Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-09-2014, 21:40   #21
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Uczta w kryształowej jaskini

<!--[if !mso]> <style> v\ {behavior:url(#default#VML);} o\ {behavior:url(#default#VML);} w\ {behavior:url(#default#VML);} .shape {behavior:url(#default#VML);} </style> <![endif]--> Obserwując to, co zostało z Nino, elf uzmysłowił sobie pewną niepokojącą kwestię. Skoro naukowiec potrafił niemal dowolnie modyfikować swoje ciała, czemu z każdą kolejną próbą nie tworzył szybszej wersji samego siebie? Czy po prostu nie mógł, czy też kryły się za tym inne powody? Tego białowłosy nie wiedział i nie miał czasu się nad tym zastanowić.
Całą niemal uwagę szermierza przykuł kryształowy smok. Była to piękna i z pewnością niezwykle niebezpieczna istota. Suro przyszedł tutaj ją zniszczyć, prawa ręka sięgała już do czerwonej rękojeści. Elf powstrzymał ją niemal w ostatniej chwili. W tym konkretnym momencie nie miał najmniejszego zamiaru zabijać tego stworzenia. Miał wobec niego inne plany...
Lekki błysk w oczach przywódcy Krwawych Blizn świadczył, że ten zaczął korzystać ze swojego wietrznego zmysłu.
W ciągu ostatniego roku, styl walki Suro zmienił się. Zamiast rzucać się na wroga bez zastanowienia, najpierw wolał dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Poznać jego słabe punkty i szybkość poruszania się. Chciał wiedzieć jak dużo musi z siebie dać by pozostać przy życiu.
Stwór ponownie machnął swym kryształowym ogonem. W oczach elfa ten poruszał się jak gdyby wolniej, jednak wciąż biorąc pod uwagę masę i rozmiary tego elementu ciała smoka, poruszał się on z godna podziwu prędkością. Elf podskoczył do góry, by nagle wyczuć pewne zmiany w ogonie. Kryształy budujące go zaczęły nagle wydłużać się, niczym kolce. Raim złapał pierwszy, za nieostrą jego część, by okręcić się dookoła niego noga i zjechać w dół jak po rurze. Przycisnął się do niego mocno, by inne diamentowe włócznie nawet go nie musnęły.
Smok prawdopodobnie pokazał swoją prawdziwą szybkość, która zadowoliła Suro. Właśnie czegoś takiego spodziewał się po strażniku legendarnego skarbu. Gdyby okazało się, że na przeciw stoi ociężały jaszczur mogłoby to zachwiać podejściem elfa do bohaterów, które to z kilkoma wyjątkami i tak określało się mianem “Przereklamowane”. Stwór coraz bardziej interesował białowłosego. Jednakże przed ostateczną decyzją, co należy z nim zrobić należało się upewnić co do kilku aspektów. Siła i szybkość zostały sprawdzone. Teraz należało sprawdzić czy smoczuś był pojętny i przede wszystkim posłuszny. Po co w domu zwierzak, który nie słuchał swojego pana?
Z szerokim uśmiechem wymalowanym na ustach, Suro niemal niezauważalnie się poruszył. Po chwili w kryształowej jaskini zamiast jednego szermierza znajdowało się czterech. Jeden w dalszym ciągu trzymający się kryształu na ogonie smoka, po jednym z każdego boku stwora i jednym tuż przed paszczą. Ten spoglądał w oczy jaszczura z wyraźną wyższością. Szrama na wargach była wyraźnie widoczna w szerokim uśmiechu.
- SIAD! - powiedział władczym głosem, wkładając w to jedno słowo moc, której nieraz musiał używać do zapewnienia spokoju w Krwawej Wieży.
Smok jednak nie miał zamiaru słuchać. Uniósł przednie łapy, uderzając nimi o posadzkę. Kryształy wyrosły z całego jego ciała, ale i ze ścian i podłożą. Ich ostre groty rozszarpały wszystkich trzech fałszywych Surokazów, jedynie ten prawdziwy, kiwał się na jednej z pięknych kolumn, zawieszony niczym małpa. Ponownie udało mu sie uniknąć wszystkich ciosów bez doznania obrażeń, jednak było to coraz trudniejsze, bowiem ataki były tak gęste, że niemal nie zostawiały miejsca na uniki.
- Nie chcesz po dobroci, to będzie siłą. Twój wybór. - rzucił elf puszczając się ogona i przyspieszył się, by w jak najkrótszym momencie znaleźć się jak najdalej od smoka. Nie zamierzał przywołać jeszcze Ninów. Nie miał zwyczaju grać swoją najlepszą kartą zaraz na początku. Przypuszczał, że jest obserwowany, dlatego musiał uważać, co pokazuje i kiedy. Suro zatrzymał się z lekkim poślizgiem. Tuż za nim pojawiły się znowu obrazy jego osoby. Tym razem nie licząc prawdziwego szermierza było ich dziesięć. Ustawili się w dwóch szeregach stojących niemal naprzeciw siebie. Każdy z nich dobył jedno mithrilowe ostrze. Prawdziwy elf tymczasem trzymał w rękach włócznię. Wiedział, że jeśli smok padnie jedynie od legendarnego oręża yari za dużo krzywdy mu nie zrobi, ale jeszcze nie nabrał chęci na zabicie jaszczura. Wycelował i z rozpędu rzucił bronią w stronę strażnika. Każdy z jego obrazów po kolei uderzył ostrzem miecza w tępy koniec drzewca, w celu zwiększenia szybkości włóczni. Zabić nie zabije, ale zaboleć powinno.
Włócznia rozpędziła się do prędkości, w której stawała się niemal niewidzialna. Pędząc jej ostrze świszczało cicho, utrudniając jeszcze bardziej jej zlokalizowanie. Elf jednak przeliczył się co do swego oręża. Ten uderzył w kryształową łuskę na pysku poczwary i po prostu się od niej odbił. Ta bestia nie tylko paść miała od legendarnej broni, ale jedynie taka lub silniejsza, mogła w ogóle stanowić dla niej zagrożenie.
Kolejne kryształy poczęły wyrastać z podłoża, a drobna kropla potu popłynęła z czoła Suro, gdy wymijał wszystkie, moment przed tym nim zdążyły się wyłonić z ziemi. Jego zmysł oraz “czujka ruchu” sprawiały się znakomicie.
Elf oddalił się od smoka na bezpieczną odległość. Westchnął z lekką rezygnacją. Zamierzał odstawić przed Nino małe przedstawienie, które odwróciłoby uwagę naukowca od miecza przewieszonego przez plecy długouchego. Jednak patrząc na obecną sytuację musiał darować sobie wszelkie przedstawienie. Zamierzał przeżyć przygodę w tej jaskini i to robiąc przy tym jak najmniej. Szermierz sięgnął po broń z czerwoną rękojeścią. Na twarzy Suro pojawił się lekki grymas, gdy oręż w pełni został wyjęty z pochwy.



- Nino! Pora karmienia!
- Elf ruszył w stronę, gdzie miały znajdować się chodzące pojemniki na krew, jednocześnie poświęcając dość sporo uwagi smokowi jak i otoczeniu. - Jeden powinieneś wystarczyć!
Z każdym krokiem bliżej naukowca ciało białowłosego lekko przeobrażało się. Żyły na rękach nabrzmiały i zaczęły się poruszać niczym jakieś robaki. Górne kły urosły niczym u wampira. Podobnie się miała sprawa z paznokciami. Nino oczekiwał, że sam Suro lub któraś z dzierżonych przez niego broni jest krwiożercza. Oczekiwanie to miało zostać spełnione. Niekoniecznie zgodnie z prawdą.
Gdy elf stanął tuż przed Nino uśmiechnął się szeroko i… podrzucił miecz w górę łapiąc go w zęby.
- No nie mów, że spodziewałeś się gryzienia. - wypowiedział z trudem przez zaciśnięte zęby, gdy zauważył lekkie zdziwienie na twarzy naukowca. - To jest zarezerwowane dla kobiet dziewic, a ty kobietą nie jesteś. Poza tym jestem żonaty.
W następnej chwili wszystkie palce białowłosego zostały wbite w ciało przepełnione krwią. Życiodajny (przynajmniej dla niektórych) płyn zaczął płynąć specjalnie przygotowanymi do tego żyłami najpierw pokonując ręce, a następnie wędrując już niewidocznymi naczyniami krwionośnymi trafić do ust i ostatecznie zostać zjedzonym przez miecz.
Gdy pozbawione jakiejkolwiek krwi ciało naukowca upadło przed Suro, ten odwrócił się w stronę smoka. Broń trzymał już oburącz tuż przed twarzą.
- No dobra, chciałem być miły, chciałem zrobić z ciebie domowego zwierzaka, ale teraz mam ochotę zrobić z ciebie… naszyjnik dla mojej żony. - mówiąc to elf uniósł miecz do góry z ostrzem skierowanym w lewą stronę. Zrobił krok do przodu i w ułamku sekundy pokonał dystans dzielący go od jaszczura.
- Smacznego... - rzucił jeszcze, opuszczając miecz na łeb strażnika.
Kiedy krew dotarła do miecza ten zabulgotał głośno, błyskając czerwienią. Elf dawno nie karmił go tak obficie. Ostrze zafalowało zmieniając swój kształt. Stało się większe, bardziej oślizgłe- niczym żywe stworzenie. Pokryły je łuski, które wyglądały jak małe ostrza, a na jego powierzchni pojawiła się ohydna paszcza, pełna zębów.



Gluttony, legendarny miecz w końcu przybrał swój prawdziwy kształt. Dało się niemal wyczuć energię, która pulsowała z miecza, jak gdyby sama jego obecność mogła przeciąć dowolny przedmiot.
Elf pojawił się przed smokiem, biorąc szeroki zamach. Ostrze łupnęło o kryształ, pozostawiając głębokie nacięcie na jego powierzchni. Przeciwnik ryknął głośno, a z jego wyleciały strugi błyskawic. Podmuch jednak nie dosięgną długouchego celu, który już dawno był w bezpiecznej odległości od potwora.
Mistrz Krwawych Blizn wyczuł jednak pewną zmianę. Oczy wroga zalśniły groźnie, a aura dookoła niego zrobiła się cięższa. Smoczy golem chyba uznał Surokaze za zagrożenie warte wyższych obrotów.
Elf, gdy tylko znalazł się poza zasięgiem rażenia smoka, uśmiechnął się szeroko. Pomimo, że trafił na typ przeciwników, którym najtrudniej mu się walczyło, jakoś mu to teraz nie przeszkadzało. Był szybszy niż jaszczur. Trzeba było jeszcze zadbać o siłę ciosów.
Szermierz podrzucił Gluttony. Używając samych kciuków wystrzelił swoje mithrilowe miecze z pochew. Nie złapał ich za rękojeści, lecz uderzył w ich ostrza pięściami. Broń zaczęła rozpadać się na pył, który osiadał na rękach białowłosego sprawiając, że te stały się jakby ostrzejsze. Gluttony został pochwycony. Całość trwała dosłownie kilka sekund, z czego większość zajął rozpad mieczy.
- Podobasz mi się. I to coraz bardziej. Może jednak wrócę do pierwotnego planu wobec ciebie? - na ostrzu Gluttony pojawiły się kolejne skazy przypominające paszcze. W tych miejscach zaczynała gromadzić się jakaś ciesz, której krople, co jakiś czas spadały na podłoże wżerając się w kryształy.. - Albo najpierw sprawdzę jak twardy jesteś. Co ty na to?
Suro zniknął pozostawiając za sobą swój płaszcz. Ten chwilę wisiał w powietrzu utrzymując kształt elfa, po czym - gdy tylko grawitacja nadążyła za wydarzeniami - upadł na podłoże jaskini.
Szermierz pojawił się kilkadziesiąt centymetrów nad grzbietem smoka, wisząc głową w dół. Nim białowłosy zaczął opadać, obrócił się do normalnej pozycji zwiększając siłę nadchodzącego ataku. W tym momencie grawitacja dość jednoznacznie stwierdziła, że odpuszcza dalszą pracę i zajadajac się popcornem usiadła na widowni.
Kiedy elf pojawił się nad grzbietem smoka... w jego stronę pędziły już trzy ostre kryształowe kolumny. Tak jak gdyby bestia była wstanie nadążyć za każdym ruchem długouchego, jak gdyby obserwowała wszystko. Raim odbił się od pierwszej włóczni, przeskoczył na drugą, jednak trzecia przerosła już jego możliwości. Z jej powierzchni wystrzeliły, bowiem setki cienkich kryształowych struktur. Wiele z nich uderzyło w pierś elfa, bez trudu penetrując mithrilową zbroję. Surokaze wyglądał teraz niczym średnio apetyczny ser, podziurawiony w zbyt wielu miejscach. Kryształowe linki cofnęły się, a on ostatkiem sił zniknął, by pojawić się niedaleko swej pozycji startowej.
Nino był dość przewidujący, dla tego jeden krwawy klon biegł już ku elfowi.
Suro ciężko łapiąc powietrze ruszył w stronę przerobionej wersji naukowca. Pomimo, że na jego piersi było więcej dziur niż ciała, krew nie tryskała z niej fontannami. Można było dostrzec w tym promień nadziei. Szermierz jeszcze nie był na skraju śmierci, chociaż pewnie gdyby nie napierśnik i wzmocnienie ciała pyłem z mithrilowych mieczy prawdopodobnie nawet by tego skraju już nie widział. Szczegółem był fakt, że przez dłuższą chwilę napierśnik mógłby spokojnie wygrywać w konkursach na najlepszy durszlak.
Smok awansował w rankingu “Cholernych wrogów” o kilka pozycji. Wytrzymały, silny i szybki. Nad nim pozostały jedynie kombinacje przeciwników skupiających się na szybkości i zręczności. Oznaczało to, że wszelkie plany, by nie pokazać przed Nino mocniejszych kart wzięły w łeb. Trzeba było uderzyć jak najmocniej tylko po to by przeżyć. Ale najpierw Gluttony musiał wypić krew. Wydłużone paznokcie elfa znowu wbiły się w ciało Nino.
Raim usłyszał w głowie zadowolone burczenie miecza, a rany na ciele elfa powoli zarastały. Klon Nino wysechł niczym liść, zmienił się w coś podobnego do starej mumii. Dało to jednak efekty, pod dziurawa zbroją było ponownie świeże ciało.
Jednak długo tym stanem Surokaze się nie nacieszył. Smok wyciągnął bowiem szyję, rozwierajac przy tym paszcze. Elf podskoczył w górę, jednak ponownie był zbyt wolny. Bestia przyspieszyła dwukrotnie względem początku walki. Mimo, że nie udało jej się pożreć całego elfa, to jego prawa noga została między zębami potwora, kiedy ciało znajdowało się w innym miejscu.
Jeden z Luigich rzucił się Surokaze na barana, samemu wbijając sobie jego palce w boki. - Przestań się bawić, bo zaraz nie będziesz miał nawet czasu by się wyleczyć. -warknął powoli osuszany naukowiec, kiedy z kikuta po nodze poczęła powoli wyrastać nowa kończyna.
- Nie bawię się. Po prostu byłem spokojny. - warknął elf, zaciskając mocniej dłonie na rękojeści miecza. Ale teraz się wkurzyłem.
Z pleców szermierza wystrzeliła wietrzna ręka, która ruszyła, by pochwycić włócznię. Co prawda ta broń nie nadawała się do bezpośredniego zranienia smoka, ale jej użyteczność się na tym nie kończyła.
Noga już w pełni odrosła, a yari znalazła się w lewej ręce Suro. Ten jednak nie zamierzał atakować od razu. Najpierw zamierzał zlokalizować cel do ataku. Pomimo, że smok nie wydawał się żywą istotą, coś musiało go napędzać. Elf skupił się na swoim wietrznym zmyśle, by znaleźć to coś. Nie szukał tylko w samym jaszczurze, ale też w całej jaskini. Skoro strażnik mógł używać kryształów nieznajdujących się na jego ciele, to może sprawa miała się podobnie z jego “sercem”.
Ogon smoka ponownie ruszył do ataku. Tym razem Surokaze był na to gotowy, przywierając do ściany niczym pająk. Pozwolił kryształowemu biczowi przeciąć powietrze i zmieść z ziemi wysuszone truchło Nino. Sam zaś przymknął na chwile oczy, wyszukując serca wroga. Dotknął go wietrznym zmysłem, zagłębiając się w intymną sferę prywatności. Golem był pełen magii, jednak jego twórca był chyba mało pomysłowy, albo chciał jak najbardziej upodobnić swoją kreacje do żywej bestii. Wszystkie narządy były na swym miejscu, to przez nie płynęła magia. Tak, więc należało celować tam, gdzie normalnie bolało.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=YBcm2uA_6bQ[/media]

Dwie wietrzne kończyny chwyciły wystające z ziemi kryształy napinając się do granic możliwości. By tego było mało na plecach elfa ukształtować się świder, który obracał się coraz szybciej. Całe ciało Suro zaczęło drgać, gdy każda jego cząstka zwiększała swą szybkość. Zdawało się, że zamiast jednego szermierza znajduje się tak, co najmniej kilku, którzy przenikali się nawzajem. Nagle jeden z nich wystrzelił w stronę smoka. Z szerokim uśmiechem biegł niemal leżąc na ziemi tuż przed sobą dzierżąc Gluttony. Była to zmyłka mająca na celu sprowokować jaszczura do podniesienia się. Kolejny obraz elfa oddzielił się od wibrującej masy. Ten trzymał włócznię niczym kij do baseball'a. Zadaniem tego nie miało być zaatakowanie strażnika, a zwiększenie siły uderzenia prawdziwego Gluttony uderzając w niego ostrzem yari.
W końcu wystrzelił prawdziwy Suro. Huk, który przez chwilę odbijał się echem świadczył, że dźwięk również rozważał znalezienie się na widowni. Miecz trzymany w dłoni ujawnił w końcu swą prawdziwą formę, która wcześniej dostrzegana była jedynie przez elfa. Oznaczało to tylko jedno. Najsilniejsza technika Gluttony miała zostać użyta w tym ataku. Cel był prosty. Uderzenie w klatkę piersiową lub głowę smoka, nie będąc przy tym samemu trafionym.
Podstęp udał się w stu procentach. Smok ryknął głośno stając na tylnich łapach. Widocznie on też miał zamiar dać z siebie wszystko, bowiem po chwili fałszywego elfa zalała struga błyskawic topiąc przy okazji podłoże. Nim jaszczur opadł z powrotem na cztery łapy przy jego piersi pojawiła się dwójka szermierzy mająca przeprowadzić prawdziwy atak. Yari uderzyła w ostrze Gluttony na chwilę przed tym jak ten wbił się w kryształowe ciało na kilka centymetrów. Nie był to jednak koniec. Paszcza znajdująca się na mieczu rozrosła się do rozmiarów zbliżonych do Suro i zanurzyła swe paskudne zębiska w piersi smoka powodując, że ta… zniknęła.
Ryk bólu, który wyrwał się z gardziela strażnika sprawił, że kilka najbliższych wystających kryształów skruszyło się. Sam jaszczur zaczął się dziwnie świecić. Suro w ostatniej chwili zdąrzył uciec na bezpieczną odległość nim kryształowy golem wybuchł. Kryształowy pył zalał jaskinię i jedynie głowa smoka zdawała się być nienaruszona i pędziła w stronę szermierza. Ten chwycił pewniej Gluttony - które wróciło już do swojej pierwotnej formy - i wykonał dwa cięcia. Ostatni fragment jaszczura rozbił się na ścianie, a u stóp białowłosego znajdował się stos kryształowych, równo przyciętych zębów.
- Teraz chyba twoja kolej. W końcu jesteś mądrzejszy. - Suro wypowiedział te słowa w sposób świadczący, że nie był to komplement.
- Idziemy dalej razem… -stwierdził jeden z klonów. - Ciekawe co będzie dalej… -dodał wyraźnie zaintrygowany, a kilka jego kopi poczęło zbierać pył z kryształów do próbówek. - Spisałeś się całkiem dobrze jak na barbarzyńcę. Widać wybrałem dobrego pomocnika. -dodał jeszcze, kierując się w stronę niestrzeżonego już przejścia.
- Jak na zarozumiałego chuja też byłeś całkiem pomocny. No i nie myśl, że odejdę zanim wypełnisz swoją część umowy. - rzucił Suro, chowając Gluttony do pochwy. Zawinąwszy we własny płaszcz kryształowe zęby ruszył za Nino.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 25-09-2014 o 18:21.
Karmazyn jest offline  
Stary 24-09-2014, 18:15   #22
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Drobne niepokoje


Bohun drogę spędził bardzo nieprzyjemnie. Nie podobała mu się. Nawet rozkładane siodło nie pozwalało zbyt często zasypiać. Dopiero silne środki nasenne pomagały na kilka godzin. Koło czterech. Potem i tak się budził. W tym momencie powinien był poczekać aż się wybudzi, bądź wziąć proszki pobudzające. On zamiast tego brał kolejną dawkę środków nasennych. Tylko wtedy był w stanie zapomnieć o bólu. Jednak nawet głębokie poszanowanie dla własnego zdrowia miało swoje granice. Dwa podwójne dawki z rzędu to był limit po którym ciało odmawiało posłuszeństwa i groziło bezpośrednią zapaścią. Kilka takich Viktor już przeżył i teraz starał się ich unikać. Szczególnie od kiedy ten pajac Nino dał mu nadzieję, że może jeszcze da radę normalnie żyć. Nie dla zemsty (którą już dawno osiągnął), ale dla siebie.

Właśnie wrzucił do ust kolejne dwie tabletki i podnosił bukłak aby wlać sobei wodę do gardła razem z lekiem, gdy usłyszał krzyk. Zastygł na moment rozglądając się samymi oczami.
- Kur wa! - pół ryknął, pół szepnął po czym wychylił się daleko w bok i wcisnął palec do gardła. Leki były produkcji Nino. Wcześniej Bohun był bardzo sceptyczny, ale szybko przekonał się, że są one skuteczniejsze i działają błyskawicznie natychmiast zaczynając musować i rozpuszczając się w żołądku w ciągu minuty, by się niemal natychmiast wchłonąć. Zwrócił swoje śniadanie, razem z na wpół rozpuszczonymi tabletkami i napił się wody by pozbyć się obrzydliwego posmaku.
Naciągnął kuszę i założył na nią bełt. Oparł ją na przedramieniu ręki w której ściskał długi nóż. Zeskoczył z konia i schował się za nim, aby nie ułatwiać roboty potencjalnym snajperom. Chwile potem dostrzegł przelatujące ciało i to mrówkowate bydle.
- Job tvoju mać, karadak - przeklął je obrzydliwie.
Powoli wszedł na konia, gotów w każdej chwili z niego zeskoczyć i natychmiast rozpocząć walkę, gdyby przciwnik zaatakował, po czym ruszył z kopyta, zmuszając konia do natychmaistowego galopu, wciąż oglądając się za siebie. Nie obchodziła go ta bestia. Bohun to nie jakiś vigilante, a zwykły facet o kilku niezwykłych umiejętnościach i potwornym bólu towarzyszącym mu w każdej chwili życia.
Mężczyzna pędził na koniu odwracając się co chwile. Widział niknąca w oddali sylwetkę, która siedziała na gałęzi obserwując go. Widać poczwarze nie chciało się gonić Bohuna, a nawet jeżeli przecież dystans był już zbyt duży.
Jeździec odwrócił ponownie głowę by zobaczyć, że malutka postać w oddali gdzieś zniknęła. Zamrugał kilka razy by upewnić się, że oczy nie płatając mu figla, a kiedy po trzecim błyskawicznym zamknięciu powiek dostrzegł czarna pięść pędząca ku jego twarzy,m wiedział że żarty się skończyły.
Piącha walnęła go prosto w nos, zrzucając z siodła i posyłając na najbliższe drzewo, po którym spłynął niczym liść na jesień. Krew popłynęła z kinola, a w głowie lekko się zakręciło.
Stwór opadł na ziemię przechylając głowę w zastanowieniu, przyzwyczajony był do tego, że jeden taki cios pozbawiał ofiarę głowy.
Bohun zmierzył wzrokiem mrówkowatego. Absurdalnie szybki. Teleporter? Jakas iluzja? Nie bardzo miał jak się domyśleć. Nawet się nie skrzywił gdy nastawiał sobie nos. Wstał nie spuszczając przeciwnika z oka. Wycelował w niego z kuszy i odpalił bełt, w drugiej ręce ściskając swój nóż, gotowy do dalszej walki, bo nie spodziewał się by ten jeden pocisk starczył.
Przeciwnik zaszarżował na Bohuna w momencie gdy bełt opuścił siodełko. Pocisk przeszył powietrze i ugodził w ramię która nawet się nie zachwiała. Jej czarna pięść śmignęła w miejscu gdzie przed chwila jeszcze była głowa mężczyzny. Ten zdążył zrobić błyskawiczny unik, pozwalając by karaluchowaty potwór roztrzaskał drzewo o które dopiero co się opierał. siła mięśni wroga musiała być monstrualna skoro jednym ciosem był wstanie powalić tak gruba roślinę.
Viktor odchylił się w bok przepuszczając pięść o cale obok ucha. Drzazgi z rozbitego drzewa pokaleczyły jego skórę, niektóre wbiły się całkiem głęboko. Jednak nie było czasu się tym przejmować.
Już podczas uniku Bohun atakował. Ostrze noża świsnęło i zagłębiło się pod pachę istoty niemal po rękojeść. Przecięte tętnice, ścięgna i mięśnie. Człowiek stracił by władzę w całej ręce i wykrwawił się w kilka chwil. Liczył, że tu będzie podobnie, ale nie zamierzał zbędnie ryzykować.

Ułamek sekundy za dźgnięciem nadeszło uderzenie. Lewa pięść zagłębiła się w splot słoneczny, a za niezwykłą siłą Bohuna nadeszła zdecydowanie ponadludzka siła fali telekinetycznej, ukierunkowanej od dołu, dzięki czemu mrówkowaty nie mógł wykorzystać swej absurdalej siły by oprzeć się posłaniu w powietrze.
Nóż ruszył w stronę pachy wroga, raczej nic nie mogło pójść źle. Jednak najczęściej właśnie takie sytuacje walą się na łeb na szyję. Po za siłą bowiem, wróg był wszak nadludzko szybki. Czarna dłoń niemal zniknęła, a po chwili zaciskała się już na ostrzu noża. Wróg przechwycił atak, a ostrze nie było wstanie przeciąć grubej chityny na palcach potwora.
Wtedy jednak nadeszła pięść Bohuna wzmocniona mocą telekinezy. Uderzyła prosto w pierś wroga, sprawiając, że pancerz na jego piersi popękał, a cielsko oderwało się od ziemi. Jednak i w tak dramatycznej dlań sytuacji, mrówkowaty zachował “zimna krew”. Wolną ręką chwycił krótkie włosy żołdaka, tak że obaj pofrunęli kawałek dalej , wskutek odrzutu fali uderzeniowej. Mutant wylądował na ugiętych nogach, od razu ściągając Bohuna na swoje kolano, które z impetem wyrzucił w górę. Klatka piersiowa najemnika uderzyła w twarde odnóże, a ten poczuł jak jego żebra płaczą z bólu.
Zakończeniem tej kombinacji było odrzucenie Dimitriyenki, niczym worka kartofli.
Bohun ryknął wstając. Nie był to jednak odgłos cierpienia, a gniewu. Uderzył pięścią (w której wciąż zaciskał nóż) w otwartą dłoń z siłą (naturalna i magiczną) która spowodowała rozejście się niewielkiej fali uderzeniowej.
Tak się bavim psisynek. No to masz.
Drugi ryk. Tym razem narastający przez chwilę gdy Bohun kumulował wokół siebie manę na wzór naciąganego łuku… i wystrzelił. Pędząc jak strzała na spotkanie przeciwnika.
Bohun wpadł na wroga z takim impetem, że mimo faktu iż tamten zapierał się mocno, został przesunięty po ziemi, aż nie zatrzymał go ciężki głaz. Dwa długie rowy zaznaczały miejsce, którymi przejechały stopy poczwary. Pancerz na piersi bestii popękał jeszcze mocniej, a zielonkawa maź poczęła wypływać przez szpary. Jednak to nie był koniec pojedynku. Mrówkowaty chwycił za twarz wojownika, poczynając ściskać ją w swych palcach. Mężczyzna poczuł się jak gdyby ktoś zaciskał mu imadło na czaszce, wiedział, że jeżeli się nie wyrwie z jego głowy zostanie mokra plama.

Ułamek sekundy nim wzrok Viktora został przesłonięty dłonią spojrzał na pęknięcia. Zapamiętał jedno. Szerokie i dość długie. Idealne. Nie liczył, że uda mi się przewyższyć siłę mrówkowatego. Był kilka kategorii siły pod nim, więc jakakolwiek obrona w tej sytuacji oznaczała co najwyżej pewne odsunięcie zmiażdżenia twarzy. Więc musiał atakować. I zaatakował. Lewą ręką na oczy. Nie zacisnął pięści. Celował tak aby mały i serdeczny palec dźgnęły w lewe, a środkowy i skazujący prawe. Atak był poważny i mógł poważnie zranić przeciwnika. Ale to nie zmienia faktu, że Bohun pokładał nadzieje głównie w drugim. Gdy lewa ręka skupiała na sobie uwagę stwora, prawa, wzmocniona telekinetycznym pchnięciem, już kierowała długi nóż wprost w pęknięcie pancerza na piersi, pod kątem by przebić serce.
Co prawda stwór uchylił głowę przed atakiem żołnierza, ale to druga ręką była tutaj jego głównym wrogiem. Nóż wzmocniony telekinetyczna mocą, wszedł między szpary pancerza z takim impetem, że nawet z pleców wroga strzeliła zielona maź. Wyglądało to bardziej jak wystrzał pistoletu z przyłożenia. Uścisk wroga rozluźnił się, gdy jego ciało poczęło osuwać się na ziemię.
Bohun ryknął po raz trzeci wyrywając nóż. Ryk wciąż trwał gdy ostrze, chwycone oburącz, zagłębiło się w szyję mrówkowatego i zelżał, by w końcu zamilknąć dopiero gdy z pewnym trudem przekręcił ostrze, odrywając chitynowe płyty i wyrwał je.
Odczekał chwilę upewniając się, że przeciwnik jest martwy. Krew wypływała z niego powoli, ściągana siłą grawitacji. To był wystarczający argument. Gdyby stwór, na przykład miał dwa serca, to krew z ran wypływała by znacznie obficiej.
Otarł nóż o trawę i wolnym krokiem podszedł do konia. Z juków wyciągnął worek i… wrócił się do pokonanego przeciwnika. Miał on niezwykle twardy pancerz. Szkoda było by gdyby się zmarnował. Zdjął ubrania, pozostając w samej bieliźnie, aby ich nie ubrudzić.
Silnymi, rzeźnickimi ruchami wybebeszył pokonanego przciwnika. Ciął ciało, odrywając chitynowe płyty z całymi kawałami tkanki miękkiej. Do późniejszego wyczyszczenia. Po dwóch godzinach skończył. Nie było wcale aż tak krwawo. Co prawda dłonie miał całe w lepkiej, krzepniejącej posoce, ale gdy w naczyniach nie było ciśnienia nic w niego nie strzelało, więc pozostał w miarę czysty. Nic czego łatwo nie zmyć. Za to miał teraz kilka kilo kutasiarsko twardych i zwodniczo lekkich chitynowych płyt. Trzeba tylko znaleźć kogoś kto da radę spreparować z tego pancerz.
Po skończonej robocie wsiadł na konie i… wrócił się kilkaset metrów. Tam gdzie pierwszy raz dojrzał stwora. Coś tak krwiożercze i o takiej sile musiało upolować wiele ofiar, a nie wyglądało by przejmowało się czymś tak nieważnym jak złoto, magiczne przedmioty czy jakiegokolwiek bogactwa. Założenie piękne, ale szybko się okazało, że stwór nie miał na koncie żadnych awanturników z prawdziwego zdarzenia. Bohun przyjął to bez emocji i ruszył w dalszą drogę. Miał jeszcze sporo przed sobą.
 
Arvelus jest offline  
Stary 25-09-2014, 18:09   #23
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Strażnik lasu

- No chyba, że chcesz bym ci pomogła… - dodała po chwili Lilly, dalej schowana za plecami pandy. Jej ciało zdradzało połączenie fascynacji i strachu. Oczy niemal świecąc przyglądały się wilczej istocie. Cała reszta chciała uciekać jak najdalej stąd. Każdy kto znał kapłankę wiedział o jej fascynacji stworzeniami posiadającymi futro. Hei nieraz odczuł to na własnej skórze. - Ale za to chcę byś sprawił by on został moim zwierzaczkiem. - postawiła swój warunek. “Bezwarunkowa” pomoc była kolejną rzeczą, z której słynęła. Zdarzało się, że Suro musiał na nią krzyknąć, by ta uleczyła rannego towarzysza.
Hei warknął cicho sięgając do pasa do jedną ze swoich licznych butelek. Pociągnął łyk piwa, skrzywił się, był w końcu przyzwyczajony do słodkawego smaku ryżowego piwa warzonego przez jego pobratymców, to kupowane w tym kraju było gorzkie, co miało swój urok, ale nie mogło się równać z trunkami z Jang. Niedźwiedź odrzucił butelkę na bok, która wylądowała idealnie między dwie gałęziami.
-Miejmy nadzieję, że sobie poradzę.- Rzucił do Lilly.
Ruszył w kierunku istoty krocząc powoli, liczył na to, że bestia nie wytrzyma napięcia i rzuci się na niego, wtedy mógłby wykorzystać swoją znajomość wiatru, by zrobić unik i uderzyć ją kijem w plecy.
Panda ruszyła w stronę przeciwnika, a delikatne powiewu wiatru poruszyły jej futerkiem. Zdawało się, że wietrzyk jest silniejszy przy ciele grubego mnicha. Tak jak Hei przewidział, przeciwnik skoczył na niego szczerząc kły. Panda odwróciła się jednak gładko, niczym woda obmywająca kamień. Mimo rozmiarów, cechowała go teraz zręczność baletnicy. Wilk przeleciał obok, a ciężki kij uderzył w jego muskularne plecy, posyłając go pyskiem w glebę.
Hei zaryczał głośno. Jego futro nastroszyło się, niedźwiedź nienawidził używać tej zdolności, była skuteczna, ale uczucie jakie jej towarzyszyło, było naprawdę okropne. Niewielkie błyskawice zaczęły przebiegać po pandzie, zbierając się na jej rekach, skąd przeszły na stalowe zakończenie jego kija. Hei ryknął ponownie, uderzając w tył głowy Sharogha.
Niedźwiedź wezwawszy na pomoc moc piorunów, uderzył we wroga. Ten chciał odskoczyć, co sprawiło że zamiast głowy ucierpiały jego plecy. Błyskawice rozlały się po jego ciele, sprawiając że ten cały się naprężył. Smród palącego się futra był bardzo wyraźny. Spora czarna plama wypalonej sierści i mięsa pojawiła się na wrogu. Ten zawył głośno, skacząc przed siebie by tylko oddalić się od niedźwiedzia.
Wtedy też, gałąź jednego z drzew zamachnęła się niczym bicz w stronę pandy, lecz ta gładko zablokowała cios swym mocnym kijem.
- Ej! - w głosie Lilly dochodzącym z okolic wozu, dało się wyczuć nutkę gniewu. - Nie waż się więcej palić tego wspaniałego futra bo pożałujesz! - krzyczała wygrażając swoimi piąstkami. - Powiem Surusiowi, że byłeś dla mnie niemiły i z pewnością znajdzie dla ciebie jakąś karę!
Trudno było powiedzieć, czy Hai rzeczywiście miał pożałować kolejnego nadpalanie wilka. Dziewczyna zdolna była do wszystkiego, choć trzeba przyznać, że chowanie się za wozem nie dodawało mocy jej groźbą.
Hei skrzywił się, nie lubił gdy Lilly się do niego tak odzywała, ale tym razem się nie odgryzł. Strzepnął kij usuwając z niego pozostałości elektryczności i wycelował go w Sharogha. Koniec kija zaczął mienić się bladą błękitną poświatą, Hei gromadził tam nieco swojego Chi.
-Jeśli mnie rozumiesz, to wiedz, że jeśli teraz odejdziesz to nie będę cię ścigał i pozwolę ci odejść wolno.- Niedźwiedź nie cierpiał uszkadzać kreacji wielkiej matki ziemi, ale czasem nie ma innego wyjścia. Dlatego panda była gotowa, by w razie ponownego ataku gałęzią sparować go kijem, a w wypadku szarży Sharogha chciał zrobić szybki unik i wbić mu kij pod pachę, licząc na to, że wyeliminuje wtedy, choćby na chwilę, jedną z kończyn przeciwnika.
Przeciwni zawył głośno, po czym skoczył do przodu. Jednak miast lecieć na pandę, skierował się w dół, a w ziemi otworzyła się okrągła jama. Sharogh zniknął pod ziemią, by nagle wyskoczyć za plecami pandy. Jego pazur chlasnęły powietrze, gdy Hei z niemały trudem okręcił się by zablokować cios. Kij starł się z pazurami wroga, który ryknął ponownie i pochylił łepetynę. Jeden z jelenich rogów drasnął szyje niedźwiedzia, sprawiając że futro przybrało w tamtym miejscu szkarłatna barwę. Wilk odskoczył w tył, by nagle znowu zniknąć pod ziemią.
- To..to musi być on. To prawdziwy Sharogh! Duch lasu! - wyjęczał w końcu woźnica. - Zobaczyć go zdarza się raz na setki lat...a gdy atakuje on bezbronnych...to musi coś znaczyć… -jęknął staruszek, którego osłaniali młodsi uczniowie.
- Sharogh? - Lilly wyraźnie zaciekawiła się słowami woźnicy. Powoli zaczęła zbliżać się do woźnicy. Dla tego nieszczęśnika nie była to czynność zwiastująca spokój w najbliższym czasie. - Nigdy nie słyszałam tego miana. Opowiesz mi o nim staruszku? - zapytała dziewczyna uśmiechając się promiennie.
Hei potarł szyję i splunął na ziemię.
-Zapewne jest głodny.- Rzucił do woźnicy.-Przykro mi synu ziemi, ale zaprzepaściłeś swoją szansę. Więcej ich nie będzie.- Powiedział w powietrze licząc na to, że Sharogh go usłyszy.
Niedźwiedź zrobił coś bardzo nielogicznego w tej sytuacji. Zamknął oczy. Wykonał kilka ruchów nogami ustawiając się w dobrej pozycji. Hei był spokojny niczym powierzchnia jeziora w bezwietrzny dzień, a tafla wody potrafi być idealnym odbiciem rzeczywistości. Niedźwiedź powoli stawał się tą taflą, gotując się do odbicia następnego ciosu przeciwnika, prosto w niego samego.
- Dziewczyno lepiej zajmij się wrogiem...na opowieści potem będzie czas. -sapnął woźnica. Wtedy też z ziemi wyskoczył wilk, zębami celując w gardło pandy. Wdy jednak coś zawirowało w powietrzu, a duch lasu odbił się od powietrza niczym piłeczka. Tafla jeziora jest bowiem piękna i czysta, jedynie w niej zobaczyć można swe prawdziwe oblicze. Na gardle białego wilka pojawiły się krwawe ślady po jego własnych zębiskach. Ten zawarczał głośno storsząc sierść i powoli zaczął zataczac koła dookoła Heia.
Hei spojrzał spod kapelusza na Sharogha.
-Przepraszam.-Rzucił w jego stronę, po czym po raz pierwszy w tej walce przeszedł do ofensywy.
Rzucił swoim kijem w wilka, licząc na to, że ten pamiętając co się stało ostatnim razem, gdy został nim trafiony będzie go unikał, niedźwiedź zaś zaczął biec w jego stronę, jego celem było chwycenie Sharogha za rogi, a następnie rzucenie nim w coś twardego.
Plan udał się perfekcyjnie. Wilk skoczył w bok, prosto pod łapy pandy. Ta pochwyciła rogi i z całą siłą uderzyła cielskiem wroga w kamień. Dało się słyszeć cichy chrupot kręgosłupa, a oczy wroga zaszły bielą gdy powoli zaczął opadać na ziemię. Walka dla niego chyba się skończyła, tak samo zresztą jak życie.
Hei podniósł swój kij z ziemi, a następnie podszedł do drzewa i zdjął z niego swoją butelkę. Stanął przed Sharoghem i spojrzał mu prosto w oczy. Jednym haustem wypił niemal całą zawartość butelki. Resztę wylał na ziemię przed wilkiem. Był to bardzo stary gest, niedźwiedź oddawał szacunek pokonanemu przeciwnikowi.
-Nie dałeś mi wyboru, synu ziemi.- Powiedział z autentycznym smutkiem w głosie.-Woźnico. Niech las ostatni raz usłyszy opowieść o Sharoghu.- Powiedział do mężczyzny siadając na ziemi i otwierając kolejną butelkę piwa.
- Nie… - Głos Lilly wyraźnie zdradzał smutek, który opanował dziewczynę w momencie śmierci Sharogha. - Najpierw to co najważniejsze. - powiedziała, zbliżając się do truchła wilczej istoty. Uklękła przed nią, otwierając swą książkę na zdawałoby się losowej księdze i zaczęła się modlić, bezgłośnie poruszając ustami. Gdy modlitwa została zakończona okładki zostały zatrzaśnięte. Lilly podeszła do Heia. Księga znów została otwarta, tym razem na innej stronie.
- Nie ruszaj się. - zwróciła się do pandy, przykładając dłoń do rany na szyi. Usta kapłanki znów zaczęły się poruszać, a lecznicza moc spłynęła na ucznia Krwawych Blizn.
- No gotowe. - powiedziała już weselszym głosem. - To teraz możesz opowiadać staruszku.
- Nie ma co tu dużo mówić… -starzec mruknął wtykając jakiś liść do ust. Zaczął miarowo go żuć, patrząc na truchło wilka, które powoli pokrywały rośliny. - Sharogh to mityczny stwór, który ponoć broni lasu. Każda puszcza czy knieja ma takiego swego ducha. To zwierzęta o rogach jelenia, które żyją po to by bronić miejsc których strzegą. Jednak gdy Sharogh atakuje postronnych, to według legend zwiastuje to fakt, że las którego strzeże niedługo przestanie istnieć. Ba, niektórzy mówią, że oznacza to koniec świata, a przynajmniej jakieś wielkie zmiany w nim. -mruknął woźnica.
- Nie możemy pozwolić, by jego las został zniszczony. Musimy mu pomóc za wszelką cenę. Prawda grubciu? Pójdziemy i uratujemy jego las. I Suruś będzie z nas zadowolony. - Lilly wyraźnie się ożywiła. Spojrzała na Heia z zaciętą miną. - Pokonałeś go więc teraz ty jesteś strażnikiem lasu. I masz go uratować. - powiedziała wyciągając w stronę pandy wskazujący palec. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, co zrobiła. - No ten tego… proszę? - zapytała jakby była niepewna, czy w takich sytuacjach używa się właśnie takiego słowa.
-Mamy zadanie.- Stwierdził niedźwiedź.-Poza tym matka ziemia ma swoje metody na rozwiązywanie problemów, naprawdę nie wierzę, żebym musiał chronić ten las. Te drzewa były tutaj gdy się rodziliśmy i zapewne będą tutaj długo po naszej śmierci. Niewątpliwie jednak coś zdenerwowało strażnika. Zapewne coś w sercu lasu. Możemy sprawdzić czy wszystko tutaj w porządku, ale tylko podczas przejazdu do naszego celu.- Powiedział Hei wstając.
- Pfff… - dziewczyna nie była zadowolona odpowiedzią pandy. - Suruś powtarzał, że mając do wyboru ratowanie życia lub zabranie zawsze mamy wybierać to pierwsze. Jakiś głupi babsztyl nie powinien być ważniejszy od całego lasu. - kapłanka przybrała pozę przypominającą nauczycielkę karzącą niesfornego ucznia. - A przecież w takim lesie musi być bardzo, bardzo dużo różnych stworzeń w tym takich mających mięciutkie futra, futerka i inne owłosienie. - w tym momencie oczy Lilly mogłyby robić za latarnie.
Hei wstał i wypił łyk z butelki.
-Uwierz mi. Natura sobie poradzi, jeśli moim przeznaczeniem jest uratować ten las, to na pewno w drodze przez niego stanie się coś co sprawi, że będę o niego walczył. Natomiast jeśli moim przeznaczeniem jest wyjechać z stąd i wykonać moje zadanie, to tak się stanie.- Powiedział z lekkim uśmiechem niedźwiedź, który bezgranicznie wierzył w swoje słowa.
Lilly spojrzała tylko na Heia, lecz nic nie odpowiedziała. Trudno powiedzieć co zrodziło się w jej głowie, ale z pewnością nie było to coś miłego. Szczególnie dla pandy.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 28-09-2014, 13:08   #24
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Reunion.

Richter zsiadł z kobyły i ściągnął hełm. Z paskudnym uśmiechem kiwnął ręką do starych znajomych. - Czy to nie jedyna istota… z którą konkuruje w kwestii… największej paskudy na świecie? - Rzucił uśmiechnięty w stronę Gorta. - I oczywiście Faust… chodzący własnymi ścieżkami. Witam również… panienkę. - Ukłonił się w stronę Nino. Wyglądało na to że nadal był święcie przekonany że to niewiasta.
- Witaj dzierżycielu rozpaczy wystarczająco wielkiej, by pochłonąć bogów - Blondyn ukłonił się nisko przed odzianym w nieustannie powracający pancerz Richterem. Na jego twarzy gościł szeroki, wyglądający na szczery uśmiech. Podniósł się powoli, spoglądając na wszystkich zgromadzonych.
- Witam również ciebie, największy rywalu Posejdona - dodał, pochylając nieznacznie głowę. Zgromadzone tutaj trio było w stanie, z drobną pomocą, pokonać nowonarodzonego boga. Za każdym razem, gdy spotykali się w tym gronie, świat musiał stawać przed kolejną próbą. To, jak będzie wyglądał w sporej mierze zależało od tego, jak Faust zdoła przedstawić niektóre informacje.
- Więc zebrała się banda prymitywów… - mruknął na powitanie Nino, wzdychając głośno. - chociaż może któryś zginie… badania byłyby na pewno ciekawe… - dodał już bardziej do siebie.
- A to co za jedni? - mruknął w stronę Richtera jego nowy sojusznik. Staruszek którego większość już znała, po prostu skłonił się nisko z uśmiechem. - Miło was znowu widzieć młodzieńcy.
- Wygląda pan coraz młodziej. - Faust uśmiechnął się w kierunku starca. Strażnik równowagi był prawdziwym drapieżnikiem gdy chodził o kontakty społeczne. Nawet ostatni, spędzony głównie w samotności, rok nie umniejszył jego zdolności.
- Musiał pan spędzić ostatni rok w niesamowity sposób - dodał, wydając się całkiem zaciekawiony tym faktem. Czy taki był naprawdę - tego pewnie nie wiedział samemu.
- Hohoho, oj był to ciekawy kawałek czasu.- zaśmiał isę staruszek, przy okazji prosząc Richtera by ten wydobył jego wózek ze schowka. - Zresztą każdy dzień jest ciekawy, gdy wie się jak się z niego cieszyć. - dodał, by na zakończenie wypowiedzi przytknąć pięść do ust i zakaszleć cicho.
- Widzę żeście dużo się nie zmienili - stwierdził za to dla odmiany Gort, dłubiąc jednocześnie palcem w uchu. Co jakiś czas puszczał on nienawistne spojrzenie różowowłosemu naukowcowi, jednak gołym okiem widać było że jego uwaga skupiona jest na czymś innym. - Jakby co zaklepuję sobie Błękitkę - dodał po chwili, gdy dookoła niego zaczęli lądować majtkowie którzy z wesołymi okrzykami rozchodzili się po mieście celem uzupełnienia zapasów na Mantikorze. Wtem jednak w ziemię uderzyła następna postać, robiąc pod sobą mały krater w podobnym stylu co Gort.
- Oh? - Faust albo był autentycznie zaskoczony, albo udawał to jeszcze lepiej, niż rok temu. Biorąc pod uwagę jego absencję na weselu Suro, równie dobrze mógł podróżować pod przykrywką artysty i odgrywać kolejne przedstawienia. Z całą pewnością nadawał się na aktora. Czy też złodzieja i szarlatana, acz to przeważnie to samo.
- Sie macie szczury lądowe! - zawołała wesoło rudowłosa piratka o drapieżnym uśmiechu. Jedyne co zmieniło się w jej wyglądzie od ostatniego razu to powiewająca na plecach bogato zdobiona i szkarłatna niczym skąpana we krwi peleryne, którą zaraz jednak zerwała z pleców i podała Richterowi. - Żeby nie było że Czarnoskórzy nie spłacają swoich długów - stwierdziła, gdy nagle peleryna skurczyła się nieco, poznikały z niej wszelkie zdobienia, a jej kolor zmienił się na szary, tak że teraz przypominała zwykły płaszcz podróżny. - Ta peleryna zjadła Kabu Kabu no Mi - wyjaśniła, jednak widząc skonsternowanie na twarzach zebranych, prychnęła zirytowana, po czym kontynuowała. - To znaczy że może zamienić się w każdy strój o jaki ją poprosisz, a jak się podrze to odrośnie. Podobno umie ci też dorobić nawet make-up, ale tego nie próbowałam, bo nie bawię się w takie rzeczy… no i oczywiście jak zamoknie, to wróci do swojego oryginalnego kształtu, żebyś nie przychodził do mnie potem z reklamacją.
Z ostrza Malice wyrósł pojedyńczy łeb hydry, wpierw spoglądając na zebranych wokoło wściekle. - Wózek. - Rzucił stanowczo Richter, a z paszczy bestii wypadł takowy. Trochę ośliniony, ale w całości. Widząc podarunek od Wielkiej El, uniósł brew zaintrygowany. Bez ceregieli zerwał z siebie purpurowy całun i cisnął go gdzieś w bok, następnie zarzucił podarunek na plecy. Peleryna wydłuzyła się nabierając purpurowego koloru i srebrnych ornamentów oraz wymalował się herb rodziny Malencroft.




Poprawił gdzieniegdzie pelerynę, do której dorósł jeszcze kaptur.
- Jeszcze kilka takich… i odpłacisz ten Valkariański jedwab panienko. - Niewiadomym było czy mówił poważnie, czy też się najzwyczajniej droczył. Nie czekając na odpowiedź od Elizabeth zwrócił się do czarnoskórego.
- Nie fair Gort… ja też chce ją zabić. Może rozerwiemy... ją na pół? - Rękami gestykulował tak jakby wykręcał mokrą szmatę, a następnie ją rozerwał. Towarzyszył temu dziwnie szaleńczy uśmiech. Zniknął jednak równie szybko jak się pojawił.
- Pana Kaiku już znacie… a to jest Itorat, mój ochroniarz. Itoracie, z tymi tutaj zwalczałem chorobę która trawiła kontynent… Oraz zabiliśmy Boga szaleństwa kończąc… zarazę. - Gdy skończył to zdanie, z tyłu czaszki usłyszał prychnięcie. Zignorował je kompletnie.
- Nie traćmy czasu… Ten cały “Strażnik Chaosu” zbyt długo jest… cierniem w mym boku. - Skrzyżował ręce na napierśniku rozglądając się po obecnych.
Wtem z góry rozległ się wystrzał z karabinu, a powietrze przeszyła kula, przelatując obok twarzy Nino, robiąc na niej płytkie rozcięcie oraz odcinając kosmyk różowych włosków, który powoli opadł na ziemię, a zaraz po nim na środek ulicy spadł Desmond z lufą zamiast dłoni wycelowaną prosto w twarz naukowca.
- Ostrzegam że jeśli tylko zbliżysz się do naszego okrętu, to podziurawię cię jak sito - ostrzegł go mężczyzna, po czym zdmuchnął unoszący się w lufy dym, a jego dłoń powróciła do swego pierwotnego kształtu.
- Nie widzę potrzeby by zbliżać się do czegoś tak prymitywnego… Ale jeżeli chcesz już przestrzegać się nawzajem. Wyceluj we mnie jeszcze raz, a nim się obejrzysz będziesz obserwował ze słoika sekcję własnego ciała. - syknął geniusz, schylając się i podnosząc kosmyk który spadł na ziemię, by włożyć go do kieszeni.
- Strażnik Chaosu? Mówisz o tym gościu któremu obiliśmy mordę w więzieniu tamtego bożka? - spytał Gort z wyraźnym zastanowieniem.
- Osobnicy z którymi zmierzyliśmy się na latającej wyspie nazywali siebie czempionami chaosu - zauważył Desmond. - Zakładałbym więc że osobą z którą wtedy się zmierzyliście był sługa Lokiego, bądź też on sam.
- Jedna chwilunia… - zaczął murzyn, a zębatki w jego głowie zaczęły się mozolnie obracać. - Czyli to Loki chciał uwolnić tego całego Kronosa? A niech to cholibka, pewnie powinienem był o tym powiedzieć tamtej cizi…
- Ostatnio mamy za dużo do czynienia z tymi cholernymi bożkami - warknęła Elizabeth, robiąc wymach swym kordelasem. - Miło będzie pochlastać dla odmiany kogoś normalnego. Ja zaklepuję tego cienistego. Ostatnim razem zalazł mi mocno za skórę.
- Ale Błękitka jest tylko moja - oznajmił stanowczo Gort, krzyżując ręce na piersi. - Nie tylko nas zdradziła, ale wybiła też moich kamratów, a potem miała czelność spieprzyć jak najgorszy tchórz.
- Sir Richter może zająć się tamtym lodowym magiem - stwierdził Salwa, gładząc się po swej zadbanej bródce. - Wyglądał na groźnego i zabójczo zdolnego chłopaka. Sądzę że powinien stanowić dostateczne wyzwanie dla najsławniejszego z szermierzy.
- Najsławniejszego do czasu… - prychnęła rudowłosa piratka, spluwając na ziemię.
- A więc to kolejne… zwyrodniałe bóstwo. Do tego mianował się “Złym Bratem Fausta”. - Tutaj zerknął na strażnika równowagi. - Miałeś jakikolwiek zamiar o tym… wspomnieć? - Jedyne ślepie Richtera nieprzyjemnie wpatrywało się w blondyna
- Wspominał też że wysłał Blondasa na śmierć - stwierdził Gort, unosząc do góry palec wskazujący. - Więc co wy na to żebyśmy poszli razem obić mu mordę gdy skończymy tutaj? - zaproponował z szerokim uśmiechem.
- Aha! Więc jednak przyznajesz że nie dasz mu rady sam! - zakrzyknęła Elizabeth, wskazując oskarżycielsko palcem na Gorta.
- Skoro wszystkim zalazł za skórę, to byłoby nie fair gdybym zaklepał go dla siebie - wyjaśnił murzyn z lekko naburmuszoną miną. - Poza tym jeszcze dużo bożków czeka żebym skopał im dupy.
- Nie sądzisz, że odpowiadanie na pytania, nim te wybrzmieją jest swoistym faux pass? - blondyn uśmiechnął się w kierunku Richtera. Jego umysł szukał kolejnych zastosowań dla tworzącej się tutaj ekipy. Kto wie, do czego miały służyć żywoty każdego z nich. Chyba tylko ciągnący za coraz więcej sznurków Faust.
- Nie sądze. - Odrzekł krótko nie odwracając wzroku. Nie podobała mu się postawa Fausta ani przez chwilę. Jak miał zaufać komuś który nawet jeśli pomagał, krył swoje intencje jak tylko potrafił?
- To czy zaufasz komuś, kto pomógł ci gdy miał taką możliwość, czy też temu, który wspomina, że wysłał mnie na śmierć. - Faust był spokojny. Nawet, jeśli im dłużej był znany przez tych inteligentnych, tym mniej mu ufali, przeważnie potrafił sobie z tym poradzić.
- Lecz ja stoję przed tobą żywy i uśmiechnięty jak zwykle. - dodał, rozkładając ręce na boki, jakby podkreślając swoją skromną osobę.
- W co ty grasz Faust?... co z tego wszystkiego masz? Jaki zysk? Nie robisz tego z dobrego… serca, jestem pewien. - Richter oparł dłonie na pasie.
- Możesz być również pewnie, że nie robię tego w złych intencjach - strażnik równowagi miał tylko jeden cel. Nigdy go nie ukrywał, zawsze dumnie nosił miano obrońcy najwspanialszej z idei. Był gotów oddać za nią życie… Czy raczej zrobił to już kilkukrotnie.
- Jedyne, czego pilnuję, to równowaga. - dodał, przypominając Richterowi o centrum, wokół którego orbituje jego osoba.
- Jesteś pewny młodzieńcze? -staruszek odezwał się do Fausta przechylając głowę. - Wszak intencje zależą od punktu patrzenia na nie. Gdy leczysz chorobę, z punktu pacjenta to dobra intencja...z punktu choroby raczej nie. - dodał, powoli kręcąc sękatym palcem w powietrzu. - Hohoho czy można więc mówić w ogóle o równowadze, jeżeli znajdujesz się na okręgu? - dodał przyspieszając ruchy palcem. - Czy dopiero wtedy gdy znajdziesz się w jego centrum, z którego wszystko wygląda tak samo i jest nieruchome?
- Właśnie dlatego choroby się nie niszczy. - strażnik równowagi uśmiechnął się szeroko, prezentując piękne, perłowe uzębienie. Wystarczyło jedno spojrzenie, by zdać sobie sprawę, że pełni one głównie funkcję estetyczną, nie zaś, jak w przypadku Calamitiego bronią. - Zapewnia się jej, by nie zdominowała całego świata, lecz sprawia, by nie zniknęła. Czyż nie mam racji, sir Richterze? - dodał, spoglądając na klejnot tuż nad rękojeścią Despair.
- Ale czy to równowaga? -dopytywał staruszek. - Nie uważasz, że świat dzięki niej istnieje? Skoro trwał bez naszej ingerencji, to chyba znaczy, że szale same się wyrównały? -zaciekawił się, wygodniej siadając na swym wózku.
- Zamordowanie wszystkich byłoby nudne. Stagnacja to nie równowaga, a głupota. - dodał, uśmiechając się szeroko. Chodziło o to, by pozostawić świat w stanie, w którym każdy mógłby, nie koniecznie jest w stanie, zmienić świat. Osiągnąć szczyt, czy też z niego spaść. Możliwości wykorzystania swego potencjału, jak i zaprzepaszczenia go. W pewnym stopniu równowaga była wolnością, czy też chaosem.
- Zabijanie? Kto o nim mówi? Równowaga trwa gdy żadna z wielu stron nie ma przewagi prawda? -zapytał Kaioku, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu ziół do herbaty.
- Bądź tak dobry silny młodzieńcze i znajdź mi gorącej wody. -zwrócił się do Richtera, by od razu powrócić do urwanego wątku. - Tak wiec czy ingerencja strony równowagi...nie rpzechyla szali z równowagi, na rzecz tych którzy jej bronią? To dalej nie jest wtedy równowaga. -zauważył.
W odpowiedzi na pytanie Fausta, Richter przewrócił okiem. Nie był w stanie go przegadać więc dał sobie spokój. Zaraz po tym zwrócił się do Kaiku. - Pan wybaczy… ale… niby skąd? Poza tym nie jestem… służką. - Zbrojny przykucnął grzebiąc szponiastym palcem w piachu.
- Ohoho oczywiście, że nie jesteś. Ale tobie na pewno chętniej jakiś mieszkaniec ją podgrzeje niż mi… mało kto chce tracić czas na starców Hohoho. -odparł wesoło Kaiku, a Itorat machnął ręka biorąc od niego kubek. - się załatwi, i tak chciałem sobię piwko wypić. -mruknął oddalając się od grupy.
- Problemem jest sytuacja, w której byty z wyższych poziomów egzystencji zaczynają ingerować w życie innych. - odpowiedział, nachylając się nieco w kierunku starca. Jego niebieskie oczy zaświeciły się delikatnie, jakby pod wpływem widoku potencjalnego szczęścia.
- Z perspektywy mrówki świat nie ma równowagi, gdy przechodzień nagle spali mrowisko, w świecie tych owadów nie będzie to równością. - uzupełnił swój poprzedni wywód, przekręcając nieco głowę na bok.
- Jak że więc mrówka może dbać o równowagę? -zaśmiał się staruszek odchylając się na fotelu. - Wszak wszyscy nimi jesteśmy w czyichs oczach. Z twych słów wynika, że tylko ten najwyższy, mógłby jej pilnować. Hohoho. Dla niego bowiem cały świat stałby na równych poziomach. My co najwyżej możemy pilnować swego mrowiska, jednak ono nie wpłynie na całość świata.
- I właśnie dlatego istnieją ludzie podobni mej skromnej osobie - Faust ukłonił się nisko, ceremonialnie. Jego dłoń delikatnie przejechała po ziemi, jakby zamiatając podłoże nieistniejącą czapką. Niewątpliwie był skromny, a przynajmniej za takiego się uważał.
- Hoho, jeszcze za krótko żyjesz chłopcze o zdrowych zębach. - Kaioku zakaszlał cicho. - Ale dosyć tego… chyba spotkaliście się tu w jakimś celu, prawda młodzieńcy? -zapytał, z zainteresowaniem obserwując zbieraninie.
- A pan nazbyt ufa pozorom. - dodał, uśmiechając się szeroko. Miał przed sobą zwyczajnego człowieka, który nie był świadom sporej części świata. Dokładnie tak, jak każdy z gromadzonych. A jednak, wiek starca, sprawiał że można było od neigo oczekiwać czegoś więcej. Mądrości, wiedzy, pewności.
- Taa, dość mielenia ozorami - stwierdził Gort, który powoli zaczynał już odpływać z nudów w trakcie słuchania rozmowy strażnika równowagi ze starcem. - To leziecie do tej góry poszukać ze mną Błękitki, czy jak? - zapytał swych towarzyszy.
- Słowa… na które czekałem. - Zbrojny dźwignął się do góry, przy czym przeciągnał się.
- Typowe bezmózgie istoty. -mruknął Nino. - Cieszę się na samą myśl o zakończeniu tej przymusowej współpracy.
- Biorąc pod uwagę ile czekaliśmy, kilka sekund nas nie zbawi - Faust westchnął, najwyraźniej starając się znaleźć jakieś wytłumaczenie na swe zwyczajowe rozwlekanie spotkań. Jakby wbrew swoim słowom, powoli ruszył w kierunku góry. - Ruszajmy więc, albo załatwię wszystko bez was. - dodał, obracając się w ich kierunku z uśmiechem na ustach.
 
Zajcu jest offline  
Stary 29-09-2014, 16:17   #25
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Gort, Faust, Calamity

Bifrost


Cała grupa dzielnych bohaterów skierowała się w stronę wodospadu spadających łez. Był to prawdziwy cud natury. Wartki strumień wody, spadał zdawałoby się z nieba, niosąc ze sobą kawałki połamanych drzew, oraz ogromne głazy. Woda rozbijała się u stóp góry Tysiąca Pytań, tworząc ogromne i głębokie jezioro. Jeżeli Bogowie płaczą, to ich łzy są zapewnie równie potężne i piękne co ściana wody na zboczu góry.
Calamity czuł na piersi lekkie pulsowanie zdobytych boskich artefaktów. Krople wody, które opuściły oczy pierwszych bóstw Olimpu reagowały na to miejsce, wyczuwały jego boska genezę. Gort odczuwał podobne pulsowanie na całym ciele, czarny kamień który niegdyś zjadł, teraz dawał o sobie znać. To miejsce kryło w sobie sekret, który odkryć mogli tylko ci, którzy zostali wybrani przez Bogów… lub skradli im moc.
Faust przyzwyczajony do obcowania z istotami wyższymi, nie odczuwał tego tak bardzo, ale wystarczyło mu jedno zerknięcie na oczy Luigiego Nino, by wiedzieć, że naukowiec też czuję te moc. Spojrzenie geniusza było zachłanne i pełne ciekawości. Blondyn pierwszy raz widział by kapłan wiedzy skupił się nad czymś tak bardzo. Mimo to, to on przemówił jako pierwszy.
- My zostaniemy tutaj, póki co. – stwierdził geniusz, wskazując siebie, wybranych z załogi obu okrętów Gorta, jak i towarzyszy Calamitiego. – Zamontowałem w swoim ciele czujnik, który ma wykrywać zagrożenie. Za wodospadem jest coś, co mogłoby spokojnie zabić to moje ciało. A skoro ja bym tam poległ, to oni na pewno też. –stwierdził wskazując niezbyt zadowolona tym stwierdzeniem grupkę. – Wasza trójka musi oczyścić drogę, jeżeli mamy wam pomóc. –dodał wskazując na pierwszoplanowych aktorów tego przedstawienia.

Ponieważ kłótnie z Luigim były raczej niewarte zachodu, a jego osądom raczej można było ufać, tylko trójka bohaterów ruszyła wąskim kamiennym traktem w stronę ściany z wody. Co zuchwalsze kropelki opadały na ich ramiona i twarze, jednak żądna gałąź czy kamyczek nie odważył się ich zranić. Zresztą na pewno nie byłby wstanie.
Dróżka zaprowadziła ich do litej skały, ściana wody nie kryła żadnej jaskini. Jednak gdy tylko pierwszy z trójki przyłożył do niej dłoń, a minerał wyczuł pewną cząstkę boskości góra jęknęła głośno. Kamienie zaczęły rozsuwać się, niczym wielkie wrota, robiąc tyle miejsca, że nawet gigant mógłby spokojnie przez nie przejść. Nowopowstały trakt pozwalał zaś wejść do ogromnej jaskini.


Woda pokrywała część podłoża, błyszcząc setka kolorów. W jamie było jasno niczym w dzień, wszystko na skutek jedynej ścieżki jaka tu się znajdowała. Gdzieś w połowie jaskini z ziemi wyrastały świetliste linie w siedmiu kolorach. Uginały się lekko, wznosząc się powoli ku górze, tworząc tym samym tęczowy most. Prowadził on do olbrzymiej metalowej konstrukcji, wmontowanej w przeciwległą ścianę jaskini, na której dało się dostrzec otwarte okrągłe wrota.




Bifrost, most tęczowych świateł, który według legend miał łączyć świat śmiertelnych z boską domeną. Czwarty z rodu zdrajców słyszał o tym przejściu, dzięki któremu nawet zwykła dusza, mogła dostać się do krainy osobliwości, jednak widział je po raz pierwszy. Most emanował energią tak potężną, że każdy włos na ciele stawał dęba, czuć było od niego pierwotną energię, która wlali w niego niegdysiejsi władcy Asgardu.
U stóp tej pięknej konstrukcji, stał zaś siwy, brodaty mężczyzna. Jego muskularny tors pokrywały liczne tatuaże i blizny. Długa biała broda przyozdobiona była wieloma złotymi ozdobami, które pomagały utrzymać małe warkoczyki na odpowiednich miejscach. Przepaska biodrowa z ciężkiego włosia, utrzymywana była na odpowiednim miejscu przez olbrzymi pas. Metalowa klamra na jego środku, przedstawiała szczerząca kły głowę wilka. Podobny deseń widniał na dwóch żelaznych karwaszach, z czego jeden przedstawiał łepetynę smoka, drugi zaś dostojna głowę orła. Takie same symbole znajdowały się zresztą, na głowicach trzech broni, które mężczyzna przewieszone miał na plecach : młota, miecza, oraz włóczni.


Faust nie musiał prosić mężczyzny by ten się przedstawił. Wiedział kim jest, obelga dla strażnika byłby brak tak elementarnej wiedzy. Strażnik tęczowego mostu, stróż Bifrost oraz domniemany zabójca Lokiego, Hajmdal.
W głowie blondyna pojawiła się jednak pewna nieścisłość. Według słów kata Ragnarok odbył się dawno temu. Wszystkie legendy mówiły o tym, że Hajmdal miał wtedy zginąć z rąk Boga kłamstwa i ułudy, zabierając go wraz ze sobą do Hadesu.
Dla czego więc obie postaci z tej opowieści wciąż żyły?

Shiba

Królestwo o którym zapomniano


Podążanie ścieżkami które przygotował Nino, był w końcu chwilą spokoju. Naukowiec był chyba osoba słowną, bowiem na Shibe i jej towarzyszy nie wyskoczyły nagle zmutowane potworny, czy też armia klonów. Jedyne co ich spotkało, to ciekawskie spojrzenia małych żółtych stworków, które wychylały się z pomieszczeń.
Kaze dostał też pączkiem w tył głowy, a sprawcy żartu z chichotem uciekli. A dokładniej mieli taki zamiar bowiem w połowie drogi zaczęli się kłócić i okładać , bowiem został im tylko jeden donat, a obaj chcieli go zjeść.
Strzałki zostawiane przez Nino doprowadziły Shibę, do krótkiej, ale szerokiej niczym dziedziniec zamku sali. Z tego co można było policzyć po ilości schodów, spadków i wind jakie odwiedzili, znajdowali się pod poziomem morza. Nie było tutaj nic, po za wielką metalowa ścianą naprzeciwko wyjścia, oraz jednego klona Nino.

- Witam ponownie. –stwierdził ubrany w ciepły biały płaszcz. – Czas na pierwsza część naszej umowy… –stwierdził krzywiąc się znacząco. Jednak ku zdziwieniu wszystkich obecnych, oraz każdego kto mógłby o tym pomyśleć, Nino ugiął kolano. Po chwili dotknęło ono posadzki tak samo jak i jedna z dłoni naukowca, a on skłonił głowę przed Shibą.


- Przyznaję się do porażki, oraz składam swoje najszczersze przeprosiny za atak na twoja osobę. –wyrecytował.
Czempion Lokiego zaś zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. Pierwszym był fakt, że usłyszane słowa mogły być określone dowolnym przymiotnikiem, po za „szczere”. Drugim było dziwne przeświadczenie, że zmuszenie Nino do klęknięcia, dodało jej kolejnego wroga do listy. Albo i kilkaset tysięcy wrogów licząc wszystkie ciała geniusza.

Luigi trwał w swym pokłonie przez krótka chwilę, aż słowa które wypowiedział całkowicie ucichły. Wyprostował się powoli, strzepując niewidzialny kurz z kolana. Dopiero wtedy splótł ze sobą palce, a ściana za jego plecami zaczęła ze zgrzytem się unosić.
- A teraz druga część umowy. Przedstawiam Ci zagubione królestwo, oto i Atlantyda. – na zakończenie wypowiedzi, wskazał ręką na odsłonięta drogę do…



…skutego lodem zamku. Setki klonów Nino poruszały się w różnych urządzeniach, rozbijając grube bryły lodu, które otaczały zamek. Promienie słońca przebijały się tylko w niektórych miejscach, gdzie naukowiec dokopał się niemal do zamarzniętej powierzchni morza. Z szczytu budowli tryskała niegdyś ogromna fontanna, jednak i ją dopadł uścisk mrozu. Stanowiła teraz cztery lodowe słupy, które zbiegały się nad budowlą, tworząc swoisty lodowy baldachim. Wrota do zamku były już pozbawione lodowej warstwy, a kilka klonów przyglądało się im i zapisywało coś w notesach.
- Nie obiecywałem jednak, że ją otworzę. Zresztą nawet gdybym chciał, jeszcze nie udało mi się tego zrobić. –prychnął Nino, obracając się na pięcie i ruszając w stronę swych sobowtórów.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 30-09-2014, 16:05   #26
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Hei & Bohun

Witamy w Witlover


Misiowaty członek zakonu krwawych blizn kierował się swymi zasadami, a on pozwalały mu wieść w miarę ciekawy tryb życia. Tym razem jednak los uznał chyba, że las poradzi sobie bez ingerencji pandy. A może było już za późno by uratować ten kawałek puszczy?
Tak czy inaczej dalsza część drogi minęła mu raczej spokojnie. Po dotarciu do bardziej uczęszczanego traktu, wóz z zakonu ostrzy zlał się z innymi powozami i końmi które podróżowały w stronę podziemnych tuneli. To nimi bowiem każdy podróżny przybywający z tej strony świata mógł dostać się do miasta.
Od kiedy zaraz szaleństwa zniknęła, a pewni bohaterowie oczyścili wysypisko z groźnych wariatów, szlaki znowu były otwarte.

Dimitriyenka również znajdował się na tym trakcie. Jego koń kiedy wyczuł obecność innych zwierząt, przybrał dość normalna formę. Widać Nino stwierdził, że pozbawiony sporej części ciała rumak mógłby budzić niepotrzebne zainteresowanie. Wojownik powrócił już do dawnej kondycji, ból stał się taki sam jak kiedyś- ciągle obecny w jego życiu.

Zamiast na podróży w końskim siodle poprzez podziemne korytarze, skupmy się jednak na chwile na samym mieście!
Witlover zbudowane zostało w zboczu góry. Zamieszkiwali je ludzie wielkich umysłów oraz ci chętni produkty tych mózgów sprzedawać. To stąd wychodziły wszelkie nowinki techniczne, jak i nowe rodzaje oparzeń, opisywane w książkach medycznych. Miasto było też swoistą kolebką handlu, bowiem wykute przez naukowców tunele pod górą, sprawiały, że wszystkie szlaki handlowe przechodziły przez miasto. Droga naokoło góry była bowiem długa i nieopłacalna, tunele zaś w łatwy i szybki sposób pozwalały na transport sporej ilości towarów.
Przez plagę Szaleństwa Witlover podupadło, a miejskie gangi zaczęły odważniej sobie poczynać. Nawet od kiedy wyleczono kontynent z boskiej zarazy, kolebka technokratów nie wróciła do dawnej świetlności. Szaleństwo przyniosło wiele zniszczeń nie tylko w mieście, ale i pobliskich terenach, przez co wielka maszyna handlu zmniejszyła trochę obroty. Ostatnimi czasy Witlover terroryzował zaś gang, który nic nie robił sobie ze straży. Grupka opryszków napadała kogo i co chciała, po czym uciekała nim ktokolwiek zdołał zareagować. To sprawiło, że z miasta uciekało coraz więcej potencjalnych handlarzy i mieszkańców.

Hei i Bochun nie wiedząc o sobie nawzajem dotarli do miasta. Obaj mieli ten sam cel i obaj zdani byli głównie na siebie. Co prawda panda miała podpisana umowę z burmistrzem, ale mało prawdopodobne by ten wiedział dużo. Chociaż, może byłby to dobry punkt zaczepny do poszukiwań?
Tak czy inaczej przybyli tu by zaniechać zuchwałym napadom, a śledztwo zaczynało się właśnie teraz!

Surokaze Raim

Starożytny znajomy


Surokaze Raim wkroczył do kryształowego tunelu, wraz z obstawa w postaci krwawych klonów. Smok jednak nie był jedynym zabezpieczeniem przed potencjalnymi złodziejami. Kolejnym był prawdziwy wir kolorów.
Korytarz którym się poruszali, zbudowany był z różnych minerałów, które przepuszczając światło, zmieniały jego barwę. Przez to miało się wrażenie, że kroczy się tunelem wykonanym z tęczy. Wszystko wirowało, a Raim nie wiedział czy idzie po suficie, ścianie czy podłożu. Było to tak nieprzyjemne, że ciągle go mdliło, a zmysł orientacji zupełnie zwariował.
Co gorsza, nie wiedział kiedy skręca, a kiedy w korytarzu pojawiają się rozwidlenia. Gdy chciał cos powiedzieć, nie mógł tego uczynić, bowiem treść żołądkowa od razu nabiegała mu do gardła. A z każdym krokiem klonów dookoła było coraz mniej.
Projektanci zapewne stworzyli to przejście, by ewentualne armie pseudo bohaterów zostały rozdzielone. Z założenia, że siła leży w grupie, a nie jednostce łatwo można było odnaleźć słabość.

Surokaze został sam, nie wiedział gdzie jest, a kolory wirowały coraz szybciej. Nie ważne czy biegł, czy stał, jego głowa pękała niemal na pół. Próbował zamykania oczu, czy kręcenia się w kółko- nic nie pomagało. To była jakaś magia i tylko magia mogła z tym wygrać- a na tym się nie znał. Cóż za paradoks, pokonał smoka a przegra z kolorami?
Palce kurczowo wpijały się we włosy elfa, który próbował opanować ból głowy… gdy nagle wszystko ustało. Leżał rozciągnięty na posadzce w tunelu, Ninów nie było nigdzie w pobliżu ,tak samo jak i wyjścia.
- Phew, ciekawe zaklęcie. Miałeś szczęście, że ukryłem się przed mocą wykrywającą. Inaczej nie mógłbym go rozproszyć dla nas obu. – usłyszał znajomy głos, a ktoś pochylił się nad nim. – Pomóc ci wstać? –zapytała postać w białej masce, uśmiechając się lekko.


Yartak król miasta umarłych i starożytny arcymag stał na lekko ugiętych nogach nad elfem. Białe wstęgi jego maski falowały samoistnie tak jak i czerwona szata. Strużka czarnego dymu, łączyła jego węglową skórę z ostrzem jednego z ostrzy elfa. To właśnie tam tkwił kawałek duszy arcymaga, jednak ten nigdy nie ukazywał się w takiej postaci długouchemu.
- Dawno się nie widzieliśmy. –dodał, dalej trzymając dłoń wyciągnięta w stronę Surokaze.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 30-09-2014 o 16:08.
Ajas jest offline  
Stary 05-10-2014, 18:47   #27
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Rozmowy w kolorowym tunelu


Surokaze przez chwilę przyglądał się Yartakowi, zupełnie jakby zastanawiał się, czy mag rzeczywiście tam jest, czy jest wytworem jego przemęczonego barwnym pokazem umysłu. Gdy w końcu zmysły, które ponownie zaczęły pracę, podpowiedziały, że władca nieumarłych nie jest złudzeniem, elf chwycił wyciągniętą rękę. Był to gest bardziej grzecznościowy niż z potrzeby pomocy.
- Ano dawno. I muszę to zauważyć, spotykamy się ponownie, gdy muszę męczyć się z tym cholernym naukowcem. - udało się w końcu powiedzieć szermierzowi, gdy zawartość jego żołądka zaprzestała prób wydostania się na zewnątrz. - Wiesz co się tutaj dzieje? Jak ci się nie chce opowiadać, możesz mi powiedzieć, w jak głębokie gówno tym razem wdepnąłem.
Yartak pociągnął Surokaze w górę, tak że elf stał po chwili na równych nogach. - Naukowiec...to jest fenomen, którego dalej nie mogę zrozumieć. W moich czasach nie było sztukmistrzów techniki, używaliśmy magii, świat był jej pełen. Magia była potężna, bo każdy wierzył w jej istnienie. Teraz zaś jest jej coraz mniej...znika powoli, ulatniając się z tego świata. Mało kto bowiem pokłada już w niej nadzieję i chce, by istniała. Wszyscy zwrócili swe oczy ku technice. To dziwne, że ten różowowłosy jegomość świadomie odrzuca magię. Mógłby być wielkim magiem, lepszym nawet niż ja. - przyznał zamaskowany zamyślony.
- Niestety nie za bardzo wiem, gdzie jesteśmy. Ale wyczuwam tu potężne pokłady magii, to dzięki niej mogłem się zmaterializować. W obecnej postaci żywię się jej cząsteczkami, to one mnie kształtują. - wyjaśnił Yartak.
- Nie. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co ten osobnik byłby w stanie zrobić, gdyby dysponował magią. Wtedy pewnie zniszczyłby cały kontynent, by sprawdzić, jak życie się przystosuje do nowych warunków. Chociaż według tego, jak dalece go poznałem to wcześniej, czy później właśnie to się stanie. - westchnął Suro, rozglądając się po tunelu z rezygnacją. - A to z magią nie jest tak, jak z jedzeniem na uczcie? - elf z chęcią uczył się czegoś nowego, jednak musiał być do tego odpowiedni nauczyciel. Yartak z porównaniu z zarozumiałym Nino był idealny do tej roli. - No wiesz, na początku jest wszystkiego pełno, a z czasem zaczyna ubywać tego, co cieszy się największą popularnością wśród gości. - na wyciągniętej dłoni białowłosego pojawił się niewielki wir powietrza. - Czy wiara naprawdę jest do tego potrzebna? Z magią jest tak jak z tymi całymi bogami?
- Wiara jest potrzebna do wszystkiego. -stwierdził mag, kręcąc palcem, co sprawiło, że wir powoli odwrócił swój ruch. - Póki w coś się wierzy ma szansę się to stać, im więcej osób pokłada w czymś swoja wiarę, tym prawdopodobniejsze, że to się stanie. Czy nie dostrzegłeś tego w swoim życiu, czy nigdy nie miałeś sytuacji, w której to wiara we własne siły pozwoliła ci coś osiągnąć? -zagadnął zamaskowany, na chwile odwracając wzrok w zamyśleniu. - Czar mogący zniszczyć kontynent...to byłoby piękne widowisko, prawdziwe pierwotne czary. -westchnął z nostalgią w głosie. Widać i on miał dziwne podejście do życia, jednak w przeciwieństwie do Nino, uznawał magie jako taką za coś wspaniałego. Nieważne jak wykorzystaną.
- Sama wiara to za mało by się coś stało. - odparł Suro, zmuszając wir, by kręcił się zgodnie z jego wolą. - Zdarzają się sytuacje, gdy wierząc, osiąga się coś, czego bez wiary by się nie zdobyło. Sam doświadczyłem kilka razy czegoś takiego. Jednak zawsze wcześniej wyciskałem z siebie siódme poty w czasie treningów. Gdybym nie rozwinął swoich sił, sama wiara w nie nic by nie zrobiła. - wyjaśnił swój pogląd elf. - Dlatego też nie wierzę w bogów. Nie kwestionuję ich istnienia. Chociaż sam nigdy żadnego nie spotkałem Gort, Richter czy Faust z pewnością to zrobili. I chyba jednemu skopali rzyć. - szermierz uśmiechnął się lekko do swoich wspomnień. - Na wiarę trzeba sobie zasłużyć. Może dlatego magia słabnie? Kiedyś ktoś uznał, że strach to samo co wiara i zaczął wykorzystywać magię w nieodpowiedni… na przykład niszcząc kontynenty. - białowłosy badawczo spojrzał na nieumarłego maga - Może śmiertelnicy zaczęli szukać sposobu na poradzenie sobie z najgroźniejszymi użytkownikami magii i tak narodziła się technologia? A może to zwyczajna kolej rzeczy i nic na to nie poradzimy?
- Tak, sama wiara nic nie jest w stanie stworzyć. Jednak...czy to nie ona sprawia, że trenujesz? Wiara w to, że możesz stać się silniejszy? -zapytał arcymag, a wstęgi na jego masce zafalowały. - Bogowie też nie rodzą się z samej wiary, potrzeba właśnie magii… magii, która wierzy, że może stać się czymś więcej. -westchnął Yartak, lekko unosząc się w powietrzu. - Strach i magia..tak to dziwnie podobne rzeczy. Strach potrafi pokonać nawet największą z magii. Lek przed tym, że jest się za słabym...lęk przed śmiercią. -westchnął smutno.
- Nie, Yartaku, to nie wiara sprawia, że trenuję. To potrzeba chronienia bliskich przed zagrożeniami. Dlatego trenuję. - wyjaśnił Suro. - Od piątego roku życia byłem uczony posługiwać się różnego rodzajami broni. Często miałem ochotę się zbuntować przeciwko treningom. Ale na szczęście wytrzymałem. Jednak nigdy przez ten czas nie wierzyłem, że mogę stać się silniejszy. To było… to było takie naturalne. Trenuję, jestem w stenie zrobić więcej. Nie trenuję, nie jestem w stanie. Nigdy nie widziałem w tym miejsca na wiarę.
- A na wiarę innych? Czy ci, których bronisz, wierzą, że zawsze po nich przybędziesz? -wtrącił się mag z uśmiechem.
- Wiara to kwestia indywidualna. Mogą nawet wierzyć w to, że niebo jest zielone. Mnie nic do tego. Ja po prostu spełniam swoje… swoje obowiązki. Przynajmniej tak mi się wydaje. I sądzę, że dobrze wiesz, że nie robię tego tak bezpłatnie. - odparł elf, uśmiechając się lekko. - Wiara pewnie dodaje sił, ale też je odbiera, gdy jej braknie. Lepiej po prostu jej nie mieszać do życia i robić wszystko, co w twojej mocy, by osiągnąć cel. - podsumował szermierz.
- Hmmm… jest to jakaś filozofia. -zgodził się arcymag. - A co do zapłaty...chyba też, mogę jakiejś zażądać za to, że ci pomogłem? - zagadnął zamaskowany.
- Jeśli nie będzie dotyczyła mnie, mojej żony i nienarodzonego dziecka, oraz całego zakonu, to sądzę, że możemy się dogadać. Czego więc chcesz?
- Pamiętasz dzień, w którym mnie zabiłeś? - zaczął formowanie swej oferty, od pytania.
- Tak, szczególnie fakt, gdy twoja moc pozbawiła mnie ręki. - odparł Suro.
- Dobrze, że nie była wtedy pełna… inaczej nie byłaby to ręka. -westchnął Yartak. - A więc tamtego dnia spotkałem pewną osobę. Mężczyznę, który powiedział mi, że jest “przedstawicielem handlowym” cokolwiek to znaczy. Co ciekawe jego osoba potrafiła ulecieć z pamięci wszystkich dookoła. Gdyby nie fakt, że mam kilka wcieleń, sam zapomniałbym o nim. -stwierdził zamaskowany, lekko chwiejąc się w powietrzu. - Dałem mu amulet, medalion z kawałkiem mojej osoby. Pan John miał pomóc mi naprawić moje błędy, jednak los sprawił, że trafił na kogoś, kto zmusił go, by o tym zapomniał. Przez to pewne moje plany zostały zachwiane...chciałbym, byś odzyskał medalion. -sfinalizował w końcu wypowiedź Yartak.
- Czy w czasie odzyskiwania medalionu lub w czasie realizowania twoich planów zginie dużo osób, które na to nie zasłużyły? - posiadanie rodziny sprawiło, że Suro zaczął inaczej patrzeć na życie innych.
- Wszystko zależy od Ciebie. Zginąć będzie mogło wielu lub nikt. - odparł Yartak. - Jednak te plany mają na celu uchronienie wielu żywotów, które nigdy nie powinny być wplątane w sprawy wyższe. Byłem królem, dbałem o swoich poddanych, lecz przeze mnie umarli i zostali przeklęci. Nie chce, by z mej winy cierpiał jeszcze ktoś, kto na to nie zasłużył.
- W takim razie, jeśli tylko wyjdę z mojego obecnego zlecenia z życiem, odpłacę ci się za pomoc. - odparł Suro. - Domyślam się, że twoje plany mają coś związanego z Mirro. On też proponował mi zlecenie związane z niejakim Johnem. Jednak jemu chodziło o zabicie go. Tym chętniej pomogę. - szermierz uśmiechnął się lekko. - Ale najpierw trzeba zająć się zdobyciem tego cholernego pancerza. Skoro wyczuwasz magię w okolicy, poprowadzisz? Nie chciałbym zawrócić i znowu przechodzić przez to kolorowe piekło.
- Nie tyle, co wyczuwam, ale się nią żywię. Jednak mogę cię poprowadzić. -odparł Yartak, lewitując nad ziemią w głąb korytarza. - Mirro...mogę patrzeć na świat tylko, gdy wzywasz moją moc. Czy po, za spotkaniem w podziemiach, miałeś z nim jeszcze jakiś kontakt?
- Bezpośrednio nie. Jak już wspominałem, zaoferował mi zabicie Johna, ale robił to przy pomocy luster. Ponadto po wydarzeniach w Czarnej Wodzie dowiedziałem się, że moja żona znalazła w lochach Lukrozu pewnego chłopca, przy którym Mirro majstrował. - wyjaśnił Suro, idąc za magiem.
- Chłopca…? -Yartak zawiesił głos, dając elfowi czas na rozszerzenie wypowiedzi.
- Młody elf. Nazywa się Balr i uważa mnie za swojego ojca. Wydaje się jakby w jego ciele były zamknięte dwa umysły, dorosłego i dziecka, ale w jakiś sposób połączone w jeden. No i ma podobne moce do Mirro.
-Hmmm… - arcymag dawnego królestwa zamyślił się na chwile. - Dziwne...bardzo dziwne. Mirro, nigdy nie miał interesu w eksperymentach na ludziach czy elfach. Jego istota istniała tylko po to, by niszczyć i odbierać…po co miałby nagle zacząć tworzyć… - bardziej zastanawiał się, niż pytał.
- Mnie się nie pytaj. Uznałem, że ma coś związanego z tym cholernym typem, gdy w czasie zabawy rzucił mną przez całą salę. Zrobił to w podobny sposób do Mirro. Może to tylko zbieg okoliczności, a może nie. Ale wiem, że młody bardzo nie lubi luster. Wręcz ich się boi.
- Czy ktoś jeszcze o nim wie? - zapytał Yartak.
- Niektórzy z Zakonu Krwawych Blizn. Kilku ze starszyzny i najlepsi z uczniów. Pilnowałem, by nie wychodził poza twierdzę, ale wcześniej czy później musi to nastąpić. Nie można ograniczać niczyjej wolności tylko i wyłącznie dlatego, że jakiś debil zrobił mu coś z głową. - odparł Suro.
- Mimo to powinieneś trzymać jego pochodzenie w tajemnicy. Jeżeli ma coś wspólnego z Mirro to wiele istot chciałoby go dopaść. Sądzę, że nawet ten naukowiec chętnie by go pojmał. -stwierdził mag.
- Powiedziałem, że traktuje mnie jak ojca. A to oznacza, że nie pozwolę, by ktokolwiek go skrzywdził. Nawet on sam.
- Dobrze mieć dobrego ojca. -uśmiechnął się Yartak i nic więcej już nie mówił.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 07-10-2014, 17:59   #28
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
O tej, która zdzieliła boginię.
jak ladacznicę.

- Zawsze mogłeś powiedzieć, co o niej wiesz. – westchnęła Shiba, wyraźnie uśmiechnięta. Ukłon tego pajaca pozostanie w jej głowie jako jedno z lepszych wspomnień.
Niebieskoskóra zaczęła rozglądać się za wejściem do pałacu. - Rozbudźcie mi Krio. Nazwijcie to głupim przeczuciem, ale idę o zakład że dużo prędzej otworzy ten zamek niż Nino.
Kaze potrząsnął młodym lodowym magiem, tak że jego głowa przez chwilę latała w przód i tył. Kiedy w końcu młody otworzył oczy, rozejrzał się mętnym spojrzeniem po okolicy.- To już obiad? - ziewnął głośno.
- Czasem podziwiam jego podejście do życia… - mruknął Kaze, oparty o lodowy filar.
Shibe nagle olśniło...przecież miała klucze! Od Lokiego.
Niebieskoskóra postanowiła zwyczajnie udać się do bramy i ją otworzyć, nie do końca zadowolona układem. Miała dziwne wrażenie, że skoro nie powiedziała Nino “Robimy co chcemy i nie wchodź nam w drogę” To pewnie będzie sprawiał problemy.
Brama była olbrzymia, dziwaczne freski zdobiły wrota starożytnego zamku. Gdy Shiba zbliżyła się do nich, dostrzegła, że nawet wnętrze zamków skute jest lodem. Krio był jednak potrzebny. Chłopak bez trudu rozmroził blokadę, dzięki czemu klucz trafił do zamka. Obyło się bez zbędnych efektów wizualnych, zero świateł i fanfar. Ot można było z trudem otworzyć zmrożone drzwi.
Jak to zwykle w twierdzach bywa, prowadziły one do holu, skutego lodem pomieszczenia. Meble i wszelakiego ozdoby zostały zakonserwowane przez ten stan skupienia wody, tak że wszystko wyglądało niczym jedna wielka lodowa rzeźba. Drzwi była tu cała mnogość, trudno było określić gdzie udać się najpierw.
Dziwnym był zaś fakt, że nie było tu żadnych zmrożonych martwych ciał. Czyżby mieszkańcy uciekli nim ich zamek zatonął?
- Dobra, to Loki dał nam jakieś wskazówki, czy mamy tu biegać jak banda pajaców? - zamyśliła się Shiba, rozglądając się po pomieszczeniu. - Zamknijcie za nami drzwi, może Nino się nie skapnie. - zażartowała. - Skoro wiemy tylko jak to wygląda, równie dobrze możemy błądzić w losowym kierunku. - skrzywiła się dziewczyna, po prostu ruszając przed siebie. Mogłaby szukać komnat królewskich, czy czegoś, ale mówimy tutaj o zamku innej, wymarłej cywilizacji. Diablo go wiedzą, czy w ogóle mieli królów.
Shiba przekroczyła dawny pokój gościny, równie zimny i wymarły co sala wejściowa. Z niego (po tym jak Krio rozmroził drzwi) trafili do korytarza, który za chwilę krzyżował się z kolejnym. To właśnie tutaj dziewczyna usłyszała ciche zgrzyty i stukoty.
Po równoległym do jej obecnej pozycji korytarzu, poruszał się powoli…




...golem. Stalowy konstruky, którego pancerz pokrywała warstwa szronu, a oczy rozświetlały dość ciemny korytarz. Z wypustków na jego grzbiecie uciekała para, która zmieniała sie w biały gęsty dym, gdy stykała się z mroźnym powietrzem. Przygarbiona postać, zwróciła swoją twarz w stronę całej grupki, oświetlając ich na chwilę świetlistym spojrzeniem. Jednak miast atakować, odwróciła tylko łeb, i ruszyła dalej.
- A to co...dawny strażnik? Czy może ten różowowłosy jednak tutaj wcześniej wlazł? -mruknął Kaze, opuszczając broń, którą trzymał w pogotowiu. Robot, a raczej golem zataczał
- Zdecydowanie nie wlazł. - oceniła Shiba, ruszając spokojnie za plecami robota. - Mam nadzieję, że pilnuje czegoś konkretnego. Jak tylko łazi po tym korytarzu, to nie będzie zbyt pomocny. - westchnęła.
Robot, a raczej golem poruszał się stałą trasą. Po kwadracie czterech korytarzy, otaczających komnatę do której prowadziły tylko jeden drzwi. W połowie zawsze mijał się z drugim takim samym strażnikiem. Konstrukty nie zwracały uwagę na Shibę, póki ta nie zbliżyła się do drzwi. Wtedy ich oczy błysnęły ostrzegawczą czerwienią, dając do zrozumienia, że prawdopodobnie otwarcie wrót wywoła ich agresje.
Shiba odsunęła się szybkim krokiem, patrząc czy roboty się odwrócą, i zaczną kontynuować patrol, po czym szturchnęła Kazego i wskazała mu jednego z robotów. - Jak będą z dala od siebie. Rąbnij mocno od pleców. Wiesz jak to działa. - uśmiechnęła się niebieskoskóra, podążając za drugim z nich, gotowa wyłączyć go jakimś porządnym, magicznym młotem.
- A nie możemy najpierw przeszukać reszty zamku? Czy od razu chcesz się pakować w ewidentnie niebezpieczne miejsce? -westchnął Kaze.
- Słyszycie ten śpiew...oraz krzyki? - zapytał nagle Krio, który przyspiał wcześniej oparty o ścianę. Jednak nic z wymienionych nie docierało do uszu grupki na usługach Lokiego.
Shiba wzruszyła ramionami. - Chcesz tu biegać cały dzień? Szukamy artefaktu, więc pewnie będzie w ewidentnie niebezpiecznym pokoju. Wątpię aby Loki szukał pędzelka z kosmetyczki jakiejś sprzątaczki. - podkreśliła niebieskoskóra podchodząc do Krio. - Co konkretnie słyszysz? I skąd? - wyglądało na to, że mały reagował z magicznym zamkiem. Może dlatego, że faktycznie był magiem, zamiast po prostu posiadać manę jak Shiba. Kto wie? Może widział teraz jakąś wielką masakrę z przeszłości tego zamczyska?
- Tam ktoś śpiewa… - Krio wskazał na drzwi do których przekroczenia szykowała się drużyna. Jednak z każdym słowem trząsł się coraz bardziej. Shiba pierwszy raz widziała by reagował na coś tak mocno. Chwycił się za głowę i jęknął cicho. - A ta...tam jest ktoś wściekły. Krzyczy… chce żebym umarł… nienawidzi mnie… - Krio pobladł bardziej niż zwykle, zerkając w głąb jednego z korytarzy, który prowadził do głębszej części zamku.
-Dooobra. - Shiba wyprostowała się do pionu. - Lecimy jak mówiłam, najpierw sprawdzimy śpiewaczkę. Emily, nie odstępuj małego nawet na krok. Możliwe, że wszystko tutaj będzie miało mu za złe. - rzuciła oczywistością. - Nie wchodzicie z nami do żadnej sali, i macie się drzeć, gdy tylko zobaczycie cokolwiek groźnego.
Zbliżenie się do pleców golemów nie było trudne. Maszyny nie zwracały uwagi na gości. To pozwoliło Shibie i Kazemu, przygotować odpowiednio silny i celny atak, by jednym ciosem wyłączyć maszyny.
Shiba przygotowała po prostu olbrzymi młot, na tyle ciężki że nie była wstanie go utrzymać. Podwiesiła go łańcuchami pod sufit i czekając na kolejne przejście golema… po prostu spuściła mu ten ciężar na łeb. Gdy ten został wgnieciony w ziemię, zaskrzypiał cicho, a jego oczy zgasły.
Kaze był bardziej subtelny. Jego kamy jak i łańcuchy je łączące pokryła ciemna energia, która miała wzmocnić atak. Ostrza świszcząc i kręcąc się okrążyły golema, by jednocześnie trafić w jego szyję jak i kark. Dekapitacja była szybka i profesjonalna.
Teraz drzwi do sali nie były już chronione. Nie było co bawić się w uprzejmości, but Shiby otworzył ciężkie wrota, które odskoczyły do środka.
Gdy tylko drzwi się otwarły z pomieszczenia wyleciały kłęby białej, gęstej, zimnej pary. Była ona na tyle chłodna, że spodnie niebieskoskórej pokryła lekka warstwa szronu.

Pomieszczenie wyglądało niczym duża sala świątyna. Kopuła sklepienia wsparta była wieloma grubymi filarami, które pokrywał głównie deseń fontann i inne wariacje na temat wody. Pomieszczenie było sterylne, zachowane w kolorach błękitu i bieli. Brakowało tu jakichkolwiek mebli, czy przejść do dalszych komant.
Jedynym elementem wystroju były wystające ze ścian cienkie czarne sznury, po cztery z prawej i lewej strony. Wszystkie zbiegały się ku centrum pomieszczenia, gdzie znajdowała się…




...młoda niewiasta o białych włosach. Dziewczyna wisiała około metra nad ziemią, utrzymywana czarnymi więzami. Po dwa łączyły się z dziwnymi czarnymi karawaszami sięgającymi od łokcia aż po nadgarstek. Pozostałe cztery zbiegały się parami w ciasno zaciśniętym czarnym pasie, który mocno niczym gorset ściskał talię kobiety.
Wyglądała dość młodo. Była niewysoka, o chudej budowie i raczej wątłej piersi. Błękitna poszarpana suknia okrywała jej blade ciało, a długie śnieżnobiałe włosy sięgały aż za kolana. Oczy dziewczyny były zamknięte, a ona wisiała luźno na linach, niczym pogrążona w letargu.
Z komnaty nie słychać było jednak żadnych śpiewów, o których mógł mówić Krio. Jedyne co było obecne w pomieszczeniu to cisza oraz przeraźliwy chłód.
Shiba popatrzyła na kobietę, potem spojrzała w lewo, potem w prawo. Artefaktu tu nie było. Wzruszyła ramionami i zerknęła na kazego. - Idziemy dalej czy chcesz pięć minut na osobności z antyczną wiedźmą, czy czym to w ogóle jest? - spytała szczerze dość obojętna na znalezioną kreaturę. No dobra, coś wewnątrz niej wzbudzało jej ciekawość tym miejscem, ale miała dziwne wrażenie, że faktycznie prosi o kłopoty, skoro Krio reagował z tym miejscem. - Ciekawe po jakiemu oni w ogóle mówili? - zastanowiła się kobieta.
- Wy baby i tak wszystkie gadacie w swoim języku. - wzruszył ramionami Kaze. - Ale za chwile na osobności podziękuje, jeszcze by mi coś zamarzło. -zarechotał obacając się na pięcie. - To gdzie teraz?
Niebieskoskóra przyglądała się kobiecie jakiś moment. W sumie, jej ciekawość w końcu wzięłą górę. Podszedła do kobiety. Knebla nie miała, więc? Może hibernuje? Ale uwięziona? Z zaciekawieniem na twarzy, niebieskoskóra zdzieliła ją otwartą dłonią w policzek.
Dość charakterystyczny dźwięk rozszedł się po sali, gdy niebieska skóra z impetem poznała tą bladą. Jednak reakcji żadnej nie było. Dziewczyna dalej bezwiednie wisiała z zamkniętymi oczyma, jedynie lekko zachwiała się na sznurach od siły ciosu.
-Ona go zamordować nie chciała, yo? - Shiba skrzyżowała ręce na ramionach. - Jak jesteśmy na takim zadupiu, możemy się chociaż dowiedzieć o co tu chodzi, zanim tamten pedał zrobi z tego posąg na swoje podobieństwo. Zawołaj tu młodą i Krio. Odmrozimy se ją.
Kaze przytaknął i szybko podskoczył po wspomniana dwójkę. Niewolnica Shiby rozglądała się zaciekawiona po pomieszczeniu, za to Krio wyglądał na spokojniejszego.
- Mhym mi też miło… tak ja jestem Krio...a to Shiba i Kaze i...eee...eee...nie pamiętam… - mruczał pod nosem, zbliżając się do wiszącej kobiety.
- Czy młodemu przypadkiem nie odpierdala? -zwrócił się Kaze półgębkiem do Shiby.
-Ta sucz jest tak jakby z...nie wiem, antyku? - odpaliła niebieskoskóra. - Oj, Krio, jak wy gadacie? Telepatia? Spytaj ją o co tu chodzi. - poprosiła, pochylając się przed chłopakiem. - Jak zamarźli i gdzie jest ten ich...artefakt.
Krio pokiwał leniwie głową, po czym stał chwile w milczeniu. Wyglądało jak gdyby zwyczajowo przysnął, jednak otwarte oczy wpatrzone były w białowłosą. - Mówi, że była Boginią. Patronką tego miasta, opiekowała się nim i pozwalała mu istnieć w jej wodnym królestwie. -stwierdził, ziewając głośno. - Ale znaleźli jakiś miecz… i wszystkim zaczeło się coś dziać… wściekali się na siebie… - Krio przerywał co chwile by wsłuchać się w głos. - W końcu użyli artefaktu który ofiarowała im kiedyś by spętać zimę, po to by zniewolić ją. Przez to woda pochłonęła miasto, a zima wściekła za niewolę zamroziła wszystko. - wyjaśnił chłopak, po czym kilka razy pokiwał głową. - A ja jestem głodny. -dodał jeszcze jak gdyby było to ważne.
Shiba wzruszyła ramionami, nie miała plecaka z jedzeniem. - Niezła bogini, skoro jednego przedmiotu nie potrafiła zakazać. Spytaj, czy jak ją uwolnimy, to odzyska moc? - zaproponowała Shiba.
- Ona słyszy co mówisz… -wyjaśnił Krio. - Mówi że powoli zacznie wracać do dawnej potęgi. Chce wrócić do swojego królestwa, które teraz skute jest lodem.
-Jak szybko? - spytała, zastanawiając się nad kolejną kulą u nogi.
- Jest tu dosyć długo… to bęzie trwało. -stwierdził Krio. - Weźmy ją ze sobą… wydaje się miła. -poprosił chłopak.
-Albo cie w konia robi, bo jesteś prawiczkiem. - zasugerowała swoją antytezę Shiba. - Na razie wracamy na korytarz, poszukamy tego całego artefaktu. Zgarniemy ją przy wyjściu, i z ładną kokardką na ryju oddamy Lokiemu. - zasugerowała Shiba, szczerząc się lekko. - To może teraz w stronę drugich drzwi?
Krio wskazał na sznury. - On łącza ją z artefaktem który ją więzi. Trzeba go znaleźć…. hmmm to jakieś filary. My szukaliśmy filarów tak? Co to właściwie jest filar? - zapytał lodowy mag, po czym lekko się naburmuszył. -- Jestem z wyobru… - skierował odpowiedź do początkowej wypowiedzi shiby.
- Wyboru kobiet. - zachichotał Kaze, tak że tylko Shiba mogła go usłyszeć.
-Stożek. - Shiba zademonstrowała materializując manę. - Z wyboru jesteś moim...na co ty się zgodziłeś? To nie był niewolnik, chociaż chłopak też nie. Zostawmy tą rozmowę na później. - Niebieskoskóra zakręciła chłopakiem za ramię. Pani bogini pewnie mu szeptała cholera wie co, a przynajmniej tego obawiała się Shiba. Bez byle powodu Krio nie robił problemów. - Powiedziała ci gdzie szukać filarów? A, i co stało się z mieczem? Jakiś groźny pajac z nim zwiał?
- Miecz dalej tu jest...to chyba on tak krzyczy… -stwierdził Krio, znowu drżąc na sama myśl o wrzaskach które tylko do niego docierały. - On mnie nie lubi...nie wiem czemu… -dodał wtulając się lekko plecami w rękę shiby. - Filary są na szczycie, ale coś je broni...nie wie co.. Magia, strażnik lub coś innego… - dodał jeszcze, wyraźnie niechętnie dreptając do wyjścia.
Shiba musiała przystanąć na jakiś moment przed pokojem i pomyśleć nieco. - Dobra...To tak… - spojrzała na Krio. - Zamkniemy drzwi i zamrozisz ten pokój. Nino może i ma okulary, ale ostatnie czego chcemy, to aby zabrał sobie boginię na własność. To samo z mieczem, weźmiemy go albo ztłumczemy na kawałki. Nie mam nawet podstaw na interesy z tamtą pałą. - zdecydowała kobieta. - Potem na szczyt. Jakieś sprzeciwy?
- Gdzie w tym miejsce na jakiś szybki numerek? -zapytał Kaze podnosząc rękę i lekko podskakując jak pilny uczeń.
- Czemu on by chciał ja zabrać...nie lubię go… - mruknął Krio, powoli zaczynając zamrażać drzwi.
- Kaze, toć ci sugerowałam. Mówiłeś, że nie chcesz. - Shiba spojrzała na zamrażane drzwi. - Nie wiem czemu, ani czy w ogóle, ale jak wierci w tym zamku to może chcieć z niego cokolwiek, a póki co to są właśnie trzy przedmioty, które mogą go interesować. - zauważyła Shiba.
- Nie widzi mi się znowu walka z tym pajacem...zwłaszcza, że pewnie będzie lepiej przygotowany. Załatwmy nasze sprawy szybko i spieprzajmy. - mruknął Kaze. - Bo jak z nim przegramy to raczej nie skończy się tylko na śmierci.
- Nie sądzę aby był w stanie na tym zadupiu się na nas nastawić, a tym bardziej przygotować na Lokiego. Wygląda na tym człowieka, który najpierw załatwiłby sobie pozwolenie, a przynajmniej wymówkę. Co nie oznacza, że w polowaniu na artefakty, kto pierwszy ten lepszy. - stwierdziła Shiba, i zaczęła prowadzić grupę po ostrze. - I fakt, będziemy się śpieszyć.
- No to lecimy. -stwierdził Kaze biorąc Krio na barana. - Jak mamy się spieszyć to lepiej go ponieść. To do wrzeszczącego miecza tak?- nie czekając na odpowiedź ruszył korytarzem o którym wcześniej mówił lodowy mag.
- Ta, ale migiem. Nie mam czasu na dyskusje z żelazem
 
Fiath jest offline  
Stary 08-10-2014, 19:37   #29
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Shiba

Gniew


Niebieskoskóra ze swoją małą kompanią, kroczyła sterylnymi korytarzami. Jak dla niej było tu zbyt cicho i nudno. Nie było widać, żadnych śladów po ucieczce czy wyrżnięciu dawnych właścicieli. Pozamrażane meble i obrazy wyglądały z daleka tak samo, przez co każdy korytarz wydawał się kopia poprzedniego. Tylko różnie rozlokowane drzwi dawały jakie takie poczucie niechodzenia w kółko.
Krio był swoistym czujnikiem, wskazywał im drogę a im bardziej zbliżali się do wspomnianych przez niego krzyków, ty bardziej się trząsł. Pot płynął po jego policzkach, a oczy rozszerzyły się szeroko, jak gdyby chłopak był naprawdę śmiertelnie przerażony, zbliżającego się miecza. Widać jego niezwykły potencjał magiczny inaczej działał z tym miejsce.
Kiedy w końcu znaleźli odpowiednie drzwi młody mag musiał rozmrozić je z daleka, bowiem pod żadnym pozorem nie chciał się do nich zbliżyć. Magia płynęła z jego otwartej dłoni, a gdy tylko skończył, uciekł w kat w którym skulił się, kurczowo łapiąc kolana.
Emily przycupnęła przy nim, sprawdzając czy wszystko z nim dobrze i czy da radę wytrzymać, zaś Kaze skrzywił się wyraźnie. Cienisty zabójca w jakiś dziwny sposób lubił młodego śpiocha i bardzo nie lubił gdy działa mu się krzywda.
- Załatwmy to szybko. – mruknął cień, kopniakiem otwierając drzwi i wchodząc wraz z Shiba do olbrzymiej komnaty. Niegdyś musiała to być sala królewska, była bowiem olbrzymia, bogato zdobiona, zaś na jej końcu na podwyższeniu stały dwa trony. Teraz jednak była to olbrzymia lodowa rzeźba przedstawiająca ból, rozpacz i trwogę.


Komnata była pełna zamrożonych, pozbawionych życia, ciał. Zajmowały one niemal każdy kawałek ziemi, jak gdyby wszyscy którzy niegdyś zamieszkiwali zamek, zginęli w tym miejscu. Atak zimy musiał nastąpić krótko po ich śmierci, bowiem zwłoki były idealnie zachowane w lodowych blokach, tak jak by leżały tu dopiero kilka minut.
Niektóre z ciał przybite były do ścian długimi włóczniami oraz trójzębami. Oręż zamarzł wraz z nimi, przy ranach przyjmując lekko szkarłatną barwę. Dawni władcy dalej siedzieli na tronach, naszpikowani bełtami, strzałami, oraz spora ilością mieczy. Przypominali bardziej poduszki na igły, niż ludzi. Na ziemi leżały części ludzkich ciał, jak i cała zmasakrowane torsy. Niektórzy mieli podcięte gardła inni natomiast byli całkowicie zmasakrowani. Jednak wszystkich, których twarze były nienaruszone, łączył jeden szczegół. Ich twarze wygięte były w grymasie straszliwego gniewu. Na ustach niektórych zastygł głośny krzyk, ich oczy zdawały się dalej płonąć żądzą mordu.
Ilość ciał leżących w Sali kierowała się pewna zależnością. Przy drzwiach i ścianach było ich najmniej. Ilość rosła, wraz ze zmniejszeniem odległości do największej lodowej konstrukcji. Stanowił ja olbrzymi stos ciał, leżało tu pewnie parę setek ludzi którzy wyrżnęli się nawzajem. Na jego szczycie stał zaś jedyny ocalały, zwycięzca tej masowej rzezi. Zamarł z uniesionymi rękoma, z niemym krzykiem na ustach. Musiał być cały we krwi, bowiem lód który go pokrywał, był czerwony niczym rubin. Nad jego głową natomiast sterczał jedyny niezamrożony element. Olbrzymi kawał żelastwa.



Ciężko było go w ogóle nazwać mieczem. Był jeszcze większy jak szerszy od Despair Richtera. Ostrze mogło równie dobrze robić za pawęż jak i broń. Krew która pokrywała ostrze dawno zamarzła i odkruszyła się, dzięki czemu olbrzymia broń była czysta i majestatyczna.
Gdy tylko wzrok Shiby spotkał się z bronią przeszły ją ciarki, a jej zęby obnażyły się samoistnie. Poczuła silna ochotę przyłożenia Kazemu, w jej serce wkradło się uczucie złości, przeszywający niczym strzała gniew. Wyrzuciła to jednak z siebie, kątem oka dostrzegając, że Kaze musiał poczuć to samo, bowiem jego oczy na chwile zaszły mrokiem.
- Śmierdzi mi to jakaś paskudna klątwą… – mruknął cienisty zabójca, przysłaniając nos rękawem, jak gdyby cos tu cuchnęło.
Nim jednak Sakubica zdążyła odpowiedzieć, ktoś inny podjął się tego zadania.

- Shihihihihi, mylisz się cieniu, jakże się mylisz. To nie jest klątwa… to wspaniała kreacja! – piskliwy wesoły głosik, odezwał się z jednego z gładkich placów na podłodze. W gładkiej tafli lodu, pojawiła się biała maska o trzech oczach, a po chwili wynurzyła się z niego i reszta cielska Mirro.


Przebiegła kupa szmat w ogóle się nie zmieniła prze ostatni rok. Chociaż niebiesko skóra nie mogła tego wiedzieć, bowiem ta paskudę widziała po raz pierwszy. Płaszcz Mirro jak zawsze falował lekko, a oczy namalowane na jego masce błyskały miarowo.
- Shihihih, to jeden z siedmiu wielkich mieczy. Każdy wojownik marzyłby by móc położyć na nim swą rękę. Myślałem że ta sztuka zaginęła…shihihihih. –zachichotał Mirro, wyginając głowę w stronę ostrza. – Wrath… cóż za piękna broń… niemal czuje ciarki na plecach. Shihihihi. – dodał jeszcze, a oczy na jego masce błysnęły mocniej.


Surokaze Raim

Kryształowy kod


Podróż korytarzem nie trwała długo. Ten który przygotował skarbiec zapewne stwierdził, że jeżeli ktoś pokonał smoka, oraz magiczna zaporę to ma ważniejsze rzeczy do roboty, niż włóczenie się krętymi przejściami.
Elf wraz z lewitującym reliktem przeszłości trafili do pomieszczenia przypominającego naturalną jaskinię. Ze ścian i sufitu kryształy wystawiały swoje kolorowe zęby, jednak podłoga nie miała zamiaru nikogo kąsać. Po pomieszczeniu lewitowały kule światła, sprawiając, że wszystko zalewały setki kolorów. Wyglądało to naprawdę bajecznie, a promienie zdawały się wręcz przyjemnie grzać w twarz i plecy.
Po przeciwnej stronie do wejścia znajdowały się potężnie wyglądające kryształowe wrota, oraz duża misa z tego samego materiału. Drzwi były typem który zamykając się opadał ze sklepienia, zaś by je otworzyć należało je ponownie podnieść. W ich niemal nieprzerwanej strukturze, znajdowała się tylko jedna skaza. Siedem otworów ustawionych w rzędzie, mniej więcej na wysokości oczu elfa. Każdy w tym samym, sześciokątnym kształcie.
Misa obok drzwi pełna zaś była różnorakich barwnych minerałów.



Wszystkie z nich miały ten sam kształt I wielkość, oraz jak można było się spodziewać, idealnie pasowały do otworów w drzwiach. Jednak było ich zdecydowanie więcej niż siedem.
Nim jednak Surokaze zaczął myśleć i szukać wskazówek do tej zagadki, ta pojawiła się sama. Jedna ze świetlistych kul rozpadła się z cichym pyknięciem uwalniając…


… ludzką twarz. Pokazywała, co mogłoby stać się z człowiekiem, gdyby żył na tyle długo by każda część jego skóry, zmieniła się w głęboką zmarszczkę. Dolna szczęka uzbrojona jedynie w kilka zębów unosiła się swobodnie w powietrzu, a siwe brwi były tak bujne, że wychodziły po za obwód pomarszczonej facjaty.
Nie był to widok straszny… jednak w pewien sposób niepokojący. Tak jak moment gdy w nocy na ulicy gaśnie jedna latarnia, lub gdy siedząc samotnie w ciemnym pokoju czuje się czyjś wzrok. Twarz nie była groźna, agresywna czy przerażająca… i właśnie to było w niej najstraszniejsze. Pokazywała jak gdyby co może stać się z człowiekiem, który żyłby dłużej niż jego ciało powinno.
- Witaj gościu. – głos Boskiego posłańca, wwiercał nieprzyjemne poczucie lęku głębiej w mózg. Takiego głosu nie mógł mieć żaden śmiertelny. Brzmiał niczym zaprogramowany, jak głoski które ktoś wprowadził mu do gardła, nie znając pojęcia emocji. Dźwięk ten istniał… i tyle można było o nim powiedzieć. Nie miał w sobie całkowicie żadnej duszy, nic charakterystycznego, a właśnie to czyniło go najniezwyklejszym dźwiękiem jaki elf w swym życiu słyszał.
Nim Raim zdążył odpowiedzieć na powitanie, usta twarzy starca znowu się rozwarły, by zacząć recytować kolejne bezbarwne słowa.

W przedsionku skarbca stoi wasza para,
Zuchwałości odmierzana jest tu miara.
Za błędy wysoka czeka cena,
Dla wszystkich pragnących mego mienia.

By wrota podnieść szyfr poznać musisz,
Inaczej w swym wstydzie się udusisz.
Bestii pazury rozerwą twoje ciało,
Cierpień przez wieki nie będzie mało.

Szyfr jednak szanse zawsze Ci daje,
Kolorami, błędów wyznacza miarę.
Zielone światło dobry kamień oznacza,
Lecz jego miejsce godności szyfru uwłacza.

Białego światła powinieneś wyczekiwać.
Ono o poprawnych kamieniach chce śpiewać.
Czerwień to kolor nieznoszący pomyłek
Jego pojawienie zwiastuje życia schyłek.

Sercem szyfru jest dziecko ognia i wody,
Jedynak w czasie trwania tej przygody.
Słońce między niebiosami się znajduje
Rychłe otwarcie wrót nam zwiastuje.

Dwóch krwawych braci jedynaka nie znosi,
Mur przed jego twarzą hardo wnosi.
Ci bliźniacy od początku zerkają,
Do jakiej drogi cie postępy pchają.

Zapora przez nich dawno wzniesiona,
Wytrzyma cios każdego potwora.
Piasek z pustyni na nią się składa,
Matka jedynaka ziarenka schładza.

Teraz wszystkie informacje już posiadasz,
Swoją głowę pod ostrze świadomie wkładasz.
Skarbów przedwiecznych twe serce pragnęło,
Czy więc do głowy trochę wiedzy skapnęło?
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 08-10-2014 o 19:46.
Ajas jest offline  
Stary 12-10-2014, 02:00   #30
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Words are.... sufficient?

- To ma być to ogromniaste niebezpieczeństwo? Phi! - prychnął Gort, któremu wyraźnie nie zaimponował strażnik mostu. - Mój trzeci oficer spokojnie dałby radę skopać mu dupę.
Pirat wkroczył na most i bez ceregieli zaczął zbliżać się do gigantycznej budowli.
- Hej, ty tam dziadygo! - zakrzyknął gromko w stronę barbarzyńcy. - Widziałeś tu gdzieś takiego niebieskiego babsztyla z cieniem i śniegowym dzieciakiem!?
Starzec zignorował słowa Gorta, stał jedynie oparty o ścianę budowli, obserwując w milczeniu zbliżającego się pirata.
- Witaj strażniku - Faust, jak zresztą niemalże zawsze, był milszy niż jego czarnoskóry compadre. Jego oczy przeważnie przepełnione były szacunkiem, nawet jeśli ktoś na niego nie zasługiwał. Potrzeba było naprawdę dużo, by blondyn przestawał patrzyć na rozmówcę jak na kogoś o zbliżonej wartości co on.
- Zatrzymałeś w swoje karierze wiele, prawdopodobnie zbyt wiele, osobników, jednak chyba nie sądzisz, że zdołasz zatrzymać naszą trójkę? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony. Jego oczy jarzyły się delikatnym światłem.
- Cichy z ciebie drab, co? To zobaczymy co powiesz na mały prezencik powitalny! - zawołał Czarnoskóry, który nie zatrzymując się przyłożył dłoń do lewego barku i zaczął kręcić ramieniem na końcu którego uformowała się kolczasta kamienna kula pokryta czarnym haki. - Bari Bari no Black Rock Skullcrusher! - zakrzyknął, wypuszczając kulę która miała uderzyć w herosa, a zaraz po tym sam Gort zerwał się do szarży na strażnika mostu.
Obstawiamy? Draśnie go, chybi… czy nawet nie zrani? - Rzekł do blondyna Richter stojąc z założonymi rękoma obserwując szarże Czarnoskórego, wolał najpierw się dowiedzieć coś o przeciwniku zanim zacznie go szatkować.
- Moje oczy...są oczami sokoła… - wyszeptał ledwie słyszalnie starzec, a rękojeść włóczni błysnęła lekko. Strażnik mostu poruszył się o wiele szybciej, niż można by się spodziewać, po jego posturze. Chwycił kulę między kolcami i odrzucił ją na bok. Szarża murzyna została przerwana w momencie gdy Hajmdal pochwycił go za przegub i odrzucił w bok. Ciało Gorta oderwało się od ziemi, a Hajmdal zakręcił piratem niczym kukiełką, posyłając go w stronę jego towarzyszy. Czarnoskóry opadł na mokrą posadzkę, tóż u stóp Calamitiego.
- Odejdźcie stąd śmiertelni. Ja Hajmdal nie przepuszczę, przez ten most nikogo kto nie jest godny.
- Sugerujesz, że przejście na drugą stronę jest równoznaczne ze stratą “śmiertelności”? - Faust nie zamierzał wszczynać niepotrzebnej walki. Z przyjemnością poobserwowałby zmiany, które zaszły w stylu walki Gorta w ostatnim roku, pozwolił mu pójść na całego, może nawet umrzeć za swe ideały… Strażnik równowagi skarcił się w myślach, to nie była chwila na gdybanie.
- Czy może twierdzisz, że istnieją istoty prawdziwie nieśmiertelne? - zadał kolejne pytanie. Każde z nich było starannie wymierzonym atakiem, który miał sprawić, że blondyn doda kolejny rozdział do tomiszcza wiedzy tajemnej.
- A może “godni” definiowani są tym… że przechodzą po twych zwłokach? - Wystawił rękę by pomóc wstać Czarnoskóremu. - Nie będziesz pierwszym… który nas zlekceważył. - Powietrze wokół Richtera stało się cięższe, dając wrażenie że wszytko co go otacza jest co najmniej zaniepokojone jego obecnością. - Ten cały Loki ma… dziwne poczucie humoru. Najpierw nas wzywa… potem stawia nam problemy na drodze. - Te ostatnio zdanie było skierowane do jego towarzyszy.
- Tam gdzie prowadza wrota cza spłynie inaczej. Pojęcie śmiertelności rozumiemy tam na swój sposób. -odparł Faustowi strażnik, zakręciwszy swoją włócznią. - Odważnyś lub głupiś człeku jeżeli chcesz mnie wyzwać na pojedynek. -dodał w stronę Calamitiego.
- Ależ skąd… nie jestem na tyle głupi… by zabijać cię w uczciwej walce. - Pomachał ręką jakby chciał odgonić muchę. - Dobra… panowie. Śmiem stwierdzić że… rozmową tego nie rozwiążemy. Co teraz? -
Umięśniona dłoń pirata zacisnęła się na opancerzonej rękawicy, gdy ten z pomocą zbrojnego podniósł się na równe nogi.
- On chce żebyśmy grali w jego grę i według jego zasad... co piekielnie mnie wnerwia - wyjaśnił Richterowi. - Ale czeka tu na mnie mój nakama, więc dopóki jej nie znajdę muszę po prostu iść naprzód, obijając mordę każdemu kto stanie mi na drodze.
Czarnoskóry strzelił karkiem i ponownie napiął muskuły oraz pochylił się, szykując się do kolejnej szarży na strażnika.
- Możecie mi pomóc, coby poszło rychlej. Nie pozwolę żeby Błękitka znowu mi spieprzyła - oznajmił, po czym z dzikim wrzaskiem ruszył na przeciwnika. Tym razem jednak moc jego ambicji wypływała z niego fala za falą, mieszając się z emanującą z mostu przytłaczającą i tajemniczą energią. Jeśli wcześniej samo przebywanie na nim było groźne dla zwykłego człowieka, to teraz byłoby wręcz śmiertelne. - GORT’S BLACK ROCK MEGA SMASH!!! - zakrzyknął, zaś jego ręka pokryła się czernią gdy miał zamiar uderzyć całym swoim ciałem w stojącego mu na drodze herosa.
Faust stał w bezruchu. Odczuwał wpływ zdobytej w boju z przeznaczeniem charyzmy, jednak nie został porwany do walki. Pozostawał w miejscu, analizując rezultaty działań czarnoskórego. Chciał nieco poznać Hjamdala, nim będzie zmuszony wznieść przeciw niemu broń.
Dłoń strażnika równowagi uniosła się w stronę Calamitiego. Pokazywał zwyczajowy znak “Stop”. Jeśli Gort zamierzał przeć przed siebie, musiał być świadom tego konsekwencji.
- Prawdopodobnie skomplementowałeś sir Richtera jak nikt dotychczas, przynajmniej w tym jego żywocie - Faust uśmiechnął się szeroko, kontynuując rozmowę ze strażnikiem przejścia. Gort mógł mu sprawić jakieś problemy, jednak z całą pewnością nie wystarczające, by ten zaniechał jedynej rozrywki od setek lat.
- Czas płynie inaczej, czyżbyś żył tutaj właśnie z tego powodu? - blondyn podążał głową za Hajmdalem.
Fala ambicji Gorta napotkała ostrze włóczni i została rozcięta niczym materialny obiekt. Negatywne morale jakimi chciał przygnieść dawnego Herosa zostały rozbite w perzynę przez broń strażnika.
Po raz kolejny ręka Hajmdala, którego oczy dalej lekko błyszczały, bezwzględnie ominęła wszelkie próby defensywy i uników. Dawny tytan pochwycił gardło Gorta, po czym obrócił się, znajdując się nagle za plecami murzyna. Jego mięśnie napięły się monstrualnie, gdy zatrzymał pęd ciała wroga. Bez skrupułów, szybkim ruchem przeniósł wielki łapsko na twarz murzyna i mocno wykręcił jego głowę, tak że normalnie kark pirata pękłby na dwoje.
Hajmdal odrzucił ciało na bok, nie wiedząc, że tak naprawdę kamienne ciało, niezbyt przejęło się tym atakiem. Jedyne co było w tym irytujące to fakt, że Gort widział teraz swoje plecy i tyłek z przodu.
- Żyję bowiem czas gdy miałem umrzeć już minął. Moje przeznaczenie zaś się nie wypełniło. -stwierdził, opierając tępa część włóczni na ziemi, myśląc chyba, że Gort nie jest już zagrożeniem.
- Sugerujesz więc, że bogowie i im podobni nie tyle są wieczni, co w ich wymiarze nie ma faktycznego upływu czasu? - Faust był wyraźnie zaintrygowany. Jeśli stanie się istotą wieczną, chociażby na wzór Mirro, równało się dostępowi do prywatnego, jak i wspólnego, boskiego wymiaru, całkowicie zmieniało to koncepcję wiedzy tajemnej. Przyszłe pokolenia strażników równowagi zdawały się bezustannie rosnąć w siłę.
- Jesteś tylko człowiekiem i rozumiesz tyle ile człowiek może pojąć. - mężczyzna pokręcił głową na boki. - Wasz czas nie jest równy naszemu. Wasze losy nie spisane są w tych samych księgach co nasze.
-Twe słowa są tylko w połowie prawdą. - Faust również zakręcił głową w geście niezgody. Gdy ta ustała, a niebieskie oczy blondyna po raz kolejny wbiły się w niegdysiejszą legendę, strażnik mógł kontynuować.
- Bogowie nie powinni ingerować w życie śmiertelników. Śmiertelnicy w sprawy boskie. To prawda - blondwłosy uśmiechnął się pokrzepiająco, jakby starał się sympatyzować z rozmówcą.
- Problemem są istoty, które przez swoje starania łamały kolejne bariery, zmieniały swe przeznaczenie, przekraczały potencjał, dokonywały pozornie niemożliwego. - Faust kontynuował, zaś obserwatorom mogło się zdawać, iż zatracił się w swym wywodzie. Nic bardziej mylnego, blondyn był czujniejszy niż większość zgromadzonych.
- Niektóre z tych problemów, to właśnie nasza trójka. Pokorny strażnik równowagi będący czempionem i przyjacielem dwóch części starożytnego boga. Rycerz otoczony przez wprawiającą w zachwyt nawet samego Lokiego rozpacz, oraz pirat zdolny do osłabienia części najsilniejszej znanej światu pieczęci. - zakończył, czekając na odpowiedź.
Jaskinia tymczasem poczęła lekko drżeć jak gdyby w przypływie nagłego trzęsienia ziemi, zaś odrywające się z sufitu fragmenty skał uderzały z głośnymi chlupnięciami w taflę wody, gdy Gort leżący za plecami Hejmdala podniósł się na równe nogi i jak gdyby nigdy nic zaczął zbliżać się w kierunku wejścia do budowli. Tym razem pirat miał na głowie sprawy które interesowały go bardziej niż walka z upierdliwym dziadem, co świadczyło o tym jak bardzo Shiba musiała mu zaleźć za skórę, a także jak bardzo zależało mu na życiu jego nakama.
Strażnik chciał odpowiedzieć Faustowi, zaś wyraz jego twarzy wyraźnie się zmienił. Widać coś wypowiedzi strażnika go poruszyło. Jednak trzęsienie zagłuszyłoby możliwość normalnej rozmowy. Hajmdal był wojownikiem i tytanem, ale nie był głupcem. Siedział w tym miejscu od tysięcy lat i nigdy nie było tutaj sejsmicznych tąpnięć, nie miały tu wstępu. Gort zaś pokazał mu wcześniej swe moce związane z kamieniami, więc starzec od razu pojął, że pirat nie jest jeszcze wyeliminowany.
Skoczył wraz ze swoja włócznią w stronę czarnoskórego, celując prosto w jego twarz. Tym razem jednak to Gort mógł się popisać refleksem. Co prawda by pochwycić włócznię w czasie ataku mógł tylko pomarzyć, ale głowę zdążył odsunąć, pozwalając ostrzu włóczni przeciąć powietrze.
- Czyli na Ciebie potrzeba czegoś więcej..przyjacielu wysłannika kłamcy? -warknął, podrzucając włócznię, która pięknie opadła na swe miejsce na jego plecach. W tym czasie jego ręką już zaciskała się na młocie, którego rękojęść ozdobiona była smoczym łbem.
- Nie mam na ciebie czasu, zgredzie - prychnął pirat, zerkając w kierunku wejścia do budowli. - Policzymy się innym razem - stwierdził, gdy pomiędzy nimi wyrosła kamienna ściana, której dotknął dłonią by pokryć ją czarnym haki, zaś następnym jego ruchem miało być utworzenie pod stopami kamiennej kolumny, która wyrzuciłaby go w stronę wejścia nim heros zdoła go powstrzymać przed wkroczeniem do środka.
Hajmdal zacisnął zaś tylko pięść, a wrota zamknęły się z hukiem. Gort zaś łupnął o nie z głośnym brzdękiem.
- Czyli wysyła was Loki co!? - ryknął wyraźnie rozgniewany, nie kierując słów do nikogo konkretnego.
- Tak właściwie to przyszedłem tutaj między innymi żeby i jemu obić mordę, ale skoro tak się prosisz, to możesz być pierwszy - odparł Czarnoskóry z wyraźną irytacją odwracając się z powrotem w kierunku Hejmdala. Strzelił on karkiem i uniósł do góry zaciśnięte pięści, szykując się do pojedynku.
- Osobiście spełniam tylko narzucone mi przez Zeusa zadanie. - Faust rozłożył ręce na boki w geście bezradności. Nie podobało mu się przymusowe branie udziału w eskapadzie, która mogłaby się odbyć bez niego, jednak długi trzeba spłacać. Umowy muszą być dotrzymane, a przynajmniej większość z nich.
- Jako strażnik równowagi nie zamierzam zmieniać tamtej strony świata. Co najwyżej ją poznać i przyprowadzić kilka osobliwości do porządku. - stwierdził, wykonując delikatny krok do przodu.
Młot został groźnie zwrócony w stronę blondyna. - Zeus. Tfu. Stary dziad. -warknął spluwając na tęczowy most. - Myślisz, że tak łatwo ci uwierzę? Jeżeli przysłał was Loki, to zapewne właśnie coś takiego kazałby wam powiedzieć. -warknął, po czym zaczął kręcić w dłoni młotem, sprawiając że powietrze dookoła broni zaczęło z rykiem godnym smoka gęstnieć.
Faust głośno westchnął, a znajdujący się w okolicy mogli poczuć wypływające z niego szczęście. Najwyraźniej Hajmdal właśnie zawiódł jego własną osobę.
- Stoisz przed wyborem, próbować walczyć z tą dwójką - tutaj Faust spojrzał na znajdujących się po jego boku herosów. - Gdy ja spróbuję cię ominąć, lub poznam twoje sztuczki i wygram następne starcie, lub przepuścić tylko odpowiednie osoby. - stwierdził, zaś jego oczy po raz kolejny wbiły się w strażnika mostu.
- Na zewnątrz jest osobnik, który już dawno stał się wieczny. Co gorsze, jest niesamowicie inteligenty. Sama jego wiedza sprawiła, że zyskał uznanie bogów. - najwyraźniej blondyn zamierzał odsłonić jeszcze jedną kartę.
- Dla dobra obu stron tego świata, tej należącej do śmiertelników, jak i drugiej, oddanej istotom boskim, nie możesz pozwolić, by znalazł się po drugiej stronie. - strażnik równowagi zdawał się być niewiarygodnie poważny. Stał w bezruchu, nie prowokując nawet najmniejszej akcji ze strony Hajmdala.[/i]
- Bla bla bla… - Gort zaczął przedrzeźniać Fausta, ruchami otwartej dłoni imitując kłapiące usta. - Ja tam nie będę prosił nikogo o pozwolenie, ale jak ten tutaj zejdzie nam z drogi, to obiecuję że nie rozkwaszę mu mordy… tym razem - wtrącił swoje trzy grosze.
Ostre niczym katana blondyna spojrzenie wbiło się w czarnoskórego. Zdawało się, że krzyczy “Zamilcz”, czy też “Giń” - zależnie od tego, jakie kto miał zdanie o strażniku równowagi.
- Nawet jeśli byś nas pokonał, raz za razem będzie tu przychodzić armia klonów wyróżnionego przez bogów naukowca, każdy silniejszy i bardziej przygotowany do walki z tobą. - Faust zdawał się być wyjątkowo smutny tym faktem. - Jedyne czego pragnę, to być przepuścił nas, a pozostawił w tym świecie tych, którzy mogą zniszczyć równowagę obu stron
świata.
- stwierdził w końcu.
Brodacz kręcił młotem słuchając Fausta...a jego broń stopniowo zwalniała. - Czyli jest z wami Nino…? - mruknął, gdy obuch wykonał kilka ostatnich powolnych obrotów. - Czyli nie jesteście od Lokiego… on zawsze gra ostrożnie, a sprzymierzanie się z tym różowowłosym dziwakiem to jak na moje oko szaleństwo. -stwierdził, odsłaniając przy tym zakusy sławy geniusza.
- Był tu kiedyś, próbował przejść. -dodał jak gdyby chcąc się tłumaczyć. - I uwierzcie mi, zabijanie tej samej osoby, nawet śmiertelnej przez siedem dni i nocy bez przerwy, potrafi doprowadzić do manii. - Hajmdal westchnął. - Czego tu szukacie i czemu on jest z wami i co ma do tego wszystkiego Loki?
- Ten dupek w okularkach kazał wybić moją załogę, a Błękitka przeszła na jego stronę i porwała jedną z moich nakama - wypalił Gort, którego twarz ściągnęła się w wyrazie nienawiści. - A teraz miała gdzieś tu na nas czekać, więc muszę ją znaleźć zanim znowu mi spieprzy - wyjaśnił krótko i rzeczowo.
- Ja zaś pragnę naprawić to, co zniszczył Loki. Odnowić więzienie, które pęta boga pozbawionego obowiązków. Istoty, której potęga jest stała, mimo braku dogmatów. - Faust przedstawił swe rozumowanie, uśmiechając się szeroko. Jego przykrywka nie zawsze była tym, co pozwoliło mu przejść dalej. Czasem najlepszą metodą była szczerość. Zwłaszcza, gdy rozmówca nie mógł opuścić jednego miejsca.
- To zwyrodniałe bóstwo oczekuje… mej obecności. -Stojący od dłuższej chwili Richter pokręcił głową i zsunął hełm z głowy, by ukazać szkaradną gębę. - To przez niego tak… wyglądam. - Dziwaczny uśmiech poprzedził rozwarcie się szczęki zbrojnego w dwie przeciwne strony, a z podniebienia wysunęły się dziwaczne żuwaczki z kolcami które obficie kapały żrącą mazią. Demoniczny ssyk wydał się z gardła, zanim twarz Richtera, wróciła do “Normy”. - Chciałem mu osobiście… podziękować za to ciało. - Uśmiechnął się półgębkiem.
Hajmdal przymknął na chwile oczy w zamyśleniu. - Przez Lokiego żyję. I za to go nienawidzę. Dziś zejdę z posterunku i pozwolę wam przejść, ale tylko waszej trójce. -stwierdził w końcu stary tytan. - Jeżeli przybyliście tu odpłacić za coś temu kłamcy nie mogę was w tym zatrzymać. Miałem bronic tego miejsca przed złem, a to on sprowadził je na mój dawny świat. Tak więc pomagając wam, przysłużę się Valhhali. -stwierdził w końcu.
Faust wyciągnął przed siebie lewą dłoń. Zaświeciło z niej jasne, niemalże białe światło. Blondyn uśmiechnął się nieznacznie, zapewne będąc dumny ze swojego osiągnięcia.
- Ja, Faust IV z rodu zdrajców, strażnik najwspanialszej z idei wzywam cię, byś zaufał mej skromnej osobie. Pomyśl o mnie, odnajdź mnie, a będę ci służył radą.
Po chwili w jego dłoni pojawiło się dobre wino. Może jego wiek nie zbliżał się do Nino, który zapewne kiedyś był tylko wyprostowany, a dopiero później zaczął tytułować się “myślącym”, jednak z całą pewnością zadowoli niemalże każde podniebienie.
- Jeśli Nino, lub ktokolwiek niepożądany, byłby zdolny przełamać się przez ciebie, wezwij mą skromną osobę, a w imię równowagi użyczę ci mego ostrza, umysłu, a nawet znajdującej się w centrum mej egzystencji duszy. Uczynię wszystko, co w mojej mocy, ba, zażyczę zdolności innych, by ochronić to miejsce. - stwierdził, kładąc butelkę na ziemię.
- Otwórz ten drobny podarek i powiadom mnie o tym, a znajdę się się przy tobie. - gdy szkło zetknęło się z ziemią, kolano blondyna podążyło za jego przykładem. Najwyraźniej rok, który minął od ostatniego spotkania Fausta oraz pozostałej dwójki herosów zmienił strażnika równowagi nie do poznania. Zniknęła jego nieskończona pycha i duma, a przynajmniej tak mogło się wydawać.
- Ta, bo ktoś da radę. - prychnął strażnik mostu, p oczym klasnął w dłonie. Na ten gest bramy Bifrost rozwarły się na nowo, otwierając bohaterą drogę. - Tylko szybko róbta co musicie i wracajcie. Bo jak się dowiem że jednak pomagacie Lokiemu, to pójdę po was choćby do samej śmierci.
- Do zobaczenia, strażniku. - czwarty z rodu zdrajców najwyraźniej nie przejmował się zbytnio widmem ściągającego go Hjamdala. Albo był pewien, że nie sprzymierzy się z Lokim, albo zrobił to już dawno i nie widział w nordyckiej osobliwości zagrożenia. Obie opcje były możliwe, każda jednak to nic więcej niż tylko domysł.
Ślepie Richtera było szeroko otwarte a szczęka nieznacznie opuszczona. Tak, był w szoku.
- Czy my właśnie rozwiązaliśmy konflikt… słowami? Przyprawiające o dreszcze. - Zbrojny wzdrygnął się. - Co się stało… z nami? - Dodał z mało przyjemnym uśmiechem
- Mam nadzieję że nie zawarłeś mnie w tej grupie, to mój zwyczajowy sposób. - czwarty z rodu zdrajców odpowiedział z prowokującym uśmiechem na ustach. Jeśli często załatwia konflikty w ten sposób, jak zyskał swą siłę?
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172