offline  
Stary 15-09-2014, 21:38   #112
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Wdowa Reed była niewątpliwie wstrząśnięta czymś. Ale dopiero, gdy odezwała się wskazując kierunek palcem… Morte zrozumiał co ją przeraziło.
- Harper – wybełkotała drżącymi ustami. - Proszę się schować, miał rewolwer.
-Szlag.- zaklął pod nosem Hawkes nie mając zamiaru się chować. I zamyślił się chwilę.- Tam na dole coś próbuje zamordować naszych towarzyszy. Jedno z nas będzie osłaniało, drugą osobę... która spróbuje jakoś pomóc we wspinaczce reszcie. Jest tu jakaś lina?
Sam przykucnął sięgając po rewolwer.- Harris za nim pognał?
- Ja... nie wiem - wdowa Reed potrząsnęła głową, jakby chciała się obudzić. - Harris kazał mi zostać i pomóc reszcie.
-To proszę to zrobić. Skoro Harper się pokazał i nie zabił pani, to pewnie po to by wciągnąć nas w pułapkę lub odciągnąć od tego miejsca.- stwierdził Morte spokojnym tonem głosu.- Będę panią osłaniał.
Rebecca skinęła, wstała ostrożnie i ruszyła przed siebie. - Postaram się znaleźć linę albo drabinę. Niech pan nie osłania mnie, tylko tych na dole.
- Nie jestem pewien czy z takiej odległości po ciemku można kogokolwiek osłaniać.- stwierdził Hawkes sięgając po sztucer i zerkając na weteranów poniżej. - A Harris polazł za Harperem?
- Poszedł nim Harper mi się pokazał - sprostowała lekarka i wskazała kierunek gdzie zniknął ich towarzysz podróży.
- Po co?- zapytał wyraźnie zaskoczony Hawkes. Kto jak kto, ale paniczyk z dobrego domu nie powinien zostawiać kobiety samej.
Rebecca zamrugała energicznie jakby chciała sobie przypomnieć kontekst całego zdarzenia. - Ja... właściwie nie wiem. Nie zwierzał mi się.
-I nie wydało się to pani dziwne? To nie jest wszak miejsce na romantyczne przechadzki w świetle księżyca... księżyców.- poprawił się "Morte" celując w dół i próbując pomóc towarzyszom na dole.
- Doprawdy nie dał mi czasu aby to przedyskutować - pani doktor najwyraźniej uznała temat za wyczerpany. - Pójdę poszukać liny, trzeba pomóc tym na dole a gadanie w tym nie pomaga.
Miała rację, więc Hawkes skinął głową. Choć nie zmieniało to faktów, że Harris zachował się bardzo podejrzanie. Lecz ta sprawa mogła poczekać. Na razie należało ratować resztę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 17-09-2014, 14:45   #113
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Nie było wiele czasu na zastanawianie się. Dla dwóch starych pierdzieli wejście po zrujnowanej ściane puebla było wyzwaniem samym w sobie, ale pakowanie się tam bez jakiegokolwiek wsparcia z góry z ogromnym wężem za plecami zakrawało na zwykłe samobójstwo.
- Brian w lewo! Tamta nisza, już! - Dolny poziom puebla nie był monolitycznym murem, był nieregularny, upstrzony załomami, małymi, zabarykadowanymi wejściami do pomieszczeń pierwszej kondygnacji i niewielkimi okienkami. Widząc co się dzieje Price wskazał staremu cowboyowi jedeną z wnęk, która wyglądała na najgłębszą, niemal pchając go w tamtą stronę. Załom mógł spokojnie pomieścić kilku ludzi, ale był zbyt wąski, by zmieścił się tam łeb gigantycznego grzechotnika.
Ostatnia linia obrony. Może jeśli uda się strzelić gadowi w oko, uda się go wyeliminować, jeśli nie.... cóż rozwiązanie było tymczasowe i miało pozwolić im przetrwać do czasu, gdy gad się zniechęci a drużyna na górze zorganizuje jakąś linę.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 18-09-2014, 11:27   #114
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Reed, Harris, Hawkes

Gwizdanie usłyszeli z daleka, kiedy łowca nagród skończył wyłuszczać lekarce swoje racje. Harris wynurzył się z mroku i gdyby nie gwizdanie być może oberwałby kulkę od Hawkesa.

Ziemia zatrzęsła się ponownie, tym razem dużo silniej. Wstrząs spowodował oderwanie się znacznej ilości drobnych fragmentów skał od osuwiska, które potoczyły się w dół, pociągając za sobą kolejne odpryski. Po chwili w dół, z wysokości kilku pięter toczyła się już mała lawina. Ludzie na szczycie mogli mieć tylko nadzieję, że ci na dole zdołają w porę odskoczyć. Poza tym pozostawanie na krawędzi osuwiska stawało się przy kolejnych wstrząsach nie tylko problematyczne ale i zwyczajnie niebezpieczne.

Harris jednak nie dawał za wygraną. Szybko znalazł wystający, sprawiający solidne wrażenie, kawał skały i oplątał wokół niej znalezioną linę. Upewniwszy się, że węzeł trzyma mocno, zrzucił drugi koniec liny w dół. Długość wydawała się zadowalająca.

Ziemia zatrzęsła się raz jeszcze, tym razem wstrząs był tak silny, jakby coś w podziemiach eksplodowało ze sporą mocą.

Pani Reed i Hawkes wylądowali na kolanach, pan Harris o mało nie poleciał za krawędź osuwiska, ale w ostatniej chwili zdołał przetoczyć się na bezpieczną odległość.

Za to osuwisko znikło w chmurze pyłu i łoskocie pękających, toczących się kamieni, razem z liną, którą Harris dowiązał przed chwilą do skały.
Nie było wątpliwości, że Price i Wilkebaw – jeżeli znajdowali się pod osuwiskiem – są już martwi, a ich los dokonał się pod kilkoma tonami spadających skał.

Po ostatnim, gwałtownym wstrząsie, ziemia uspokoiła się wyraźnie.
I wtedy cała trójka ujrzała jakąś sylwetkę stojącą w świetle ogniska.

Wyraźnie zataczającym się mężczyzną w kapeluszu mógł być tylko jeden człowiek! Red Harper – Dziki Diabeł! Bandyta zamierzał chyba skryć się w wejściu do budowli, przed wejściem do której palił się ogień.

Nim ktokolwiek z całej trójki zdążył pomyśleć o strzale, który i tak aby trafić musiał być nie lada mistrzowski, Harper zniknął w mroku budowli.



Price, Wikebaw

Obaj mężczyźni szybko skryli się w wypatrzonej przez Price’a wnęce, która kiedyś była zapewne przedsionkiem jakiegoś domostwa.

Grzechot zbliżał się coraz bardziej, a na domiar złego ziemia pod stopami dostała konwulsji. Wstrząsały nią silne drgawki, potężne wstrząsy.

Nagle grzechot i odgłos łusek trących po kamieniach zagłuszył inny dźwięk. Najpierw niedaleki rumor schodzącej po osuwisku drobnej lawiny, a potem dużo groźniejszy, przerażający huk toczących się skał.

Ziemia pod ich nogami zatrzęsła się paskudnie. Na głowy posypał się im piasek i drobne kawałki sufitu. Przez tą chwilę widmo przygniecenia przez zapadającą się komorę było bardziej prawdopodobne niż spotkanie z niewidzialnym i zapewne gigantycznym gadem.

A potem ich obawy ziściły się.

Z przyprawiającym o gęsią skórkę łoskotem fragment sufitu zarwał się i solidna porcja skał przywaliła wejście, którym wskoczyli do komory.
Usta wypełnił im drażniący piasek i pył wdzierając się dalej, do płuc i powodując paskudny, suchy kaszel.

Po tym, jak wypluli resztę pyłu z płuc, zorientowali się, że ziemia przestała się trząść, a oni siedzą żywcem zagrzebani w cholernym pueblo.



Olsen, Wielebny

Lina ułatwiła nieznacznie zadanie.

Najpierw Wielebny wciągnął na górę dziewczynę, a potem – obserwując bacznie jej zachowanie – pomogli dostać się na piętro Olsenowi.

- W prawo – panna Zephyr alias Bath znów wzięła na siebie rolę przewodniczki. – Dwie komory w bok znajduje się wejście na kolejny poziom. A potem jeszcze jeden i znajdziemy się u celu.

- Prowadź – rewolwer wymierzony w stronę dziewczyny wyraźnie wskazywał, jaką rolę nadal odgrywa.

Przewodniczka poprowadziła ich w głąb indiańskich ruin. W panujących ciemnościach widzieli jedynie jej plecy, ale w ciasnych salach nie sposób było się wymknąć czujnym mężczyznom, więc nie obawiali się próby ucieczki. Bardziej obawiali się zasadzki.

Druga komora obok była nieco mniejsza, a całą podłogę zaścielały szkielety i kości. Przynajmniej tuzin czaszek różnych rozmiarów sugerował, że musiała tutaj zginąć całą indiańska rodzina. Nie mieli czasu jednak deliberować nad losem, jaki przypadł w udziale dawnym mieszkańcom miasta, ani przyglądać się szczątkom. Byli tutaj z innych powodów.

Wejście na kolejny poziom okazało się znacznie prostsze. Fragment Sali był zrujnowany tak, że do otworu w suficie dało się wspiąć balansując na gruzach.

Tak znaleźli się w kolejnej komorze.

- W prawo – przewodniczka znów wybrała jedno z trzech wyjść z pomieszczenia i idąc za nią znaleźli się na otwartej skale pomiędzy dwoma domami. Nie była to duża przerwa, raptem kilka kroków, ale zamiast dachu mieli nad sobą niebo z tymi przerażającymi, bliźniaczymi księżycami.

Tutaj zaskoczył ich gwałtowny wstrząs. Epicentrum trzęsienia ziemi musiało być tak blisko, że nie dali rady utrzymać się na nogach.

Z dachów okolicznych budynków oraz z macierzystej skały do której były one przytwierdzone prosto na ich głowy posypały się większe i mniejsze odłamki. Gdzieś naprawdę niedaleko usłyszeli huk, jakby część skały zawaliła się w wyniku kataklizmu.

Ziemia zadrżała raz jeszcze a potem uspokoiła się tak samo niespodziewanie, jak wcześniej rozszalała.

Wielebny czuł dziwne dzwonienie w uszach, Olsen stracił gdzieś swój kapelusz – chyba jakiś większy kawałek skały zwyczajnie strącił mu go z głowy.

Najgorzej oberwała ich przewodniczka. Dziewczyna leżała nieruchomo na skalnej półce pomiędzy budynkami. Najprawdopodobniej oberwała w głowę jakimś fragmentem kamieniem albo udawała.
 
Armiel jest offline  
Stary 20-09-2014, 12:45   #115
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Ucho, które mnie słyszało, życzyło mi szczęścia, a oko, które mnie widziało, przyświadczało mi, bo uratowałem ubogiego, gdy wołał o pomoc, sierotę i każdego, kto nie miał opiekuna. Błogosławieństwo ginącego zstępowało na mnie, serce wdowy rozweselałem, przyodziewałem się w sprawiedliwość i ona mnie okrywała; moja prawość była mi jakby płaszczem i zawojem. Byłem oczyma dla ślepego i nogami dla chromego. Byłem ojcem dla biednych i rozpatrywałem sprawę nieznajomego.

To co Wielebny zastał w następnych pomieszczeniach nie zatrwożyło jego serca, ani nie obudziło w nim litości. Śmierć była kolejnym etapem życia, nieuchronnym końcem przed, którym nie było ucieczki. Szkielety, zapewne całej rodziny, złowrogo spoglądały na mijających ich ludzi, lecz nie było sensu ani czasu by, zastanawiać się co ich doprowadziło do takiego końca.
Kolejna komora, tym razem osłonięta, bowiem zamiast dachu, jedynie gołe niebo wraz z dwoma księżycami. Ich blask wprawiał w lekką grozę, zmieszanie i wywoływał niepokój u rewolwerowca. To wszystkie uczucie jednak minęły, gdy nastąpił kolejny wstrząs. Gdzieś jakaś skała zaczęła się walić, ziemia zaczęła drżeć, a Wielebny czuł dziwne dzwonienie w uszach.
On i Egon wyszli bez szwanku praktycznie, lecz ich przewodniczka oberwała i padła na ziemię. Pierwszy do niej podszedł Egon, który dostrzegł, że dziewczyna krwawi, i leży bez ruchu. Początkowo Wielebny myślał, że udawała, lecz żadna próba ocucenia jej, nie przynosiła rezultatu. Pokręcił tylko głową, i po chwili podszedł do niej. Sprawdził jej puls, na szczęście żyła.

Lou Zephyr..dziwne imię przyjęła, musiał przyznać, gdy tak się głęboko zastanowił, stojąc tak nad nie przytomną. Gdyby zamiast y było i, z członów imienia można było ułożyć słowo.. Rozszerzył szeroko oczy, nie chcą uwierzyć w taką możliwość. Wziął głęboki oddech jakby nie dopuszczał do siebie takiej myśli.
Uklęknął przy dziewczynie dokładnie przeszukując zawartość jej kieszenie, a także szukając jakiś tatuaży, symboli lub przedmiotów, dziwnych i niepokojących chrześcijanina.
Trzeba było podjąć decyzję co zrobić z ranną. Zostawić czy zabrać. Wiedział, że zostawienie jej na pastwą losu, skazywało ją z góry na śmierć. Poza tym jako jedyna znała tą okolicę, a przynajmniej sprawiała takie wrażenie. Nie mając innego wyjścia wziął ją na ręce i rzucił do Egona:

-Prowadź..Nie zostawimy jej tu - można było wyczuć w głosie, że nie podoba mu się to. Był jednak pasterzem, i póki owieczka trzymała się stada, opieka nad nią należała do jego obowiązków.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 20-09-2014, 22:09   #116
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zdjęcie kapelusza. Krótka modlitwa za zmarłych.
Koniec.
Nie było co ulegać złudzeniom. Nawet gdyby przysypani żyli to i tak nie można było im pomóc. Hawkes i reszta nie mieli łopat i kilofów, panował zmroku w którego czeluściach kryło się coś złowrogiego i niebezpiecznego. Może rankiem?

O ile ranek nadejdzie.
Kapelusz znów znalazł się na głowie „Morte”. Spojrzał po dwójce pozostałych przy życiu mścicielach. Niewiele tego było, ale cóż poradzić… Jimmy musiał grać kartami jakie otrzymał w tym rozdaniu, nawet jeśli to były blotki.
Zacisnął dłonie na karabinie mówiąc.- A więc… Nie ma co tracić czasu. Wiemy, gdzie ta gnida się ukryła więc dopadnijmy ją póki mamy okazję i …- chciał powiedzieć „póki żyjemy”, ale nie bło sensu dolewać do tej parszywej sytuacji dodatkowej kropli defetyzmu.-… i zakończmy sprawę. Zdaję sobie sprawę z tego, że może to być pułapka. Ale została nas trójka i po prawdzie nie mamy nic lepszego do roboty jak wykonać to zadaniem.
Po czym skupił spojrzenie na wdowie Reed.- Ma’am. Pani się niech trzyma z tyłu, gdy spróbujemy się wedrzeć do kryjówki „ Dzikiego Diabła”. Tak na wszelki wypadek. Jakieś pytania? Sugestie?
Bo akurat mądre sugestie by się przydały. Plan Hawkesa polegający na bezczelnym wparowaniu do kryjówki Harpera opierał się za bardzo na głupim szczęściu, by mógł w pełni się udać.
Ale Hawkes nie miał nic innego… poza determinacją w złapaniu zdobyczy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-09-2014 o 20:17.
abishai jest offline  
Stary 22-09-2014, 14:22   #117
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Twardy, porządny melonik prawdopodobnie uratował mu życie. Bankier powinszował sobie szczęścia, omiótł wzrokiem okolicę, rzucił się w stronę poobijanej dziewczyny i natychmiast wyhamował. Zrobił to wszystko niemal jednocześnie. Myśl, że tak szczęśliwe nakrycie głowy warto by posiadać w dalszym ciągu natychmiast zderzyła się ze wspomnieniem innego kapelusza i tym, jak szybki i nieszczęśliwy koniec spotkał jego właściciela. Szybko zaprzestał wypatrywania malonika, jego wzrok padł bowiem na wyraźnie poszkodowaną Lou… Beth... - jak zwał tak zwał - ...kobietę. Musiała również oberwać. To było pierwsze skojarzenie. W naturalnym odruchu ruszył z pomocą. Jednak nim zdążył jej udzielić jakiś ostrzegawczy dzwonek osadził go w miejscu i podsunął wizję siebie, jak osuwa się pochylony nad dziewczyną na ziemię z nożem wbitym głęboko w trzewia.
Może to było zwykłe dzwonienie w uszach, może oberwał po głowie mocniej niż sam zdawał sobie z tego sprawę, jednak ciągle nie ufał temu przebierańcowi, a wyobraźnia, jak to ona, kiedy już raz się rozhula.... Zresztą, ostrożności nigdy za wiele a o ile dobrze pamiętał nie mieli zbyt wiele czasu by ją przeszukać ani rozbroić.

Tu, w przestrzeni niewielkiej, jednak nie otoczonej ścianami odważył się użyć karabinu. Ostrożnie podszedł do leżącej i lekko dźgnął lufą w jej plecy samemu stając na tyle daleko, by nie znaleźć się w zasięgu ewentualnego ataku.
- Miss Ze… Bath?... Elizabeth? - zawołał niepewnie zupełnie jakby spała a on budząc nie chciał jej przestraszyć - Nic się pani nie stało?

Przez dłuższą chwilę nie doczekał się odpowiedzi. Nawet żadnej reakcji z jej strony. Ośmielony przyjrzał się jej uważnie. Zapalił nawet zapałkę. Chciał zobaczyć dokładniej czy i jeżeli, to jak poważnie jest ranna, a i zapalić mu się zachciało. Ta noc już zdążyła wycisnąć z niego siódme poty, odrobina przyjemności należała mu się jak nigdy.

Zaciągając się dymem lustrował stan dziewczyny. Znać to się na ranach nie znał, jednak chirurgiem nie trzeba było być by stwierdzić, że latające kamienie i krwawiąca rana głowy jakoś się ze sobą łączą. Zanim zdążył wpaść na jakikolwiek wspaniały pomysł wybrnięcia z patowej sytuacji Johnston pochylony również nad nieprzytomną chwycił ją w ramiona i niczym dobry samarytanin uniósł w górę.
- Prowadź... Nie zostawimy jej tu.

Egon Olsen miał w tej materii zupełnie odmienny pogląd. Zostawił by dziewczynę bez mrugnięcia okiem. Miał ku temu wiele powodów. Znacznie więcej niż żeby taskać ją ze sobą. Nawet nieprzytomna potrafiła krzyżować im plany i utrudniać dotarcie do jedynego celu jaki przed sobą postawił - odzyskania pieniędzy – ale spierać się z wielebnym nie miał zamiaru. Jeżeli miał ochotę targać po ciemku dorosłą kobietę przez rumowisko – to jego święte prawo. Krótkim skinieniem głowy potwierdził że akceptuje narzucony podział ról. Miał prowadzić, więc będzie prowadzić.
Mocniej ścisnął karabin w dłoniach i wyszukując drogi jak najmniej zawalonej gruzem ostrożnie powiódł ich w czarną otchłań kolejnego z pomieszczeń pueblo.
 
Bogdan jest offline  
Stary 22-09-2014, 17:31   #118
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wszystko działo się szybko i mało realnie, przypominało kadry z męczącego sennego koszmaru. Ziemia trzęsła się w posadach i wdowa Reed zmuszona została przykucnąć wbijając bezradne palce w kamieniste podłoże. Pozostało jedynie czekać aż ten chaos przeminie. Pomyślała oczywiście o panu Price'ie i panu Wikebaw, którzy zostali na dole i niechybnie przysypywani są warstwą gruzu. Fakt ten dość mocno wstrząsnął lekarką bo, choć nie przyznałaby tego na głos, zżyła się dość mocno z jednookim ex-szeryfem. Mimo naręcza jego dokuczliwych wad był jedynym stałym elementem w jej zaciekłej pogoni za Diabłem.
Kątem oka zobaczyła rzeczonego kryminalistę znikającego w wejściu budynku. Czy mogła teraz się wycofać? Bez Price u swego boku nie czuła się już tak pewnie, ale na szczęście nie została całkiem sama. Za radą Hawkesa trzymała się z tyłu, ruszyła jednak w stronę zabudowań. W połach kurtki odnalazła chłód rewolweru. Nie była wytrawnym strzelcem ale potrafiła posługiwać się bronią. Jeśli uda jej się wyczekać odpowiedniego momentu... jest szansa aby wszystko to zakończyć.
 
liliel jest offline  
Stary 22-09-2014, 22:28   #119
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
-Panie Price! Brian! - cisza wymownym całunem pokrywała dno doliny. Po tak wielkiej lawinie jedynie cud mógłby ocalić pozostałych na dole ludzi. Jak jednak liczyć na cuda w tej opuszczonej przez Boga krainie?

Zastanawiał się czy zrobił wszystko, co się dało, by ocalić jak największą grupę. Czy dałoby się choć jednego z nich utrzymać przy życiu, gdyby przyjąć inną kolejkę wspinania? Czy to z resztą jakaś różnica, kto zginął? Zawalisko i tak zdołałoby pochłonąć życie kogoś z nich, nieważne kto by tam pozostał.

Ledwie poruszając ustami zmówił cichą modlitwę, kończąc słowami jakich nauczył go wielebny Zebulon Harris, wzięty kaznodzieja z Pennsylvanii. "Bóg widzi śmieć inaczej niż my. My widzimy ją jako ciemny mur, Bóg jako bramę" Brama zatrzasnęła się z głośnym odgłosem kamiennego szaleństwa na zboczu.

W milczeniu spoglądał na Hawkesa. Mężczyzna wydawał się być dość wyrachowanym, by składać rozsądne propozycje. Teraz jednak nie dostrzegał w nim rozsądku, a jedynie paniczną potrzebę działania. Trudno się dziwić, dwa księżyce nad głową i śmierć krążąca między nimi mogły mocno nadszarpnąć resztki pokładów zdrowego rozsądku.

- Jak pan sobie życzysz, panie Morte. Ale Pueblo to forteca, to trudna do zdobycia twierdza. Atak z zaskoczenia nie wchodzi w rachubę. Diabeł wystrzela nas jak kaczki, chroniony murami i znajomością terenu. Proponuję go wykurzyć dymem. Ogień nie rozprzestrzeni się w tych kamienno-ceglanych pomieszczeniach. Dym jednak i owszem. Przy ognisku jest trochę chrustu, suszonego nawozu i jakieś derki. Podrzucajmy płonące pociski pomieszczenie, po pomieszczeniu. Gryzący dym nawozu i szmat nie tylko osłoni nas przed oczyma Harpera, ale i jego samego poddusi. Może będziemy mieli fart, zapłoną jakieś śmieci w środku i po prostu wykurzymy go jak lisa z nory. Jeśli znajdziemy jakąś naftę w jukach w obozie, przygotujmy kilka palnych gałganów i powrzucamy je zza węgła. Jak nie wypali, zawsze zdążymy się jeszcze dać zabić.

Spojrzał uważnie na Hawkesa, czekając aż jego lekceważąca mina zmieni się choć o jotę. Wiedział już, że przyjaciółmi nie będą, ale współdziałanie to jedyna droga do przetrwania i ukatrupienia Diabła.

-Pani Reed, czy ma pani nieco spirytusu na zbyciu? Przyda się do sporządzenia płonących niespodzianek - uśmiechnął się czarująco do poobijanej lekarki, obiecując sobie, że po tym wszystkim zaprosi ją na wytworną kolację, jako rekompensatę za pozostawienie jej samej sobie, kiedy to wyruszył na poszukiwanie lin.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй
killinger jest offline  
Stary 23-09-2014, 10:04   #120
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Olsen, Wielebny

Stan dziewczyny chyba był dość poważny, bo poza słabym jękiem który wydobył się z jej ust, kiedy Wielebny podnosił ją z ziemi. Trzymając w ramionach nieprzytomną dziewczynę duchowny spojrzał na nią z nieco innej perspektywy. Pozbawiona przytomności wydawała się taka bezbronna, krucha i dziewczęca. Ile mogła mieć lat? Szesnaście, siedemnaście, na pewno nie więcej niż dwadzieścia.

Stukot kamieni staczających się gdzieś niedaleko wyrwał Wielebnego z tego niespodziewanego zamyślenia. To pan Olsen, z karabinem skierowanym w ciemność puebla, ruszył do kolejnej komory – ciemnej, suchej i opustoszałej, jak większość poprzednich.

W powietrzu nadal unosił się kurz i pył – skutki wstrząsu, który przeszył ruiny. Olsen zatrzymał się przy dziurze w suficie, przez którą do pomieszczenia wpływał szeroki snop księżycowego światła. Do otworu przystawiono drabinę – dość starą i prymitywną, ale wyglądającą na wytrzymałą. Olsen poczekał, aż Wielebny dotrze do niego i ostrożnie wspiął się na gór, wyglądając przez otwór. Oczywiście wcześniej upewnił się, że nikogo na górze nie słyszy oraz że drabina uniesie ciężar jego ciała.

Wyjrzał, niczym królik z norki i zobaczył, że wyjście znajduje się w niewielkim domku, z którego wydostać się było można na większą, otwartą przestrzeń.

- Pomoże mi pan z nią, panie Olsen? – zapytał Wielebny.

Bankier domyślił się, że kaznodzieja potrzebuje pomocy przy wtaszczeniu nieprzytomnej Bath na górę. Upewnił się, że są bezpieczni, odstawił karabin blisko siebie i wyciągnął ramiona w dół, na spotkanie Wielebnego i Elisę.



Price, Wikebaw

Obaj mężczyźni wzięli się ostrożnie do pracy, próbując rękami utorować sobie drogę na zewnątrz. Obaj mieli uczucie, że za chwilę kolejny wstrząs przeszyje ziemię i zwali im na posiwiałe głowy resztę budynku.

- To na nic. – Wydyszał po krótkiej chwili Price, kiedy ich wspólny wysiłek nie przybliżył ich do uwolnienia, a wręcz przeciwnie – spowodował, że fragment zawału znów osypał się pogłębiając zator.

- Co teraz? – w ciemnościach dało się słyszeć zduszony głos Wikebawa.

- Rozejrzyjmy się. Może znajdziemy inne wyjście.

Pomysł wydawał się dość rozsądny, zważywszy na to, że kryjąc się w pomieszczeniu w pośpiechu nie zdołali mu się przyjrzeć.

Trzasnęła zapałka, którą skądciś wydobył Wikebaw i zrujnowaną salę zalało ciepłe, rozdygotane, pomarańczowe światło.

- Tam – Wikebaw wskazał dłonią przeciwległą ścianę, na której wyraźnie widać było szerokie pęknięcie.

Podeszli bliżej, omijając liczne kamienie na środku sali – pokłosie trzęsienia ziemi.

Zapałka dopaliła się, ale stary cowboy szybko zapalił drugą.

- Co tam jest? – zapytał, a Price ostrożnie zerknął przez pęknięcie.

- Chyba drugi budynek – odpowiedział po chwili jednooki rewolwerowiec. – Ściana nie wygląda na solidną. Możemy poszerzyć otwór i przecisnąć się na drugą stronę.

Wikebaw wyjął nóż, który mógł pomóc przy przebijaniu się na drugą stronę.

- Tylko ostrożnie – zasugerował Price. – Cały ten szajs wygląda, jakby w każdej chwili znów mógł się zawalić. Pracujemy na zmianę.

Wikebaw przytaknął, otarł pot z czoła rozmazując na nim szeroką, brudną smugę i wziął się do pracy.



Reed, Harris, Hawkes

Plan z wykurzeniem Harpera z nory jak węża nie mógł się nie spodobać. Ostrożnie przemieścili się do obozowiska i upewniając, że nikt nie czai się na nich w zasadzce, zabrali do pracy nie zapominając jednak o należytej ochronie dla pracujących. Czujne oczy wypatrywały powrotu bandyty, a zwinne ręce dokładały jak najbardziej dymiących rzeczy do paleniska, które musieli przenieść nieco bliżej wejścia.

Doskonałym materiałem zdawały się być tyczki, na których zatknięto indiańskie wampumy. Te sakralne przedmioty wzbudzały zaciekawienie pani Reed i pana Harrisa ze względów naukowych. Dwie czaszki rozpoznali bez najmniejszego trudu: jedna należała do człowieka – dorosłego mężczyzny wnioskując po rozmiarach, druga do wyjątkowo dużego węża. Trzecia jednak stanowiła zagadkę i – jeśli nie była zręczną hochsztaplerską mistyfikacją – warta była fortunę na którejś z uczelni wschodniego wybrzeża. Nie należała bowiem do żadnego znanego pani Reed i panu Harrisowi zwierzęcia.
Oczywiście nie mogli oni wykluczyć braków w swojej wiedzy w zakresie królestwa zwierząt, niemniej jednak trzecia czaszka przykuwała ich percepcję. Przypominała bowiem połączenie cech antropomorficznych węża i człowieka – jakiś nieznany światu gatunek być może występujący jedynie na tym fragmencie świata, być może już dawno wymarły.

Ognisko zaczęło dymić, tak jak sobie zażyczyli. Ciemne kłęby śmierdzącego dymu, wpływały do wnętrza budynku powoli zamieniając go w komin.

- Musi zadziałać – przekonywał sam siebie i resztę Harris ukryty, podobnie jak pani Reed i milczący Hawkes za pokruszonymi skałami – doskonałą pozycja ogniowa dla tych, którzy chcieli wystrzelać wychodzących z budynku ludzi.

Ale to nie Harper pierwszy pojawił się zewnątrz.



Olsen, Wielebny

Wejście po drabinie z nieprzytomną dziewczyną nie było łatwym zadaniem, ale w końcu – czerwoni i spoceni z wysiłku – wciągnęli ją na kolejne piętro.

Nawet te działania nie ocuciły kobiety. Nie znali się na medycynie tak dobrze, jak pani Reed czy pan Harris, lecz tak długie pozostawanie nieprzytomnym musiało oznaczać coś niedobrego.

Drabina okazała się ostatnią przeszkodą, a budynek, w którym ją ukryto, stanowił chyba najwyższy poziom puebla.

Wyszli na otwartą przestrzeń, pod oświetlone dwoma księżycami niebo, gdzieś, pośród ciemności. Bez trudu wypatrzyli płonący ogień więc ruszyli, z bronią gotową do strzału, jego stronę. Po chwili rozpoznali już trójkę ludzi szykującą się do zajęcia pozycji ogniowych w wejściu do szczytowej, zapewne najważniejszej budowli miasta Indian.

- To my – uprzedził towarzyszy Olsen. – Nie strzelajcie.



Reed, Harris, Hawkes, Olsen, Wielebny

Ostrzeżenie nie było potrzebne, o czym jednak Olsen i Wielebny nie musieli wiedzieć, bowiem Hawkes już wcześniej ujrzał ich sylwetki wyłaniające się z linii kilku budynków majaczących na jednej z krawędzi rozległej skalnej półki. Miał na oku dwójkę ludzi niosących trzecią osobę na rękach. Bez trudu rozpoznał charakterystyczną sylwetkę bankiera i długi prochowiec, jakim chodził Wielebny.

Pytające spojrzenie rzucone na niesioną Zephyr wyrażało więcej niż słowa. Najwyraźniej Reed, Harris i Hawkes zastanawiali się, który z dwójki mężczyzn odpowiada za ten stan dziewczyny.

- Diabeł skrył się w tym budynku – wyjaśniła pani Reed. – Próbujemy zmusić go do wyjścia dymem.

Jakby na dźwięk jej słów z wejścia dobiegł ich uszu dziwny dźwięk, jednak dym i ciemności nie pozwalały ustalić, co jest jego przyczyną.

- Za kamienie! Kryjcie się! – Hawkes ostrzegł towarzyszy gniewnym sykiem.

Nie musiał powtarzać i po chwili pozostała dwójka mężczyzn kuliła się za postrzępionymi głazami, kładąc nieprzytomną Lou Zephyr na ziemi, obok wdowy Reed.

Jakaś zataczająca się, niewyraźna sylwetka, zamajaczyła w wejściu do budynku, otulona kłębami dymu. Nie mieli wątpliwości, kim musi być ów człowiek, który właśnie uciekał z nory, niczym wykurzony wąż i podobnie do tego węża gotów zapewne ukąsić, jak tylko zorientuje się w zasadzce.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172