Moc uwolniona przez Wolmara w postaci niewielkiego, błyszczącego grotu pomknęła ku zwierzoludziom, na krótkim dystansie wyprzedzając bełty. Zwierzoczłek trafiony magicznym żądłem został ciśnięty w tył i z łoskotem spadł do kopanej przez siebie dziury. Z otworu wydobyła się tylko smuga dymu, a potwór już się nie podniósł.
Nieco mniej piorunujący efekt miały strzały Gastona i Gotfryda. Bełt z kuszy Bretończyka przeorał ramię zwierzoczłeka, powodując że ten upuścił trzymaną przez siebie łopatę. Gotfryd drasnął wielkiego gora albinosa w nogę, co dla potwora znaczyło nie więcej niż ugryzienie muchy. Po prostu oderwał się od kopania i wściekłym wzrokiem spojrzał na intruzów. A potem wrzasnął coś do swoich podwładnych.
Jako, że nie byli uzbrojeni w oręż nadający się do walki, zastosowali odmienną taktykę. W grupę awanturników poleciały szpadle i kilofy. Mimo odległości jaka dzieliła ich od zwierzoludzi, improwizowana salwa wyrządziła szkody. Wirując szaleńczo w powietrzu łopata, dzięki nieprzewidywalnemu torowi lotu była pociskiem trudnym do uniknięcia. I Dieter stojący w pierwszej linii jej nie uniknął. Wyrżnęła go wprost w czoło, zamraczając na dłuższy moment. Kapłan, nakrywając się swoją szatą i bezwładnie machając nogami wylądował na posadzce. Obok niego przykucnął Markus, nad głową którego przeleciał ze świstem kilof, utrącając spory kawałek znajdującej się z tyłu kolumny.
Zwierzoludzie, już zaopatrzeni w swoją broń pędzili w stronę bohaterów. Albinos z przodu, tuż za nim dwóch ungorów. Zraniony wcześniej przez Gastona zwierzoczłek został trochę z tyłu. |