Gottri rozłożył się na krześle, choć na chwilę zapominając o chabecie, z której to winy tkwił tutaj. Zerknął na słusznych rozmiarów cynowy kufel i na chudego młodzieńca, który zagadał go na temat piwa. Hańbą byłoby na tak zacny temat nie odpowiedzieć, więc krasnolud postanowił skosztować i zadziwić człeczynę fachową opinią przedstawiciela brodatego ludu. Upił więc łyk.
- Zdrowie Munka! - wrzasnął do karczmarzyny - Zdrowie!
Piwo obmyło gardło brodacza, poczuł smak słodu. Trochę za słabe, ale poza tym... krasnolud nie miał uwag. Zwrócił się w stronę chłopaka.
- No więc - zaczął - piwo zacne młodziaku, zacne. Z dobrego słodu, odleżało swoje... tak, trudno nie pochwalić.
Z uśmiechem wrócił do piwa, wiedząc że nie będzie to jego ostatnie piwo w Ostatniej Karczmie. A może i gorzałki, albo inszej wódeczki skosztuje. Kto wie?
Krasnolud pociągnął tęgi łyk. I odwrócił się w stronę rudowłosej.
- Powiedzże... - Jak jej było? Marlena? Nie, Milena. - ...Mileno, co sprowadza cię w te strony?
Dziewczyna coś ukrywała. Gottri miał do tego nosa. Po dziadziu - Megninie - zresztą. Kiedyś, gdy stary dziadyga wracał do ich rodzinnego browaru, będąc jeszcze z trzy mile od celu, zwęszył coś na wietrze. I poooszedł. Nie dało się go dogonić. Dopiero na miejscu dowiedzieli się, jaki był powód długiego sprintu. Otóż kropla porannej rosy wpadła do niezamkniętej kadzi z piwem. A Megnin pomyślał, że ktoś próbuje ochrzcić piwo wodą. |