Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2014, 11:26   #423
vanadu
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, ranek


Roran się modlił. Zmęczony, licząc na duchową pociechę.
- Valayo, Patronko Opiekunko strzeż swe sługi w kamienistej drodze
- Grimnirze, zaostrz nasze tarcze i wzmocnij nasze topory i miecze byśmy przeszli zwycięscy przez zapory wrogów
- Grungri, patronie dzieł naszych, dopomóż nam dotrwać do losu jaki nas czeka
- Gazulu, opiekunie, wejrzyj na nas byśmy wypełniali twą wolę
- Grombrindalu - ześlij pomstę na tych którzy złamią pakty
- Smednirze, napełnij naszą krew ogniem i stalą,
- Morgrimie, niech strzegą i wspomagają nas wytwory twych wyznawców
- Czcigodni bogowie i przodkowie, wesprzyjcie nas w naszej misji, strzeżcie kompanów o których losach nie mamy wieści, dopomóżcie bym wypełnił to coście nakazali.
to rzekłszy zapatrzył się w płomień świecy, kontynuował, -Wspomóżcie syna Galvina, syna Harkana, syna Gildora, a dusze zabitych kompanów dajcie spotkać w swych salach.

Dalej kontynuował w języku elfów:

-Feniksie otocz nas płomieniem opieki, Lileath oświecaj nasze drogi,

w bretońskich swych sąsiadów języku zawezwał i Pani Jeziora,

potem przeszedłszy na wspólny poprosił o opiekę Verene i Ranalda i zamyśliwszy się na chwilę, rzekł w końcu w tileańskim:

- Myrmydio, zapewnij nam swe wsparcie, Solkarze niech twój dysk słoneczny oślepia mych wrogów.

Skończył w khazadzie: -Czcigodni bogowie, wesprzyjcie nas, pobłogosławcie nam, zapewnijcie nam swą opiekę po czym wstał i zgasił świeczkę, szykując się do wymarszu. Tarcza była spokojna jego ostoją jak zawsze, dłuższy czas wpatrywał się w nią przypinając ją na jej stałe miejsce. Potem był gotów.

- Roranie mówisz o bogach i gwiazdach, lecz modlisz się do obcych bogów, bogów którzy sprzyjają ludziom, a na ile potrafię się domyślić z kontekstu także do bogów którzy sprzyjają elfom. - Splunął przy tym na ziemie nie bacząc czy któregoś z owych elfich bóstw obraża czy nie. Wciąż miał w pamięci elfią morderczynie i nie szło jej z owej pamięci wymazać. - Skąd mamy mieć pewność, że to nie obce bóstwa kierują twymi czynami i zsyłają ci wizje? Moim zdaniem jest to też hańbiące dla naszej wiary i tradycji, to że khazad prosi o pomoc elfie czy ludzkie bóstwa. Myślałem że szanujesz tradycję i pamięć przodków i tym się kierowałeś czyniąc dla nas cynowe pamiątki, widzę jednak że myliłem się w tej kwestii i niniejszym ci je oddaje. - Thorin sięgnął do futerału z skóry wendigo którym obszyta była kronika i wyjął zeń garść cynowych ozdobników które miały do kroniki trafić. Położył je przed Roranem, miał chęć je rozsypać, ale wbrew pozorom nie chciał okazać braku szacunku, który wciąż jeszcze tlił się wobec byłego sierżanta. W tej chwili przestały mieć dla niego jakie kolwiek znaczenie a w związku z tym nie zasługiwały na umieszczenie ich w kronice. Miast symbolem wspólnej przeszłości i tradycji stałyby się li tylko przypomnieniem zdrady bóstw jakich dopuszczał się Roran. W umyśle kronikarza zakiełkowała w tym samym niepokojąca myśl wyrażona chwilę później na głos - Może stąd te wszystkie nasze porażki i straty w oddziale? Jeśli nie szanujesz tradycji i naszych bogów, jak oni mogą szanować ciebie i nas? Możesz nie zgadzać się z tym co mówię, ale spróbuj pójść do którego kolwiek z kapłanów naszych bóstw i przedstawić im swoje poglądy tak by przyznali ci rację. Nie znajdziesz takowych kapłanów Roranie, co znaczy że idziesz swoją własną ścieżką a nie ścieżką wytyczoną przez przodków. - zakończył ruszając załatwić ostatnie sprawunki. Wiedział już że nie powróci do twierdzy a to sprawiało że kilka spraw musiał załatwić w inny sposób. Na odchodnym wyjął z plecaka mały drewniany przedmiot i wrzucił go do ogniska. Była to pamiątka z bitwy w tunelach, zdobycz, po tym jednak co usłyszał od Rorana w oczach Thorina stała się śmieciem. W ten sposób pożegnał się ze statuetką Morra wyrzeźbioną w cedrowym drzewie.

Dirk patrzył z aprobatą na Rorana gdy ten wymieniał bogów, nie wsłuchiwał się jednak w modlitwę Rorana gdyż to sprawa jego i bogów. Natomiast gdy dosłyszał elfi bełkot, a że sposób intonacji się nie zmienił łatwo było domyślić się, że to o elfich bogów się rozchodzi. Momentalnie krew w Dirku zawrzała. “Jak do kurwy nędzy można modlić się do obcych bogów!” Już nieco spokojniejszy odpowiedział sam sobie “Chyba, że jest się agentem bonarges wyznającym równość wszystkich ras.” Gdy dosłyszał mowę dzieci Sigmara, w mig rozpoznał imiona bóstw ludzi. “Tego khazada chyba pojebało! Jego przodkowie w grobach się przekręcają.” Za to reakcja Thorina, syna Alrika, była niczym promień nadziei. Jako pierwszy stanął w obronie Bogów Przodków, Dirk był niemal pewien, że za taki czyn bogowie wynagrodzą Thorina. Chciał wesprzeć go, więc również wyraził swoje zdanie na głos.
- Do licha ciężkiego, Roran, przestań bluźnić! Czy ty nie masz sumienia? Czy wiara twoich przodków nic dla ciebie już nie znaczy? Zwracając się do bogów elfów i ludzi odwracasz się od Naszych Bogów. Od Bogów Przodków, których w prostej linii jesteśmy potomkami, krew z krwi. Domagasz się szacunku, a samemu nie potrafisz uszanować tradycji.

Kiedy Roran zaczął modlitwę, Grundi wsłuchał się ciekawie. Po każdym imieniu Boga Przodka lekko kiwał głową. Lecz gdy pojawiły się obce języki wprawiło go to w konsternację. Ledwo znał tylko język ludzi, lecz wystarczająco aby rozpoznać imiona obcych bóstw. Słowa Thorina tylko to potwierdziły. Jak że to tak? Żeby khazad modły składał do obcych bogów?! Elfich bogów?! W głowie się nie mieściło. Fulgrimsson już miał wygłosić jakąś tyradę ale zrezygnował. Pokręcił tylko głową, splunął na ziemię i odwrócił się. Poszedł dopinać juki, żeby tylko nie musieć dalej słuchać tego bełkotu.


Roran zaś wstał i ruszył ku świątyni, licząc że rozwieje to jego wątpliwości.

Roran doskonale wiedział jak trafić do świątyni Grimnira Zdobywcy, miasto było ogromne ale miejsce tak zacne i doskonale znane mogło być tylko jedno. Idąc tunelami Azul, przecinając wielkie place, pieczary i podróżując gigantycznymi klatkami schodowymi prowadzącymi na wyższe poziomy miasta, Roran miał masę czasu by pomyśleć nad tym co chciał powiedzieć kapłanom. Tym co jednak przykuło uwagę siwobrodego wojownika były twarze mijanych przez niego ziomków, khazadzi a Azul wyglądali inaczej niż Roran pamiętał ich przed kilkoma miesiącami, sprzed oblężenia. Obywatele zmienili się tak bardzo czy być może dopiero teraz Ronagaldson zdołał to dostrzec? Wychudzeni, z zapadniętymi policzkami, z przerzedzonymi brodami i wąsami, wściekli na to co się działo, na głód i brud, na wroga stojącego pod bramami, na ich upadające kontrakty, pustoszejące szkatuły, na króla który nic nie robił by to wszystko jakoś odmienić. Roran nim dostał do schodów świątyni zdoła dowiedzieć się że ponoć ma zostać wprowadzona godzina milicyjna a wszelkie zgrupowania na ulicach mają być raportowane do straży miejskiej i rozpraszane. Choć może to wszystko było tylko plotkami, ale co do jednego nie było wątpliwości, nastroje mieszkańców Karak Azul pogorszyły się znacznie, wcześniej było źle, a teraz?

***

Puchacz i Kamulec nie mogły iść za swym panem do wnętrza domu boga, zatem zostały uwiązane na kawałku sznurka przed schodami do świątyni, gdzie od czasu rzucał na nie okiem jedyny strażnik stojący przed gigantyczną bramą do wnętrza przybytku Grimnira. Świątynia prezentowała się jak zwykle wspaniale, wieczny ogień w niej płonął wokół posągu boga wojny, a granitowa wypolerowana posadzka była pełna mis dziękczynnych i modlących się tam krasnoludów. Łatwym nie było by Ronagaldson odnalazł kapłana wojny Islejfura, khazada którego zalecił mu odnaleźć Grundi Fulgrimssona, jednak po trudach, wielu pytaniach, wrażeniu niekończącego się oczekiwania, Islejfur Valriksson wyszedł z katakumb i przywitał się z czekającym nań Roranem. Co jak co ale Islejfur robił wrażenie, nie tylko swym wyglądem bo przecież wspaniały pancerz zdobiony złotem nie był także byle czym ale głównie charyzma jaką rozsiewał, wiedza jaka skryta była w jego oczach, dziwna aureola spokoju wymieszanego z gniewem, zupełnie jakby khazad ów kipiał gniewem a zarazem hamował go i tym samym cierpiał i poddawał testom swą wiarę, do tego liczne blizny na twarzy i niesamowita, rytualna broń u jego pasa… kapłanem wojny nie mógł zostać byle kto i Roran to wiedział. Islejfur okazał się być przyjaznym zakonnikiem, na powitanie uśmiechnął się, podał prawicę i zagaił, by po chwili debatować już z Ronagaldsonem w najlepsze.

- Powiadasz zatem że przysłał cię Grundi Fulgrimsson? Hmmm, ciekawe. Jeśliś jego przyjacielem to wiedz że dopomogę ci jak potrafię. Powiedz mi co cie trapi? - Zupełnie spokojnie przemówił i ruszył przed siebie prowadząc Rorana w jeden z korytarzy, zdecydowanie chciał oddalić się od wiernych którzy modlili się żarliwie w głównej sali świątyni.

- Zwę sie Roran Ranagaldson, byłem jego dowódcą, póki przed godziną nie zostałem odsunięty. Mam dwa problemy wymagające pomocy duchowej, acz łączą się ze sobą. Poręczyłem za nich honorem, by ocalić im życia. Miała ich bowiem czekać kara za ich zbrodnie, prawdziwe czy zmyślone. Zaś oni mnie zdradzili i upokorzyli, ja zaś nie wiem co powinienem zrobić. To bardzo skomplikowane ponieważ… tu Roran zaciął się na moment -Ponieważ zacząłem ich ratować, wierząc że otrzymałem wizję od bogów która mi to nakazywała skończył i szedł dalej w ciszy.

[i]- Bogowie stawiają przed nami mury i bramy, moim zdaniem robią to bardzo często i podejrzewam że patrzą na nas jak to owe przeszkody pokonujemy. Jedni nad nimi skaczą, inni je rozbijają w pył, a jeszcze inni wymijają bokiem lub próbują zdziałać coś wytrychem albo przekonać strażnika by ich wpuścił, jest też grupa która nie robi zupełnie nic lub się poddaje. Tak zawsze wygląda nasz żywot, jednak ja jestem pewien że wiesz jakie wartości są ważne dla nas samych, czemu hołdujemy i jak uczyli nas nasi przodkowie. Jeśli to wiesz to podążaj tą ścieżką właśnie. Zadaj sobie pytania na które już znasz odpowiedzi i wtedy wszystko stanie się dla ciebie jasne. Spróbuj się nie zamartwiać, to niczego ci nie da, tym bardziej w obecnych czasach. Oczywiście nie wiem co ukazali ci bogowie i nie śmiem wątpić że tak było, ale jeśli faktycznie natchnął cię duch przodków to czy zrobiłeś to czego chciał? Ciekawi mnie to, bo niesłychane by bogowie chcieli ratować zdrajców i zbrodniarzy, z drugiej zaś strony wierzyć się nie chce że Fulgrimsson należy do takich krasnoludów… no ale któż to może znać ścieżki praprzodków?! -[i] Islejfur zrobił dłuższą pauzę i zastanowił się, zmarszczył przy tym swe czoło i ściągnął ze sobą wielkie krzaczaste brwi. - Jestem kapłanem wojny i nie powinienem cię karmić takimi frazesami, powiem więc wprost. Jeśli uratowałeś kłamców i zdrajców to zgol włosy i ruszaj szukać śmierci w boju… jeśli zaś uratowałeś ich niewinnych to chwalebny to czyn a oni nieuczciwie osądzeni, być może przez ciebie też… jeśli zaś uratowałeś ich tak jak tego chciał od ciebie głos który ci to podpowiedział to czy przypadkiem nie wykonałeś już jego woli? Miałeś ich uratować i to zrobiłeś, tak? Poręczyłeś honorem i ocaliłeś ich, zatem to nie ty tu powinieneś być i ze mną mówić tylko oni… jak na moje to wychodzi że twej winy tu nie ma, a twe zadanie zakończone, no chyba że o czymś mi nie powiedziałeś. To twoja sprawa ale musi być przecież jakiś powód dla którego cie odsunęli od dowodzenia, prawda! Jak by nie spojrzeć to źle to wygląda, jeśli mieli rację to znaczy że się do tego nie nadawałeś, jeśli zaś to źli khazadzi z zasady to znaczy żeś ocalił zbrodniarzy. To jak to było? - Islejfur wciąż mówił i w czas ten wprowadził Rorana do małej sali z fontanną która znajdowała się w centrum pomieszczenia, było tam też trzy pary drzwi poza tymi którymi wkroczył do sali Roran i kapłan wojny Islejfur.

- Nie wiem… nie wiem i tu leży problem. Robiłem co mogłem, ze wszystkich sił. Lecz oni, jeśli dobrze pojąłem, niezadowoleni byli że im nie mówiłem co czynimy, nie pytałem o zdanie. Chciałem oszczędzić im bólu wiedzy lecz oni oburzali się coraz i bardziej i bardziej. Szliśmy na akcję a oni wyrywali się do dyskusji stojąc na kilka metrów od wroga. Niektórzy przynajmniej. Przodkowie ukazali mi ich śmierć, samotną pustą śmierć bez znaczenia. Chciałem to zmienić, niedopuścić do tego. Czy wypełniłem co mi kazali? Nie wiem. Szedłem za intuicja i tym co widziałem. By żyli, wypełnić muszę jeszcze misję, cenę jaką za ich życia nałożono. Nie będzie to łatwe, acz nie jest trudne. Lecz w tej sytuacji nie wiem. Oni wciąż pytają i pytają a ja nie mam co im odrzec. Ba, odrzec nie chcę bo wiedza ściągnie na nich tylko kolejne zagrożenia. Jak to jest, czcigodny kapłanie. Widziałem kawał świata. Więcej niż większość tych których znam. I zawsze, jak dobrze by się nie chciało, ktoś uzna się za znieważonego, ktoś będzie chciał inaczej, ktoś…. jak to jest. Całe miesiące, mimo że dowodzenie zrzucono na mnie a nie mi je dano, zapieprzałem z całych sił, poświęcając siebie, pieniądze, wszystko by przetrzymać tą wojnę, wypełnić co kazano i ich utrzymać w miarę sił i łaski bogów przy życiu. Może kontrowersyjnie, może twardo ale z całych sił. A kończy się…. Roran zamilkł wpatrując się w dal.

- Nie mam dla ciebie odpowiedzi ze złota, czystej, dosadnej, wartej majątku, a jednak rozumiem cię doskonale i to z własnego doświadczenia mówię. Codziennie borykam się z tym by prowadzić wiernych, by ich przekonywać i nakierowywać na drogę prawości i honoru, wielu zaś szydzi z tego i choć czują obecność Grimnira w ich życiu to wątpią a w polu bitewnym krwi swej żałują. Czasem robimy co możemy, poświęcamy się, tracimy na tym zdrowie, majątek a nierzadko sławę czy honor, przynajmniej w oczach obserwatorów, jednak robimy to co robimy bo nikt inny tego zrobić nie chcę. Jeśli wierzysz w prawość swych czynów, ich rację i przeznaczenie to nie masz się czym martwić. Rób co robisz bo inaczej nie będziesz sobą, jeśli krwawisz przez to to przykro ale i trudno, musisz być kim jesteś. Po tym wielkość twych czynów poznają bogowie, śmiertelni są ślepi na wiele z tego co dzieje się wokół nas, ale Grimnir widzi wszystko. Szanuj ich mimo tego że nie pojmują wszystkiego, doceniaj ich pomimo ich wad, bądź przy nich nawet jeśli cie nie szanują, pomagaj im nawet jeśli cię niedoceniają, żyj w zgodzie z honorem a Pan Wojny to zapamięta. Kto wie, może to jakiś rodzaj próby dla twego charakteru. Jeśli ci ciężko na duszy to powiedz im prawdę, nawet jeśli jest dla nich okrutna, znam Fulgrimssona i wiem że każde bezeceństwo on zniesie. Nikt nie zna sposobu by wszystkim dogodzić… nikt! - Zakończył Islejfur dość tajemniczo i dziwnie.

-Eh, masz racje czcigodny kapłanie, zapewne masz rację...ale nie czyni to tego wszystkiego lżejszym…wcale a wcale. Jestem zmęczony, bardzo, bardzo zmęczony. Tak czy inaczej, czas mi w drogę. Mogę prosić o błogosławieństwo? zapytał pochylając głowę.

Bez zbędnych już słów Islejfur przeszedł do modlitwy. Złożył rękę na głowie Rorana, wciąż szeptał święte wersy… drugą dłonią posypał barki krasnoluda jakimś białym pyłem, po czym strzepnął go, na koniec zaś przemówił i to raczej mało obiecująco. [i]- Pamiętaj bracie w wierze. Nasze prawa twarde a bogowie tylko godnych nagradzają, zaś w salach Grungniego i zbrojowni Grimnira nie ma miejsca na słabych, dlatego swój los w dłonie chwyć i kuj go niczym stal, bez ustanku, bez litości i opamiętania. Stań się wart by ujrzeć oblicza naszych przodków. Grimnir nigdy niczego ci nie da jeśli nie zasłużysz, a jeśli czegoś od niego chcesz to żądaj, on tylko silnych uznaje a później od ciebie należność odbierze. Bądź błogosławiony bracie ale pamiętaj że my którzy podążamy ścieżką Grimnira Zdobywcy nie liczymy na cuda i nie szukamy ukojenia w talizmanach i figurach, dla nas życie jest w bitwie, tam też odnajdujemy śmierć. W bólu się rodzimy i umieramy. Pamiętaj o tym, wierz tylko swej stali, ufaj tylko sobie, żyj by walczyć, walcz by zwyciężać, giń ku chwale… a jeśli wszystko zrobisz jak trzeba to spotkamy się przed Ostatnią Bitwą. Teraz idź, pomóż braciom którzy nie pokładają w tobie zaufania, bądź im bratem nawet jeśli oni tobie braćmi nie są, zrób co do ciebie należy i pamiętaj o prawdziwych bogach. -[i/] Zakończył kapłan wojny Islejfur i poklepał po obu ramionach Rorana, uścisnął mu prawice i odszedł zostawiając byłego sierżanta obok fontanny świątynnej. Roran pozostał samotny.

Czasem drobiazgi wystarczą by zmienić życie. Roran naprawdę nie czuł niechęci do innych ras, chciał zawsze pokoju, wierzył w równość. Lecz kiedy doszło do tego, że innych począł wyznawać bogów? Im bardziej zagłębiał się w to myślami tym bardziej ogarniało go zdumienie. Tak po prawdzie… od tuneli, od kiedy począł się modlić częściej, wzywając każdego z bogów jakiego pamiętał. Czy tak bardzo zmieniło go Azul, czy tak bardzo skrzywiło jego życie? Jak do tego doszło. Jak to mogło się stać na wszystkich przodków! Jak mógł do tego dopuścić. Schował twarz w dłoniach i zapłakał.
Wychodząc jakiś czas później cisnął medalion sierżanta w ognie świątyni. Została jedynie nadzieja.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
4 Vharukaz, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Krasnoludzko skaveński front podziemnych zmagań wojennych


Na pierwszym postoju gdy wszyscy w ciszy pałaszowali co tam mieli, Dirk swym zwyczajem przyglądał się każdemu z uwagą. W końcu zwrócił uwagę na to, że Roran nakarmił swoje psy choć samemu nic nie zjadł. Pierwsza myśl Dirka to “pewnie jakaś przysięga albo inne dziwactwo, że nie chce jeść.” Na kolejnym postoju wraz z Thorinem obejrzeli rany Dorrina, a Dirk ukradkiem się przyglądał byłemu sierżantowi, a ten znów nic nie jadł. I gdyby nie to, że łakomie zerkał na jedzących Dirk ponownie uznałby to za jakąś formę diety czy też bardziej pokuty. Jednakże gdy na kolejnym postoju Roran znów nie jadł Dirk nie wytrzymał i do niego podszedł aby dowiedzieć się powodów dla których Roran nic nie je. Urgrimson nie był nigdy typem samarytanina, czysty pragmatyzm pchnął go do tego. Bo jeśli jeden z wojów będzie osłabiony brakiem strawy odbije się to na wszystkich. Podszedł i usiadł obok starego khazada i nie pytając o nic wydobył kilka pasków suszonej wołowiny, które podał Roranowi. Gdy ten je przyjął, zapytał - Roran, o co chodzi z tym nie jedzeniem?

Były sierżant zmieszał się lekko, co częstym widokiem nie było lecz w końcu odpowiedział -Ekh. Przez to wszystko...zapomniałem go dokupić po tej kradzieży, ot przy czym zaczerwienił się lekko pod brodą. -Dzięki ci za twą pomoc, nie chciałbym by zwierzęta cierpiały przez mój błąd. Może zdołam dokupić coś po drodze, przy posterunkach...zobaczymy

Dirk bez słowa podał Roranowi racje na 5 dni oraz ampułkę Krwawego Litworu. - Krwawy Litwor. Zażyj gdy odniesiesz rany. Powstrzyma krwawienie, doda wigoru, ale gdy przestanie działać rany się odemkną i zaczną krwawić. Dlatego trzeba rany opatrzyć możliwie jak najszybciej. Słowa Rorana dziwnie zabrzmiały dla Dirka, “by zwierzęta nie cierpiały”. Dotarło do niego w końcu, że Roran nie jest spryciarzem zabierającym ze sobą żywy prowiant jakim były psy. Sam nawet znał smaczny przepis na pieczeń z psa, jednak powstrzymał się przed podzieleniem się tą informacją z Roranem. Roran był inny, dziwny. Ale mimo wszystko, Roran był od Dirka o wiele starszy, a starszym należy się szacunek za wiek. Więc w milczeniu przeżuwał kawałek wołowiny patrząc się w pełgający płomień lampy.
-Dziękuję odparł tylko starszy krasnolud kiwając głową.
Dirk pokiwał głową również, kontynuując przeżuwanie wołowiny.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
4 Vharukaz, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Krasnoludzko skaveński front podziemnych zmagań wojennych
Oddział Gromowładnych



- Witaj Asleighu. Czy masz przy sobie wszystkich swych żołnierzy? Co z rannymi, gdzie was los poniósł po naszym rozstaniu? zapytał Roran, wyrwany z lekkiego otępienia i wyciszenia, możliwością uzyskania odpowiedzi na jedno z pytań które dręczyły go od dawna.

-Withaj bratchu! Radh żhem że żheś żyw- Zakrzyknął radośnie Asleigh i podał prawicę Roranowi po czym go poklepał po ramieniu a w rezultacie przycisnął do siebie i po bratersku uściskał. Jak zwykle Zargor mówił oszczędnie i z typowym dla siebie nie tylko akcentem ale i efektem po poważnej ranie którą otrzymał w twarz, język i policzek. - Nhje! Nie wszyscy tu. Hargi rhanny strszlhiwie, zabrhany przhez ojcha, do nhas nie wrhóci jużh. Borrin jest thu ze mnhą, Fagrim Tunleharz też tu jest i Półrękhi Garv. Młodzieńaszhek Dagzad syn Torena i ten caph Irgen Ogniomistrz… - Gdy tylko Asleigh powiedział o Irgenie jak o starym capie, z barykady poleciała rękawica pełna drobnego gruzu i uderzyła sierżanta Gromowładnych. -... cho do chujha?! - Jęknął Asleigh i spojrzał na barykadę.

Irgen zwany Ogniomistrzem zeskoczył z barykady i podszedł do rozmawiających krasnoludów. - Witaj przyjacielu, dobrze cię widzieć. Czyżby bogowie znów nasze szlaki krzyżowali byśmy dali odpór tym szczurzym ścierwom? - Irgen popchnął żartobliwie swego sierżanta biodrem i uściskał Rorana. - Ty nas tak nie ciskaj obelgami Zragor, bo naślemy na ciebie Fagrima. Co nie Fagrim? - Krzyknął Irgen w stronę barykady ale stojący na niej Fagrim nawet się nie odwrócił. - Ciągle próbuje go rozśmieszyć ale wszystko na nic, Fagrim niedługo zginie. - Zakończył Irgen smutno, a każdy z milicjantów pamiętał przecież jak Fagrim ogolił w tunelach głowę na znak pokuty i od tego czasu szukał śmierci za swe grzechy. Irgen nie smęcił jednak więcej i od razu wrócił do Rorana. [i]- No a co u was? Co tu robicie? -[i/] Asleigh także spojrzał na Rorana zaciekawiony tym tematem.

- Cieszę się że znajduję Was w zdrowiu...tak dobrym jak pozwalają okoliczności. Bogom dziękować trzeba że tylu nas się ostało. odparł Roran rozglądając się po kompanach walk tunelowych - Żal jeno Fagrima, oby bogowie go wspomogli. U nas...rożnie, nie za dobrze acz daleko jeszcze od tragedii. Sami wiecie, ciężko jest, nawet bardzo. Dawno takiej lawiny jak ta nie było nad tymi górami. My z paczką wysłani, niestety. Droga nam w tunele wiedzie, musimy się przedrzeć poza linie oblężenia i szczury..Ciężko to widzę ale trzeba to się przejdzie, sami wiecie, potrzeba jest to i droga znaleźć się musi
Po chwili dodał -Wiecie może jak wygląda sytuacja na podejściach? Dużo wroga?Mocno napiera? Czy może są jakieś wolne jeszcze trasy?

Irgen spojrzał pod nogi, później przetarł dłonią twarz i pogłaskał brodę, przeniósł spojrzenie na Asleigha. - Chcecie iść za naszą linię, za front? Hmmm. Nie mówię że to źle ale żadna z grup zwiadowczych jeszcze nie wróciła, a wroga są tam całe masy, nim dojdzie do spięcia przed murami miasta to jeszcze tutaj, pod ziemią zobaczyć nam dane będzie ogromną bitwę. Dam ci ja radę przyjacielu, zostań z nami albo zawróć do miasta by bronić murów bo za naszą barykadą tylko śmierć czeka każdego śmiałka.

- Dobrzhe Irghen gada! Dajtha spokhój ze thom droghą. Zosthańta z nhami, to nie dyshonor jesth! Thu też śmirćh wash spothkać możhe szybhka. Daj sihę przekhonać Ronhalgdshon. Zosthań tuthaj … a jakh iść musiszh to idźh, smiałho, ja ci droghi nie zasthawię. Na psha urokh, twojha wolha alhe cho w tunelhach siedzhi i którha drogha czystha to już nikth nie whie. Nasihi przepadlhi albho cofnęli sihę do obhozów. Terha tamh tylkho mrokh i krewh. - Wtrącił Asleigh i wskazał lewą dłonią na głęboką czerń tunelu za barykadą, po chwili splunął na skalną ścianę i wyjął manierkę zza pasa. - Pierdholictho. Napijhmy sihę. - Zaczął rozlewać ziołową nalewkę do cynowych kubków które stały na skrzyni obok miejsca gdzie krasnoludy dywagowały.

Roran skrzywił się i ze smutkiem pokręcił głową -Wierzcie mi, gdybym mial wybór, zostałbym. Lepiej między swoimi zginąć jeśli trzeba...ale słowo nie dym, musimy...a przynajmniej ja muszę. Jeśli ktoś chce, niech zostanie ale ja muszę donieść tą paczkę Na jego twarzy dostrzec można było całkowite zniechęcenie. Po co właściwie było to wszystko. Przyjdzie chyba zdechnąć ale co zrobić.. -Dzięki wam za dobrą radę, ale trzeba iść, wyjścia nie ma. Obyśmy się jeszcze spotkali. Tu lub przy halach przodków.

***

Rozmowy Thorina z Galebem tylko słuchał. Mieli racje, obaj. Tak wiele spierdolił. I oni nie byli bez winy ale i on za daleko odszedł od Kamienia z Lorien, od kaprala, starego doradcy, jakim był gdy wkraczał w zalewane tunele. Czy to skaza arogancji, czy to ciężar dowodzenia ciężko dostrzec. Robił tylko to co uważał za słuszne, dbał o nich jak potrafił. Ale może chęci nie wystarczają i efekt ma znaczenie, nie dobra wola? Większość z nich była nowa. A nawet Detlef, stary kompan, nie dbał o to co było kiedyś. Thorin wyrzucał mu, że nie byli pod władza tych co chcieli ich sądzić. Czy on głupi był? To nie miało z prawem już od bardzo dawna nic wspólnego. Liczyła się ich wola by skazać ich na krzywdy. Słowo runrakiego nie znaczyło tyle co się wydawało Galebowi. Tyle. Po prostu. Teraz jeno patrzył za odchodzącym Runotwórcą. Z nich wszystkich on zdawał się najbardziej prawy. Najpewniejszy.

-Obowiązek jest cięższy niż górą a ścieżki jego niczym labirynt rzekł cicho lecz wyraźnie. –Zaczekamy cztery klepsydry. Zjedzmy póki jest czas. Później trzeba nam iść póki starczy sił, w czasie, w wytrwałości i przodkach nasza nadzieja. Tylko to nam zostało. Ruszymy tunelami do kopalni. Thorinie, później, po forcie ruszę do runrakiego Sverissona. A wy wszyscy obrócił się w stronę pozostałych a obecnych –Póki czas jest i szansa, jeśli Wam co złego wedle was wyrządziłem wybaczcie mi. Przez całą tą przeklętą służbę starałem się jeno połączyć wypełnianie obowiązków z troską o Wasze dobro, tak jak je widziałem. Wszystko się spierdoliło. Wiem że widzicie większość tego inaczej niż ja ale i co innego słyszeliście i widzieliście. Zaprawdę, chciałem ocalić wasze życia i stąd to co wam mówiłem. Była to prawda. Nędzna ale prawda. Tak więc, przyjmijcie me pokorne przeprosiny, jeśli pozwoli Wam to z lżejszą duszą iść w tunele. Oby Grimnir pozwolił nam wyjść z tego i się pogodzić skończył z lekka drżącym głosem Ronagaldson i zapłakał.
 
vanadu jest offline