Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2014, 15:35   #415
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Kolejna chwila wytchnienia... tylko przed czym? Jaką kolejną próbę ześlą Przodkowie? Bo Galeb czuł, że są z nim i mają dla niego jakieś zadanie.

Problem był taki, że aby trochę wytchnąć musiał jeszcze podjąć ostatni dzisiaj wysiłek... porozmawiać z dowództwem sił podziemnych.

Nie było to łatwe. Wspierając się na tarczy Galeb rozpoczął swoją opowieść. Od momentu kiedy runiarze przeszli tajny tunel i wkroczyli do jamy, w której pracowali niewolnicy. Nie miał zamiaru wyjawiać czego dokładnie szukali kowale, ale musiał przedstawić wszystkie swoje perypetie. A nóż ktoś znał tamte tunele i mogliby dzięki temu uzyskać przydatne wskazówki.

Opisywał pieczary, walki ze skavenami, jamę pająka, tunele, porzucone sale, tysiące skavenów tłoczące się na dnie komina, wartowników oraz dotarcie do mostu bronionego przez krasnoludy.

Wszystkim tym opowieściom towarzyszyły jęki i miny pełne niedowierzania lub zdumienia. Dla Galeba była to już przeszłość i jakoś trudno mu było znaleźć w swoich czynach coś niezwykłego. Jednak rzeczywiście to co mu się przytrafiło przytłoczyłoby normalnego krasnoluda. W końcu opowieść dobiegła końca, a runiarz przymknął oczy starając się wytrzymać jeszcze trochę. Oficerów bardzo wzburzyła wiadomość o zaginięciu Mistrza Run. Kapitan Talin bez zwłoki zawezwał gońca i kazał mu ponieść wiadomość do Azul. Galeb nie myślał nawet nad tym obrotem spraw. Hazga chciał zachować tajemnicę... a wyszło... co wyszło.

Runiarz ledwie się już trzymał, kiedy kapitan Frodrik zaczął snuć swoją opowieść o obronie barykady i męstwie Galeba. Stanąć naprzeciw monstrum z koszmarów i się nie wycofać... to było coś niezwykłego i coraz bardziej rosła w oczach bohaterskość cichego umęczonego khazada.

Poklepywania, podziękowania, pochwały i wiele innych. Galeb nie pamiętał tego. Udał się na miejsce które mu wyznaczono i rozłożył posłanie, ugryzł kilka kęsów jadła, napił się po czym poszedł spać. Po prostu. Był niekrasnoludzko umęczony. Było jednak coś jeszcze... uwielbienie ze strony wojaków było nienaturalne. Od kamratów nigdy nie doczekał się więcej niż burknięć, kiwnięcia głową, cichego podziękowania. Teraz z jednego bieguna sytuacja odwróciła się w drugą stronę... dla Galeba nie było to normalne i czuł, że ten stan nie potrwa długo. W końcu noga mu się powinie i spadnie z wierzchołka chwały, aby rozbić głowę na kamiennym podłożu.
Chyba że odejdzie... odejdzie niepokonany z tego przeklętego miejsca...

Nim jednak dokończył myśl jego umysł odpłynął w senną toń.

***

Biegł tunelami jak dziki zwierz dopadając kolejnych skavenów. Był umęczony, głodny i spragniony, ale niszczenie wrogich istot było momentem wytchnienia. Biegł, a proteza nie ciążyła. Ciął szablą, bił młotem, osłaniał się tarczą. Wszystko w biegu. Jadł, ale nie syciło to głodu. Pił, ale nie gasiło to pragnienia. Zmęczenia nie miał nawet jak ukoić... ale jedyne co dawało mu wytchnienie to śmierć kolejnego skavena.

I widział, że oddala go to od chwały. Widział że oddala to go od towarzyszy i rodziny. Ale czuł, że był to jego obowiązek... bo na końcu tunelu było światełko lampki kogoś zaginionego. Kogoś komu trzeba było pomóc, dla dobra wszystkich.

***

Przekręciwszy się na drugi bok Galeb otworzył oczy i odetchnął głęboko. Sen był dobry. Sen uzdrawiał. Sen dawał odpoczynek.
Wartownik pilnujący kowala ukłonił mu się lekko i poinformował, że Galeb spał długo i że Kapitan Talin prosi go o spotkanie, kiedy ten się już oporządzi. Zaraz znalazło się śniadanie, pojawił się też medyk, aby przyjrzeć się ranom, dać jakiś napar i zalecenia. Galeb kiwał głową i niezbyt głośno odpowiadał. Zwięźle, bez rozwlekania się. Sen dał mu wytchnienie, ale nadal czuł w mięśniach i kościach swoje "tunelowe przygody". Ziółka dawały wytchnienie kichom i zmniejszały swędzenie blizn i ran. Ale nadal Galeb czuł, że jest coś do zrobienia. Coś do uczynienia. Sen powoli umykał z głowy, ale jego zarys był i nie znikał. Pamiętał też słowa starego geologa. Z nimi większy honor zyskasz niż samemu pośród runiarzy... ale czy mógł pozostawić Azul bez mądrości kowali run?
Rozmasował kikut nogi najporządniej jak był w stanie, po czym zaczął doczepiać do niego martwy kawał drewna. Podczas tej czynności jego myśli po prostu się wyłączyły. Zrobił wszystko mechanicznie. Dopiero kiedy nogawka spodni zakryła protezę myśli znów zaczęły płynąć.

... ale czy mógł tak po prostu pozostawić obowiązki? A czego on sam oczekiwał?

Myśląc o tym wszystkim Galeb ruszył przez obozowisko podpierając się na swoim bojowym młocie. Zewsząd sypały się pozdrowienia na które runiarz odpowiadał bladymi uśmiechami i prostymi, niezbyt wylewnymi gestami dłoni. Miał wrażenie że gdyby nie to że jego broda była sama z siebie srebrzysta to po ostatnich przeżyciach sama taka by się stała. Czuł też dziwną lekkość mogąc w końcu przemieszczać się bez konieczności noszenia na sobie kolczugi i całego swojego dobytku. Dobrze.. będzie mógł w końcu odpocząć.

W koło wszędzie panował ruch. Wojacy szykowali się do walki, rzemieślnicy naprawiali sprzęt, medycy kogoś łatali i podawali leki. Życie w wojskowym obozie... Widział już takie i w kamieniołomie i w samym Azul. Tyle że tutaj ponad połowa wojaków siedziała na pozycjach przy wielkim tunelu i była gotowa w każdej chwili odeprzeć potencjalny atak. Schodzili tylko czasem małymi grupkami, aby zjeść w spokoju i wypić. Atmosfera napięcia i wyczekiwania unosiła się w powietrzu, powoli gęstniejąc. Jej rozładowanie było możliwe tylko w jeden sposób - walką ze skavenami.

Kapitan Talin przywitał Galeba serdecznie i zaprosił do ogniska gdzie przy bukłaku przedniego wina zaczęli rozmowę. Szybko stało się jasne, że nie tylko chodzi o uprzejmość, ale również o jakąś radę czy słowa odnośnie tego co mają zamiar niedługo uczynić. Pytanie było proste - czy istnieje szansa że Hazga żyje? Galeb miał problem aby odpowiedzieć na to pytanie, jednak w końcu przyznał, że zarówno Mistrz, jak i jego uczeń wyglądali na gotowych pod każdym względem do tej wyprawy i jeżeli ktoś mógłby tam przetrwać to właśnie oni.

Dla Talina odpowiedź ta wystarczała i po kolejnym łyku wina przedstawił Galebowi plan jaki obmyślił odnośnie całej tej sytuacji.

***

Galeb opowiadał. Poprosili go o to wojowie, kiedy właśnie zeszli z warty aby rozluźnić się i posilić. Zasiedli przy głównym ognisku wokół runotwórcy, który położył na kolanach młot wpatrując się w płonący raźno ogień. W końcu zaczął mówić. A mówił tak jak zwykle kiedy przywoływał do życia przeszłość, czy to z ksiąg, czy to ze swoich przeżyć. Mówił jakby opowiadał fragment wielkiej sagi, która jeszcze się nie zakończyła, ale wiele już zostało z niego opowiedziane.
Potyczka o most. Nadciągająca niezliczona ilość skaveńskiego ciała i futra. Wróg nadciągający z góry i z dołu. Szczęk ich zardzewiałej broni, piski ich ohydnych gardzieli i skrobanie pazurów. Bum. Pierwsza salwa poszła we wrogą masę. Szczury eksplodowały trafione kulami, rozrywane siłą i odłamkami granatów. Bełty przebijały ich ciała i wywracały plugawe istoty, aby te zginęły spadając w przepaść albo będąc tratowane przez swoją bezrozumną brać. Szczurogr - wielka bestia wyrośnięta na plugawych szczuroczłeczych wywarach, która zabijała swoich jak i przeciwników, padająca od kilkunastu kul wyrywających z niej ochłapy mięsa. W końcu huk uderzających o siebie tarcz i brutalna walka w zwarciu z przeważającą masą wroga.

Pogrążony w swojej opowieści Galeb powoli się rozkręcał gestykulując żywo. Głos nadal mocny przyspieszał i spowalniał w zależności co opisywał z przebiegu bitwy. Nawet nie zauważył pojawienia się Rorana, Detlefa i reszty swoich towarzyszy do których też zaczął docierać głos opowieści.

- Montrum jak z koszmaru wypadło z pomiędzy skaveńskiej tłuszczy gniotąc szczuroludzi walczących z tarczownikami, ich samych zaś roztrącając. Bestia ta wyglądała niczym demon zrodzony z nieczystych mocy. Jedno potężne długie zszyte z wielu korpusów z sześcioma potężnymi łapami. Do cielska tego prymitywnymi nitami przybito ostrza i płyty pancerza. Ogon stwora najeżony kolcami wił się i chlastał powietrze. Jednak nie to było w tym stworze najstraszniejsze... Stwór bowiem wydawał ryki i potępieńcze wycie nie z jednego... ale z wielu gardeł. Tak. Szczyt zszytego korpusu wieńczyło kilka skaveńskich łbów, ciągle żywych i ciągle patrzących swoimi nienawistnymi ślepiami.

Kowal run opowiadał o poświęceniu toporników i o setkach ran, jakie "Coś" przetrwało. O nierównej walce z wrogiem, aż odważny dowódca strzelców swoimi toporami zdołał pogruchotać stwora i powalić go na dobre.

- Chwała kapralowi Lognarowi Duronowi za jego wojenne rzemiosło. Gdyby nie jego siła kto wie ilu jeszcze naszych braci i sióstr poległo w tym starciu.

Swą opowieść zaraz po tym zakończył mówiąc o tym co dostrzegł po rozwaleniu młotem łbów stwora. O poległych, rannych... o trwającej wymianie ognia i szczurach uciekających w popłochu po drugiej stronie zawalonego już mostu, kiedy ich ohydny twór został unicestwiony.

Odetchnął i przepłukał gardło winem, kiedy usłyszał okrzyki towarzyszy, z którymi rozstał się kilka dni temu. Wstał i przywitał się z nimi serdecznie, po czym poprosił wojaków o wybaczenie i odszedł z przyjaciółmi spod Czarnego Sztandaru, aby z nimi porozmawiać. Opowiedzieć o samotnej wędrówce przez skaveńskie tunele o walce ze szczuroludźmi i o potyczce o utrzymanie mostu. O tym jak czarna chorągiew mogła załopotać w kolejnym starciu z plugawą rasą z głębin ziemi.
Jednak ani słowem nie odezwał się o losie runiarzy, ani tego gdzie się oni podziewali. Wszelkie pytania na ten temat zbywał milczeniem i hardym kamiennym wzrokiem. Zmiany jakie nastały pośród towarzyszy... to co mu opowiedziano nie było pocieszające, a i fakt, że towarzysze mieli nowe zadanie zlecone od jakiś szemranych typów...
Na te wszystkie rewelacje Galeb pokręcił tylko smutno głową.
W końcu jednak trzeba było wyjaśnić pewną kwestię, bowiem zaczęły się namowy i pytania czy Galeb wróci do drużyny.
Runiarz uniósł dłonie przywołując towarzyszy do ciszy.

- Nie. Niestety. Bardzo cieszy mnie wasz widok i fakt że wszyscy żyjecie... lecz na was nie spoczywają takie obowiązki jak na mnie. A prawda jest taka że muszę tutaj pozostać, aż dokona się to co trzeba uczynić. Taki jest los i brzemię runotwórców. Jeżeli Przodkowie pozwolą jeszcze przyjdzie się nam spotkać, czy to jak będziecie wracać czy gdzieś na szlaku, a w najgorszym wypadku w Halach Grungniego.

Jednak oblicze Galeb po powiedzenie tych słów przybrało ponury wyraz. Jego oczy się zmrużyły, jakby sobie o czymś przypomniał.

- Ty, Thorinie. - rzekł Galeb głosem w którym można było wyczuć Stal - Zawiodłeś. O ile jestem w stanie wybaczyć, że reszta o tym zapomniała, o tyle jest to karygodne jeżeli Kronikarz zapomina o przeszłości. Przypomnijcie sobie pierwszy dzień. Przypomnijcie sobie przysięgę wmuszoną w nas. Przypomnijcie sobie wasze narzekania na zwierzchnictwo króla. Zapomnieliście co się wydarzyło tamtego dnia i postanowiliście stać się najemnikami? Przeszłość dogania tych, którzy ją zapominają i łamie swym kołem. Miejcie w pamięci, że nadal jesteśmy Czarnym Sztandarem, choć Pan na Stalowym Szczycie zrezygnował z naszych usług. Inaczej marny wasz los.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 15-09-2014 o 16:25.
Stalowy jest offline