Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2014, 18:15   #22
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Drobne niepokoje


Bohun drogę spędził bardzo nieprzyjemnie. Nie podobała mu się. Nawet rozkładane siodło nie pozwalało zbyt często zasypiać. Dopiero silne środki nasenne pomagały na kilka godzin. Koło czterech. Potem i tak się budził. W tym momencie powinien był poczekać aż się wybudzi, bądź wziąć proszki pobudzające. On zamiast tego brał kolejną dawkę środków nasennych. Tylko wtedy był w stanie zapomnieć o bólu. Jednak nawet głębokie poszanowanie dla własnego zdrowia miało swoje granice. Dwa podwójne dawki z rzędu to był limit po którym ciało odmawiało posłuszeństwa i groziło bezpośrednią zapaścią. Kilka takich Viktor już przeżył i teraz starał się ich unikać. Szczególnie od kiedy ten pajac Nino dał mu nadzieję, że może jeszcze da radę normalnie żyć. Nie dla zemsty (którą już dawno osiągnął), ale dla siebie.

Właśnie wrzucił do ust kolejne dwie tabletki i podnosił bukłak aby wlać sobei wodę do gardła razem z lekiem, gdy usłyszał krzyk. Zastygł na moment rozglądając się samymi oczami.
- Kur wa! - pół ryknął, pół szepnął po czym wychylił się daleko w bok i wcisnął palec do gardła. Leki były produkcji Nino. Wcześniej Bohun był bardzo sceptyczny, ale szybko przekonał się, że są one skuteczniejsze i działają błyskawicznie natychmiast zaczynając musować i rozpuszczając się w żołądku w ciągu minuty, by się niemal natychmiast wchłonąć. Zwrócił swoje śniadanie, razem z na wpół rozpuszczonymi tabletkami i napił się wody by pozbyć się obrzydliwego posmaku.
Naciągnął kuszę i założył na nią bełt. Oparł ją na przedramieniu ręki w której ściskał długi nóż. Zeskoczył z konia i schował się za nim, aby nie ułatwiać roboty potencjalnym snajperom. Chwile potem dostrzegł przelatujące ciało i to mrówkowate bydle.
- Job tvoju mać, karadak - przeklął je obrzydliwie.
Powoli wszedł na konia, gotów w każdej chwili z niego zeskoczyć i natychmiast rozpocząć walkę, gdyby przciwnik zaatakował, po czym ruszył z kopyta, zmuszając konia do natychmaistowego galopu, wciąż oglądając się za siebie. Nie obchodziła go ta bestia. Bohun to nie jakiś vigilante, a zwykły facet o kilku niezwykłych umiejętnościach i potwornym bólu towarzyszącym mu w każdej chwili życia.
Mężczyzna pędził na koniu odwracając się co chwile. Widział niknąca w oddali sylwetkę, która siedziała na gałęzi obserwując go. Widać poczwarze nie chciało się gonić Bohuna, a nawet jeżeli przecież dystans był już zbyt duży.
Jeździec odwrócił ponownie głowę by zobaczyć, że malutka postać w oddali gdzieś zniknęła. Zamrugał kilka razy by upewnić się, że oczy nie płatając mu figla, a kiedy po trzecim błyskawicznym zamknięciu powiek dostrzegł czarna pięść pędząca ku jego twarzy,m wiedział że żarty się skończyły.
Piącha walnęła go prosto w nos, zrzucając z siodła i posyłając na najbliższe drzewo, po którym spłynął niczym liść na jesień. Krew popłynęła z kinola, a w głowie lekko się zakręciło.
Stwór opadł na ziemię przechylając głowę w zastanowieniu, przyzwyczajony był do tego, że jeden taki cios pozbawiał ofiarę głowy.
Bohun zmierzył wzrokiem mrówkowatego. Absurdalnie szybki. Teleporter? Jakas iluzja? Nie bardzo miał jak się domyśleć. Nawet się nie skrzywił gdy nastawiał sobie nos. Wstał nie spuszczając przeciwnika z oka. Wycelował w niego z kuszy i odpalił bełt, w drugiej ręce ściskając swój nóż, gotowy do dalszej walki, bo nie spodziewał się by ten jeden pocisk starczył.
Przeciwnik zaszarżował na Bohuna w momencie gdy bełt opuścił siodełko. Pocisk przeszył powietrze i ugodził w ramię która nawet się nie zachwiała. Jej czarna pięść śmignęła w miejscu gdzie przed chwila jeszcze była głowa mężczyzny. Ten zdążył zrobić błyskawiczny unik, pozwalając by karaluchowaty potwór roztrzaskał drzewo o które dopiero co się opierał. siła mięśni wroga musiała być monstrualna skoro jednym ciosem był wstanie powalić tak gruba roślinę.
Viktor odchylił się w bok przepuszczając pięść o cale obok ucha. Drzazgi z rozbitego drzewa pokaleczyły jego skórę, niektóre wbiły się całkiem głęboko. Jednak nie było czasu się tym przejmować.
Już podczas uniku Bohun atakował. Ostrze noża świsnęło i zagłębiło się pod pachę istoty niemal po rękojeść. Przecięte tętnice, ścięgna i mięśnie. Człowiek stracił by władzę w całej ręce i wykrwawił się w kilka chwil. Liczył, że tu będzie podobnie, ale nie zamierzał zbędnie ryzykować.

Ułamek sekundy za dźgnięciem nadeszło uderzenie. Lewa pięść zagłębiła się w splot słoneczny, a za niezwykłą siłą Bohuna nadeszła zdecydowanie ponadludzka siła fali telekinetycznej, ukierunkowanej od dołu, dzięki czemu mrówkowaty nie mógł wykorzystać swej absurdalej siły by oprzeć się posłaniu w powietrze.
Nóż ruszył w stronę pachy wroga, raczej nic nie mogło pójść źle. Jednak najczęściej właśnie takie sytuacje walą się na łeb na szyję. Po za siłą bowiem, wróg był wszak nadludzko szybki. Czarna dłoń niemal zniknęła, a po chwili zaciskała się już na ostrzu noża. Wróg przechwycił atak, a ostrze nie było wstanie przeciąć grubej chityny na palcach potwora.
Wtedy jednak nadeszła pięść Bohuna wzmocniona mocą telekinezy. Uderzyła prosto w pierś wroga, sprawiając, że pancerz na jego piersi popękał, a cielsko oderwało się od ziemi. Jednak i w tak dramatycznej dlań sytuacji, mrówkowaty zachował “zimna krew”. Wolną ręką chwycił krótkie włosy żołdaka, tak że obaj pofrunęli kawałek dalej , wskutek odrzutu fali uderzeniowej. Mutant wylądował na ugiętych nogach, od razu ściągając Bohuna na swoje kolano, które z impetem wyrzucił w górę. Klatka piersiowa najemnika uderzyła w twarde odnóże, a ten poczuł jak jego żebra płaczą z bólu.
Zakończeniem tej kombinacji było odrzucenie Dimitriyenki, niczym worka kartofli.
Bohun ryknął wstając. Nie był to jednak odgłos cierpienia, a gniewu. Uderzył pięścią (w której wciąż zaciskał nóż) w otwartą dłoń z siłą (naturalna i magiczną) która spowodowała rozejście się niewielkiej fali uderzeniowej.
Tak się bavim psisynek. No to masz.
Drugi ryk. Tym razem narastający przez chwilę gdy Bohun kumulował wokół siebie manę na wzór naciąganego łuku… i wystrzelił. Pędząc jak strzała na spotkanie przeciwnika.
Bohun wpadł na wroga z takim impetem, że mimo faktu iż tamten zapierał się mocno, został przesunięty po ziemi, aż nie zatrzymał go ciężki głaz. Dwa długie rowy zaznaczały miejsce, którymi przejechały stopy poczwary. Pancerz na piersi bestii popękał jeszcze mocniej, a zielonkawa maź poczęła wypływać przez szpary. Jednak to nie był koniec pojedynku. Mrówkowaty chwycił za twarz wojownika, poczynając ściskać ją w swych palcach. Mężczyzna poczuł się jak gdyby ktoś zaciskał mu imadło na czaszce, wiedział, że jeżeli się nie wyrwie z jego głowy zostanie mokra plama.

Ułamek sekundy nim wzrok Viktora został przesłonięty dłonią spojrzał na pęknięcia. Zapamiętał jedno. Szerokie i dość długie. Idealne. Nie liczył, że uda mi się przewyższyć siłę mrówkowatego. Był kilka kategorii siły pod nim, więc jakakolwiek obrona w tej sytuacji oznaczała co najwyżej pewne odsunięcie zmiażdżenia twarzy. Więc musiał atakować. I zaatakował. Lewą ręką na oczy. Nie zacisnął pięści. Celował tak aby mały i serdeczny palec dźgnęły w lewe, a środkowy i skazujący prawe. Atak był poważny i mógł poważnie zranić przeciwnika. Ale to nie zmienia faktu, że Bohun pokładał nadzieje głównie w drugim. Gdy lewa ręka skupiała na sobie uwagę stwora, prawa, wzmocniona telekinetycznym pchnięciem, już kierowała długi nóż wprost w pęknięcie pancerza na piersi, pod kątem by przebić serce.
Co prawda stwór uchylił głowę przed atakiem żołnierza, ale to druga ręką była tutaj jego głównym wrogiem. Nóż wzmocniony telekinetyczna mocą, wszedł między szpary pancerza z takim impetem, że nawet z pleców wroga strzeliła zielona maź. Wyglądało to bardziej jak wystrzał pistoletu z przyłożenia. Uścisk wroga rozluźnił się, gdy jego ciało poczęło osuwać się na ziemię.
Bohun ryknął po raz trzeci wyrywając nóż. Ryk wciąż trwał gdy ostrze, chwycone oburącz, zagłębiło się w szyję mrówkowatego i zelżał, by w końcu zamilknąć dopiero gdy z pewnym trudem przekręcił ostrze, odrywając chitynowe płyty i wyrwał je.
Odczekał chwilę upewniając się, że przeciwnik jest martwy. Krew wypływała z niego powoli, ściągana siłą grawitacji. To był wystarczający argument. Gdyby stwór, na przykład miał dwa serca, to krew z ran wypływała by znacznie obficiej.
Otarł nóż o trawę i wolnym krokiem podszedł do konia. Z juków wyciągnął worek i… wrócił się do pokonanego przeciwnika. Miał on niezwykle twardy pancerz. Szkoda było by gdyby się zmarnował. Zdjął ubrania, pozostając w samej bieliźnie, aby ich nie ubrudzić.
Silnymi, rzeźnickimi ruchami wybebeszył pokonanego przciwnika. Ciął ciało, odrywając chitynowe płyty z całymi kawałami tkanki miękkiej. Do późniejszego wyczyszczenia. Po dwóch godzinach skończył. Nie było wcale aż tak krwawo. Co prawda dłonie miał całe w lepkiej, krzepniejącej posoce, ale gdy w naczyniach nie było ciśnienia nic w niego nie strzelało, więc pozostał w miarę czysty. Nic czego łatwo nie zmyć. Za to miał teraz kilka kilo kutasiarsko twardych i zwodniczo lekkich chitynowych płyt. Trzeba tylko znaleźć kogoś kto da radę spreparować z tego pancerz.
Po skończonej robocie wsiadł na konie i… wrócił się kilkaset metrów. Tam gdzie pierwszy raz dojrzał stwora. Coś tak krwiożercze i o takiej sile musiało upolować wiele ofiar, a nie wyglądało by przejmowało się czymś tak nieważnym jak złoto, magiczne przedmioty czy jakiegokolwiek bogactwa. Założenie piękne, ale szybko się okazało, że stwór nie miał na koncie żadnych awanturników z prawdziwego zdarzenia. Bohun przyjął to bez emocji i ruszył w dalszą drogę. Miał jeszcze sporo przed sobą.
 
Arvelus jest offline