Gdy inni rozmawiali, Jimmy Hawkes milczał. Gdy planowali, on do planów ich się nie wtrącał.
Nie było potrzeby.
Delikatny uśmieszek towarzyszył mu, gdy Wielebny z Harrisem już dzielili skórę na Haprerze.
Przypomniało się bowiem „Morte” jak on czynił podobnie, przed kilkoma dniami. I jak to się skończyło. Nie zapomniał też trupów, jakie pozostawili za sobą po drodze.
Prawda była taka, że jak dotąd przeklęty „Dziki Diabeł” ciągle się im wymykał. Ciągle bywał o krok przed nimi. Teraz mieli szansę go dopaść i liczyli na to, że zdołają go unieszkodliwić?
Zabawna pewność siebie.
Prawda jest jednak taka, że nie można unieszkodliwić grzechotnika odcinając mu grzechotkę. A jedynie poprzez odcinanie łba. A Hawkes od początku tej wyprawy brał pod uwagę własną śmierć i zgony pozostałych towarzyszy broni.
Nie odzywał się jednak, skupiając się pozornie na sprawdzaniu własnych spluw. Musiał być pewny ich niezawodności.
Po czym skinął na pożegnanie kapeluszem pani Reed i Olsenowi i ruszył za Wielebnymi i Harrisem, zaciskając dłonie na sztucerze. Nie zamierzał wchodzić im w paradę. Mimo wszystko byli po tej samej stronie. Jeśli zdołają go unieszkodliwić… Hawkes będzie pierwszy, by im pogratulować, ale jeśli coś pójdzie źle „Morte” nie zawaha się przed wpakowaniem kuli prosto w czarne serce Roda Harpera.
Już dawno nauczył się że nie wolno bawić się z grzechotnikami i jak źle się wychodzi na patyczkowaniu z diabłem.
Nie zamierzał popełnić kolejnych błędów.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |