Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2014, 06:22   #441
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
5 Vharukaz, czas Morganitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Zachodnie kopalnie, droga ku stokom na Jargh, środek nocy


Po powrocie Detlefa, Dirka, Thorguna i Rorana obóz tętniący już i tak dość poważnie, przybrał jeszcze na żywotności, rozkaz był rzucony i wymarsz miał nastąpić natychmiast, jak szybko to tylko będzie możliwe. Większość wojowników była już spakowana i pozostawało tylko wciągnąć na siebie pancerze i napić się kilak łyków wody przed drogą… i wtedy pojawił się problem, a zaczęło się od Thorguna. Strzelec gdy tylko wyszedł z dusznego tunelu chciał umoczyć gębę odrobiną wody i choć wiedział że sam nie ma bukłaka, a jedynie kilka flaszek zacnej wódki, liczył na to iż drużynnicy podzielą się życiodajnym płynem, tak też natrafił na serię odmów, ale nie ze złości kolegów proszonych o wodę ale z ich niemocy, bo szczerze wody nie posiadali. Pierwszy dzień wędrówki minął spokojnie i każdy albo wziął kilka łyków wody od towarzysza albo raczył się mocniejszymi trunkami jak spirytus czy piwo, później był nocleg i też jakoś to umknęło, ale tylko tym którzy nie przywiązywali do tego wagi, a kto się tym martwił ten zapas wody posiadał. Thorgun pytał więc, a Dorrin pokręcił przecząco głową i przełknął jedynie ślinę samemu będąc bardzo spragnionym, podobnie zrobił Grundi i Roran oraz Galeb. To był zły znak. Oczywiście w końcu udało się zdobyć łyk wody od któregoś z reszty towarzyszy ale gdy każdy się nad tym logicznie zastanowił to jedno było jasne… jeszcze najwyżej dzień drogi pod górami, ba, nawet mniej jeśli liczyć potrzebę podziału zapasów wody z tymi którzy jej nie mają… i koniec, flaszki i bukłaki będą puste. Co gorsza, podobnie miała się sprawa z oświetleniem, czego podsumowaniem był niknący ogień w latarni Kyana, syna Thravara. Płomień w latarni przewodnika malał i malał z każdą chwilą, w końcu zgasł a flaszki w których Kyan przetrzymywał olej były już puste. Jak się okazało, aż połowa z krasnoludów w oddziale Detlefa była skazana na pomoc kamratów w kwestii oświetlenia i choć plan zakładał że droga pod górami potrwa najwyżej dwa dni to już było wiadomo że tak nie będzie i że ni oleju do latarni, ni pochodni nie wystarczy. Tempo wędrówki było zbyt małe, ranni, zwierzęta, wróg i choroby, wszystko działało na przekór drużynie.




Kronikarz Alrikson gdy zbierał swe stalowe kolczatki w tunelach, w których je rozsypał, zauważył że jedna z nich jest pokryta krwią i wygięta. Oczywistym było że jeśli drużynnicy nie narzekają na rany stóp a psy są zbyt lekkie by tak wygiąć stalowy kolec, to musiał to być ktoś inny, ktoś o zdecydowanie większej masie ciała. Takimi spostrzeżeniami zdecydowanie zainteresować mógł się najbardziej syn Urgirma, który przecież jako milicjant polityczny właśnie w sprawach skavenów się specjalizował. Co do Dirka jednak… nikt nawet nie dostrzegł dzieła sztuki rysowniczej jakim to Urgirmson przyozdobił swą tarczę, a szkoda bo warte uwagi były ryty Warut Kalan, szczególnie tak skomplikowane i zdobione szkarłatem krwi oraz żelazem skał… trudno, cóż poradzić?! Dirk miał prawo być wpieniony może nawet, ale wydarzenia do których doszło na jego warcie mogły przyćmić urażoną dumę bo to tam właśnie alchemik, zainteresowany krwią która była tak na skale jak i na kolczatce Thorina oraz dziwnymi ostrzami jakimi go obrzucono z mrocznego tunelu, połączył kilka faktów i doszedł do pewnych zatrważających wniosków. Ta wiedza albo raczej to domniemanie, mogło być zgubne, a szerzenie pewnych faktów nie zawsze wychodziło na zdrowie… czy wszyscy byli gotowi na takie informacje i czy nie zasieje to strachu w sercach towarzyszy, no i czy jest to w ogóle prawda czy może tylko niepotrzebne wzburzanie fal na w miarę spokojnym jeziorze? Decyzja należała do Dirka. Co także warte było uwagi to fakt iż Dirk poczuł się fizycznie odrobinę lepiej, być może to dzięki zimnej stali przykładanej do czoła lub dzięki zwyczajnej aklimatyzacji do środowiska, ważne że było lepiej.




Poza problemem wody, światła czy ataku na obóz była jeszcze sprawa rannych, a dokładniej rannych psów które należały do Rorana i nad którymi ten ostatni bardzo ubolewał gdyż los obu zwierząt stanął po znakiem zapytania po ich brawurowym ataku na skrytego w mroku napastnika. Ten z mastifów którego Roran nazwał Kamulcem był w kiepskim stanie, jego zad, kłąb i grzbiet były dosłownie obsiane licznymi ranami kłutymi i ciętymi, pies miał także zwichniętą lewą przednią łapę i rozszarpany policzek oraz ucho… drugi zaś pies, Puchacz, był w stanie tragicznym i wielce było prawdopodobne że to jego ostatnie chwile życia, rozszarpany bok, podźgane pachwiny, kilka ran w okolicach gardła i pyska, jego wygląd był opłakany. Puchacz ledwie żył ale Roran i tak przyniósł go do obozu, Kamulec zaś doczłapał jakoś za Roranem, zmęczony i krwawiąc z pyska. Cała nadzieja była w Thorinie który spróbował uratować życie odważnych czworonogów za cenę czasu jakże w takim momencie ważnego oraz za cenę wielu wartościowych specyfików aptekarskich.

Na uwagę zasłużył również fakt iż tak Thorgun jak i Roran wciąż czuli się kiepsko będąc tak głęboko pod ziemią, najgorzej zaś było z Khaidar która nie tylko miała co raz to i cięższy oddech ale dopadały ją bóle brzucha i wymioty, a pot perlił się na jej czole. Ewidentnie ze zdrowiem Khaidar działo się coś złego, a ostatnie badanie Thorina które przeprowadził na khazadzkiej kobiecie nie wydawało się dać mu żadnych satysfakcjonujących odpowiedzi.

***

Sporo czasu upłynęło w klepsydrach nim oddział wreszcie ruszył dalej, w kierunku który to zaplanował Detlef po skonfrontowaniu wiedzy Kyana i Hurana na temat kopalni w której się wszyscy znaleźli. W ustalonym wcześniej szyku, grupa poruszała się wzdłuż tunelu mając pod nogami ślady krwi, tak psów jak i wroga o czym przekonany był święcie Thorgun pewny że trafił on nieprzyjaciela. Thorin co prawda przyjrzał się śladom krwi ale nie był w stanie ocenić do kogo lub czego należy krew. Jednak jeśli o spostrzeżenia już szło to Ergan odwrotnie niż Thorin, trafnie ocenił coś co jego uwadze nie miało prawa umknąć, chodziło o protezę Galeba. Ergansson zwrócił uwagę na uszkodzone, proste mechanicznie stawy ze stali i na paskudny dźwięk jaki wydawały, coś było nie tak z tym drewniano-stalowym kulosem i zauważyć też można było jak runotwórca Galvinson się męczy wciąż utykając i prostując sztuczną kończynę. Galeb zaś czuł się właśnie bardzo źle bo choć rany były znośne to i proteza nawalała i kikut nogi bolał jak jasna cholera, do tego zmęczenie jakie odczuwał runiarz było gigantyczne, wcale nie było się czemu dziwić jeśli brać pod uwagę perypetie Galeba z kilku ostatnich dni. Łatwo nie miał też w drodze Ronagaldson, od tego momentu nie dość że taszczył swój pancerz i broń to zmuszony był nieść także psa na rękach co odbierało mu sił z każdym krokiem i całkowicie uniemożliwiało jakąkolwiek szybką reakcję na ewentualne zagrożenie. Drugi pies wędrował w podskokach obok nogi swego pana, owinięty był masywnie płótnem opatrunkowym, popiskiwał przy tym cicho i wyglądał bardzo niezdrowo.




W końcu drużyna doszła do podziemnego skrzyżowania które było pokaźnych rozmiarów, solidne i oznaczone symbolami wykutymi w kamieniu. Znaki były dziwne jakieś, zdecydowanie krasnoludzkie ale ich kształt i sens były dla drużynników nieodgadnione, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Huran podszedł do jednego ze znaków i oczyścił go z pyłu mówiąc. - To symbole górnicze, nie wiem co oznaczają, choć stryj uczył mnie kiedyś… to chyba znaczy miedź, albo coś. Psia mać! - Odpuścił Huran i rozejrzał się w okół, wtedy też podszedł do niego Detlef i poprosił go na bok, obaj mówili o czymś ściszonymi głosami, po chwili Huran uniósł się ale i uspokoił, podrapał po brodzie i znów zagaił do Detlefa. Rozmowa między nimi trwała, a w ten czas reszta oddziału mogła złapać oddech i rozejrzeć się. Faktycznie, tak jak mówił Kyan i Huran, jeden z tuneli prowadził w prawo i był obszerny, drugi o podobnym przekroju zakręcał w lewo i miał on zdaje się kończyć w wyrobisku. Trochę z lewej, po przekątnej, były bardzo wąskie drzwi obstalowane w skalnej ścianie, przez wielkie dziury między sztachetami bez problemu szło zobaczyć co jest po ich drugiej stornie, oczywiście z pomocą źródła ognia, a był tam tunel tak wąski że trzeba by było iść w nim bokiem i to pochylając przy tym głowę. Na koniec był jeszcze główny korytarz, szeroki na pięciu khazadów i na dwóch wysoki… to właśnie w ten korytarz prowadziły krwawe ślady, czerwone krople i smugi pozostawione przez kogoś kto albo był ranny od thorgunowiej kuli albo od zębów Puchacza i Kamulca.

W pewnej chwili Detlef zakomenderował marsz w lewo, do wyrobiska i nim ktokolwiek zdążył zareagować choćby słowem, to Huran wypalił jak z garłacza że to pomysł jest głupi i że śmierć wszystkich was spotka bo z wyrobiska drogi wyjścia nie ma i tylko kwestią czasu jest gdy wróg odszuka grupę a zapędzanie się w kozi róg będzie tak nielogiczne jak tylko bardzo być coś może. Huran zaznaczył że najlepiej iść przez magazyny zgodnie z pierwszymi zamysłami i unikać sal bez wyjścia. W ten czas Detlef znów zbliżył się do starca i przemówił coś lecz cicho na co Huran zaprzeczył głową i posmutniał jakby, spojrzał na drużynę i zagaił do Detlefa, także półgłosem, później stało się już coś dziwnego, Huran rąbnął toporzyskiem w skalną ścianę pełen złości, zagryzł wargę i pogroził pięścią Detlefowi, tym razem jego słowa usłyszeli już wszyscy. - Mówię ci uparciuchu! Pójdziemy tam…- wskazał palcem na drogę do wyrobiska…- i wszyscy umrzemy! - Po chwili wszyscy mogli obserwować jak Thorvaldsson patrzy chłodno na starca po czym odwraca się na pięcie i rusza w stronę magazynów, nakazując by ruszyć za nim. Huran Rorinson odetchnął z ulgą widząc decyzję Detlefa i ze spokojem ruszył w dalszą drogę. Cóż takiego się wydarzyło i o co tam chodziło, tego nikt nie wiedział ale w podczas podróży Detlef zrównał się z Dirkiem i Thorinem i wskazując palcem na Hurana, wykonał kołyszący się ruch dłonią, później wskazał dwoma placami na swe oczy i znów na Hurana, na koniec położył palec na ustach i kiwnął im w porozumieniu po czym wrócił do szyku.

***

Droga do magazynów trwała tylko kilka chwil licząc od skrzyżowania, ale i skończyła się raczej paskudnie. Coś huknęło, coś chrupnęło i metaliczny odgłos zawtórował echem w korytarzu. Gdy Khaidar i Thorgun, idący na szpicy jako wsparcie dla tropiciela Kyana, zbliżali się do czegoś lub kogoś kto leżał na skale, nie spodziewali się zobaczyć tam właśnie swego przewodnika. Thravarsson leżał bez przytomności a nad nim, na sznurze wisiał duży głaz o celowo zaostrzonych krawędziach. Kyan padł ofiara prostej pułapki która musiała umknąć jego oczom, szczęściem miał na głowie hełm i ten ocalił mu życie… po kilku chwilach rudobrody kadrińczyk doszedł do siebie i tylko łeb go napieprzał jak cholera.




Sala magazynowa była ogromna i wyglądała dziwnie bo przywoływać mogła porównania do polany na którą zrzucono setki drewnianych, idealnie okorowanych kłód… górnicze stemple, pełne i połówki, stropnice, fele i łokciówki, pełna paleta drewnianych materiałów budowlanych potrzebnych przy pogłębianiu chodników górniczych. By przejść ze zwierzętami przez magazyn nie było nawet mowy, trzeba było oczyścić wpierw drogę z kłód lub zostawić osły i przedzierać się przez ów zawalisko dzięki dość łatwej wspinaczce i skokom, choć poślizgnąć się na tego typu balach było łatwo a noga wpadająca miedzy stemple mogła zostać z łatwością złamana. Drewna była niesamowita ilość, zalegało ono od ściany do ściany i sięgało połowy wysokości sali, zatem albo być to mógł bardzo zaniedbany magazyn lub ów dziwaczną konstrukcje ktoś zrobił celowo. W grocie dostrzec dało się dwie drogi, jedną na prawo a drugą na lewo, choć przewodnik Kyan i stary wojownik Huran mówili o trzech korytarzach… ten trzeci prowadzić miał drabiną na niższy poziom, zatem niewykluczone że był gdzieś pod zawałami kłód.
 
VIX jest offline