Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2014, 11:27   #114
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Reed, Harris, Hawkes

Gwizdanie usłyszeli z daleka, kiedy łowca nagród skończył wyłuszczać lekarce swoje racje. Harris wynurzył się z mroku i gdyby nie gwizdanie być może oberwałby kulkę od Hawkesa.

Ziemia zatrzęsła się ponownie, tym razem dużo silniej. Wstrząs spowodował oderwanie się znacznej ilości drobnych fragmentów skał od osuwiska, które potoczyły się w dół, pociągając za sobą kolejne odpryski. Po chwili w dół, z wysokości kilku pięter toczyła się już mała lawina. Ludzie na szczycie mogli mieć tylko nadzieję, że ci na dole zdołają w porę odskoczyć. Poza tym pozostawanie na krawędzi osuwiska stawało się przy kolejnych wstrząsach nie tylko problematyczne ale i zwyczajnie niebezpieczne.

Harris jednak nie dawał za wygraną. Szybko znalazł wystający, sprawiający solidne wrażenie, kawał skały i oplątał wokół niej znalezioną linę. Upewniwszy się, że węzeł trzyma mocno, zrzucił drugi koniec liny w dół. Długość wydawała się zadowalająca.

Ziemia zatrzęsła się raz jeszcze, tym razem wstrząs był tak silny, jakby coś w podziemiach eksplodowało ze sporą mocą.

Pani Reed i Hawkes wylądowali na kolanach, pan Harris o mało nie poleciał za krawędź osuwiska, ale w ostatniej chwili zdołał przetoczyć się na bezpieczną odległość.

Za to osuwisko znikło w chmurze pyłu i łoskocie pękających, toczących się kamieni, razem z liną, którą Harris dowiązał przed chwilą do skały.
Nie było wątpliwości, że Price i Wilkebaw – jeżeli znajdowali się pod osuwiskiem – są już martwi, a ich los dokonał się pod kilkoma tonami spadających skał.

Po ostatnim, gwałtownym wstrząsie, ziemia uspokoiła się wyraźnie.
I wtedy cała trójka ujrzała jakąś sylwetkę stojącą w świetle ogniska.

Wyraźnie zataczającym się mężczyzną w kapeluszu mógł być tylko jeden człowiek! Red Harper – Dziki Diabeł! Bandyta zamierzał chyba skryć się w wejściu do budowli, przed wejściem do której palił się ogień.

Nim ktokolwiek z całej trójki zdążył pomyśleć o strzale, który i tak aby trafić musiał być nie lada mistrzowski, Harper zniknął w mroku budowli.



Price, Wikebaw

Obaj mężczyźni szybko skryli się w wypatrzonej przez Price’a wnęce, która kiedyś była zapewne przedsionkiem jakiegoś domostwa.

Grzechot zbliżał się coraz bardziej, a na domiar złego ziemia pod stopami dostała konwulsji. Wstrząsały nią silne drgawki, potężne wstrząsy.

Nagle grzechot i odgłos łusek trących po kamieniach zagłuszył inny dźwięk. Najpierw niedaleki rumor schodzącej po osuwisku drobnej lawiny, a potem dużo groźniejszy, przerażający huk toczących się skał.

Ziemia pod ich nogami zatrzęsła się paskudnie. Na głowy posypał się im piasek i drobne kawałki sufitu. Przez tą chwilę widmo przygniecenia przez zapadającą się komorę było bardziej prawdopodobne niż spotkanie z niewidzialnym i zapewne gigantycznym gadem.

A potem ich obawy ziściły się.

Z przyprawiającym o gęsią skórkę łoskotem fragment sufitu zarwał się i solidna porcja skał przywaliła wejście, którym wskoczyli do komory.
Usta wypełnił im drażniący piasek i pył wdzierając się dalej, do płuc i powodując paskudny, suchy kaszel.

Po tym, jak wypluli resztę pyłu z płuc, zorientowali się, że ziemia przestała się trząść, a oni siedzą żywcem zagrzebani w cholernym pueblo.



Olsen, Wielebny

Lina ułatwiła nieznacznie zadanie.

Najpierw Wielebny wciągnął na górę dziewczynę, a potem – obserwując bacznie jej zachowanie – pomogli dostać się na piętro Olsenowi.

- W prawo – panna Zephyr alias Bath znów wzięła na siebie rolę przewodniczki. – Dwie komory w bok znajduje się wejście na kolejny poziom. A potem jeszcze jeden i znajdziemy się u celu.

- Prowadź – rewolwer wymierzony w stronę dziewczyny wyraźnie wskazywał, jaką rolę nadal odgrywa.

Przewodniczka poprowadziła ich w głąb indiańskich ruin. W panujących ciemnościach widzieli jedynie jej plecy, ale w ciasnych salach nie sposób było się wymknąć czujnym mężczyznom, więc nie obawiali się próby ucieczki. Bardziej obawiali się zasadzki.

Druga komora obok była nieco mniejsza, a całą podłogę zaścielały szkielety i kości. Przynajmniej tuzin czaszek różnych rozmiarów sugerował, że musiała tutaj zginąć całą indiańska rodzina. Nie mieli czasu jednak deliberować nad losem, jaki przypadł w udziale dawnym mieszkańcom miasta, ani przyglądać się szczątkom. Byli tutaj z innych powodów.

Wejście na kolejny poziom okazało się znacznie prostsze. Fragment Sali był zrujnowany tak, że do otworu w suficie dało się wspiąć balansując na gruzach.

Tak znaleźli się w kolejnej komorze.

- W prawo – przewodniczka znów wybrała jedno z trzech wyjść z pomieszczenia i idąc za nią znaleźli się na otwartej skale pomiędzy dwoma domami. Nie była to duża przerwa, raptem kilka kroków, ale zamiast dachu mieli nad sobą niebo z tymi przerażającymi, bliźniaczymi księżycami.

Tutaj zaskoczył ich gwałtowny wstrząs. Epicentrum trzęsienia ziemi musiało być tak blisko, że nie dali rady utrzymać się na nogach.

Z dachów okolicznych budynków oraz z macierzystej skały do której były one przytwierdzone prosto na ich głowy posypały się większe i mniejsze odłamki. Gdzieś naprawdę niedaleko usłyszeli huk, jakby część skały zawaliła się w wyniku kataklizmu.

Ziemia zadrżała raz jeszcze a potem uspokoiła się tak samo niespodziewanie, jak wcześniej rozszalała.

Wielebny czuł dziwne dzwonienie w uszach, Olsen stracił gdzieś swój kapelusz – chyba jakiś większy kawałek skały zwyczajnie strącił mu go z głowy.

Najgorzej oberwała ich przewodniczka. Dziewczyna leżała nieruchomo na skalnej półce pomiędzy budynkami. Najprawdopodobniej oberwała w głowę jakimś fragmentem kamieniem albo udawała.
 
Armiel jest offline