NIECH ROZPOCZNIE SIĘ BITWA!
Magiczna jasność, przyklejona do pocisku czarodzieja przeszyła mrok nocy, zwielokrotaniając i wypaczając cienie... ale i odsłaniając to, co było niewidoczne. Mroczna zasłona opadła niczym odcięta nożem. I pojawili się wrogowie, a
Harpagon tylko na to czekał.
-
Ognia! - wrzasnął do towarzyszy i sam posłał bełt z narychtowanej w ciemnościach kuszy w najdogodniejszy z celów. Rozładowana kusza była już mu zbyteczna, więc odrzucił ją i ramię w ramię z Baylem ruszył na spotkanie wrogów.
-
Im mocniej ich przyciśniemy, tym mniej chętni będą na atakowanie innych - rzekł przez zęby.
Ich ściana tarcz była raczej nieduża, ale posiadanie u boku towarzysza oznaczało że o jeden bok mniej można się martwić.
Gdyby sytuacja była inna, gdyby nie było wrogów - lub byłoby dawno po sprawie, Harp myślałby o męstwie swoich towarzyszy - Quentina, który odsłonił się rzucając czar, Maarin, która bez mrugnięcia okiem rzuciła się pod ostrzał by uleczyć Bayle'a... nawet Valeriusa, który mimo swojej pseudo-egoistycznej postawy i manier szydercy walczył dzielnie jak wojownik.
Może myślałby też o idiotycznym wydźwięku sytuacji, gdy w oczach towarzyszy był paranoicznym maniakiem, a on prawie uwierzył i zapomniał o prawdzie wpajanej w koszarach - strażnik łatwowierny i nie przestrzegający rutyny to martwy strażnik.
Ale na te i inne rozmyślania przyjdzie czas później. Teraz liczyło się tylko jedno. Teraz był czas krwi, krzyków i mroku w sercu. Czas zabijania.
Wspomnienie Harpagona
Cztery lata lata temu
Mimo tego, że wraz z Harpem kandydatami do straży zostawało tylko dwóch chłopców, wydawało się, że pompa byłaby nie mniejsza niż gdyby przyjmowano setkę, a gościem była cała śmietanka arcykapłanów i okolicznych feudałów.
Broń strażników i rycerzy lśniła, stoczono kilka rytualnych pojedynków, zaś kandydaci udowodnili, że nie boją się stawić czoła przeciwnikowi w ostrej walce. No, tak ostrej, na ile pozwoliły stępione ćwiczebne miecze, zamknięte hełmy i pikowane ochraniacze. Było wspólne śpiewanie pieśni, zaproszeni ilmateranie pobłogosławili młodzików i życzyli im owocnych treningów.
Na koniec zaś Sir Castor wygłosił piękną mowę o poświęceniu dla towarzyszy broni oraz honorze, jakim jest śmierć w obronie wiary i współwiernych. Serce młodego Harpa spijało słowa z ust rycerza, czując że jego powołanie zaczyna się właśnie dziś.
Potem zaś uroczystość się skończyła, wszyscy udali się na niewielką ucztę - w końcu każda okazja jest dobra do ucztowania, zaś kandydaci zostali sam na sam z nijakim
Gustavem, wyglądającym jakby urodził się na baczność, pił tylko olej do konserwacji zbroi i zagryzał kośćmi wrogów - lub rekrutów. "Żołnierz" miał wypisane na skórze, a "Śmierć" na prawicy. Nie dosłownie, ale wtedy Harp mógłby uwierzyć i w to.
-
Zapomnijcie co powiedział. To nie wy macie oddać życie za Ilmatera. To te durne skurczysyny co zagrożą klasztorowi czy naszym, mają oddać swe życie za któregoś z tych piekielnych pomiotów, których w swej durnocie czczą. I nie myśleć mi kurwa inaczej!
Nie trzeba wspominać, że podniosły nastrój prysł, a piwo na uczcie smakowało zupełnie inaczej?
__________________
Bez podpisu.
Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 17-09-2014 o 19:40.