Płatne od ogona
Na szlaku wiodącym do
Przesieki,
rzeka Neverwinter była waszym jedynym towarzyszem. Konia z rzędem temu, kto znalazłby bardziej kojącą scenerię na całej Północy.
W lustro wartko płynącej wody zaglądały dęby, cienioczuby i jesiony, stanowiące forpocztę słynnego
Lasu Neverwinter. W powietrzu toczyła się prawdziwa bitwa między rojami owadów, a leśnym ptactwem, które uwijało się jak w ukropie by wykarmić głośne pisklaki. Co jakiś czas stada węgorzy przemykały tuż pod powierzchnią wody, prężąc swoje czarne brzuchy. Wiosna przyszła do Krain wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza.
No właśnie...
Droga, chociaż niezbyt skomplikowana (
"w górę rzeki, aż poczujecie smród niemytego kmiota" - jak dowiedzieliście się na rynku Neverwinter od pewnego niedogolonego jegomościa), to czasy swojej świetności miała dawno za sobą. Co gorsza, po ostatnich ulewach, całkowicie rozmiękła, zamieniając się w błotne koryto. Na niektórych odcinkach było tak źle, że
Fili musiał schodzić ze swojego dzielnego kuca i maszerować na własnych nogach. Reszcie drużyny nie doskwierały podobne dylematy - nikt poza krasnoludem nie posiadał wierzchowca. Na wasze pocieszenie pozostawał fakt, iż lada moment waszym oczom miał ukazać się cel podróży. Wypadałoby zjeść coś lepszego niż suchary i suche mięso (ewentualnie bulionu z suchego mięsa z wkruszonymi doń sucharami). Nie wspominając już o dachu nad głową, balii z gorącą wodą i paru innych
luksusach.
Gdy zaczęliście tracić nadzieję na możliwość doczyszczenia waszych butów, monotonię marszruty przerwał śpiew drozda. Ptaszek sfrunął z pobliskiej gałęzi i odśpiewał serenadę na ramieniu Filiego. Ten właściwie nic niewnoszący gest w jakiś sposób obudził w was motywację. Przyspieszyliście, ignorując zmęczenie i znużenie. W końcu, za załomem rzeki, dostrzegliście rozległą polanę, z licznymi zabudowaniami.
Chałupy gromadziły się wzdłuż brzegu rzeki, a także wokół szlaku, który zapętlał się w pobliżu centrum wsi. Teren, po którym się przemieszczaliście był niemal całkowicie płaski, co utrudniało szerszy ogląd. Z tego co zdołaliście dojrzeć, większość budynków zbudowano z bali - część z nich pokryto strzechą, a część gontem. Tylko największe z nich miały kamienną podmurówkę. Ściany domostw niedawno bielono, a z większości kominów (a raczej otworów w dachach) unosił się siwy dym - jak to w porze obiadowej. Zabudowania rozciągały się także w kierunku północno-zachodnim oraz północno-wschodnim (wzdłuż rzeki), niczym dwa ramiona sięgające w stronę Lasu Neverwinter. Po drugiej stronie wody, dostrzegliście zaledwie zarysy jakiś zabudowań, skryte w cieniu starych drzew.
Oczywiście poza nieprzebytą ścianą lasu.
Uświadomiliście sobie, że każdy skrawek tej miejscowości został wydarty naturze za pomocą siekier, radeł i niezmierzonej ludzkiej pracy. Wkrótce też waszym oczom ukazali się pierwsi mieszkańcy.
Gromadka dzieci wybiegła zza winkla, niemal na was wpadając. Czterech chłopaków i trzy dziewczęta, chociaż z powodu warstwy brudu znajdującego się na ich buziach ciężko było to jednoznacznie stwierdzić.
-
Oojaaciee!!! Poszukiwacze przygód! - krzyknął z zachwytem jeden z chłopaków, z burzą kasztanowych loków i zadartym nosem.
-
Czy pokażą nam czary, Pol? - zapytała najdrobniejsza osóbka - dziewczynka, wnosząc po długich, złotych włosach.
-
Cicho głupia! - syknęła jej nieco starsza koleżanka, o kruczo-czarnych włosach spiętych w chaotyczne kitki: -
Babcia Ora mówiła, że lepiej nie wypytywać o takie rzeczy obcych, bo jeszcze zamienią cię w ropuchę!
Jeden z odważniejszych dzieciaków wyściubił nos i wbił spojrzenie wielkich, zielonych oczu w dłuższy z mieczy
Draudgina:
-
Proszę pana, a czy to prawdziwy miecz? - zapytał z drżeniem w głosie.
Przez okno pobliskiej chałupy wychyliła się młoda dziewczyna - na oko szesnastoletnia... może nawet osiemnastoletnia. Mrużąc oczy przed słońcem, spojrzała na was z zaciekawieniem. Podobnie mężczyzna rąbiący nieopodal drwa przerwał swoją pracę. Otarł pot z czoła, oparł siekierę o ziemię i krótko gwizdnął.