Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2014, 23:03   #1
ObywatelGranit
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
[D&D 3.5 FR] Płatne od ogona

Płatne od ogona


Na szlaku wiodącym do Przesieki, rzeka Neverwinter była waszym jedynym towarzyszem. Konia z rzędem temu, kto znalazłby bardziej kojącą scenerię na całej Północy.



W lustro wartko płynącej wody zaglądały dęby, cienioczuby i jesiony, stanowiące forpocztę słynnego Lasu Neverwinter. W powietrzu toczyła się prawdziwa bitwa między rojami owadów, a leśnym ptactwem, które uwijało się jak w ukropie by wykarmić głośne pisklaki. Co jakiś czas stada węgorzy przemykały tuż pod powierzchnią wody, prężąc swoje czarne brzuchy. Wiosna przyszła do Krain wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza.

No właśnie...

Droga, chociaż niezbyt skomplikowana ("w górę rzeki, aż poczujecie smród niemytego kmiota" - jak dowiedzieliście się na rynku Neverwinter od pewnego niedogolonego jegomościa), to czasy swojej świetności miała dawno za sobą. Co gorsza, po ostatnich ulewach, całkowicie rozmiękła, zamieniając się w błotne koryto. Na niektórych odcinkach było tak źle, że Fili musiał schodzić ze swojego dzielnego kuca i maszerować na własnych nogach. Reszcie drużyny nie doskwierały podobne dylematy - nikt poza krasnoludem nie posiadał wierzchowca. Na wasze pocieszenie pozostawał fakt, iż lada moment waszym oczom miał ukazać się cel podróży. Wypadałoby zjeść coś lepszego niż suchary i suche mięso (ewentualnie bulionu z suchego mięsa z wkruszonymi doń sucharami). Nie wspominając już o dachu nad głową, balii z gorącą wodą i paru innych luksusach.


Gdy zaczęliście tracić nadzieję na możliwość doczyszczenia waszych butów, monotonię marszruty przerwał śpiew drozda. Ptaszek sfrunął z pobliskiej gałęzi i odśpiewał serenadę na ramieniu Filiego. Ten właściwie nic niewnoszący gest w jakiś sposób obudził w was motywację. Przyspieszyliście, ignorując zmęczenie i znużenie. W końcu, za załomem rzeki, dostrzegliście rozległą polanę, z licznymi zabudowaniami.

Chałupy gromadziły się wzdłuż brzegu rzeki, a także wokół szlaku, który zapętlał się w pobliżu centrum wsi. Teren, po którym się przemieszczaliście był niemal całkowicie płaski, co utrudniało szerszy ogląd. Z tego co zdołaliście dojrzeć, większość budynków zbudowano z bali - część z nich pokryto strzechą, a część gontem. Tylko największe z nich miały kamienną podmurówkę. Ściany domostw niedawno bielono, a z większości kominów (a raczej otworów w dachach) unosił się siwy dym - jak to w porze obiadowej. Zabudowania rozciągały się także w kierunku północno-zachodnim oraz północno-wschodnim (wzdłuż rzeki), niczym dwa ramiona sięgające w stronę Lasu Neverwinter. Po drugiej stronie wody, dostrzegliście zaledwie zarysy jakiś zabudowań, skryte w cieniu starych drzew.

Oczywiście poza nieprzebytą ścianą lasu.

Uświadomiliście sobie, że każdy skrawek tej miejscowości został wydarty naturze za pomocą siekier, radeł i niezmierzonej ludzkiej pracy. Wkrótce też waszym oczom ukazali się pierwsi mieszkańcy.

Gromadka dzieci wybiegła zza winkla, niemal na was wpadając. Czterech chłopaków i trzy dziewczęta, chociaż z powodu warstwy brudu znajdującego się na ich buziach ciężko było to jednoznacznie stwierdzić.
- Oojaaciee!!! Poszukiwacze przygód! - krzyknął z zachwytem jeden z chłopaków, z burzą kasztanowych loków i zadartym nosem.
- Czy pokażą nam czary, Pol? - zapytała najdrobniejsza osóbka - dziewczynka, wnosząc po długich, złotych włosach.


- Cicho głupia! - syknęła jej nieco starsza koleżanka, o kruczo-czarnych włosach spiętych w chaotyczne kitki: - Babcia Ora mówiła, że lepiej nie wypytywać o takie rzeczy obcych, bo jeszcze zamienią cię w ropuchę!
Jeden z odważniejszych dzieciaków wyściubił nos i wbił spojrzenie wielkich, zielonych oczu w dłuższy z mieczy Draudgina:
- Proszę pana, a czy to prawdziwy miecz? - zapytał z drżeniem w głosie.

Przez okno pobliskiej chałupy wychyliła się młoda dziewczyna - na oko szesnastoletnia... może nawet osiemnastoletnia. Mrużąc oczy przed słońcem, spojrzała na was z zaciekawieniem. Podobnie mężczyzna rąbiący nieopodal drwa przerwał swoją pracę. Otarł pot z czoła, oparł siekierę o ziemię i krótko gwizdnął.
 
ObywatelGranit jest offline