Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2007, 20:53   #6
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Lindis nie miała siły się opierać. Nawet wizja szaleńca, czekającego na nią wewnątrz domu, nie spowolniła jej kroków. Niemrawa próba wyzwolenia dłoni z uścisku Brana nie powiodła się i dziewczyna, czując jak jej serce rozpaczliwie łomocze, przeszła pod łukiem wkraczając na niewielkie, porośnięte niską turzycą podwórko. Rosnąca przy płocie karłowata, powykrzywiana, porośnięta mchem brzózka również nie zachęcała potencjalnych gości. Wąska, niezbyt dobrze widoczna ścieżka, wydeptana wśród turzyc świadczyła o tym, ze gospodarz tej posesji niezbyt często opuszczał progi swego domostwa.
- Dawno go znasz - wyszeptała resztkami tchu.
Bran nie odpowiedział. Trzymał mocno dziewczynę za rękę, całkiem słusznie obawiając się, że wybrałaby ciemny las niż dom szaleńca. Podszedł do drzwi, dość krzywo umocowanych we framudze i z całych sił zastukał.
Ku zdziwieniu Lindis drzwi, które wyglądały, jakby nie potrafiły powstrzymać dziecka, nie wpadły z trzaskiem do środka..
- McCormic! - zawołał Bran, ponownie waląc w deski. - To ja! Otwieraj!
Ani stukanie, ani okrzyki nie przyniosły żadnego efektu. Bran z niesmakiem popatrzył na drzwi. Posadził Lindis na czymś, co nieudolnie przypominało ławkę, a potem ruszył wokół chaty. Po dwóch krokach zatrzymał się i spojrzał na dziewczynę.
- Tylko się stąd nie ruszaj - powiedział głosem, w którym pobrzmiewały nuty zmęczenia. - Nie mam ochoty ganiać za Tobą po nocy.
Znaczącym gestem wskazał na Shilla, który niepewnie wyglądał zza wierzchołków drzew.
- I nie sądź, że tam - wskazał na coraz ciemniejszy las - byłabyś bezpieczna. Są większe niebezpieczeństwa, niż moje towarzystwo - uśmiechnął się lekko.
Zmęczona całodzienną wędrówką Lindis oparła się o ścianę. Była pewna, że nawet za cenę życia nie zdołałaby wstać się z tej ławki i uciec. Przymknęła oczy. Nie usłyszała, jak drzwi chaty otwierają się po cichu i czyjaś wychudzona ręka wyciąga się w jej kierunku. Nagle poczuła zimny dotyk na nadgarstku. Krzyknęła i, czując nagły i niespodziewany przypływ sił, zerwała się z ławki. Zza chaty dobiegł jakiś łomot, trzask i stłumione przekleństwa.
- Cholera, Bran, zmieniłeś się od ostatniego razu - usłyszała czyjś nasycony szyderstwem głos. - Wyładniałeś.
Koło niej stał niski mężczyzna, którego łysa niemal czaszka otoczona była wianuszkiem krótkich, siwych włosów. Jego wykrzywione uśmiechem oblicze przypominało z wyglądu czerwone, nieco pomarszczone jabłuszko, przyozdobione kilkudniowym, siwym zarostem.
Lindis spoglądała zdumionym wzrokiem na nieznajomego, w którego małych, bladoniebieskich oczkach czaiła się wesołość... I jeszcze coś, czego w tym momencie nie potrafiła zinterpretować.
- Bran... j.. jest... - wyjąkała, równie zdumiona, jak i przestraszona. Wskazała kierunek, z którego przed chwilą dobiegały przekleństwa. - On...
Nie dokończyła, gdyż w tym właśnie momencie osoba, o której wspominała wynurzyła się zza rogu chaty. Brian trzymał miecz w dłoni, a jego twarz i ubranie nosiły ślady kontaktu z czymś niezbyt czystym. Na widok staruszka schował miecz i zawołał:
- Olaf... Niech Cię...
Po czym ruszył w jego stronę z wyciągniętymi ramionami.
Ku zdumieniu Lindis staruszek schował się za jej plecami. Wystawił tylko głowę i powiedział:
- Co to, to nie... Być może jestem i szalony, ale nie na tyle, by obściskiwać się z jakimś brudasem.
Bran zatrzymał się, spojrzał na siebie, a potem wybuchnął śmiechem.
- To przez Ciebie - spojrzał z cieniem wyrzutu na Lindis. - Gdy wrzasnęłaś, chciałem przybiec jak najwcześniej i wpadłem w jakiś stos rupieci, który niespodzianie wyrósł mi na drodze. A skutki widać... - popatrzył na ubranie i dłonie, których czystość również pozostawiała wiele do życzenia. - Czy ty nigdy nie sprzątasz? - spytał z nieco większym wyrzutem staruszka.
Nie czekając na odpowiedź, której i tak nie spodziewał się otrzymać, powiedział do Lindis:
- Pozwól, że Ci przedstawię Olafa McCormica... Światowej sławy alchemika, który ukrył się na tym odludziu przed tą właśnie sławą...
- A to jest Lindis... Panna o dobrym sercu, która uratowała mi życie zeszłego wieczora i czuwała nade mną całą noc... Przez co jest nieco zmęczona... Może więc, jako dobry gospodarz, wpuściłbyś nas wreszcie do chaty, zamiast trzymać nas na progu. I daj mi trochę wody, bym mógł zmyć z siebie ślady bliskiego spotkania z Twoim... - machnął ręką, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
Olaf zachichotał piskliwie.
- Wodę masz tam... W beczce... To resztka deszczówki, więc oszczędzaj... Ale to i tak Ci nie pomoże... I tak nie będziesz ładniejszy - jeszcze raz się zachichotał. - Tylko nie myj się w strumyku. Ostatnio woda stała się jakaś dziwna - wskazał ręką na kąt podwórka, gdzie turzyce wyglądały, jakby ponadgryzały je liczne szkodnik. - Wylałem tam trochę ostatnio i... - wzruszył ramionami. - Ta puszcza schodzi na psy...
Gdy Bran zmył z siebie najgorszy brud weszli do chaty. Na krzywych półkach stały liczne naczynia. Dwa wątłe kaganki dawały niewiele światła. Na znajdującym w kącie palenisku stał garnek, którego zawartość bulgotała tajemniczo na niezbyt silnym płomieniu. Na drzwiach na przeciwległej ścianie, prowadzącej do następnego pomieszczenia, wisiała ciemna zasłonka. Przy stojącym na środku izby, poplamionym i powypalanym stole stały dwa nierówne stołki. Lindis z westchnieniem ulgi opadła na jeden z nich. Stołek zachwiał się, ale ustał. Lindis oparła ręce o blat i zamknęła oczy.
Bran rozejrzał się dokoła.
- Niewiele tu się zmieniło, od mojej ostatniej wizyty - powiedział. - Tylko sadzy na suficie przybyło. Kiepski masz ten kominek...
Olaf pokiwał głową.
- Ale za to mam gościa - powiedział.
Lindis, drzemiąca na stołku, nie zareagowała. Za to Bran otworzył szerzej oczy:
- Gościa...? - powtórzył po Olafie. - Któż taki Cię tu odnalazł?
Olaf skrzywił sie i rozłożył ręce.
- Sam nie wiem... Znalazłem go parę godzin temu. Miał na płaszczu wyhaftowane takie coś - wskazał torbę Brana i znajdujący się tam symbol, przypominający ośmiornicę pożerająca gwiazdę. - Nie przedstawił się. Powiedział tylko "Pan nas zdradził..."
 
Kerm jest offline