Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2014, 10:04   #120
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Olsen, Wielebny

Stan dziewczyny chyba był dość poważny, bo poza słabym jękiem który wydobył się z jej ust, kiedy Wielebny podnosił ją z ziemi. Trzymając w ramionach nieprzytomną dziewczynę duchowny spojrzał na nią z nieco innej perspektywy. Pozbawiona przytomności wydawała się taka bezbronna, krucha i dziewczęca. Ile mogła mieć lat? Szesnaście, siedemnaście, na pewno nie więcej niż dwadzieścia.

Stukot kamieni staczających się gdzieś niedaleko wyrwał Wielebnego z tego niespodziewanego zamyślenia. To pan Olsen, z karabinem skierowanym w ciemność puebla, ruszył do kolejnej komory – ciemnej, suchej i opustoszałej, jak większość poprzednich.

W powietrzu nadal unosił się kurz i pył – skutki wstrząsu, który przeszył ruiny. Olsen zatrzymał się przy dziurze w suficie, przez którą do pomieszczenia wpływał szeroki snop księżycowego światła. Do otworu przystawiono drabinę – dość starą i prymitywną, ale wyglądającą na wytrzymałą. Olsen poczekał, aż Wielebny dotrze do niego i ostrożnie wspiął się na gór, wyglądając przez otwór. Oczywiście wcześniej upewnił się, że nikogo na górze nie słyszy oraz że drabina uniesie ciężar jego ciała.

Wyjrzał, niczym królik z norki i zobaczył, że wyjście znajduje się w niewielkim domku, z którego wydostać się było można na większą, otwartą przestrzeń.

- Pomoże mi pan z nią, panie Olsen? – zapytał Wielebny.

Bankier domyślił się, że kaznodzieja potrzebuje pomocy przy wtaszczeniu nieprzytomnej Bath na górę. Upewnił się, że są bezpieczni, odstawił karabin blisko siebie i wyciągnął ramiona w dół, na spotkanie Wielebnego i Elisę.



Price, Wikebaw

Obaj mężczyźni wzięli się ostrożnie do pracy, próbując rękami utorować sobie drogę na zewnątrz. Obaj mieli uczucie, że za chwilę kolejny wstrząs przeszyje ziemię i zwali im na posiwiałe głowy resztę budynku.

- To na nic. – Wydyszał po krótkiej chwili Price, kiedy ich wspólny wysiłek nie przybliżył ich do uwolnienia, a wręcz przeciwnie – spowodował, że fragment zawału znów osypał się pogłębiając zator.

- Co teraz? – w ciemnościach dało się słyszeć zduszony głos Wikebawa.

- Rozejrzyjmy się. Może znajdziemy inne wyjście.

Pomysł wydawał się dość rozsądny, zważywszy na to, że kryjąc się w pomieszczeniu w pośpiechu nie zdołali mu się przyjrzeć.

Trzasnęła zapałka, którą skądciś wydobył Wikebaw i zrujnowaną salę zalało ciepłe, rozdygotane, pomarańczowe światło.

- Tam – Wikebaw wskazał dłonią przeciwległą ścianę, na której wyraźnie widać było szerokie pęknięcie.

Podeszli bliżej, omijając liczne kamienie na środku sali – pokłosie trzęsienia ziemi.

Zapałka dopaliła się, ale stary cowboy szybko zapalił drugą.

- Co tam jest? – zapytał, a Price ostrożnie zerknął przez pęknięcie.

- Chyba drugi budynek – odpowiedział po chwili jednooki rewolwerowiec. – Ściana nie wygląda na solidną. Możemy poszerzyć otwór i przecisnąć się na drugą stronę.

Wikebaw wyjął nóż, który mógł pomóc przy przebijaniu się na drugą stronę.

- Tylko ostrożnie – zasugerował Price. – Cały ten szajs wygląda, jakby w każdej chwili znów mógł się zawalić. Pracujemy na zmianę.

Wikebaw przytaknął, otarł pot z czoła rozmazując na nim szeroką, brudną smugę i wziął się do pracy.



Reed, Harris, Hawkes

Plan z wykurzeniem Harpera z nory jak węża nie mógł się nie spodobać. Ostrożnie przemieścili się do obozowiska i upewniając, że nikt nie czai się na nich w zasadzce, zabrali do pracy nie zapominając jednak o należytej ochronie dla pracujących. Czujne oczy wypatrywały powrotu bandyty, a zwinne ręce dokładały jak najbardziej dymiących rzeczy do paleniska, które musieli przenieść nieco bliżej wejścia.

Doskonałym materiałem zdawały się być tyczki, na których zatknięto indiańskie wampumy. Te sakralne przedmioty wzbudzały zaciekawienie pani Reed i pana Harrisa ze względów naukowych. Dwie czaszki rozpoznali bez najmniejszego trudu: jedna należała do człowieka – dorosłego mężczyzny wnioskując po rozmiarach, druga do wyjątkowo dużego węża. Trzecia jednak stanowiła zagadkę i – jeśli nie była zręczną hochsztaplerską mistyfikacją – warta była fortunę na którejś z uczelni wschodniego wybrzeża. Nie należała bowiem do żadnego znanego pani Reed i panu Harrisowi zwierzęcia.
Oczywiście nie mogli oni wykluczyć braków w swojej wiedzy w zakresie królestwa zwierząt, niemniej jednak trzecia czaszka przykuwała ich percepcję. Przypominała bowiem połączenie cech antropomorficznych węża i człowieka – jakiś nieznany światu gatunek być może występujący jedynie na tym fragmencie świata, być może już dawno wymarły.

Ognisko zaczęło dymić, tak jak sobie zażyczyli. Ciemne kłęby śmierdzącego dymu, wpływały do wnętrza budynku powoli zamieniając go w komin.

- Musi zadziałać – przekonywał sam siebie i resztę Harris ukryty, podobnie jak pani Reed i milczący Hawkes za pokruszonymi skałami – doskonałą pozycja ogniowa dla tych, którzy chcieli wystrzelać wychodzących z budynku ludzi.

Ale to nie Harper pierwszy pojawił się zewnątrz.



Olsen, Wielebny

Wejście po drabinie z nieprzytomną dziewczyną nie było łatwym zadaniem, ale w końcu – czerwoni i spoceni z wysiłku – wciągnęli ją na kolejne piętro.

Nawet te działania nie ocuciły kobiety. Nie znali się na medycynie tak dobrze, jak pani Reed czy pan Harris, lecz tak długie pozostawanie nieprzytomnym musiało oznaczać coś niedobrego.

Drabina okazała się ostatnią przeszkodą, a budynek, w którym ją ukryto, stanowił chyba najwyższy poziom puebla.

Wyszli na otwartą przestrzeń, pod oświetlone dwoma księżycami niebo, gdzieś, pośród ciemności. Bez trudu wypatrzyli płonący ogień więc ruszyli, z bronią gotową do strzału, jego stronę. Po chwili rozpoznali już trójkę ludzi szykującą się do zajęcia pozycji ogniowych w wejściu do szczytowej, zapewne najważniejszej budowli miasta Indian.

- To my – uprzedził towarzyszy Olsen. – Nie strzelajcie.



Reed, Harris, Hawkes, Olsen, Wielebny

Ostrzeżenie nie było potrzebne, o czym jednak Olsen i Wielebny nie musieli wiedzieć, bowiem Hawkes już wcześniej ujrzał ich sylwetki wyłaniające się z linii kilku budynków majaczących na jednej z krawędzi rozległej skalnej półki. Miał na oku dwójkę ludzi niosących trzecią osobę na rękach. Bez trudu rozpoznał charakterystyczną sylwetkę bankiera i długi prochowiec, jakim chodził Wielebny.

Pytające spojrzenie rzucone na niesioną Zephyr wyrażało więcej niż słowa. Najwyraźniej Reed, Harris i Hawkes zastanawiali się, który z dwójki mężczyzn odpowiada za ten stan dziewczyny.

- Diabeł skrył się w tym budynku – wyjaśniła pani Reed. – Próbujemy zmusić go do wyjścia dymem.

Jakby na dźwięk jej słów z wejścia dobiegł ich uszu dziwny dźwięk, jednak dym i ciemności nie pozwalały ustalić, co jest jego przyczyną.

- Za kamienie! Kryjcie się! – Hawkes ostrzegł towarzyszy gniewnym sykiem.

Nie musiał powtarzać i po chwili pozostała dwójka mężczyzn kuliła się za postrzępionymi głazami, kładąc nieprzytomną Lou Zephyr na ziemi, obok wdowy Reed.

Jakaś zataczająca się, niewyraźna sylwetka, zamajaczyła w wejściu do budynku, otulona kłębami dymu. Nie mieli wątpliwości, kim musi być ów człowiek, który właśnie uciekał z nory, niczym wykurzony wąż i podobnie do tego węża gotów zapewne ukąsić, jak tylko zorientuje się w zasadzce.
 
Armiel jest offline