Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-09-2014, 11:09   #421
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Słowa Thorina zasępiły Galeba. Kronikarz praktycznie użył argumentów runiarza przeciw niemu samemu. No... tyle że runkaraki chciał tylko dać towarzyszom przestrogę.

- Nie mam żadnych od niego rozkazów... wiem tylko że nie było go tutaj od bardzo dawna. I sprawa nie jest prosta... - powiedział bardzo cicho, kierując słowa przede wszystkim do Thorina - Byliśmy z Hazgą i Jolvenem z misją na najgłębszych poziomach. Poszli... i nie wrócili, kiedy pozostałem na czatach. Nie wiem co się z nimi stało. Wierzę, że żyją, ale co się z nimi dzieje... nie mam pojęcia. Kapitan Talin postanowił wysłać zwiadowców w głąb tuneli, aby ich szukali, kiedy wojacy będą skupiać na sobie uwagę skaveńskich sił. Będąc w lepszym stanie ruszyłbym z nimi, a prawda jest taka że muszę zostać z wojami, bo do Azul mi niespieszno. - Galeb spojrzał po towarzyszach, widać było że toczy wewnętrzny spór - Ale masz rację Thorinie. Sam ci przypominam, a zapomniałem co też to oznacza dla mnie. Proszę, zostańcie tutaj, odpocznijcie i dajcie mi cztery klepsydry do namysłu. Będę musiał rozmówić się też z Talinem, bo nie będzie nic gorszego niż zniknięcie bez słowa.

Runiarz skinął głową każdemu i oddalił się do swojego legowiska. Musiał się namyślić... Sprawa nie była łatwa. Ale podjęcie decyzji zajęło mu znacznie mniej niż sobie wyznaczył. Obowiązki jako runkaraki, ale też obowiązek wobec Czarnego Sztandaru, który jeszcze niedawno zatknął na barykadzie przy moście, chwaląc "karną kompanię"...

Od tego nie mógł uciec... tak jak nikt z nich nie mógł uciec przed przeznaczeniem.
 
Stalowy jest offline  
Stary 16-09-2014, 11:20   #422
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Zatęchłe, duszne tunele stanowiły miłą odmianę po smrodzie wielkiego miasta. Z każdym krokiem odór jakby malał, aż w końcu pozostał jedynie nieprzyjemnym wspomnieniem, wypartym przez teraźniejsze bodźce. Co prawda bukiet składający się z zapachu potu, rzadko pranych onuc i przetrawionego piwska nie odstępował wojów ani na chwilę, lecz do tego akurat szło przywyknąć, ot karma. Ważne, że oddalali się od Azul, a przed nimi rysował się jakiś konkretny cel - mało optymistyczny, chujowy wręcz, ale dla Khaidar nawet tak gówniana przyszłość wydawała się być lepsza niż siedzenie na dupsku i czekanie aż któryś z bezimiennych wrogów straci cierpliwość i pogłaszcze ją po głowie styliskiem topora, bądź o wspomnianą głowę skróci. Wizje sztyletu między żebrami, trucizny w kielichu, czy też równie subtelna, zbłąka kula z muszkietu wybijająca w czaszce otwór wielkości pięści nie należały do pociągających. Córa Ronagalda wolałaby już zapić się na śmierć - koniec piękny, poetycki i co tu dużo gadać, cholernie przyjemny. Niestety w życiu nigdy nie układało się tak, jakby sobie tego życzyła. Z owych strzępów informacji, wyrwanych od Rorana, jasno wynikało, że mają przesrane po całości i nim cały ten pierdolnik się skończy, czeka ich jeszcze sporo bólu. Zdrajcy, mordercy, dezerterzy i bezbożnicy - przeciwnik był w stanie przypiąć im wszelkie możliwe łatki bez najmniejszego problemu, a lud ciemny łyknie to niczym zmęczona robotą dziwka kubeczek wody. Jedyne co pozostawało, to marsz wąskimi korytarzami przed siebie, z nadzieją, że na końcu trasy czeka coś innego niż tortury i zgon w męczarniach.
Khazadka splunęła, zielonkawym glutem flegmy ozdabiając jeden z wielu mijanym kamieni. Równie dobrze mogła zażyczyć sobie kotła spirytusu i głowy Rorana na srebrnej tacy.
-O kant dupy to wszystko - westchnęła z rezygnacją. Nawet nie czuła złości, była na to zbyt zmęczona. Z kapturem naciągniętym prawie na czubek nosa toczyła się przed siebie, unikając kontaktów z kimkolwiek, szczególnie obcymi. Zbrojna kobieta zawsze budziła niezdrowe zainteresowanie, a rozwalenie natrętowi gęby niestety nie wchodziło w rachubę.

***

Dla nieprzyzwyczajonego do znacznych głębokości powierzchniowca, takiego jak Khaidar, podróż stanowiła mordęgę. Raz po raz pociągała nosem, a od zawrotów głowy chciało się jej rzygać. Miała wrażenie, że ciśnienie rozsadza jej czaszkę, doprowadzając do szaleństwa gorszego niż zazwyczaj. Gdzieś w duchu podziwiała resztę, która mimo warunków, miała jeszcze siłę na pieprzenie trzy po trzy. Ona sama musiała porządnie się zawziąć, by nie paść plackiem na ziemię i nie zacząć bluzgać na wszystko i wszystkich w zasięgu wzroku. Siedziała skulona pod skalną półką i z zamkniętymi oczami słuchała. Pokiwała Detlefowi głową na znak, że rozumie jaką rolę jej przydzielił i nie ma co do tego zastrzeżeń. Słowa Thorina i Galeba ledwo rejestrowała, pogrążona letargu skupiała się jedynie na liczeniu oddechów z nadzieją, że bogowie w końcu się nad nią zlitują i pozwolą usnąć.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 16-09-2014, 11:26   #423
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, ranek


Roran się modlił. Zmęczony, licząc na duchową pociechę.
- Valayo, Patronko Opiekunko strzeż swe sługi w kamienistej drodze
- Grimnirze, zaostrz nasze tarcze i wzmocnij nasze topory i miecze byśmy przeszli zwycięscy przez zapory wrogów
- Grungri, patronie dzieł naszych, dopomóż nam dotrwać do losu jaki nas czeka
- Gazulu, opiekunie, wejrzyj na nas byśmy wypełniali twą wolę
- Grombrindalu - ześlij pomstę na tych którzy złamią pakty
- Smednirze, napełnij naszą krew ogniem i stalą,
- Morgrimie, niech strzegą i wspomagają nas wytwory twych wyznawców
- Czcigodni bogowie i przodkowie, wesprzyjcie nas w naszej misji, strzeżcie kompanów o których losach nie mamy wieści, dopomóżcie bym wypełnił to coście nakazali.
to rzekłszy zapatrzył się w płomień świecy, kontynuował, -Wspomóżcie syna Galvina, syna Harkana, syna Gildora, a dusze zabitych kompanów dajcie spotkać w swych salach.

Dalej kontynuował w języku elfów:

-Feniksie otocz nas płomieniem opieki, Lileath oświecaj nasze drogi,

w bretońskich swych sąsiadów języku zawezwał i Pani Jeziora,

potem przeszedłszy na wspólny poprosił o opiekę Verene i Ranalda i zamyśliwszy się na chwilę, rzekł w końcu w tileańskim:

- Myrmydio, zapewnij nam swe wsparcie, Solkarze niech twój dysk słoneczny oślepia mych wrogów.

Skończył w khazadzie: -Czcigodni bogowie, wesprzyjcie nas, pobłogosławcie nam, zapewnijcie nam swą opiekę po czym wstał i zgasił świeczkę, szykując się do wymarszu. Tarcza była spokojna jego ostoją jak zawsze, dłuższy czas wpatrywał się w nią przypinając ją na jej stałe miejsce. Potem był gotów.

- Roranie mówisz o bogach i gwiazdach, lecz modlisz się do obcych bogów, bogów którzy sprzyjają ludziom, a na ile potrafię się domyślić z kontekstu także do bogów którzy sprzyjają elfom. - Splunął przy tym na ziemie nie bacząc czy któregoś z owych elfich bóstw obraża czy nie. Wciąż miał w pamięci elfią morderczynie i nie szło jej z owej pamięci wymazać. - Skąd mamy mieć pewność, że to nie obce bóstwa kierują twymi czynami i zsyłają ci wizje? Moim zdaniem jest to też hańbiące dla naszej wiary i tradycji, to że khazad prosi o pomoc elfie czy ludzkie bóstwa. Myślałem że szanujesz tradycję i pamięć przodków i tym się kierowałeś czyniąc dla nas cynowe pamiątki, widzę jednak że myliłem się w tej kwestii i niniejszym ci je oddaje. - Thorin sięgnął do futerału z skóry wendigo którym obszyta była kronika i wyjął zeń garść cynowych ozdobników które miały do kroniki trafić. Położył je przed Roranem, miał chęć je rozsypać, ale wbrew pozorom nie chciał okazać braku szacunku, który wciąż jeszcze tlił się wobec byłego sierżanta. W tej chwili przestały mieć dla niego jakie kolwiek znaczenie a w związku z tym nie zasługiwały na umieszczenie ich w kronice. Miast symbolem wspólnej przeszłości i tradycji stałyby się li tylko przypomnieniem zdrady bóstw jakich dopuszczał się Roran. W umyśle kronikarza zakiełkowała w tym samym niepokojąca myśl wyrażona chwilę później na głos - Może stąd te wszystkie nasze porażki i straty w oddziale? Jeśli nie szanujesz tradycji i naszych bogów, jak oni mogą szanować ciebie i nas? Możesz nie zgadzać się z tym co mówię, ale spróbuj pójść do którego kolwiek z kapłanów naszych bóstw i przedstawić im swoje poglądy tak by przyznali ci rację. Nie znajdziesz takowych kapłanów Roranie, co znaczy że idziesz swoją własną ścieżką a nie ścieżką wytyczoną przez przodków. - zakończył ruszając załatwić ostatnie sprawunki. Wiedział już że nie powróci do twierdzy a to sprawiało że kilka spraw musiał załatwić w inny sposób. Na odchodnym wyjął z plecaka mały drewniany przedmiot i wrzucił go do ogniska. Była to pamiątka z bitwy w tunelach, zdobycz, po tym jednak co usłyszał od Rorana w oczach Thorina stała się śmieciem. W ten sposób pożegnał się ze statuetką Morra wyrzeźbioną w cedrowym drzewie.

Dirk patrzył z aprobatą na Rorana gdy ten wymieniał bogów, nie wsłuchiwał się jednak w modlitwę Rorana gdyż to sprawa jego i bogów. Natomiast gdy dosłyszał elfi bełkot, a że sposób intonacji się nie zmienił łatwo było domyślić się, że to o elfich bogów się rozchodzi. Momentalnie krew w Dirku zawrzała. “Jak do kurwy nędzy można modlić się do obcych bogów!” Już nieco spokojniejszy odpowiedział sam sobie “Chyba, że jest się agentem bonarges wyznającym równość wszystkich ras.” Gdy dosłyszał mowę dzieci Sigmara, w mig rozpoznał imiona bóstw ludzi. “Tego khazada chyba pojebało! Jego przodkowie w grobach się przekręcają.” Za to reakcja Thorina, syna Alrika, była niczym promień nadziei. Jako pierwszy stanął w obronie Bogów Przodków, Dirk był niemal pewien, że za taki czyn bogowie wynagrodzą Thorina. Chciał wesprzeć go, więc również wyraził swoje zdanie na głos.
- Do licha ciężkiego, Roran, przestań bluźnić! Czy ty nie masz sumienia? Czy wiara twoich przodków nic dla ciebie już nie znaczy? Zwracając się do bogów elfów i ludzi odwracasz się od Naszych Bogów. Od Bogów Przodków, których w prostej linii jesteśmy potomkami, krew z krwi. Domagasz się szacunku, a samemu nie potrafisz uszanować tradycji.

Kiedy Roran zaczął modlitwę, Grundi wsłuchał się ciekawie. Po każdym imieniu Boga Przodka lekko kiwał głową. Lecz gdy pojawiły się obce języki wprawiło go to w konsternację. Ledwo znał tylko język ludzi, lecz wystarczająco aby rozpoznać imiona obcych bóstw. Słowa Thorina tylko to potwierdziły. Jak że to tak? Żeby khazad modły składał do obcych bogów?! Elfich bogów?! W głowie się nie mieściło. Fulgrimsson już miał wygłosić jakąś tyradę ale zrezygnował. Pokręcił tylko głową, splunął na ziemię i odwrócił się. Poszedł dopinać juki, żeby tylko nie musieć dalej słuchać tego bełkotu.


Roran zaś wstał i ruszył ku świątyni, licząc że rozwieje to jego wątpliwości.

Roran doskonale wiedział jak trafić do świątyni Grimnira Zdobywcy, miasto było ogromne ale miejsce tak zacne i doskonale znane mogło być tylko jedno. Idąc tunelami Azul, przecinając wielkie place, pieczary i podróżując gigantycznymi klatkami schodowymi prowadzącymi na wyższe poziomy miasta, Roran miał masę czasu by pomyśleć nad tym co chciał powiedzieć kapłanom. Tym co jednak przykuło uwagę siwobrodego wojownika były twarze mijanych przez niego ziomków, khazadzi a Azul wyglądali inaczej niż Roran pamiętał ich przed kilkoma miesiącami, sprzed oblężenia. Obywatele zmienili się tak bardzo czy być może dopiero teraz Ronagaldson zdołał to dostrzec? Wychudzeni, z zapadniętymi policzkami, z przerzedzonymi brodami i wąsami, wściekli na to co się działo, na głód i brud, na wroga stojącego pod bramami, na ich upadające kontrakty, pustoszejące szkatuły, na króla który nic nie robił by to wszystko jakoś odmienić. Roran nim dostał do schodów świątyni zdoła dowiedzieć się że ponoć ma zostać wprowadzona godzina milicyjna a wszelkie zgrupowania na ulicach mają być raportowane do straży miejskiej i rozpraszane. Choć może to wszystko było tylko plotkami, ale co do jednego nie było wątpliwości, nastroje mieszkańców Karak Azul pogorszyły się znacznie, wcześniej było źle, a teraz?

***

Puchacz i Kamulec nie mogły iść za swym panem do wnętrza domu boga, zatem zostały uwiązane na kawałku sznurka przed schodami do świątyni, gdzie od czasu rzucał na nie okiem jedyny strażnik stojący przed gigantyczną bramą do wnętrza przybytku Grimnira. Świątynia prezentowała się jak zwykle wspaniale, wieczny ogień w niej płonął wokół posągu boga wojny, a granitowa wypolerowana posadzka była pełna mis dziękczynnych i modlących się tam krasnoludów. Łatwym nie było by Ronagaldson odnalazł kapłana wojny Islejfura, khazada którego zalecił mu odnaleźć Grundi Fulgrimssona, jednak po trudach, wielu pytaniach, wrażeniu niekończącego się oczekiwania, Islejfur Valriksson wyszedł z katakumb i przywitał się z czekającym nań Roranem. Co jak co ale Islejfur robił wrażenie, nie tylko swym wyglądem bo przecież wspaniały pancerz zdobiony złotem nie był także byle czym ale głównie charyzma jaką rozsiewał, wiedza jaka skryta była w jego oczach, dziwna aureola spokoju wymieszanego z gniewem, zupełnie jakby khazad ów kipiał gniewem a zarazem hamował go i tym samym cierpiał i poddawał testom swą wiarę, do tego liczne blizny na twarzy i niesamowita, rytualna broń u jego pasa… kapłanem wojny nie mógł zostać byle kto i Roran to wiedział. Islejfur okazał się być przyjaznym zakonnikiem, na powitanie uśmiechnął się, podał prawicę i zagaił, by po chwili debatować już z Ronagaldsonem w najlepsze.

- Powiadasz zatem że przysłał cię Grundi Fulgrimsson? Hmmm, ciekawe. Jeśliś jego przyjacielem to wiedz że dopomogę ci jak potrafię. Powiedz mi co cie trapi? - Zupełnie spokojnie przemówił i ruszył przed siebie prowadząc Rorana w jeden z korytarzy, zdecydowanie chciał oddalić się od wiernych którzy modlili się żarliwie w głównej sali świątyni.

- Zwę sie Roran Ranagaldson, byłem jego dowódcą, póki przed godziną nie zostałem odsunięty. Mam dwa problemy wymagające pomocy duchowej, acz łączą się ze sobą. Poręczyłem za nich honorem, by ocalić im życia. Miała ich bowiem czekać kara za ich zbrodnie, prawdziwe czy zmyślone. Zaś oni mnie zdradzili i upokorzyli, ja zaś nie wiem co powinienem zrobić. To bardzo skomplikowane ponieważ… tu Roran zaciął się na moment -Ponieważ zacząłem ich ratować, wierząc że otrzymałem wizję od bogów która mi to nakazywała skończył i szedł dalej w ciszy.

[i]- Bogowie stawiają przed nami mury i bramy, moim zdaniem robią to bardzo często i podejrzewam że patrzą na nas jak to owe przeszkody pokonujemy. Jedni nad nimi skaczą, inni je rozbijają w pył, a jeszcze inni wymijają bokiem lub próbują zdziałać coś wytrychem albo przekonać strażnika by ich wpuścił, jest też grupa która nie robi zupełnie nic lub się poddaje. Tak zawsze wygląda nasz żywot, jednak ja jestem pewien że wiesz jakie wartości są ważne dla nas samych, czemu hołdujemy i jak uczyli nas nasi przodkowie. Jeśli to wiesz to podążaj tą ścieżką właśnie. Zadaj sobie pytania na które już znasz odpowiedzi i wtedy wszystko stanie się dla ciebie jasne. Spróbuj się nie zamartwiać, to niczego ci nie da, tym bardziej w obecnych czasach. Oczywiście nie wiem co ukazali ci bogowie i nie śmiem wątpić że tak było, ale jeśli faktycznie natchnął cię duch przodków to czy zrobiłeś to czego chciał? Ciekawi mnie to, bo niesłychane by bogowie chcieli ratować zdrajców i zbrodniarzy, z drugiej zaś strony wierzyć się nie chce że Fulgrimsson należy do takich krasnoludów… no ale któż to może znać ścieżki praprzodków?! -[i] Islejfur zrobił dłuższą pauzę i zastanowił się, zmarszczył przy tym swe czoło i ściągnął ze sobą wielkie krzaczaste brwi. - Jestem kapłanem wojny i nie powinienem cię karmić takimi frazesami, powiem więc wprost. Jeśli uratowałeś kłamców i zdrajców to zgol włosy i ruszaj szukać śmierci w boju… jeśli zaś uratowałeś ich niewinnych to chwalebny to czyn a oni nieuczciwie osądzeni, być może przez ciebie też… jeśli zaś uratowałeś ich tak jak tego chciał od ciebie głos który ci to podpowiedział to czy przypadkiem nie wykonałeś już jego woli? Miałeś ich uratować i to zrobiłeś, tak? Poręczyłeś honorem i ocaliłeś ich, zatem to nie ty tu powinieneś być i ze mną mówić tylko oni… jak na moje to wychodzi że twej winy tu nie ma, a twe zadanie zakończone, no chyba że o czymś mi nie powiedziałeś. To twoja sprawa ale musi być przecież jakiś powód dla którego cie odsunęli od dowodzenia, prawda! Jak by nie spojrzeć to źle to wygląda, jeśli mieli rację to znaczy że się do tego nie nadawałeś, jeśli zaś to źli khazadzi z zasady to znaczy żeś ocalił zbrodniarzy. To jak to było? - Islejfur wciąż mówił i w czas ten wprowadził Rorana do małej sali z fontanną która znajdowała się w centrum pomieszczenia, było tam też trzy pary drzwi poza tymi którymi wkroczył do sali Roran i kapłan wojny Islejfur.

- Nie wiem… nie wiem i tu leży problem. Robiłem co mogłem, ze wszystkich sił. Lecz oni, jeśli dobrze pojąłem, niezadowoleni byli że im nie mówiłem co czynimy, nie pytałem o zdanie. Chciałem oszczędzić im bólu wiedzy lecz oni oburzali się coraz i bardziej i bardziej. Szliśmy na akcję a oni wyrywali się do dyskusji stojąc na kilka metrów od wroga. Niektórzy przynajmniej. Przodkowie ukazali mi ich śmierć, samotną pustą śmierć bez znaczenia. Chciałem to zmienić, niedopuścić do tego. Czy wypełniłem co mi kazali? Nie wiem. Szedłem za intuicja i tym co widziałem. By żyli, wypełnić muszę jeszcze misję, cenę jaką za ich życia nałożono. Nie będzie to łatwe, acz nie jest trudne. Lecz w tej sytuacji nie wiem. Oni wciąż pytają i pytają a ja nie mam co im odrzec. Ba, odrzec nie chcę bo wiedza ściągnie na nich tylko kolejne zagrożenia. Jak to jest, czcigodny kapłanie. Widziałem kawał świata. Więcej niż większość tych których znam. I zawsze, jak dobrze by się nie chciało, ktoś uzna się za znieważonego, ktoś będzie chciał inaczej, ktoś…. jak to jest. Całe miesiące, mimo że dowodzenie zrzucono na mnie a nie mi je dano, zapieprzałem z całych sił, poświęcając siebie, pieniądze, wszystko by przetrzymać tą wojnę, wypełnić co kazano i ich utrzymać w miarę sił i łaski bogów przy życiu. Może kontrowersyjnie, może twardo ale z całych sił. A kończy się…. Roran zamilkł wpatrując się w dal.

- Nie mam dla ciebie odpowiedzi ze złota, czystej, dosadnej, wartej majątku, a jednak rozumiem cię doskonale i to z własnego doświadczenia mówię. Codziennie borykam się z tym by prowadzić wiernych, by ich przekonywać i nakierowywać na drogę prawości i honoru, wielu zaś szydzi z tego i choć czują obecność Grimnira w ich życiu to wątpią a w polu bitewnym krwi swej żałują. Czasem robimy co możemy, poświęcamy się, tracimy na tym zdrowie, majątek a nierzadko sławę czy honor, przynajmniej w oczach obserwatorów, jednak robimy to co robimy bo nikt inny tego zrobić nie chcę. Jeśli wierzysz w prawość swych czynów, ich rację i przeznaczenie to nie masz się czym martwić. Rób co robisz bo inaczej nie będziesz sobą, jeśli krwawisz przez to to przykro ale i trudno, musisz być kim jesteś. Po tym wielkość twych czynów poznają bogowie, śmiertelni są ślepi na wiele z tego co dzieje się wokół nas, ale Grimnir widzi wszystko. Szanuj ich mimo tego że nie pojmują wszystkiego, doceniaj ich pomimo ich wad, bądź przy nich nawet jeśli cie nie szanują, pomagaj im nawet jeśli cię niedoceniają, żyj w zgodzie z honorem a Pan Wojny to zapamięta. Kto wie, może to jakiś rodzaj próby dla twego charakteru. Jeśli ci ciężko na duszy to powiedz im prawdę, nawet jeśli jest dla nich okrutna, znam Fulgrimssona i wiem że każde bezeceństwo on zniesie. Nikt nie zna sposobu by wszystkim dogodzić… nikt! - Zakończył Islejfur dość tajemniczo i dziwnie.

-Eh, masz racje czcigodny kapłanie, zapewne masz rację...ale nie czyni to tego wszystkiego lżejszym…wcale a wcale. Jestem zmęczony, bardzo, bardzo zmęczony. Tak czy inaczej, czas mi w drogę. Mogę prosić o błogosławieństwo? zapytał pochylając głowę.

Bez zbędnych już słów Islejfur przeszedł do modlitwy. Złożył rękę na głowie Rorana, wciąż szeptał święte wersy… drugą dłonią posypał barki krasnoluda jakimś białym pyłem, po czym strzepnął go, na koniec zaś przemówił i to raczej mało obiecująco. [i]- Pamiętaj bracie w wierze. Nasze prawa twarde a bogowie tylko godnych nagradzają, zaś w salach Grungniego i zbrojowni Grimnira nie ma miejsca na słabych, dlatego swój los w dłonie chwyć i kuj go niczym stal, bez ustanku, bez litości i opamiętania. Stań się wart by ujrzeć oblicza naszych przodków. Grimnir nigdy niczego ci nie da jeśli nie zasłużysz, a jeśli czegoś od niego chcesz to żądaj, on tylko silnych uznaje a później od ciebie należność odbierze. Bądź błogosławiony bracie ale pamiętaj że my którzy podążamy ścieżką Grimnira Zdobywcy nie liczymy na cuda i nie szukamy ukojenia w talizmanach i figurach, dla nas życie jest w bitwie, tam też odnajdujemy śmierć. W bólu się rodzimy i umieramy. Pamiętaj o tym, wierz tylko swej stali, ufaj tylko sobie, żyj by walczyć, walcz by zwyciężać, giń ku chwale… a jeśli wszystko zrobisz jak trzeba to spotkamy się przed Ostatnią Bitwą. Teraz idź, pomóż braciom którzy nie pokładają w tobie zaufania, bądź im bratem nawet jeśli oni tobie braćmi nie są, zrób co do ciebie należy i pamiętaj o prawdziwych bogach. -[i/] Zakończył kapłan wojny Islejfur i poklepał po obu ramionach Rorana, uścisnął mu prawice i odszedł zostawiając byłego sierżanta obok fontanny świątynnej. Roran pozostał samotny.

Czasem drobiazgi wystarczą by zmienić życie. Roran naprawdę nie czuł niechęci do innych ras, chciał zawsze pokoju, wierzył w równość. Lecz kiedy doszło do tego, że innych począł wyznawać bogów? Im bardziej zagłębiał się w to myślami tym bardziej ogarniało go zdumienie. Tak po prawdzie… od tuneli, od kiedy począł się modlić częściej, wzywając każdego z bogów jakiego pamiętał. Czy tak bardzo zmieniło go Azul, czy tak bardzo skrzywiło jego życie? Jak do tego doszło. Jak to mogło się stać na wszystkich przodków! Jak mógł do tego dopuścić. Schował twarz w dłoniach i zapłakał.
Wychodząc jakiś czas później cisnął medalion sierżanta w ognie świątyni. Została jedynie nadzieja.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
4 Vharukaz, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Krasnoludzko skaveński front podziemnych zmagań wojennych


Na pierwszym postoju gdy wszyscy w ciszy pałaszowali co tam mieli, Dirk swym zwyczajem przyglądał się każdemu z uwagą. W końcu zwrócił uwagę na to, że Roran nakarmił swoje psy choć samemu nic nie zjadł. Pierwsza myśl Dirka to “pewnie jakaś przysięga albo inne dziwactwo, że nie chce jeść.” Na kolejnym postoju wraz z Thorinem obejrzeli rany Dorrina, a Dirk ukradkiem się przyglądał byłemu sierżantowi, a ten znów nic nie jadł. I gdyby nie to, że łakomie zerkał na jedzących Dirk ponownie uznałby to za jakąś formę diety czy też bardziej pokuty. Jednakże gdy na kolejnym postoju Roran znów nie jadł Dirk nie wytrzymał i do niego podszedł aby dowiedzieć się powodów dla których Roran nic nie je. Urgrimson nie był nigdy typem samarytanina, czysty pragmatyzm pchnął go do tego. Bo jeśli jeden z wojów będzie osłabiony brakiem strawy odbije się to na wszystkich. Podszedł i usiadł obok starego khazada i nie pytając o nic wydobył kilka pasków suszonej wołowiny, które podał Roranowi. Gdy ten je przyjął, zapytał - Roran, o co chodzi z tym nie jedzeniem?

Były sierżant zmieszał się lekko, co częstym widokiem nie było lecz w końcu odpowiedział -Ekh. Przez to wszystko...zapomniałem go dokupić po tej kradzieży, ot przy czym zaczerwienił się lekko pod brodą. -Dzięki ci za twą pomoc, nie chciałbym by zwierzęta cierpiały przez mój błąd. Może zdołam dokupić coś po drodze, przy posterunkach...zobaczymy

Dirk bez słowa podał Roranowi racje na 5 dni oraz ampułkę Krwawego Litworu. - Krwawy Litwor. Zażyj gdy odniesiesz rany. Powstrzyma krwawienie, doda wigoru, ale gdy przestanie działać rany się odemkną i zaczną krwawić. Dlatego trzeba rany opatrzyć możliwie jak najszybciej. Słowa Rorana dziwnie zabrzmiały dla Dirka, “by zwierzęta nie cierpiały”. Dotarło do niego w końcu, że Roran nie jest spryciarzem zabierającym ze sobą żywy prowiant jakim były psy. Sam nawet znał smaczny przepis na pieczeń z psa, jednak powstrzymał się przed podzieleniem się tą informacją z Roranem. Roran był inny, dziwny. Ale mimo wszystko, Roran był od Dirka o wiele starszy, a starszym należy się szacunek za wiek. Więc w milczeniu przeżuwał kawałek wołowiny patrząc się w pełgający płomień lampy.
-Dziękuję odparł tylko starszy krasnolud kiwając głową.
Dirk pokiwał głową również, kontynuując przeżuwanie wołowiny.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
4 Vharukaz, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Krasnoludzko skaveński front podziemnych zmagań wojennych
Oddział Gromowładnych



- Witaj Asleighu. Czy masz przy sobie wszystkich swych żołnierzy? Co z rannymi, gdzie was los poniósł po naszym rozstaniu? zapytał Roran, wyrwany z lekkiego otępienia i wyciszenia, możliwością uzyskania odpowiedzi na jedno z pytań które dręczyły go od dawna.

-Withaj bratchu! Radh żhem że żheś żyw- Zakrzyknął radośnie Asleigh i podał prawicę Roranowi po czym go poklepał po ramieniu a w rezultacie przycisnął do siebie i po bratersku uściskał. Jak zwykle Zargor mówił oszczędnie i z typowym dla siebie nie tylko akcentem ale i efektem po poważnej ranie którą otrzymał w twarz, język i policzek. - Nhje! Nie wszyscy tu. Hargi rhanny strszlhiwie, zabrhany przhez ojcha, do nhas nie wrhóci jużh. Borrin jest thu ze mnhą, Fagrim Tunleharz też tu jest i Półrękhi Garv. Młodzieńaszhek Dagzad syn Torena i ten caph Irgen Ogniomistrz… - Gdy tylko Asleigh powiedział o Irgenie jak o starym capie, z barykady poleciała rękawica pełna drobnego gruzu i uderzyła sierżanta Gromowładnych. -... cho do chujha?! - Jęknął Asleigh i spojrzał na barykadę.

Irgen zwany Ogniomistrzem zeskoczył z barykady i podszedł do rozmawiających krasnoludów. - Witaj przyjacielu, dobrze cię widzieć. Czyżby bogowie znów nasze szlaki krzyżowali byśmy dali odpór tym szczurzym ścierwom? - Irgen popchnął żartobliwie swego sierżanta biodrem i uściskał Rorana. - Ty nas tak nie ciskaj obelgami Zragor, bo naślemy na ciebie Fagrima. Co nie Fagrim? - Krzyknął Irgen w stronę barykady ale stojący na niej Fagrim nawet się nie odwrócił. - Ciągle próbuje go rozśmieszyć ale wszystko na nic, Fagrim niedługo zginie. - Zakończył Irgen smutno, a każdy z milicjantów pamiętał przecież jak Fagrim ogolił w tunelach głowę na znak pokuty i od tego czasu szukał śmierci za swe grzechy. Irgen nie smęcił jednak więcej i od razu wrócił do Rorana. [i]- No a co u was? Co tu robicie? -[i/] Asleigh także spojrzał na Rorana zaciekawiony tym tematem.

- Cieszę się że znajduję Was w zdrowiu...tak dobrym jak pozwalają okoliczności. Bogom dziękować trzeba że tylu nas się ostało. odparł Roran rozglądając się po kompanach walk tunelowych - Żal jeno Fagrima, oby bogowie go wspomogli. U nas...rożnie, nie za dobrze acz daleko jeszcze od tragedii. Sami wiecie, ciężko jest, nawet bardzo. Dawno takiej lawiny jak ta nie było nad tymi górami. My z paczką wysłani, niestety. Droga nam w tunele wiedzie, musimy się przedrzeć poza linie oblężenia i szczury..Ciężko to widzę ale trzeba to się przejdzie, sami wiecie, potrzeba jest to i droga znaleźć się musi
Po chwili dodał -Wiecie może jak wygląda sytuacja na podejściach? Dużo wroga?Mocno napiera? Czy może są jakieś wolne jeszcze trasy?

Irgen spojrzał pod nogi, później przetarł dłonią twarz i pogłaskał brodę, przeniósł spojrzenie na Asleigha. - Chcecie iść za naszą linię, za front? Hmmm. Nie mówię że to źle ale żadna z grup zwiadowczych jeszcze nie wróciła, a wroga są tam całe masy, nim dojdzie do spięcia przed murami miasta to jeszcze tutaj, pod ziemią zobaczyć nam dane będzie ogromną bitwę. Dam ci ja radę przyjacielu, zostań z nami albo zawróć do miasta by bronić murów bo za naszą barykadą tylko śmierć czeka każdego śmiałka.

- Dobrzhe Irghen gada! Dajtha spokhój ze thom droghą. Zosthańta z nhami, to nie dyshonor jesth! Thu też śmirćh wash spothkać możhe szybhka. Daj sihę przekhonać Ronhalgdshon. Zosthań tuthaj … a jakh iść musiszh to idźh, smiałho, ja ci droghi nie zasthawię. Na psha urokh, twojha wolha alhe cho w tunelhach siedzhi i którha drogha czystha to już nikth nie whie. Nasihi przepadlhi albho cofnęli sihę do obhozów. Terha tamh tylkho mrokh i krewh. - Wtrącił Asleigh i wskazał lewą dłonią na głęboką czerń tunelu za barykadą, po chwili splunął na skalną ścianę i wyjął manierkę zza pasa. - Pierdholictho. Napijhmy sihę. - Zaczął rozlewać ziołową nalewkę do cynowych kubków które stały na skrzyni obok miejsca gdzie krasnoludy dywagowały.

Roran skrzywił się i ze smutkiem pokręcił głową -Wierzcie mi, gdybym mial wybór, zostałbym. Lepiej między swoimi zginąć jeśli trzeba...ale słowo nie dym, musimy...a przynajmniej ja muszę. Jeśli ktoś chce, niech zostanie ale ja muszę donieść tą paczkę Na jego twarzy dostrzec można było całkowite zniechęcenie. Po co właściwie było to wszystko. Przyjdzie chyba zdechnąć ale co zrobić.. -Dzięki wam za dobrą radę, ale trzeba iść, wyjścia nie ma. Obyśmy się jeszcze spotkali. Tu lub przy halach przodków.

***

Rozmowy Thorina z Galebem tylko słuchał. Mieli racje, obaj. Tak wiele spierdolił. I oni nie byli bez winy ale i on za daleko odszedł od Kamienia z Lorien, od kaprala, starego doradcy, jakim był gdy wkraczał w zalewane tunele. Czy to skaza arogancji, czy to ciężar dowodzenia ciężko dostrzec. Robił tylko to co uważał za słuszne, dbał o nich jak potrafił. Ale może chęci nie wystarczają i efekt ma znaczenie, nie dobra wola? Większość z nich była nowa. A nawet Detlef, stary kompan, nie dbał o to co było kiedyś. Thorin wyrzucał mu, że nie byli pod władza tych co chcieli ich sądzić. Czy on głupi był? To nie miało z prawem już od bardzo dawna nic wspólnego. Liczyła się ich wola by skazać ich na krzywdy. Słowo runrakiego nie znaczyło tyle co się wydawało Galebowi. Tyle. Po prostu. Teraz jeno patrzył za odchodzącym Runotwórcą. Z nich wszystkich on zdawał się najbardziej prawy. Najpewniejszy.

-Obowiązek jest cięższy niż górą a ścieżki jego niczym labirynt rzekł cicho lecz wyraźnie. –Zaczekamy cztery klepsydry. Zjedzmy póki jest czas. Później trzeba nam iść póki starczy sił, w czasie, w wytrwałości i przodkach nasza nadzieja. Tylko to nam zostało. Ruszymy tunelami do kopalni. Thorinie, później, po forcie ruszę do runrakiego Sverissona. A wy wszyscy obrócił się w stronę pozostałych a obecnych –Póki czas jest i szansa, jeśli Wam co złego wedle was wyrządziłem wybaczcie mi. Przez całą tą przeklętą służbę starałem się jeno połączyć wypełnianie obowiązków z troską o Wasze dobro, tak jak je widziałem. Wszystko się spierdoliło. Wiem że widzicie większość tego inaczej niż ja ale i co innego słyszeliście i widzieliście. Zaprawdę, chciałem ocalić wasze życia i stąd to co wam mówiłem. Była to prawda. Nędzna ale prawda. Tak więc, przyjmijcie me pokorne przeprosiny, jeśli pozwoli Wam to z lżejszą duszą iść w tunele. Oby Grimnir pozwolił nam wyjść z tego i się pogodzić skończył z lekka drżącym głosem Ronagaldson i zapłakał.
 
vanadu jest offline  
Stary 16-09-2014, 14:50   #424
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Thorgun siedział w milczeniu. Czyścił powoli Miruchnę, szepcząc jej coś do ucha [lufy] i zdawał się nie zauważać tego co się dzieje. Spoglądał od czasu do czasu na Khaidar, zastanawiając się jak potraktować to co zaszło między nimi. Po raz pierwszy od dawna był zagubiony, bowiem wolał stawać czoła orkom, skavenom czy wkurwionym trollom niż rozmawiać z kobietą. Ich nigdy nie rozumiał, nie nadążał za ich tokiem rozumowania a jego towarzyszka, przewyższała je o głowę. Bowiem nigdy nie wiadomo było czy zaraz nie wyjebie ci w ryj z buta. Romantyzm. W jej słowniku, to słowo zapewne było gdzieś poniżej słów “uprzejmość” , “uśmiech” czy “czułość”. Zapewne leżało gdzieś przykryte toną kurzu, i drugą toną obelg, którymi rzucała równie szybko, co elf korzystający ze swojego łuku. O taki elf. Zaśpiewał by pewnie serenadę, napisał poemat, czy stworzył by coś wspaniałego..pięknego...tylko, że nie przy Khaidar. Ta to pewnie poemat by wyśmiała, na serenadzie usnęła a obraz spaliła bo.. jej zimno.
Na chwilę zamknął oczy wyobrażając sobie biegnącą Khaidar po łące, w sukience, z wiankiem na głowie..Prawie zaczął się śmiać na głos, lecz na szczęście zrobił to bardzo dyskretnie i spuścił głowę ku ziemi. Prędzej już można by ją zobaczyć jak napierdala goblina po mordzie, okładając go butem raz za razem. Pewnie by tak robiła dopóki goblin by nie zemdlał, lub nie wykrwawił się na śmierć. Tak, to w jej pojęciu zapewne było by romantyczne zabicie goblina. Znając jednak ją, Thorgun dochodził do wniosku, że nim by taki goblin zszedł z tego świata Khazadka zafundowała by mu prawdziwe piekło, wkładając mu kwiatki do nosa i podpalając. Po niej można było się wszystkiego spodziewać. Pokręcił tylko głową szepcząc do Miruchny;
-I na cholerę mi to było… Ty przynajmniej jako jedyna nie negujesz moich poczynań - wrócił do pieszczotliwego czyszczenia swojej “lubej”.
I choć strzelec bardzo chciał się skupić na przygotowaniu to jednak wciąż czuł ten zapach. Coś jak słońce, ale jak pachnie słońce. Właśnie...jak Khaidar. Odpowiedź była tak prozaiczna, wręcz banalna że Siggurdsson zaskoczył sam siebie. Słońce. Dawno go nie widział, i poczuł jak serce zaczyna mu się krajać. Tęsknił do powierzchni, i choć był krasnoludem z krwi i kości to jednak wolał być..w zupełnie innym miejscu. Tak, dokładnie. W zupełnie innym miejscu. Tutaj jest tak przygnębiająco..chociaż ona rozświetla to miejsce swoją jasnością i.. wkurwem. No ale u niej to normalne, niczym długie uszy u elfa. Wzruszył ramionami tylko, i dalej wpatrywał się tępo w lufę swojej broni.
Nawet gdy liczył pozostałe mu kule, nie zwracał uwagi na to co robi, a jego myśli znów wędrowały do kasztanów, które przypominały mu o tym wydarzeniu. Potrząsnął głową. Musiał się ogarnąć, choć nie mógł. Próbował..a może by tak.. podarować jej wianuszek z goblińskich głów, lub naszyjnik z orczy zębów. Idealnie by pasował do jej tych słodkich ust… Znów potrząsnął głową. “No nie” - pomyślał - “Tak być nie może..Żeby baba mi wchodziła do głowy. Na Bogów. Ogarnij się Thorgun..Co ty jesteś popierdułka.. No masz jaja..masz kulasa..i masz Miruchnę. A jak baba zechce prezent...to damy jej głowę Rorka w słoiku..Z tego na pewno się ucieszy. No a teraz do roboty pajacu. No licz te kule i ogarniaj dupę…” - rozmowy same z sobą czasem pomagają, i temu krasnoludowi pomogły, bowiem w końcu przestał myśleć o słońcu, kasztanach, wieńcach, elfach, piersiach Khadair które tak fajnie falowały nad nim...Znów. Pokręcił głową i mruknął:
-Wszystko musi się zawsze kręcić koło złota, cycków i piwa..Przejebane
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 18-09-2014, 02:51   #425
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Akt VI - Bastion Dusz


Oto w dolinę śmierci zjeżdża ich sześciuset.
Lekka brygado, w cwał! Czy który zbladł czy drżał?
Że wodza błąd tu był wiedzieli jeźdźce ci.
Nie im - komendy prym, badać, co? jak? - nie im,
Ich rzecz - iść w bitew dym. W czarną dolinę śmierci
Wjechało sześciuset. Na prawo - ogień dział
Na lewo - ogień dział, naprzeciw - ogień dział
Grzmi, pluje, zmieść chce! Poprzez granatów grad,
Mężnie, przy bracie brat, w rozwarty śmierci pysk,
W gardło piekielnych krat pędzi tych sześciuset!
Ognistych szabel huf zalśnił, wzniósł się, i znów
Runął na armię luf, rąbiąc baterie, aż
Świat zamarł w geście. Pędzą przez dym i żar,
Łamią front wrażych chmar...


Lord A.Tennyson

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
4 Vharukaz, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Krasnoludzko skaveński front podziemnych zmagań wojennych


Obóz Talina Torunssona był doskonale zorganizowany. Barykada z oddziałem strzelców na zachodniej ścianie, wśród nich kilku Gromowładnych pod dowództwem sierżanta Asleigha, znanego już drużynnikom, zacnego woja z północy. Na południu zgrupowania ziała ogromna czarna paszcza tunelu prowadząca wprost do Granitowego Mostu, miejsca ostatniej potyczki po tej stronie Stalowego Szczytu, dokładnie tam gdzie stawiał czoła wrogowi oddział kapitana Frodrika Kallinssona, w którym to dziwnym zrządzeniem losu znalazł się runotwórca Galvinson. Po drugiej stronie pieczary był sprawnie prowadzony lazaret Neriasa Toigansona zwanego Grzybiarzem który to doskonale zabezpieczony przed ewentualnym atakiem wroga wzmacniał tę pozycje. Wszystko działało sprawnie niczym krasnoludzka maszyna parowa i zdawać się mogło że ponad trzy setki bitnych khazadzkich wojowników nie przepuszczą tędy nieprzyjacielskich sił, ale kto brał udział w potyczce na Drugiej Drodze Granitowej ten wiedział ze skaveński pomiot szedł liczebnie w setki, a nawet tysiące… wiedział to na własne oczy Galeb który zastępy wroga miał jeszcze kilka dni temu za pościg, a których było mrowie w kominie powietrznym nad Ungdrin Ankor. Pewnym było że wróg nadejdzie i to właśnie tutaj przyjdzie stawić mu kolejny raz czoła, o to zadbali już zwiadowcy i grupy inżynierów które konsekwentnie niszczyły mosty, wysadzały tunele i zalewały sale, tym samym kierując całą siłę wroga właśnie do obozu Talina Torunssona. Grupa siwobrodych, zacnych endrinkuli, której członkowie mruczeli między sobą coś zza zdobionych stalowych masek, zakładała ładunki wybuchowe wokół tunelu i pieczętowała zachodni tunel. Krok po kroku Karak Azul zamykało się, tak na wroga jak i na przyjaciela, khazadzi przechodzili do swej dogmy wojennej której przestrzegali od tysięcy już lat… odcinali się od świata zupełnie, torowali drogę dla wroga ku sercu swego miasta twierdzy by tam stawić czoła i zetrzeć wroga na pył lub połączyć się ze swymi przodkami przez wrota Duraz, które to mógł przekroczyć tylko honorowy wojownik walczący w słusznej sprawie. Obóz Torunssona pełen był też spraw które wymykały się wielkim strategom lub fanatycznym zabójcą trolli… były tam grupy wojowników okryte kolczymi zasłonami którzy pochylając głowy przyjmowali błogosławieństwo kapłana wojny odzianego w stalowy półpancerz. Echem niosły się po pieczarze ciche, smutne pieśni nucone przez umęczonych wojną azulczyków którzy siedzieli wokół ognisk, były też ukrywane jęki młodszych braci którzy zagryzając wargi do krwi poddawali się rytualnym skaryfikacjom swego ciała. Krasnoludzkie kobiety malowały sobie wzajemnie na twarzach skomplikowane wzory swych klanów i plotły warkocze tak sobie jak i mężczyznom. Tarcze zdobiono pomadami w znak pękniętego szczytu Azul, piśmienni węglem z ognisk kreślili przysięgi i obietnice, liczyli krzywdy lub spisywali testamenty. Brak było treningów czy sprzeczek albo radosnych zabaw… już nikt niczego nie mógł się nauczyć w takiej chwili, nie było się o co kłócić a trza było przed śmiercią godzić, zadumać w sobie a nie śmiechem salwować, wszak wielu wiedziało że stąd nigdy nie wróci i by zapaść w pamięci braci i sióstr jako swawolny duch wtedy gdy na szali stała przyszłość twierdzy nie było w niczyim planie. Wszyscy jedli, pili i poklepywali się po ramionach i plecach, wyznawano miłość i wtedy niósł się po sali gromki mruk oraz seria uderzeń pięściami w tarcze, zapalczywi krasnoludzcy wojownicy którzy na co dzień mogli być sobie wrogami tego dnia się godzili, bo nic tak nie brata jak wojna i każdy miał tego świadomość. Śmierć była na progu Azul, a ci którzy stanęli tego dnia na Drugiej Drodze Granitowej mieli być pierwszą strażą, mieli przywitać godnie niechcianych gości.


~ Dirk Urgrimson ~

Urgrimson doskonale znał efekty jakie potrafił przynieść Czerwony Łój, i choć zadowolony nie był faktem że już na początku wyprawy przychodzi mu się pozbywać jego znacznej ilości to nie mógł zaprzeczyć temu iż z dnia na dzień Dorrin Zarkan wracał do zdrowia. Maść użyta na potwornych ranach głowy i tułowia robiła cuda, a widać to było po kontrastujących z nimi ranach na rękach i nogach na które maść nie była nałożona. Brak stanu zapalnego wokół obrażeń, powrót elastyczności tkanki skórnej, oddzielenie się zakażonego osocza oraz wydalenie zanieczyszczeń pod postacią złogów i ropy… to wszystko zaciekawić mogło alchemika, ale najważniejsze że maść działała doskonale a jej stężenie było bardzo mocne, a zmieniający opatrunki rannemu, cyrulik Alrikson choć nie potrafił ocenić jak długo potrawa leczenie to widział że pokryte maścią rany goją się w zadziwiającym tempie.




Później, gdy Dirk zajął się własnym ekwipunkiem, po rozmowie z Detlefem zauważył że ‘’lonty’’ przy glinianych garnkach z miksturą zapalającą nie trzymają się zbyt dobrze i wymagane będzie je kontrolować od czasu do czasu, wszak jako eksperymentalna broń w każdej chwili mogła ulec swemu rodzajowi rozregulowania. Ciężko skupić się było na pracy gdy z nosa wciąż ciekła krew ale miejscowi znali się na rzeczy, ktoś podszedł do Dirka i podał mu kawał zimnego żelaza i równie lodowaty płaski kamień, zalecił by przykładać do czoła i zmieniać jeden na drugi gdy tamten się już rozgrzeje… o dziwo to pomogło, z czasem krwawienie ustało i Dirk poczuł się znacznie lepiej. Któż to może wiedzieć co pchnęło Urgimsona do wyrysowania czerwoną skałą znaku Warut Kalan na swej tarczy, może wojownicy którzy wokół robili to samo, może pamięć o pięknej Aście albo tęsknota za domem, kto wie, może nawet wystarczyło ku temu lepsze samopoczucie… ważne ze czerwony znak lisa ozdobił stalową skorupę, na początek, później coś tknęło Dirka i jego ręka dalej kreśliła wzory. Czas płynął nieubłaganie a skomplikowane malowidła klanowe pokrywały tarczę i choć Urgirmson nie był przecież artystą to jego uczony zmysł zachowania równowagi i proporcji przyniósł niesamowity efekt, a to wszystko stworzone jedynie małym kawałkiem skały o czerwonym zabarwieniu. Wojownicy siedzący przy ognisku obok Dirka przymknęli się i obserwowali pracę rudowłosego khazada, malowidło zaś rosło i poziom jego komplikacji przechodził najśmielsze wyobrażenie. - Zaiste wielki musi być Warut Kalan. - Rzucił na głos któryś z gołowąsów obserwujących pracę Dirka. - Zamknij się młody, nie przeszkadzaj! - Po chwili pouczył młodego ktoś o sędziwym głosie i dało się słyszeć nauczycielski kuksaniec sprzedany dłonią w plecy. Ktoś jednak przemówił do Urgimsona ale temu nikt nie śmiał przerwać jego pytania. - Ty znasz kowala run Galvinosona, prawda… przybyliście po niego?


~ Thorin Alrikson ~

Kto by się spodziewał że Thorin tak sprytnie podejdzie runiarza Galvinsona i namówi go do powrotu na ścieżkę losu, to był dobry plan, jednak w te słowa i ideały wierzyła zaledwie trójka z drużyny Detlefa. Galeb, Thorin i Roran, reszta zaś miała to wszystko za nic i któż to może wiedzieć którzy to mieli rację, na swój sposób każdy z nich, na swój sposób żaden z nich. Liczyło się jednak że kronikarz przekonał runotwórcę, a ten choć wierzył w przysięgi to był między nimi rozdarty… za dużo tych obietnic i przysiąg, nic dziwnego ze tak kronikarze jak i kowale mistycznych znaków unikali za wszelką cenę całego tego społecznictwa. Dla Thorina było jasne, on nie znał Hazgi Ellinssona zwanego Kowalem Wielu, jednak dla Galeba to byłą decyzja trudna a być może najtrudniejsza w życiu, bo czy zostawić mistrza w skaveńskich tunelach który już być może nie żył, czy iść ku innemu runotwórcy który pod protekcję wziął Czarny Sztandar jakoby, choć na oczy nigdy nikt go nie wiedział?! Galvinson wybrał a Thorin mógł zapisać to w kronice pośród sukcesów. Kolejne dokonania nie były już tak ekscytujące jak pojednanie ze starym druchem. Seria udanych wymian z obozowym cyrulikiem, kilka innych transakcji które dały sporo potrzebnego w jaskiniach sprzętu, później było już gorzej bo ani przepisywanie skaveńskich słów nie szło Thorinowi zbyt dobrze, ani Ergan dobrych wieści nie miał co do maszyny olejowej i je badania. Zwyczajnie, czasu i narzędzi było brak, szczególnie tego pierwszego bo Detlef zaordynował natychmiastowy wymarsz jak tylko Galeb będzie gotowy, na co przystał Roran który prowadzić miał do celu ich podróży, do Południowego Fortu. Thorin miał więc chwile by odpocząć i delektować się wspaniałym aromatem halfińskiego ziela co wzbudzało ogólną zazdrość wśród wielu przechodzących obok wojowników, niektórzy zasiadali i zaciągali się dymem nie mogąc przełamać dumy by poprosić o porcję, inni zaś bez problemu zagadywali czy aby tam dotknięty ogniem azgalczyk nie ma porcyjki tego cudownego tytoniu? Czas mijał spokojnie ale każdy wiedział że burza nadejdzie właśnie tutaj i to już niebawem, nikt nie chciał niczego przyśpieszać, bo z pewnością był to ostatni postój wśród swoich, we względnie bezpiecznym miejscu, dalej już miała być tylko samotność, pustka i mrok.




~ Detlef Thorvaldsson ~

Piwko idealnie wchodziło w wysuszoną gardziel Detlefa, przy tym jeszcze odrobina odpoczynku przed kolejnym etapem podróży, ciepło ogniska, zapach obozowego gulaszu który to wpadł w dłonie Thorvaldssona nie wiedzieć jak i kiedy, ot zwyczajnie któraś z kobiet uznała że i jego trza nakarmić i tym sposobem drewniana miska z rzadkim sosem oraz pajda suchego chleba odnalazła swą drogę do celu. Później trochę rozmów z khazadami tu stacjonującymi i wymiana towarów, na koniec, po tym jak Detlef zarządził ustawienie przemarszu, mógł wreszcie chwilkę się zdrzemnąć, nim jednak zamknął oczy ktoś do niego zagadał.




- Idziecie głębiej? - Zapytał stary azulski wojownik okryty kolczugą i z toporem w dłoniach, brodę miał czarną jak mroki pod Stalowym Szczytem, gdzieniegdzie przepasaną siwymi kosmykami. Oczy jego były zmęczone, przekrwawione i smutne, twarz poznaczona starymi bliznami i zmarszczkami znaczącymi mu już ze dwie setki lat. Wojownik wciąż patrząc w ogień mówił dalej. - Święta matka naszych dusz powołała mego brata gdy był w łożu, dwie zimy temu. W zeszłym roku, gdy szliśmy na obchody dni Katakumb zostawiłem w domu mą rik, gdy wróciłem była martwa, zabrała ją choroba. - Pociągnął nosem i nabrał powietrza w płuca zupełnie jakby mówienie o tym sprawiało mu trudność, po chwili wznowił mowę. - Wczoraj dwóch mych synów zostało po kres czasów na Granitowym Moście i choć wiem że wyrąbali sobie toporami drogę do Holu Grungniego to wcale nie jest mi łatwiej z ich stratą. Jutro czas na mnie może przyjdzie ale czekać nie chcę. Znam drogę na zewnątrz przez kopalnie mego klanu. Wyprowadzę was w zamian za to że zabierzecie mnie ze sobą. Mam pewne sprawy do załatwienia jeszcze nim wyzionę ducha… a ze na zewnątrz idziecie to wiem, pamiętam cię, twą twarz mimo tego że była pod czarnym hełmem, wiem dla kogo pracujecie i wiem ze nie jesteście tu by bronić tuneli. To co, znajdzie się miejsce dla mnie miedzy poddanymi Ciernia w tej drodze na powierzchnię? - Zapytał na koniec a jego wzrok wbił się surowo w oblicze Detlefa który szykował się do odpoczynku. Ci którzy słyszeli przemowę starego krasnoluda poczęli szeptać coś między sobą.


~ Dorrin Zarkan ~

Co prawda zwalisty krasnolud poczuł się lepiej ale to tylko zmysły zwodzić go musiały lub owe polepszenie nie trwało długo bo jak tylko Thorin go obejrzał i Dirk nałożył kolejne porcje maści, ciężko ranny Dorrin ruszył przez obóz w poszukiwaniu bogowie wiedzieli jedynie czego. Szedł i pił z bukłaka, łyk po łyku, upajał się mocnym krasnoludzkim spirytusem i choć nie było to rozsądne a w społeczeństwie khazadów wręcz naganne, to pomagało Dorrinowi zapomnieć o bólu jaki go przeszywał. Brak oka, ucha, straszliwa rana brzucha czy zadrutowana dłoń, każdy w oddziale wiedział już że to tylko ułamek obrażeń jakie odniósł Zarkan i co tu dużo ukrywać, na swój sposób alkohol pomagał. To jednak nie trwało długo. Najpierw pojawiła się gorączka a straszliwie poraniony wojownik zaczął się zataczać i zderzać z wojownikami, popychano go, potrącano i wyśmiewano, ktoś splunął mu pod nogi a inny zwyczajnie, z premedytacją popchnął i wywrócił. - Hańba i wstyd! - Ktoś ryknął nad głową siedzącego w upojeniu alkoholowym Dorrina… inny odparł do krzykacza - chodź, daj spokój, spójrz na jego rany. - Po czym odciągał pieniacza który jeszcze rzucał obelgi. - Pies jeden, jak jest pocięty niczym kotlet z sarniny to niech kurwiłeb leży na kocu u cyrulika a nie pije na umór i kręci się jak pierd u dziadka po galotach! - Obelgom nie było końca choć Dorrin postrzegać mógł to całkowicie inaczej. Wstał, pociągnął z bukłaka i ruszył dalej swym pijackim tropem. Gadał pod nosem coś do siebie, coś o straganach których przecież tam nigdzie nie było, coś o dzieciach których to w wojskowym obozie nie miało być prawa. Maligna i upojenie alkoholowe dało szybki efekt, który objawił się wraz z ostatnim, potężnym haustem spirytusu… bukłak był suchy, Dorrin upał na kolana, kaszlnął raz, drugi, otarł łzę w kąciku oka i kichnął, usmarkał się przy tym paskudnie z obu dziurek, otarł brodę z zielonej wydzieliny i wtedy też puścił potężnego rzyga. Zarkan zwymiotował na siebie i upadł, zwalił się na bok i leżąc we wstrętnie wyglądającej i cuchnącej kałuży zasnął. Nikt kto to widział nie podszedł by pomóc upodlonemu krasnoludowi, kilka parsknięć mieszało się ze słowami wzgardy dla tych którzy nie pochodzili z Karak Azul i przynależność do miast twierdz znów zajęła swe miejsce w społeczeństwie na tę krótką chwilę. Później dopiero ktoś podniósł Dorrina i podciągnął go pod ścianę, tam oblał go wiadrem wody i pozostawił we śnie… tam też odnalazł go później Thorgun.




~ Ergan Ergansson ~

Jako jedyny w drużynie rodowity azulczyk Ergan szybko odnalazł wspólny język z obozującymi tam krasnoludami. Częstowano go mięsiwem i polewano dobrym winem na przepitkę, ktoś podał świeże placki z mąki dyniowej a inny wyciągnął butelkę zacnego miodu co przywitano ze sporą radością. Poklepywano się po plecach i opowiadano historie, tym co jednak interesowało walczących od kilku miesięcy w zachodnich tunelach krasnoludów była sytuacja w mieście, tam na górze. Jak się miała obrona muru Thorina i czy huty wciąż pracują? Czy aby Ergan nie widział kuzyna Belgora, tego co podał miód Erganowi, a imię ów kuzyn nosić miał Orwen z klanu Bezgłosych - Skaid’an Urf Kalan. Jak tam wrota Azul, czy trzymają jak trzeba i czy wróg ich nie nadgryzł co szczególnie ważne było dla Hargora, syna Nolina z którego to rodu pochodzili ponoć budowniczowie owych wrót. Ktoś zarzucał Hargorowi opowiadanie bajek, na co stary bezzębny azulczyk odpowiadał dość pasywną agresją. Co zamiaruje król i rada wojenna i czy idzie pomoc dla Stalowego Szczytu? Młody i wyglądający na silnego wojownika Tojven dopytywał czy dziewki jakie wolne zostały bo jak wróci do miasta to chciałby jeszcze jaką przygruchać?! Za swój tekst dostał mocnego liścia na zarośniętą gębę od wolnego stanu dziewicy Sirnul z klanu Virdim - Górskiego Jeziora, po czym ta chwyciła go mocno za ucho i dała soczystego całusa w usta… to wywołało kolejną falę radości. Rzecz jasna nie była to radość z rodzaju tych zaraźliwych na potęgę, ot zwyczajna grupa przy ognisku weseliła się spokojnie w przeddzień zmierzchu ich życia. Azulczycy niestety nie mogli wiele w zamian powiedzieć Erganowi o drodze która była przed nim, już od dawna zwiadowcy nie przynieśli żadnych wieści poza tymi że endrinkuli zawalają tunele i pieczętują sale przodków. Podziemny horyzont stał się ciemny, czujki przestały nadawać i nikt nie wiedział co jest dalej niż na pół stajania przed obozem Talina Torunssona. Te myśli wypowiedziane głośno zasiały ciszę wokół ogniska gdzie siedział Ergan… każdy z nich wiedział że Azul oślepło pod ziemią.


~ Grundi Fulgrimsson ~

Widok Grundiego budził wśród obrońców mieszane uczucia, niby swój ale jednak jakiś inny. Zacny pancerz a pod nim szata znakomita, wojownik żywcem wyciągnięty jakby z innej opowieści, od razu widać było że nie Stalowy Szczyt był jego domem, bo i warkocze zaplecione inaczej i rysy twarzy inne. Gdzie Grundi nie podszedł tam robiło się jakoś cicho a po chwili pustawo, dziwaczne to było odrobinę i dopiero przy garach jakaś kobieta w średnim wieku, o włosach czarnych jak tar i uzębieniu w podobnym kolorze, nalewając mu do miski krupniku, zadając pytania tym samym objaśniała czemu tak się dzieje. Okazało się kadrińczyk wyglądał dziwnie bo ani świątynnych znaków nie nosił ani żadnego z ryngrafów wielkich klanów Azul czy z innych twierdz, brak też było insygniów gildii, zatem kim był taki ktoś, wszyscy w głowę zachodzili, później gdy już zbliżył się kto to każdemu w oczy rzucały się wisiory Fulgrimssona i to wcale nie robiło sprawy prostszą. W żelazie uwięziony był aragonit ze Skaz i kto miał na karku lat już moc ten wiedział skąd dokładnie to jest kamień, a to oznaczało że w Skradzionej Twierdzy był sam właściciel ów wisiora lub ktoś z jego przodków i choć to czyn był może i wielki to azulczycy znali prawo i do Skaz, za Runiczne Wrota iść nie wolno było nikomu, nie było za to kary wyznaczonej bo w przeklęte miejsce nikt się nie zapuszczał a nawet jeśli tak to tym bardziej nic stamtąd nie przynosił. Szepty zatem niosły ową wieść o wojowniku z czerwonym kryształem Skaz noszonym na szyi, jedni nie wiedzieli w tym nic złego i bardziej zastanawiało ich bogactwo Grundiego oraz brak przynależności do cechu, inni widzieli w tym klątwę i zwiastowali dla niego zgubę a sami nie chcieli mieć z nim nic wspólnego.




Do tego, na domiar czy złego czy raczej dziwnego okazało się że jednak syn Fulgrima gdzieś przynależy, Grum Valgar i sojusznik Karagaza, syna Faragrima, Stalowego Wilka Grimzul. Tyle informacji, tyle ochów i achów a brodaci wojownicy i wojowniczki w włosach zaplecionych w długie warkocze wciąż nie byli pewni jak odbierać obecność kogoś takiego, dlatego Grundiego pozostawiono samemu sobie, w ciszy. Nikt wymiany dóbr mu nie odmówił ale i bratem nie nazwał. Jedynie Asleigh i Gromowładni podjęli Fuglrimssona przyjaźnie nie bacząc na przesądy i opowieści innych, wszak Alseigh i jego załoga przelali już krew z byłymi milicjantami Azul i znali ich wartość.


~ Khaidar Ronagaldottir ~

Jedyna w oddziale Detlefa kobieta, nieprzejednana i zawzięta Khaidar, dziewoja której nie straszne były rany i ból, która stawała przeciwko potwornością tego świata już nie jeden raz, została zmożona przez głębokie tunele Karak Azul. W sumienie było to nic dziwnego skoro jej rodzinna twierdza była położona nad ziemią, na szczytach Gór Szarych przez które to takich jak Khaidar czy Roran nazywano szarymi krasnoludami. Tak jak gunbadczycy ruszyli najdalej w głąb ziemi, tak nornkańczycy zdobyli właśnie niebo dzięki swym żyrokopterom i powietrznym statkom bojowym, znali się na wspinaczce i potrafili zdobyć każdy szczyt, jednak im głębiej byli w ziemi tym środowisko było im bardziej obce i skutki tego spłynęły właśnie na córę Ronagalda, co gorsza była ona wciąż dość poważnie ranna. Straszliwa rana która rozchlastała jej twarz była spięta nicią Alriksona i stanowiła jedyny widoczny dowód cierpienia Khaidar, pod zbroją jednak było znacznie więcej obrażeń ale te kobieta cierpiała w ciszy. W złym samopoczuciu i z trudnością mogąc się skupić i zasnąć w końcu jej się udało to ostatnie. Zamknięta szczelnie pod warstwami grubej kolczugi, leżąc przy ogniu odpłynęła. Mijały godziny a sen jej trwał tak jakby upłynęło więcej niż tuzin krasnoludzkich żyć, gdy się zaś zbudziła, obok niej na drewnianej misce leżała przydziałowa pajda suchego chleba i kawał mocno śmierdzącego już, choć wciąż zjadliwego sera. Po głowie Khaidar tłukł się zaś ostatni moment zapamiętany ze snów, dziwna mroczna puszcza, duszna niczym krasnoludzka sauna. W owej puszczy zalegała mgła a w niej przewijały się cienie, powolne jakby kroczące giganty do których jednak nie można było ni dojść ni ich dostrzec, brak było tam dźwięków. Po chwili spostrzegła przed sobą postać, zbliżyła się i pojęła iż to jej brat Roran… ten stał niczym posąg, twarz jego była wychudzona, kości policzkowe uwydatnione, broda rzadka a oczy wybałuszone w szaleństwie lub strachu… Roran przyłożył zakuty w stalową rękawicę palec wskazujący swej prawicy do ust nakazując tym gestem ciszę. Zapadła cisza, a Khaidar obudziła się w kotle krasnoludzkiego obozu Torunssona ze wspomnianym chlebem i serem leżącymi obok niej na misce.




~ Roran Ronagaldson ~

Na byłego kaprala a później sierżanta Czarnego Sztandaru, na byłego dowódcę milicji politycznej Azul, na byłego dowódcę drużyny z którą Roran obecnie maszerował by dostarczyć tajemniczą tubę do Południowego Fortu… nie czekało w obozie Torunssona zbyt wiele atrakcji. Trochę złota zmieniło właściciela, trochę ekwipażu trafiło do plecaka, Ronagaldson nakarmił wierne mu psy i jedyne co mu pozostało to odpocząć przy ogniu tak jak to robił Detlef, Khaidar czy Thorgun. Wszyscy czekali na Galeba Galvinsona który to musiał pozamykać pewne ważne sprawy z głównodowodzącym sił na tej linii frontu, jak sam zresztą zaznaczył,. Roranowi pozostało jedynie rozmyślanie, patrząc na kręcącą się we śnie Khaidar, na Thorguna który to wbijał znów wzrok w siostrę długobrodego, na odpoczywającego krasnoluda który przejął dowodzenie nad grupą… na innych, tych którzy stali przy nim a później przeciw niemu. Czy można było mieć do nich żal? (...)

Tyle dobrego że wszystko się jakby uspokoiło, każdy robił swoje a Thorvaldsson zdawał się nad wszystkim panować, co było warte uwagi to że nikt jak na razie się temu nie sprzeciwiał… przynajmniej na razie. Do Rorana nikt już nie zagadywał o starych sprawach i nie rozdrapywano ran i to się chwaliło, do tego Asleigh i jego grupa Gromowładnych wciągnęła Ronagaldsona w swoją dywagacje na barykadzie i racząc się nalewką sierżanta strzelców prawili o tym co było, jest i dopiero miało być, czas przemijał w stosunkowym spokoju. Puchacz i Kamulec odnalazły dla siebie zabawę wokół klatek z ptakami których skrzydła były podcięte i których pozbawiano języczków a wystawiano je do korytarzy by sygnalizowały zbyt duże stężenie gazu w tunelach lub użycie zabójczych substancji przez wraże siły. Psy ganiały się radośnie ale ich rozmiar ciała i uzębienie wskazywały że najwyższy już czas by zacząć je szkolić jeśli kiedyś miały robić coś więcej niż tylko aportować po rzucony im patyk.




~ Thorgun Siggurdsson ~

Czystsza już być nie mogła na bogów, z czarnej wzbogaconej i hartowanej ołowiowo stali nie sposób było zrobić lśniącego jak srebrne sztućce kawałka stali, po prostu, Miruchna była czarnulką i taka miała zostać a jej polerowanie przez skrupulatnego strzelca mogło albo przetrzeć lufę na wylot albo zrobić z niej lustro. Tak to właśnie Tułacz się przejął sprawą albo i wcale i o Mirci pamiętając wręcz o niej zapomniał bo tak zaintrygowała go waleczna jak lwica Khaidar której to lico może nie należało do pięknych… lub nawet do bardzo ładnych… czy nawet tych mniej ładnych, ale ta babka miała jaja wielkie jak dzwony na ostlandzkiej katedrze Sigmara w Salkaten, to trzeba było jej oddać honorem. Tułacz siedział czyścił, jadł, pił, palił i patrzył. Khaidar odpoczywała chora od jaskiniowego zmoru i od zmęczenia drogą, wyglądała srodze nawet we śnie, ale dla Thorguna być może wyglądała pięknie, nawet z tą szramą na twarzy którą Thorin pozszywał najlepiej jak potrafił. Niejeden khazad spojrzałby na Siggurdssona jak na głupka gdyby powiedział że Khaidar jest wybranką jego serca… ale do licha, czy tak właśnie było?!

Tak jak reszta oddziału tak i Thorgun dostał miskę czy to z zupą czy z suchą kaszą okraszoną skwarkami albo kawał chleba z serem. Po jedzeniu wszyscy przy ognisku zapadali kolejno w spokojny sen, Thorgun jeden ruszył by rozprostować kości i wtedy właśnie znalazł pijanego w sztok Dorrina leżącego pod ścianą jaskini we własnych wymiocinach. Szczęściem do wymarszu było jeszcze sporo czasu ale czy aż tyle by ten pijak doszedł do siebie, trudno powiedzieć. Nie dało się jednak zapomnieć jak to Dorrin niósł Thorguna do medyka po walce z banitami w ich kryjówce, tymi samymi którzy napadli na Tułacza pod karczmą u Hutnika. Stare dobre czasy.


~ Galeb Galvinsson ~

Gdy runotwórca dotarł do stanowiska dowodzenia był tam kapitan Talin oraz Frodrik i kilku z ich adiutantów, wszyscy już wiedzieli o dziwnej grupie ‘’mieszańców’’ jaka zjawiła się w obozie i Talin nie krył zdziwienia że Varek Cierń przysłał swoich agentów aż tutaj by chronić Galeba. Wiedza Talina Torunssona została jednak szybko uzupełniona i jego zdziwienie było jeszcze większe gdy się okazało że tak mały oddział rusza w głąb Stalowego Szczytu. Kapitanowie przyjęli informacje od runotwórcy ze smutkiem ale i ze zrozumieniem w oczach, wiedzieli że to moga być sprawy daleko przekraczające ich uprawnienia, wszak Hazga Kowal Wielu, Varek Cierń i Czarny Sztandar Kazadora, to wszystko było niczym tabu dla przeciętnego azulczyka. Dowódca jednak nie byłby sobą gdyby nie wykorzystał całego zdarzenia na swój sposób. Z punktu dowodzenia odesłał wszystkich poza Frodrikiem i nakazał zawezwać skrybę wojennego, Narina Makelasona. W oczekiwaniu na niego, Frodrik rozlał do pucharów winiaka i wyjawił plan co do poszukiwań Hazgi, mowę kapitan obozu na Moście Granitowym uzupełniał głównodowodzący siłami obrony zachodniej ściany Talin Torunsson. Tak też Galeb usłyszał coś co nazwać można było rozkazem, otóż w kilka chwil po tym co przekazane zostać miano skrybie, Galvinson miał stawić się u wylotu korytarza na Most i tam wziąć udział w odprawie specjalnego oddziału zwiadowców. W chwile później wszedł Narin i zamiótł skalną płytę swą długa siwa brodą w pokłonie ku dowódcom i kowalowi run. Tak też w kilka chwil Talin nakazał zapisać i rozpuścić wieść że oto Galeb, syn Galvina, przyjaciel Kowala Wielu, Hazgi Ellinssona, mistrza rhunkaraki pod Stalowym Szczytem, rusza w towarzystwie oddziału Vareka Ciernia by dokonać ogromu zniszczeń wśród zastępów wroga przy użyciu broni tajemnej znanej tylko runotwórcom oraz inżynierom najwyższego szczebla. Kapitan Frodrik słuchał i kiwał głową na znak zgody, skryba bez reakcji jedynie pisał, Talin zaś pocił się, plamił swój honor ale kuł historię i robił co mógł by tchnąć ducha walki w oddział obrony zachodnich jaskiń… bo co by było gdyby ponad trzystu wojowników dowiedziało się że jeden z bohaterów walki o most po prostu, zwyczajnie odchodzi, najpewniej na śmierć… i to nie za Azul i jego mieszkańców. Taka była właśnie cena honoru.




Gdy Narin spisał co trzeba, kapitan Talin wysłał umyślnego by ten sprowadził Thravarssona i tak się też stało że krasnolud o takim imieniu pojawił się przy stole dowódcy. Nowoprzybyły pokłonił się i czekał a Torunsson objaśnił. - To jest Kyan, syn Thravara, będzie ci towarzyszył Galebie, pokaże wam drogę na zewnątrz i choć Kyan nie jest azulczykiem jak ja to zna te korytarze lepiej ode mnie po stokroć. Zaufaj mu, jest tego godzien i sprawdził się w boju już wiele razy. - Talin odwrócił się w stronę Kyana i przemówił do niego. - Thravarsson. Zabierz co potrzebujesz i pij ostatni puchar miodu z towarzyszami broni bo pójdziesz teraz przez kopalnie i zachodnie jaskinie i wyprowadzisz bezpiecznie tego tu obecnego Galeba, syna Galvina, to mistyk znaków zatem bądź mu posłuszny. Gdy ci się uda zadanie i noga twa dotknie białego puchu wracaj tu jeśli to będzie stosunkowo bezpieczne, jeśli nie to towarzysz runotwórcy aż ten nie powróci do Azul. Zrozumiałeś? Dobrze więc. - Talin zaczął dziękować Galebowi i żegnać się z nim, podobnie jak Frodrik Kallinsson… a stojący na progu Kyan? Cóż, wyglądał na dzikusa pokroju Dorrina na pierwszy rzut oka, okryty od stóp do głów futrem spod którego widać było koczą zbroję, śmierdział wędzonką i miał brodę pokrytą tłuszczem i pełną paprochów, widać że od miesięcy siedział w tych tunelach. Jednak to jakim khazadem był Kyan Thravarsson mógł powiedzieć i pokazać już tylko on sam.




Dalej nie było jak dwie klepsydry od wydarzeń do których doszło przy tarczach dowódców gdzie spisano notę. Galeb stał w odosobnionym miejscu a przed nim nieruchomo trwała czwórka krasnoludzkich wojowników, ci byli jednak bardzo dziwni i mało kto z nimi obcował na co dzień, zawsze byli skryci gdzieś w cieniu, prawie nigdy nie mieszkali w miastach jeśli nie musieli tego robić… zwano ich Posępnymi i choć takich czy innych nazw mieli bez liku to liczyło się tylko jedno, ich przeznaczenie. Brak u nich prawie był wąsów i bród przez co traktowano ich z góry niczym gorszych, włosy tak krótkie jak tylko to było możliwe, nigdy nie nosili pancerzy innych niż co najwyżej skórzane, byli mistrzami wspinaczki, tropienia i ukrywania się, zastawiali pułapki i mordowali wroga we śnie. Wywodzili się oni zwykle z górników, leśników lub łowców niskiej kasty lub żyli bez klanu, twarze malowali atramentem lub zaćmione mieli węglami podobnie zresztą jak dłonie, czerniona stal na miecze i włócznie, trucizna na grotach strzał i łuki na plecach… sól tej ziemi o której nikt nie mówił głośno… krasnoludzcy zwiadowcy, potomkowie krwi boga przodka Kelva Orlego Pazura, żyjący wedle dogmy Skalfa Czarnego Młota - płacąc najwyższą cenę w imię złożonej przysięgi, bez honorów i sławy, umierając bez orderów i zacnych pochówków. Do Galeba Galvinssona mieli tylko jedno pytanie i zadali je bez oddania szacunku czy nawet nie poprzedzili go powitaniem, dla nich liczył się tylko cel. - Powiedz co może nam pomóc w odszukaniu Hazgi Ellinssona, jest runotwórcą zatem jakich znaków szukać jeśli jakieś zostawia? - Tyle, niczego więcej nie chcieli, o nic więcej nie pytali, nie odpowiadali też na zadane im pytania. Galeb widział jak jeden z nich rysuje na żwirze jakieś znaki i pokazuje reszcie, a gdy się zbliżył poczuł od nich wstrętną woń szczuroludzi… każdy ze zwiadowców pokryty był skaveńskim piżmem.




Znacznie później, gdy cała drużyna już ruszała w dalszą drogę, na barykadę przyszedł kapral Lognar Dorun, kadriński zabójca który położył trupem skaveńską chimerę na Granitowym Moście, podszedł on do Galeba i podał mu naszyjnik zrobiony ze zwykłego kawałka rzemienia z uwieszonym na nim wielkim kłem. - Zabrałeś mi śmierć kowalu ale doceniam twe poświęcenie, uratowałeś wielu naszych braci i dlatego to teraz jest twoje, niechaj cię chroni, mnie już tej ochrony jest dość. Bogowie mnie tobą ukarali. - Wyraz twarzy miał srogi tak bardzo że i Grimnir by się takowym nie zawstydził, podał naszyjnik Galebowi i poklepał go po ramieniu dwukrotnie po czym obrócił się na pięcie i odszedł w tłum krasnoludzkich wojowników.




***

W końcu ruszyli, było już mocno po południu gdy się wreszcie udało do tego doprowadzić. W ustawieniu które zaordynował Detlef z tymi tyko różnicami że przodem, jeszcze przed Khaidar i Thorgunem, pomknął Kyan, krasnolud szybki i zwinny o nosie czułym widać bo węszył przy skalnej płycie niczym roranowe psy, a druga zmianą było to iż na końcu, obok Detlefa toczył się pijany Dorrin, który że nie dość iż iść prosto nie mógł i bez gorzały to na ten czas jeszcze broczył krwią przez bandaże na rekach i nogach… zdecydowanie opóźniał marsz i o wyjściu z tuneli kolejnego dnia, tak jak wcześniej planowano nie było absolutnie mowy. Z barykady żegnali drużynników Gromowładni i choć nie dawali swym towarzyszom broni wielkich szans to nie było sposobu by nie przepić z nimi ostatniego grzdyla. Na odchodnym Irgen zdradził Roranowi na ucho iż ten tunel nie będzie już otwarty długo, może dzień, może góra dwa i jeśli przyjdzie zawracać to lepiej szukać drogi z południa jaskiń niż tędy, przez zachód.




Mijały godziny mierzone ilością spalonych pochodni i wysmażonego w latarniach oleju. Tunele były szerokie na tyle że można było iść obok siebie nawet we czterech, wolne od wroga czy pułapek, bardzo spokojne, tak bardzo że aż straszne poniekąd. Jaskiniowy zmór wciąż działał paskudnie na powierzchniowców ale i Erganowi oraz Thorinowi dał się we znaki. Dorrin trzeźwiał z każdą chwilą ale jego stan fizyczny wciąż powodował że podróż pod górami miast być szybką i sprawną to przypominała spacer po targowisku. Przewodnik Kyan miał prawo się solidnie wkurwić takim stanem rzeczy bo liczył on na szybką robotę i powrót do swoich. Z Rorana zaś zdjęto ciężar przewodzenia pod górami których przecież nie znał zbyt dobrze tyle co z dwóch przejść przez nie wyłapał wiedzy i co ze słyszenia podjął od innych. Grupa szła swym ślimaczym tempem aż w końcu zmęczenie wszystkich dopadło i trzeba było stanąć na spoczynek. Dorrin padł bezwiednie i od razu zasnął. Nadchodziła noc, która pod ziemią właściwie nie robiła widocznej różnicy poza tą że każdy odczuwał senność.
 
VIX jest offline  
Stary 19-09-2014, 09:09   #426
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
W obozie nie witano Grundiego jak brata, a kogoś obcego. Uprzejmie lecz z dystansem. Wszyscy milkli i tylko spoglądali na wojownika nie wdając się w żadne dyskusje. Nie żeby mu to specjalnie przeszkadzało, a nawet się cieszył ze spokoju który im jeszcze pozostał. Napoił osła w jednej z beczek z wodą i ruszył w stronę barykady, uprzednio dając znać Detlefowi gdzie będzie.
Kiedy był już na miejscu, przywiązał osła w pewnym oddaleniu od ściany i nakarmił zwierzę do syta po czym poszedł na zaporę. Tam ponownie skinął głową Gromowładnym w niemym powitaniu i dłuższą chwilę wpatrywał się w mrok. Kiedy nic nie wypatrzył, usiadł na kamieniu przy jednej z lamp i opierając się plecami o barykadę wyciągnął nogi. Było coś dziwnie pobudzającego w bliskości terytorium wroga. Aby nie marnować danego mu czasu dobył kawałek pergaminu od Thorina i suchym piórem zaczął powtarzać zapisane przez kronikarza runy. Po dłuższej chwili powtórzył napis, stawiając swe koślawe znaki poniżej. A może nie były one aż tak koślawe? Lecz z pewnością daleko im było do kronikarskiego kunsztu. Lecz miał jeszcze czas, tę krótką chwilę spokoju nim przyjdzie im kruszyć kości wrogów poświęcił na naukę tak obcej mu sztuki.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 19-09-2014, 12:25   #427
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację
Kyan siedział wraz ze swoją drużyna przy ogniu odpoczywając po kolejnej misji jaką wykonali ,popijając miód. Z chwili później dało się słyszeć gońca nawołującego...

- Thravarsson!! Thravarsson!! Thravarsson!!!

Wywołany podniósł się i machnął ręka w stronę gońca, który w końcu go dojrzał. Gdy posłaniec zziajany dobiegł i pochylił się na chwile opierając dłońmi o kolana próbując złapać dech, kransolud obserwował go spokojnie dając czas by mógł doszedł do siebie.W końcu odezwał się.

- Dowódzca... wzywa cię... natychmiast...


Ognistowłosy krasnolud kiwnął tylko głową i jak stał tak ruszył w stronę dowództwa...

" Czego Talin mógł chcieć? przeca dopiero co wrócili z zadania, musiało to być coś ważnego... chyba nie będzie dane nam nacieszyć się dłużej ciepłem ognia... i chwilą spokoju."


Pogrążony w swoich rozważaniach w końcu dotarł do dowództwa przekroczył próg rozglądając się po pomieszczeniu podszedł do stołu z mapami i zwojami, ukłonił się sztabowi dowodzącemu spoglądając wyczekująco.Gdy Talin wydał rozkazy strażnik tuneli kiwnął energicznie głową dając do zrozumienia iż rozkazy przyjął i zrozumiał.

- Aye, dowódco będzie jak rzekłeś - rzekł grubym dudniącym głosem

Przeniósł wzrok na Galeba Galvissona i gdy ten skończył się żegnać z Talinem wyszli obaj przed sztab.
Odezwał się wtedy do Runotwórcy oficjalnym pozdrowieniem

- Kyan Thravarsson, Altrommi klanu Khazak Khrum, Tarczownik Twierdzy Karak Kadrin, obecnie na czas wojny pod rozkazami Talina Torunssona w Zaciężnych oddziałach Straży Tunelowej do usług twoich i twojego klanów. Bądźcie pozdrowieni...runotwórco.

Po chwili pauzy rzekł konkretnie.

- Potrzebuje Gharut by być gotowym do drogi, rozumiem iż kroczysz razem z tą drużyną krasnoludów o których wszyscy szepczą po kątach. Wiem gdzie obozują gdy będę gotów stawię się przy ich ogniu. Wyprowadzam was i jeżeli zrobimy to żwawo to być może uda mi się przemknąć samotnie z powrotem by bronić Azul. Jeżeli będziemy jednak się opierdalać to nie będzie dla mnie powrotu... skaveny zdążą poodcinać drogi. Będzie czas by jeszcze pomówić. Do zobaczenia wkrótce...


*****
Po krótkiej wymianie zdań z Galebem, Kyan udał się do swojego oddziału. Siadł przy ogniu, napił się i pożegnał z kompanami, nie zagłębiając się w szczegóły misji. Była wojna więc pożegnanie nie było mocno zakrapiane, w tej sytuacji skrajną nieodpowiedzialnością byłoby się uwalić w trupa gdy w każdej chwili wróg może podejść pod barykady.

Spakowany i gotowy do drogi na koniec rzekł do swojego oddziału z którym zdążył sie już zżyć

- Góra z górą się nie zejdzie, a krasnolud z krasnoludem zawsze... Bądźcie zdrowi!


******
Gdy Kyan dotarł do ognia przy którym spoczywała już zebrana cała drużyna spojrzał po twarzach swoich nowych towarzyszy oraz ich rynsztunku i przemówił oficjalnym pozdrowieniem.

- Kyan Thravarsson, Altrommi klanu Khazak Khrum, Tarczownik Twierdzy Karak Kadrin, obecnie na usługach Talina Torunssona w Zaciężnych oddziałach Straży tunelowej do usług waszych i waszych klanów. Bądźcie pozdrowieni...




Drużynie ukazał się wysoki lekko otyły krasnolud, twarz zasłoniętą ma przez hełm garnczkowy zamknięty posiadający dwa masywne skierowane ku górze rogi ,a spod osłony wypływała obfita ognistoczerwona broda spływająca na klatkę piersiową. Przez wizjer natomiast przenikliwie świdruje otoczenie para brązowych oczu. Na środku hełmu tuż nad wizjerem widnieje herb klanu Khazak Khrum symbolizujący Młot uderzający w bęben wojenny.
Wzrost ocenić można w okolicach 158 cm, a wagę na 90 kg, Tytuł którym się przedstawił utwierdza w przekonaniu iż musiał on przekroczyć 70 zim.
Krępa budowa zdradza drzemiącą w nim siłę , grube ramiona, szerokie bary i dłonie wielkości bochnów chleba.
Okryty od stóp do głów niedźwiedzim futrem spod którego widać kolczą zbroję, osłaniającą korpus, ramiona i nogi. od kolan w dół ochronę stanowiły wysokie buty.
Za pas zatknięty ma Krasnoludzki Młot Bojowy Półtoraręczny posiadający masywną głownie i średniej długości trzonek. Z drugiej strony przypasana jest kusza wraz kołczanem w którym znajdują się bełty. Na lewym ramieniu znajduję się okrągłą duża drewniana tarcza. Na plecach z kolei plecak na którym zwinięty i przywiązany jest koc.


Kyan chwycił hełm i zdjął go z głowy ukazując swoją twarz drużynie.





- Mam rozkaz wyprowadzić was z Azul , jest to w tym momencie cholernie ryzykowne i bardzo trudne, ale nie niemożliwe... - przebłysk uśmiechu przeszedł przez gębę Kyana - Jako iż ja mam rozkaz powrócić tutaj jeśli to będzie możliwe, musimy utrzymać żwawe tempo inaczej mój powrót może okazać się jedynie mrzonką, wkrótce twierdza będzie całkowicie odcięta od świata zewnętrznego.

Drużyna zebrała się w pobliżu barykady gotowa do wymarszu , gdy Kapral podszedł do Runotwórcy słowa i fanty wymieniły właścicieli. Kyan spojrzał na niego ze smutkiem, wspomnienia wróciły, a twarz zmieniła wyraz na kamienna i cień spowił lico Kyanowe.
Wiedział że nie ma co męczyć dupy Longarowi, rozmawiał z nim i z wielu jemu podobnym. Tak naprawdę przerzucił Azul od katakumb po sam szczyt niestety, nikt nie słyszał tego imienia ani nie widział takiego osobnika w Azul... Niestety... Liczył że armia skavenów jest wystarczającą pokusą, a raczej z kategorii opcji nie do odrzucenia...mylił się.
Kyan rzekł do kaprala.

- Wychyl do dna w Dworze Przodków Longarze!

*****
Gdy wszyscy byli gotowi ognistowłosy krasnolud założył hełm i w końcu ruszyli. Z początku nie popędzał nader grupy, wiedział że nie ma do czynienia z zaprawionymi w szybkim przemierzaniu tuneli strażników tunelowych.
Kyan prowadził pochód, nasłuchiwał, badał ślady, używał węchu... robił to wolniej niż zwykle a mimo to musiał co jakiś czas czekać nader długo aż grupa do niego dołączy.

" O Bogowie... gorzej niż ślimaki, krasnolud który źle się czuje pod górą to prawie jak elf który nie lubi drzew. Bogowie świat się kończy..."


Mijały godziny Kyan jednak nic nie odzywał się gdyż nie chciał dodatkowo powiększać i tak już znacznego opóźnienia gdy postanowiono zarządzić postój.

Gdy grupa się zeszła, spojrzał na nią podirytowany rzekł bez ogródek

- Musimy przyspieszyć i poruszać się żwawiej, to nie spacer po królewskich komnatach, a takie tempo macie, kulawy goblin by szybciej się przemieszczał po tych tunelach. Im wolniej się poruszamy tym większe ryzyko iż skaveny zwęszą nas... Mieliście być gotowi do drogi, a przez tego durnia, który najebał się jak szpadel nikt z nas może nie dożyć dotarcia do wyjścia z góry, nie wspominając o moim powrocie.Chyba nie zdajecie sobie z powagi sytuacji. Jeżeli chcecie stąd wyjść żywi to zalecam pośpiech ,a nie czołganie się. I na bogów zatamujcie mu krew, ci szmaciarze mają znakomity węch. Krew i zapach krasnoluda to dla nich jak zaproszenie na ucztę - Kyan naprawdę był mocno wkurwiony takim stanem rzeczy


Strażnik tunelowy był zniesmaczony i mocno zirytowany faktem że ta grupa była tak nieodpowiedzialna że nie przygotowała się do drogi. Dowodzący pozwolił by jeden z nich uchlał się na umór, i spowalnia cała resztę.
Talin by takiego gnoja tak dojechał że do końca życia by nie posmakował alkoholu lub byłby po prostu pozostawiony na pastwę i poniósł konsekwencje swej nieodpowiedzialności.

Kyan oparł się o ścianę i zamknął oczy

- Wezmę druga warte, obudźcie mnie... jutro narzucamy szybsze tempo musimy nadrobić stracony czas - nic więcej już Kyan nie powiedział i usnął wykorzystując maksymalnie czas który byl mu dany na zregenerowanie się.
 
PanDwarf jest offline  
Stary 19-09-2014, 13:23   #428
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Gorący gulasz smakował na tyle wybornie, że pochłaniający go Detlef nie baczył na to, że parzy mu usta i język. W czasie podróży jedzenie zwykle wydawało się lepsze, niż w czasie dłuższego pobytu w jednym miejscu. Może prawdziwe były słowa o tym, że wojownik nie mając zajęcia jedynie gnuśnieje i elfa zaczyna przypominać?
- Tfu! Szpiczastoucha zaraza... - splunął na ziemię.

Zaczepiony przez starszego wiekiem krasnoluda początkowo zignorował jego słowa zachowując się tak, jakby w ogóle ich nie usłyszał. Gdy starannie przeżuł i przełknął to, co miał w ustach, odpowiedział nieznajomemu.
- Przemyślę to. Jeśli będę potrzebował przewodnika, to przyjdę tutaj przed wymarszem. Bądź gotów.

Dokończył posiłek i wrócił do reszty. Po drodze zastanawiał się nad słowami długobrodego - do tej pory Ronagaldson nie zdradził się z tym, że rzeczywiście zna drogę na zewnątrz. Tutaj doprowadził ich Grundi, a Roran ani razu nie próbował zmienić kierunku marszruty. Może srebrnobrody nie ma pojęcia co dalej i będzie brnął w coraz bardziej niebezpieczne tunele na ślepo? W takiej sytuacji propozycja dziadka nabierała znaczenia.

Mimo wszystko postanowił jeszcze skonsultować udział nieznajomego z pozostałymi. Okazało się, że towarzysze nie mieli nic przeciwko obecności dziadka wśród nich. Było to również po myśli Thorvaldssona.

Kolejny zwiadowca, tym razem oddelegowany Galebowi przez dowódcę stacjonujących w obozie wojsk, również wzmocnił skład oddziału. Wiele się zmieniało i to w bardzo szybkim tempie. Thorvaldsson nie widział niczego złego w tym, by na powierzchnię poprowadził ich Kyan - mało prawdopodobne było, by życzył im źle i wprowadził w pułapkę.

Jak obiecał, przyszedł po starego tuż przed wymarszem. Huran Rorinsson czekał gotowy do wyprawy. Detlef uprzedził go, że mają innego przewodnika, jednak przynajmniej część drogi mogli pokonać wspólnie. Rorinsson będzie mógł się oddalić, kiedy tylko uzna za słuszne. Jego miejscem w szyku miało być tuż przed Detlefem i Dorrinem, a za Erganem i Grundim. Może i długobrody nie budził niepokoju, jednak Detlef nie zapominał o podstawowej chociaż ostrożności.

Nim wszyscy zniknęli w mrokach tuneli, Thorvaldsson przypomniał wszystkim kolejność w szyku i wydał dyspozycje co do wart podczas postojów oraz podstawowych manewrów w razie napotkania wroga. Jedynymi, których nie uwzględnił w tych kalkulacjach, byli Ronagaldson, Galvinson, Rorinson i ciężko ranny Dorrin. Oni mieli mieć status osób chronionych przez oddział i nie brać czynnego udziału w tego typu przedsięwzięciach. Cóż, jeśli napotkany wróg okaże się zbyt silny to o swe życie każdy będzie musiał walczyć.

* * *

Thorvaldsson zmierzył przydzielonego im przewodnika i mocno uścisnął jego prawicę.
- Detlef. - Przedstawił się krótko, swoim zwyczajem nie podając nazwiska, klanu i całej reszty upiększaczy uwielbianych przez krasnoludzką rasę. - Witam i jestem wdzięczny za pomoc. Kierujemy się w okolice Południowego Fortu. - Nie rzekł nic więcej, tylko poczekał na pozostałych, którzy mogli mieć ochotę zapoznać się ze zwiadowcą. Zaraz potem dał znak do wymarszu.

* * *

Detlef miał świadomość, że wloką się dłużej, niż to było potrzeba. Ale przecież nie dla krotochwili, tylko z powodu ran jednego z nich.
- Zważ na swe słowa, przewodniku. - Odparł na wyrzuty czynione przez Thravarssona. - Może i Dorrin jest pijany, ale w tym stanie porusza się o wiele żwawiej, niż na trzeźwo. Większość z nas rany, które otrzymał powstrzymałyby przed chodzeniem w ogóle, a on ma wciąż siłę iść przed siebie. Za to jest godzien podziwu, a nie wyrzutów. Tobie zaś - kontynuował - polecono przeprowadzić nas przez górę, a nie doradzać w kwestii doboru towarzyszy, dlatego uczyń mi ten zaszczyt i zajmij się swym zadaniem, zamiast kłapać jęzorem po próżnicy. - W głosie Thorvaldssona próżno było szukać złości, czy niechęci. Po prostu musiał przypomnieć niektórym, jakie jest ich zadanie i na czym powinni się skoncentrować, resztę pozostawiając odpowiednim osobom.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 19-09-2014 o 14:15.
Gob1in jest offline  
Stary 19-09-2014, 16:15   #429
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
4 Vharukaz, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Krasnoludzko skaveński front podziemnych zmagań wojennych



Thorin nieświadomie przejechał dłońmi po swej brodzie, a właściwie tego co z niej zostało. Niegdyś bujna, zaplatana w warkocze, dziś wciąż stanowiła strzęp tego co było i nie zanosiło się aby szybko miało to ulec zianie. Serce mu się ścisnęło na widok wypalonych kikutów dawnej brody, nie zamierzał jednak pozwolić sobie na smutek , wystarczyło spojrzeć na straty innych na jednookiego Dorrina, jednonogiego Galeba, czy wielu wielu innych którzy potracili coś więcej niż brodę czy wygląd. Mimo wszystko utrata oka czy nogi jakoś mocno nie nadwyrężała khazadzkiej dumy, co innego broda...

Aż dziw brał samego kronikarza, że takiemu młokosowi jak on , udało się zebrać w sobie na tyle animuszu by przekonać runotwórcę do zmiany zdania. Był dumny chociaż z tego iż kroniki wreszcie , namacalnie się do czegoś przydały, wiedział bowiem że wielu kronikarzy nie dożywało czasów w których mogli obserwować owoce swojej pracy. Tym razem było inaczej i nawet odpowiednia wzmianka o sukcesie Thorina miała wkrótce znaleźć swoje miejsce w zapiskach kroniki.

Dość szybko złapał się na nietakcie jakim była próba sprzedazy eliksiru wojownikom na froncie. Przyzwyczajony do handlu w mieście nie pomyślał w jakiej sytuacji stawia obecnych tu khazadów, co prawda i tak zniżył cenę o jedną trzecią świadomy że mało kto rusza na front z zapasem gotówki, nie przewidział jednak moralnego wydźwięku jaki musiał pozostawiać gdy potrzebujący wojownik nie mógł zakupić potrzebnego mu leku...
W ten sposób szybciej niż myślał rozstał się z kilkoma porcjami bandaży które zużył na obandażowanie ran potrzebujących, oraz całym zapasem halflińskiego ziela ofiarowanego wraz z zapasową fajką , której jeden z khazadów zwyczajnie nie miał. Chciałby zrobić więcej jednak było już za późno na pozostawanie w mieście , na leczenie rannych, w chwili obecnej liczyło się wyrwanie z Azul... gdyby nie ciążące nad nimi wyroki śmierci, uknute na skutek spisków i zdrad, stwierdziłby iż zachowanie najemników Detlefa było skrajnie samolubne... Martwi jednak Azulczykom nie przydaliby się na nic.

Opuszczając obozowisko , wzbogacony o pokaźną ilość chirurgicznych nici, bandaży a nawet dobrego spirytusu żałował tylko, że nie poświęcił więcej czasu na rozmowę z Asleighem , niegdyś nie zmarnował by takiej okazji do zdobycia informacji i uaktualnienia kronik. Ty razem zajęty handlem, kroniką, pojeniem i karmieniem kuca, wreszcie przepisywaniem i nauką nieczystego szczurzego języka , zwyczajnie nie znalazł już na to czasu... Jedyne co mógł to podpytać na najbliższym postoju Rorana o to co u strzelców było słychać. Byłego sierżanta jeszcze przed wyruszeniem poprosił o pomoc w prowadzeniu osła – Mamy być z Dirkiem na tylnej straży a jakoś nie wyobrażam sobie by stukot kopyt czy rżenie zwierzaka miało nam pomóc w nasłuchiwaniu wroga. Jeśli chcesz możesz też na najbliższym postoju przerzucić część rzeczy na osła, tylko pozwól że i Dirkowi to zaproponuje. Widzę jak się ugina pod ciężarem rzeczy które zabrał, ale jakoś sam się nie zapyta czy może skorzystać z osła... Nie wiem czy to duma, ale na straży trzeba móc szybko się przemieszczać i szybko reagować na zagrożenie. Na osła jeszcze sporo się zmieści, starczy dla ciebie i dla niego, jednak zróbmy to na postoju, bo przepakowanie rzeczy i równoważenie balastu trochę jednak trwa...

Roran wyraził zgodę na taki obrót spraw, a Thorin niedługo później zgodnie z planem udał się do Dirka by zaproponować mu przerzucenie części gratów na osła - oczywiście w wolnej chwili, gdyż kombinacje z ekwipunkiem w trakcie drogi zasadniczo nie wchodziły w rachubę, zwłaszcza że obaj mieli zadanie do wykonania na tyłach oddziału. . – Jeśli chcesz oczywiście, no i biorąc pod uwagę, że z zwierzakiem mogą stać się różne rzeczy, ja sam obłożyłem go tym czego najmniej będzie mi żal gdy padnie i nie będzie możliwości pozbierać z niego rzeczy.

Nie sposób było nie zgodzić się z nowym przewodnikiem Kyanem, którego imię, nazwisko ród, stanowisko i miejsce pochodzenia starannie i skrzętnie zapamiętał, po to by zapisać i dodać przy najbliższym postoju do notatek, z których później to co najważniejsze i już odpowiednio ułożne przelewał do kronik.

- Masz całkowitą rację – ukłonił się kronikarz przedstawiając jednocześnie – Jestem Thorin Alrikson z twierdzy Karak Azgal z klanu Rorgansona. Tutejszy lekarz i kronikarz - dodał po chwili by wyjasnić też swą funkcję. - Z wielu względów Dorrin nie powinien iść w tunele, jednak idzie. Na otwierające rany nic poradzić nie można, musiałby i powinien zresztą leżeć pod stałą obserwacją medyka. Obawiam się, że wszystkim nam przyjdzie stosować się do jego tempa, swoje zdanie na ten temat wyraziłem już wcześniej i nie ma co do tego wracać, decyzja zapadła i tylko on sam może w tej chwili spowodować jej zmianę.

Thorin wiedział, że dla drużyny obecność Dorrina jest ryzykiem i obciążeniem, wiedział, że w razie potrzeby ucieczki, zostanie on pozostawiony na pastwę przeciwnika, był najwolniejszy, był jednak jednym z nich, khazadem który nie raz ratował życie swoim towarzyszom. Kto jak kto ale Thorin pamiętał jego dokonania i choć po ciężko rannym, zapitym , obrzyganym krasnoludzie nie było widać śladu dawnej dumy siły i męstwa, to jednak Thorin dobrze wiedział że gdzieś tam wciąż są te atrybuty i czekają tylko na wyzdrowienie ciała.

Podróż przez tunele przebiegła bez większych komplikacji, co napawało po równi radością jak i niepokojem. Thorin w myślach powtarzał niektóre słowa zaczerpnięte ze słownika zgonie z przemyśleniami zamierzał możliwie szybko nauczyć się i spalić notatki. Martwił się też z powodu "gruczołu strachu" nie wiedząc czy w praktyce przegoni czy przyciągnie on skaveny. Jego użycie pozostawił więc w ramach ostateczności , gdyby przeważającą ilość wroga nie sposób było już odeprzeć czy przed nią uciec... czy wówczas jeden marny gruczoł wypełniłby swoją role? Było to dość wątpliwe.

Wreszcie przyszedł czas postoju i odpoczynku. Była to okazja dla Dirka czy Rorana by przepakować rzeczy z uwzględnieniem osła. Oczywiście na noc należało zwierzę odjuczyć, jednak na poranne zabawy z mierzeniem ekwipunku szkoda było zwyczajnie czasu.

Dla Thorina zaś był czas by przebadać wszystkich zwłaszcza "powierzchniowców". Objawy mieli typowe jak dla osób mających problem z ciśnieniem, ale nie wykluczone było, że przyczyna leżała gdzie indziej. Jak to zwykle mawiał Dirk przy każdej okazji "pozory mylą". Mógł wreszcie uzupełnić tez nieco kronikę i dopisać choć kilka słów z słownika.

Usłyszawszy o wartach podzielił się swoimi miksturami Sokolego Oka dając po jednej dla Thorguna i Dirka z zaleceniem aby jak się da nie zużywali jej jeszcze tej nocy, czekała ich jeszcze nie jedna, cieższa noc. Trudno było mu się zgodzić z Dirkiem który wskazywał na efekty uboczne i niebezpieczeństwa związane z piciem mikstury pod ziemią, Thorin jednak nie zamierzał dyskutować z alchemikiem, jako aptekarz swoje wiedział, a ewentualne skutki uboczne i tak były lepsze od zaśnięcia na warcie i wyrżnięcia wszystkich w pień. - Jeśli nie zużyjesz to przekaż kolejnemu - skwitował krótko - potem będziesz mógł badać efekty uboczne... Pozostawało mu jeszcze nakarmić i napoić osła po czym informując pozostałych wartowników, w najsłabszych miejscach obozu - a właściwie poza obozem, w najciemniejszych miejscach porozstawiał kolczaste pułapki.


Zasadniczo nikt poza Thorinem nie wiedział, iż wykonane były przy użyciu przetopionych metali z wrogów ogrów, skavenów i orków oraz pierścieni najemników Bonarges. Broń wroga miała w ten sposób symbolicznie obrócić się przecie niemu samemu.
Na solidnie obutych khazadach czy orkach pewnie owe kolce nie zrobiły by wrażenia, ale skaveny to była już inna bajka. Thorin zabezpieczył w ten sposób zwłaszcza pozycje wartownicze co by trudniej było się podkraść do wartownika, nie przechodząc jednocześnie przez kolczatki. Zasadniczo miały pomóc w przypadku ucieczki i pogoni, na pułapkę jednak nadawały się także. Nie zamierzał pominąć przy tym pomocy Khaidar czy Rorana w ich skutecznym rozmieszczeniu, oboje mieli umiejętności dość unikatowe jak na resztę grupy, była więc szansa że i na zastawianiu pułapek znają się lepiej niż pozostali. Przed snem pomodlił się jeszcze do Grungniego po czym nie wiedząc nawet kiedy usnął.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 19-09-2014 o 17:11.
Eliasz jest offline  
Stary 19-09-2014, 23:15   #430
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Sen bardzo szybko odnalazł Thorina i Rorana, a także Dorrina i Khaidar, czyli tych drużynników których rany były najpoważniejsze, poza Thorinem może który choć wciąż borykał się z ranami powstałymi w skutek ognia i eksplozji prochu, to jednak owe obrażenia stawały się już bliznami i ich efekt był bardziej psychologiczny pozostawiając na umyśle kronikarza najgłębszą ze szram. Thorin zasnął okryty kocem i z notatkami w dłoniach, a Dorrin Zarkan, wpółpijany, ciężko ranny, zaległ pod ścianą okryty swymi śmierdzącymi futrami i spał, w tym samym czasie chrapał straszliwie tak jakby go ktoś dusił a na domiar złego puszczał wiatry tak wstrętne że gdyby nie komin powietrzny będący w pobliżu tuneli gdzie obozowała grupa to wszyscy by chyba zmarli od siły owych gazowych erupcji. W obozie brak było ognia by się ogrzać, a pochodnie wygaszono i przy jednej latarni, oszczędzając olej, spało zgodnie rodzeństwo Ronagaldów, okryci kocami i pod płaszczami, z tak różnymi wyrazami na twarzy gdzie Khaidar nerwowo zaciskała zęby a Roran spał snem sprawiedliwego. Do owej grupy dołączył także Huran Rorinsson, cichy i bardzo stary wojownik który przez całą drogę szedł jedynie w spokoju wymieniając od czasu do czasu spojrzenia z Detlefem. Huran złożył głowę na tobołku i owinął się szczelnie opończą, w rękach trzymał stylisko swego topora gdy zamykał do snu oczy. Miejsce postoju wyciszało się z każda chwilą co raz to i bardziej.




Ergansson pracował w ciszy nad czymś przy bardzo wątłym świetle latarni, ale i jego zmógł w końcu sen po jakimś czasie, choć wcześniej Ergan czuł jak coś go za uszami swędzi, a chciał nie chciał zaraz po tym się owo swędzenie nasiliło jak go Thorin przecież przebadał. W końcu i zmęczonego Fulgirmssona dopadł sen, nim jednak się to stało to trza było pozbyć się pancerza i dać ciału odpocząć od wielkiego obciążenia, czując się też jakoś nieswojo kadrińczyk kręcił się przez klepsydrę lub troszkę dłużej wciąż leżąc pod ścianą na kocu… był pewien że widział już kiedyś symbol jakim sygnował się klan Thravarssona, ale nie pamiętał gdzie i kiedy go widział. Podobne do Grundiego myśli miał Kyan, ten znak, ten klan, Karak Kadrin - już gdzieś to tropiciel widział ale na brody swych przodków nie mógł sobie przypomnieć dokładnie ni czasu ni miejsca, po klepsydrze czy nawet dwóch kręcenia się na posłaniu zrobionego z futer i koca Kyan zasnął. Ogromne problemy ze snem miał też nowy dowódca oddziału Detlef. Wszystko sprawdził w obozie a i tak coś mu spokoju nie dawało, może był tym fakt że oddział zapuścił się dość głęboko na terytorium wroga, a może zupełnie co innego, pies to cholera wiedział. Nim usnął, widział już Detlef że poza wartownikami i nim samym reszta smacznie lub też nerwowo śpi… ale śpi, co było najważniejsze, w końcu więc i jego sen zabrał i pozwolił mu trochę odpocząć. Najgorzej miał jednak Galeb, bo leżąc, myśląc i wpatrując się w sklepienie tunelu nie mógł on spać wcale. Niby leżał, nie ruszał się, starał się zasnąć za wszelką cenę ale nic z tego, bezsenność jak się patrzy. Wartownicy którymi na pierwszej warcie byli Thorgun i Dirk, mówili coś do siebie szeptem, coś pili, coś jedli, coś się tam śmiali a później przez jakiś czas trwali w ciszy, Galvinson zaś nie spał. Klepsydry mijały a on mając oczy jak dwa wielkie półmiski był niesamowicie pobudzony niewiedzieć czemu i za cholerę nie mógł usnąć, być może było to jakieś przeczucie.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
5 Vharukaz, czas Morganitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Zachodnie kopalnie miedzi, droga na dno wyrobiska, północ


Minęła północ gdy Thorguna coś tknęło, jakiś szmer czy szept może, Dirk jednak niczego nie usłyszał i choć Galeb nawet podniósł głowę na chwilę by zorientować się co się dzieje to niczego nie dostrzegł czy nie usłyszał. Coś jednak musiało mieć miejsce bo oba osły poruszyły się jakby nerwowo a psy Rorana postawiły uszy na sztorc. Czas jednak płynął dalej i do zmiany warty brakowało może pół klepsydry. Zwierzęta się uspokoiły i wróciły do odpoczynku. Galeb zaś wrócił do próby zaśnięcia a wartownicy do swej pracy i choć, jak to się potocznie mawiało, oko im leciało to czuli się na siłach by dotrwać do końca warty, los jednak inaczej zaplanował dla nich tę noc.

Galeb już prawie zasnął kiedy rozpoczęło się zabójcze, ciche jak cięcie gazulowego miecza, piekło dla wartowników. Coś pierwej delikatnie szurnęło w głębi tunelu, po chwili słychać było metaliczny odgłos jakby coś upadło, bardzo drobnego, coś niczym igła spadająca na kamienną płytę, dźwięk na granicy słyszalności. W czas ten jednak cisza zaległa w tymczasowym obozie krasnoludów i nie trzeba było niczego więcej by Thorgun i Dirk od razu zorientowali się że coś się dzieje… w tunelu ktoś lub coś się czaiło, ale czymkolwiek był ów ktoś lub coś to nie było go widać. Psy zbudziły się i czujne poczęły węszyć, osły się ocknęły w jednej chwili i rżąc trzepały uszami. Galeb wciąż niczego nie widział, ale Dirk i Thorgun coś musieli zobaczyć bo skoczyli na równe nogi.

Siggurdsson faktycznie usłyszał jakiś metaliczny odgłos, syn Urgrima podobnie, nim jednak zdążyli zareagować, dostrzegli w głębi tunelu jakiś błysk, był nie mniej niż dziesięć, może nawet piętnaście kroków od pozycji krasnoludów, akurat na granicy światła lampy. Psy Rorana poczęły ujadać jak szalone i puściły się biegiem w tunel… a Thorgun i Dirk zostali zasypani ostrzami, stało się to w ułamku chwili. Bogowie jednak mieli ich w opiece bo aż uwierzyć trudno było że pierwszy pocisk trafił Dirka w bok hełmu uwieszonego u pasa, drugi zaś przeszył wizurę tegoż samego hełmu i wpadł do środka, odbił się po czym wylądował na jego dnie gdyż hełm był zawieszony przecież odwrotnie. Czy napastnik wziął tak nisko osadzony hełm za czyjąś głowę, to było raczej mało prawdopodobne. Pociski które dosięgły Siggurdssona także nie uczyniły żadnej krzywdy, jeden zrykoszetował od Miruchny i zostawił na niej paskudną rysę, oraz co dziwniejsze, jakiś mokry ślad… drugi z pocisków trafił obok głowy Tułacza, w skalną ścianę, o cal od pierwotnego celu. Wielka była łaska bogów w tejże chwili dla khazadzkich wartowników.




Szczekanie psów w ogromnym tempie zbudziło śpiących khazadów, ale pewnie nie tylko ich bo głośne ujadanie niosło się echem kilometrami po tunelach kopalni. Wciąż nie było widać napastnika lub napastników… jednak z całą pewnością był to ktoś, i był on śmiertelnie niebezpieczny.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 19-09-2014 o 23:49.
VIX jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172