Dobrze. Zeruelita z ulgą wypatrzył swą podopieczną błyszczącą na niebie Chwałą Pana. Zatrzymał motocykl tuż przed wyrwą w ziemi. Kilkudziesięciometrowym pasem zgliszczy będących jakąś chwilę temu zestawem klombów, trawników i alejek. Nad tym Sivenea opadała powoli ku ziemi. Pozwolił swym oczom nacieszyć się tym widokiem. Prawie. Raz. Drugi. Trzeci. Czarne ptaszyska jęły wchodzić mu znowu w wizję. Impertynencja. Wprawdzie dopadły do niego już w połowie parku dotychczas były pomijalne. Z westchnieniem dobył z kieszeni satynowe rękawiczki i wsunął na dłonie. Niby od niechcenia pochwycił jedno z stworzeń i skręcił mu kark. Powoli, eliminując kolejne pokraczne demony, ruszył w stronę siostry zatrzymując się tylko raz by w śnieżnobiałą chusteczkę zawinąć pióro porwanej anielicy. - Dobrze, że nic ci nie jest. - pochwycił w ramiona opadającą tuż nad ziemią, jakby dotknięcie gruntu miało skalać jej boskość. - To był Kardynał. Cieszę się, że posłuchałaś i nie dałaś sobie nic zrobić. Pozwolił by wygasła w jego ramionach i odniósł aż pod sam środek transportu. - Wracajmy po resztę. Ofka pewnie nas ozłoci jak usłyszy wieści. Złapał za kierownicę i pozwolił siostrze wesprzeć się na jego plecach. - Mam nadzieję, że żaden z skrzydlatych nie zginął. To była by zła wróżba. Ruszyli w drogę powrotną odnaleźć zespół.
Ostatnio edytowane przez carn : 21-09-2014 o 13:44.
|