|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
19-02-2007, 23:24 | #1 |
Reputacja: 1 | [opowiadanie] Opowieści o Lindis Lightdream Ognisko powoli dogasało, a wokół prowizorycznego obozu rozbitego na skraju lasu zapadały coraz większe ciemności. Lindis ocknęła się z półsnu i drżąc na całym ciele z zimna, nieco zdezorientowana zaczęła rozglądać się dookoła. Wyglądało na to, że jakiś czas temu musiała minąć już północ - dwa księżyce na dobre rozpoczęły swoją wędrówkę po nieboskłonie, oba w pełni. Nie wróżyło to niczego dobrego, szczególnie samotnej kobiecie opiekującej się nieznajomym, rannym mężczyzną na skraju dość osobliwego lasu... Lindis nie tracąc czasu na rozmyślania o tym, co jeszcze może przytrafić jej się tej nocy dołożyła kilka szczap drewna do dogasającego ognia i rozdmuchała nieco ognisko. Suche drewno natychmiast zajęło się płomieniami, a zawsze wesołe iskry strzeliły w górę, wprost w twarz większego z księżyców. Okrąg światła powiększył się na tyle, że oświetlił kilka drzew ze zwartego szeregu ściany lasu. Kobieta choć przez chwilę mogła nie martwić się o to, co wiło się i pełgało w mroku. Na pewno nic nie przekroczy granicy światła, a dopóki oni znajdowali się w jego środku nic im nie groziło. Przynajmniej Lindis miała taką nadzieję... Z lekką obawą spojrzała na stertę drewna leżącą niedaleko ogniska i wreszcie zwróciła swoją uwagę na rannego. Mężczyzna leżał przykryty wszystkim, co tylko Lindis mogła znaleźć w jego i swoim bagażu - ubraniami, oprawionymi skórami zwierząt, kocem i płaszczami. Gdyby nie pot gęsto perlący się na jego czole, sprawiający, że jego ciemne włosy lepiły się do mokrej skóry i nierówny, przyspieszony oddech, można by przypuszczać, że człowiek ten śpi zdrowym, mocnym snem. Jego twarz była spokojna, wręcz kamienna i nie zmącona żadnymi grymasami bólu czy objawami gorączki. Jednak rozpalona skóra przeczyła temu i wskazywała na to, że jego organizm poważnie walczy ze wszystkimi obrażeniami, jakie posiadał. Lindis odkryła go nieco i sprawdziła dokładnie rany oraz zmieniła opatrunki. Nie uszło jej uwadze to, że jeszcze kilka godzin temu, gdy go znalazła, był w dużo gorszym stanie niż obecnie. Jego dość szybki powrót do zdrowia nie był bynajmniej jej zasługą, gdyż nie posiadała ani takich środków, ani zdolności, żeby wyleczyć kogokolwiek z właściwie śmiertelnych ran. Doszła jednak do wniosku, że tym faktem martwić się będzie dopiero rano, a teraz postara się przeżyć tą noc i nie dać się pokonać niczemu, co mogłoby się czaić w mroku nocy. Zamoczyła kawałek płótna w garnuszku z wodą i przemyła twarz rannego. Nagle gdzieś w głębi mrocznego lasu rozległ się potworny, przeciągły kwik, przechodzący co chwilę w rżenie i z powrotem w kwiczące, rozpaczliwe wołanie o pomoc zwierzęcia. Lindis zerwała się na równe nogi, a serce podskoczyło jej aż do gardła i za nic na świecie nie chciało uspokoić swojego szalonego rytmu. Stała tak i wsłuchiwała się w odgłosy dochodzące z mrocznego lasu, a po głowie skakała jej tylko jedna uporczywa myśl: "Jego wierzchowiec..." Jeszcze długo po tym, nim ucichły straszliwe kwiki zarzynanego konia, Lindis nie mogła opanować drżenia rąk, a te kilka godzin, jakie pozostały do świtu jawiły jej się jako najgorszy koszmar całego jej życia... |
20-02-2007, 11:20 | #2 |
Administrator Reputacja: 1 | Trzymając się brzegów kręgu światła obeszła obozowisko. Te parę kroków nie przyniosło spokoju. "Spacer dobrze Ci zrobi na nerwy..." - złośliwa pamięć podsunęła suchy głos starej piastunki. Lindis przystanęła i parę razy odetchnęła głęboko. Nieco rozstrojone nerwy zlekceważyły kolejny wysiłek mający na celu ich uspokojenie. Drżące wciąż dłonie Lindis chwyciły następny kawałek drewna. Syknęła z bólu. "Jeszcze tego mi brakowało..." - pomyślała. W niepewnym świetle ogniska na próżno usiłowała wypatrzyć tkwiący pod skórą kawałeczek drewna. Podniosła oczy do góry. - Taki duży, a taki leniwy – cichy, acz nie pozbawiony pretensji głos skierował skargę pod adresem Shilla, większego z satelitów planety. Nie bezzasadną, trzeba przyznać. Księżyc bowiem, podobnie zresztą jak i drugi, miodowo-złota Shanga, zdecydowanie kiepsko wypełniał swoje zadanie. W jego srebrzysto-seledynowym świetle ledwo można było rozróżnić sylwetki potężnych świerków, które - niczym wielcy, mroczni strażnicy - stały na straży tego przedziwnego lasu. "Wyniosłe świerki jak czarni rycerze (strażnicy kultów, których strzec nie trzeba) z ciszą i nocą zwarły trójprzymierze wiernych wyznawców niewiernego nieba." Wiersz dawno zapomnianego poety nie nastrajał zbyt optymistycznie. Lindis otrząsnęła się ze wspomnień, w czym zdecydowanie pomógł jej cichy jęk, dobiegający ze strony prowizorycznego posłania. Kobieta przyklękła przy rannym, a jej długie, ciemne włosy, posłuszne nieubłaganym prawom grawitacji, miękkimi splotami spłynęły na twarz mężczyzny. Ten drgnął gwałtownie, otworzył płonące gorączką oczy i wpatrzył się w bladą z niepokoju twarz Lindis. - Uważaj na... - wyszeptał, ale ciąg dalszy zdania nie dotarł do uszu kobiety. - Śpij – wyszeptała, kładąc chłodną dłoń na rozpalonym czole mężczyzny. – Jesteś bezpieczny... Chłodny dotyk, a może i słowa, w które sama nie do końca wierzyła, sprawiły, że mężczyzna zamknął oczy. Lindis poprawiła okrywający go koc, a potem przysiadła na wystającym z ziemi pieńku – jedynym świadku tego, że kiedyś to miejsce odwiedził jakiś człowiek. Albo – jeśli stare legendy głosiły prawdę – jakaś inna inteligentna istota. Spojrzała w górę. Gwiazdy, opiewane ustami setek trubadurów, minstreli i truwerów, nie mrugały do niej radośnie, lecz spoglądały zimno, obojętne na losy dwóch ludzkich istot, zagubionych wśród bezkresów nocy. Nagły szelest oderwał myśli Lindis od rozgwieżdżonego nieboskłonu. Gwałtownie rozejrzała się dokoła. Dwa żółto-zielone światełka rozbłysły pół metra nad ziemią. Lindis poczuła, jak serce, które przed chwilą wróciło na swoje miejsce, znów zaczyna gwałtowną wędrówkę w górę. Na oślep sięgnęła za siebie. Po chwili kilka szczap, jedna za drugą, trafiło w płomienie. Krąg światła gwałtownie się rozszerzył... "Ty idiotko" - rozsądek na chwilę przezwyciężył panikę - "zabraknie ci drewna..." Światełka uniosły się, zatańczyły, a potem odpłynęły w różne strony. Lindis z westchnieniem ulgi opadła na prowizoryczny stołek. Jej oślepione płomieniami ogniska oczy nie dostrzegły szarego cienia, który skrył się przed światłem wśród nisko zwisających gałęzi świerków. |
20-02-2007, 21:10 | #3 |
Reputacja: 1 | Dwoje postaci których ciała opinały długie szare szay stały nieruchomo spoglądając na to co oświetlały ich pochodnie wśród ciemności. -Przechodzą mnie ciarki przez to miejsce - powiedział pierwszy wystraszonym głosem rozglądając sie nerwowo dookoła ,a światło pochodni zamigotało nad zwłokami. -Moze twoją matkę by to obchodziło ,ale nie mnie więc stul dziób - powiedział ostro drugi spod kaptura jaki zasłaniał jego twarz. -Obawiaj sie bardziej Pana ,który obedrze nas ze skóry dowiadując sie ,że przesyłka nie dotarła -Skoro tu jej nie ma to one ją zabrały - odpowiedział wciąż wystraszonym głosem modląc się w myślach by jego towarzysz nie wpadł na pomysł szukania jej w jaskiniach tych bestii. -Więc przepadła. Nie uda nam się jej odzyskać - powiedział spokojnie drugi jakby odczytując jego myśli -Te stworzenia znane są z tego że zakradają się po cichu i całą chmarą atakują bezbronnych - Nim skończył z krzaków wypełzł jakiś cień. Oboje odwrócili się nerwowo napinając każdy mięsień złapali za miecze ukryte pod szatami gotowi rzucić się na istotę -Nerwowi jesteście - odpowiedział im cień - I zbyt łatwo dajecie się podejść. Nic dziwnego ,że zostaliście wysłani na stracenie -Na co? - zająknął się chowając miecz ,lecz postać z cienia ignorując jego pytanie kontynuowała -Na szczęście dla was przeżył i to on osobiście powie Panu ,że zgubił przesyłkę. Miejsce go na oku. Ja sie jeszcze pokaże - powiedział beznamiętnym głosem znów niknąc w mroku jakby naprawdę był tylko cieniem Dwaj tylko przełknęli głośno ślinę. -alez ja nie znosze tego typa. Wynośmy się stąd ,bo to zaczyna śmierdzieć - powiedział wskazując na rozszarpane zwłoki w kręgu światła *** Otworzyła oczy.Słońce było już w zenicie. Las ,który w nocy przerażał wyglądał teraz niczym z bajki ,a czaru dodawało mu światło słońca przebijające sie przez poszycie niczym strzała przez płótno. "Strzała?" Rozejrzała się dookoła nerwowo. "Na Bogów!Nie!" Nie było go. Przysnęła wyczerpana całym dniem podróży. Nawet gdy znalazła jego wiedziała ,że zmęczenie w końcu powali ją ,lecz przecież nie mogła go zostawić. Wstała prędko aż zakręciło się jej w głowie. Prowizoryczne posłanie wyglądało tak jakby po prostu wstał i o własnych siłach odszedł stąd ,lecz to przecież było niemożliwe. Przecież widziała w jakim był stanie i jeśli dzisiaj mógłby choć przerzucić się z boku na bok bez spazmów bólu uznałaby ,że jest albo wyjątkowo twardy albo ona myli się w ocenianiu zdrowia. Sytuacja wskazywała jednak ,że to ona myliła sie i rany które uznała za śmiertelne były niczym. "Dość!" powiedziała sobie w myślach "Może resztkami sił wstał i odszedł gdzieś. Może bał się ,że jest więziony i uznał to za sposób na ucieczkę....och jak ja bredzę" Zrobiła kilka kroków nie zbierając nawet swoich rzeczy. W myślach miała istny huragan mniemań. Zganiła samą siebie w myślach za to ,że ucieszyłaby się widząc jego zwłoki. "Wczoraj chciałaś mu uratować życie ,a teraz chcesz zastać go martwego? Oj Lindis coraz gorzej z tobą" Zaczęła iść przez zieloną polane rozrzucając wokół siebie zebrane na butach krople rosy. Nie przypominała sobie tej trasy z wczoraj ,lecz gdy mysli sie tylko o tym by pomóc człowiekowi nie zważa sie na przyrodę dookoła ,chyba ,że miałaby zatrzymać się we wnętrzu wulkanu. Roześmiała sie do swojego wyobrażenia chodzenia teraz po szarych skałach wśród tryskających wzwyż strumieni wrzącej lawy. Myśli przerwał jej szmer z oddali. Szybko wskoczyła w krzaki obawiając się ,że być może jest to któreś z tych stworzeń. Chciała zacząć ubolewać nad uderzeniem się kolanem w wystający kamień ,gdy ujrzała mężczyznę zza nich. Wydawało jej się ,że to ta sama twarz. Ubranie było także to samo oraz krwawe ślady w miejscach gdzie miał rany. Chwilę się zawahała po czym wyszła spomiędzy krzaków. Pochylał się nad czymś co wyglądało jak wielka poszarpana sterta mięsa z wystającymi gdzie nie gdzie kośćmi. Tak zapatrzyła sie na mężczyznę i zamyśliła nad tym czy może to być naprawdę ten sam którego uratowała ,że nie dostrzegła tego w pierwszej chwili. Gdy już dotarł do niej smród mięsa oraz krwi wydała z siebie odpowiedni dźwięk niezadowolenia i raczej było to kiepskie powitanie. Mężczyzna odwrócił się nerwowo łapiąc za coś co powinien był mieć u pasa. Był zbrojnym bo tylko oni mają takie przyzwyczajenia będąc zaskoczonymi - dobyć jak najprędzej broni ,lecz tym razem nie miał żadnej przy sobie choć odruch pozostał. Zmierzył Lindis szybko wzrokiem po czym powiedział spokojnym głosem -Parszywe stworzenia. Zobacz jak zmasakrowały mojego rumaka - Zasłaniając usta i nos starała się nie spoglądać na resztki i tylko mruknęła. Miała tak wiele pytań ,że nie wiedziała od którego zacząć. -Dobrze ,że przesyłka sie zachowała. Pan nie byłby zadowolony - -Jak ty... - zaczęła ,lecz gdy spojrzał na nią odebrało jej mowę ,gdy znowu chciała zada milion pytań -Dziękuje za zajęcie się mną - powiedział i lekko sie uśmiechnął łapiąc za skórzaną ,pokrwawioną torbę z wyszytym znakiem którego w życiu na oczy nie widziała -Ale jak ty... - znów zaczęła nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. Nie przerywał jej zarzucając torbę na plecy z której dało sie słyszeć metaliczny odgłos. -Jakim cudem możesz chodzić. Twoje rany były... - zająknęła się -...bardzo poważne - dopowiedziała ,gdyż nie chciała powiedzieć śmiertelne -Poważne? Co ty opowiadasz. To były ledwo draśnięcia.- zaśmiał się i zaczął iść w stronę polany To zbiło ją z tropu. Przecież widziała ,że ciężko oddycha. Widziała powbijane strzały i poprzecinaną skórę ,gdy leżał w kałuży własnej krwi ,gdy go znalazła. O mało nie uciekła stamtąd wystraszona ,że to co go tak załatwiło przyjdzie po nią. Dobrze pamięta jak po wielu trudach udało sie jej przywrócić mu oddech oraz zatamować liczne krwawienia. Miała marną nadzieje ,że on to przeżyje i w najśmielszych snach nie podejrzewałaby ,że następnego dnia będzie mogła usłyszeć od niego ,że były to tylko "Ledwo draśnięcia" ,a on sam będzie chodził i śmiał się w najlepsze. -Chodź. Pójdziemy tam ,gdzie mnie zostawiłaś i coś zjemy. Te okolice są bardzo niebezpieczne ,a ja winien ci jestem chociaż ochronę za twoją pomoc - Nic nie mówiąc udała sie za nim. Wiedziała ,że nadejdzie pora kiedy dowie się wszystkiego.
__________________ Great men are forged in fire it is the privilege of lesser men to light the flame |
23-02-2007, 23:41 | #4 |
Reputacja: 1 | Przez chwilę szli w milczeniu w kierunku obozowiska. Lindis była mocno zaniepokojona. Wpatrywała się w plecy idącego przed nią mężczyzny, a w jej głowie kłębiła się niezliczona ilość pytań. Każde wydawało jej się ważniejsze od poprzedniego i w żaden sposób nie mogła się zdecydować, które powinna zadać jako pierwsze. Jeśli oczywiście zdecyduje się zadać jakiekolwiek... Nastrój jej nowego towarzysza był zupełnie odmienny. Jeszcze wczoraj walczył o życie (a przynajmniej takie sprawiał wrażenie), a dziś tryskał energią i kpił z odniesionych ran, które przeciętnego człowieka powinny odesłać na tamten świat w przeciągu kilku godzin. Lindis zauważyła, że po raz kolejny szukał dłonią swego miecza. "A jednak jest coś, co go niepokoi" - pomyślała. Gdy dotarli do obozowiska, mężczyzna odwrócił się tak gwałtownie, że kobieta zamarła z przerażenia. Szybko jednak zganiła się za to w myślach i próbowała ukryć zaskoczenie pod maską uśmiechu. Nieznajomy także się uśmiechnął. - Wybacz mi proszę ten nietakt, ale zapomniałem się przedstawić. Zwą mnie Bran. Bran Cernach. - mówiąc to skłonił głowę delikatnie, choć elegancko. - Ja... - wciąż nie mogła opanować drżenia głosu - jestem Lindis. - Ładnie... Posłuchaj Lindis, czy nie widziałaś gdzieś przypadkiem mojego miecza? Jest dość... niezwykły. Już miała odpowiedzieć, że nie, a jednak zamiast tego zaczęła się rozglądać i po chwili dostrzegłszy jakiś przedmiot pomiędzy drzewami ruszyła w jego kierunku. Nie miała pojęcia dlaczego to robi. Co prawda wydało jej się to dziwne, jednak pomyślała, że ostatnio przytrafia jej się tyle osobliwych sytuacji, że powinna zacząć się do nich przyzwyczajać. Zauważony przez Lindis obiekt istotnie okazał się mieczem. Broń wyglądała imponująco. Kobieta wpatrywała się w nią przez chwilę i przyszło jej do głowy, że z pewnością była robiona na specjalne zamówienie. Ostrze było długie i raczej wąskie, a przy tym sprawiało wrażenie, że jest dużo ciemniejsze od innych, jakie do tej pory widziała. Jej uwagę najbardziej jednak przykuwała rękojeść. Była zeledwie delikatnie zdobiona, jednak z jej kształtu można było wnioskować, że bardzo dobrze pasuje do dłoni. A materiał z którego była wykonana przypominał coś pomiędzy czarnym marmurem a masą perłową. Po chwili pochyliła się by podnieść znalezisko. Chwyciła je i szarpnęła, jednak mimo użytej siły nie poczuła, aby oderwało się od ziemi. Zamiast tego przeszyło ją uczucie przeszywającego zimna, w mgnieniu oka promieniującego od dłoni na całe ciało. Zupełnie jakby miecz wykonany był z czegoś stokroć zimniejszego od lodu... W tej samej chwili usłyszała głośny krzyk Bran'a - NIEE - i puściła broń. Gdy Lindis stała zszokowana pocierając zmarzniętą dłonią o drugą, mężczyzna pojawił się przy niej i podniósł swą własność. Jego twarz wyglądała teraz śmiertelnie poważnie. Przez chwilę przyjrzał się ostrzu z jednej i z drugiej strony, po czym ukrył je w przytroczonej do pasa pochwie. Lindis zauważyła, że klinga w ogóle nie odbijała promieni słonecznych, pomimo tego. że znajdowali się w dobrze oświetlonym miejscu. Nie potrafiła sobie tego nijak wytłumaczyć, więc uznała, że refleks umknął po prostu jej uwadze. Tymczasem Bran spojrzał na nią, a na jego twarzy znów zagościł promienny uśmiech. - Po raz kolejny muszę prosić cię o wybaczenie, ale... Jak już mówiłem jest to dość niezwykły przedmiot. Kobieta nie odzywała się patrząc jedynie na niego wzrokiem, który zdawał się pytać: "Kim ty jesteś do diabła?". Cernach nie pozwolił jednak zbyt długo trwać tej ciszy, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. - Mieliśmy chyba coś zjeść, nieprawdaż?
__________________ Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój. Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze. |
07-03-2007, 22:44 | #5 |
Reputacja: 1 | Lindis nie mając za bardzo innego wyjścia przytaknęła skinieniem głowy, ale w duchu obiecała sobie, że będzie na tego dziwnego człowieka z pewnością bardzo uważać. W tej chwili chcąc czy nie chcąc była na niego skazana, bo zostać samemu w Mrocznej Puszczy, kiedy na dodatek całkiem zgubiło się drogę, to czyste szaleństwo. Usiadła więc na pieńku obok wygasłego ogniska i otworzyła swój podręczny bagaż w poszukiwaniu resztek swojego niegdyś obfitego prowiantu. Bran przysiadł niedaleko niej i również przeszukiwał swoją torbę. Wydawał się dużo pewniejszy siebie kiedy jego miecz znalazł się znowu na właściwym miejscu, przy pasie. Wyciągnął pajdę czerstwego chleba, trochę suszonego mięsa i bukłak, w którym jeszcze wczoraj było wino. Lindis lekko się zaczerwieniła widząc zawód na jego twarzy, gdy okazało się, że nie ma w nim już ani kropli trunku. - Miałeś gorączkę, potrzebowałeś czegoś na rozgrzanie... - zaczęła się tłumaczyć, ale on tylko roześmiał się i wziął z jej rąk ser i jej manierkę do połowy napełnioną wodą. Fachowo i sprawnie zaczął rozdzielać prowiant na porcje, tak żeby z i tak już skromnej ilości jedzenia zostało coś jeszcze na później. - Powiedz mi, wybawicielko Lindis, co taka młoda i śliczna dziewczyna robi w tej dziczy? - podjął temat nie przerywając zajęcia - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że biegasz po Mrocznej Puszczy i ratujesz przystojnych młodzieńców z opresji? Dziewczynie nie bardzo pasowało poruszanie tego drażliwego tematu, tym bardziej, że nie chciała zbyt wiele zdradzać nieznajomemu. Nie lubiła jednak kłamać, a krążenie wokół prawdy i naginanie jej przyprawiało ją zawsze o zmieszanie i rumieniec na twarzy. - Nie, ja po prostu wędruję po świecie. Właściwie to... jestem tu przypadkiem. Nieco się zgubiłam... - choć każde słowo z tego co powiedziała było prawdą, to Lindis i tak zrobiła się różowa na policzkach. Bran podał jej porcję jedzenia i obrzucił ją szybkim, ale przenikliwym spojrzeniem. Była pewna, że zauważył zbyt drogi materiał jej podróżnego ubrania, jak na kogoś kto zajmuje się w życiu wędrowaniem. I prawie nie znoszone buty. - Ach tak - rzucił tylko i uśmiechnął się znowu przeżuwając kawałek sera - A którędy szłaś, jeśli można wiedzieć? I jak długo zajęło Ci zorientowanie się, że jesteś nie tam, gdzie powinnaś? No nie patrz tak, pytam, bo to pomoże mi zorientować się gdzie jesteśmy i jak długo zajmie nam powrót na tereny bardziej przyjazne. Lindis uznała, że to dobry argument i opowiedziała mu o wędrówce wzdłuż rzeki Quinlan i próbie ominięcia Lwiej Góry, która to zakończyła się zboczeniem ze Starego Szlaku i wylądowaniem w Mrocznej Puszczy. Bran tylko kiwał głową ze zrozumieniem i wydawał się rozmyślać nad kierunkiem drogi. Dziewczyna dziękowała wszelkim Dobrym Mocom za to, że nie pytał dlaczego tak uporczywie omijała główne trakty, chociaż rozsądek wskazywałby trzymać się ich, szczególnie w tak nieciekawej okolicy, jak ta. Kiedy skończyli już jeść, Cernach bardzo szybko zwinął ich małe obozowisko i wciąż z uśmiechem na ustach zaprosił Lindis do dalszej wędrówki. Ku jej wielkiemu zdziwieniu wybrał nie wyraźną drogę prowadzącą przez środek Puszczy, ale ledwo widoczną ścieżynkę, momentami niknącą w bujnej roślinności lasu. Co dziwniejsze nie miał najmniejszych problemów z odnalezieniem jej, choć nie patrzał nawet pod nogi. Od czasu do czasu jedynie zwalniał kroku lub przystawał, mechanicznie kładąc dłoń na rękojeści miecza i rozglądając się z błyskiem w oczach. Młody mężczyzna intrygował ją coraz bardziej, równocześnie jednak coraz bardziej się go obawiała. Wreszcie zebrała się na odwagę i po godzinie dość szybkiego marszu zapytała go skąd wie dokąd prowadzi droga, skoro praktycznie nawet jej nie widać. - Nie muszę jej widzieć - uśmiechnął się tajemniczo pomagając jednocześnie Lindis wspiąć się pod dość strome wzgórze - Wystarczą mi znaki na drzewach. Póki idziemy zgodnie z nimi, jesteśmy na dobrej drodze - jego szeroki uśmiech wcale nie zadowalał dziewczyny, więc Bran podszedł do jednego z drzew i wskazał na pień mniej więcej na wysokości piersi dorosłego mężczyzny. Początkowo Lindis nie dostrzegła nic nadzwyczajnego w korze kilkusetletniego drzewa, ale po chwili to, co wydawało jej się wyżłobieniem spowodowanym nadgryzieniem zębem czasu, ułożyło się w dziwny znak przywodzący jej na myśl stare runy. Bran mrugnął do niej okiem. - Kto zrobił te znaki? Skąd o nich wiesz? Cernach wzruszył ramionami i obrzucił dziewczynę nieco ironicznym spojrzeniem: - Jeśli jest się wędrowcem i nie chce się podróżować głównymi traktami to po prostu zna się takie skróty. Lindis zacisnęła tylko usta i ruszyła przed siebie. Wędrówka przez Mroczną Puszczę nie była łatwym i przyjemnym spacerkiem. Bran narzucił mordercze tępo, a strome górki i nieraz zbyt bujna roślinność nie pomagały wcale Lindis łatwiej się poruszać. Cernach pozwolił sobie tylko na jeden postój, w trakcie którego zjedli resztkę zapasów. Lindis była bardziej spragniona niż głodna, ale musieli oszczędzać i tak już bardzo uszczuplone zapasy wody. Dziewczyna nawet nie pytała dlaczego nie zaczerpną wody z jednego ze strumyków, które po drodze mijali. Mroczna Puszcza mówiła sama za siebie. Wreszcie młoda wędrowniczka zaczęła poważnie niepokoić się szybko zbliżającym się zmrokiem. W zakamarkach lasu widziała już płonące grozą ślepia najdziwniejszych ze stworów, choć miała nadzieję, że to tylko wyobraźnia płata jej figle. Prosiła kilkakrotnie Brana o rozbicie obozu i nazbieranie jak największego zapasu drewna żeby przeżyć jeszcze jedną noc, ale on zbywał jej argumenty śmiechem. Na jego twarzy widać jednak było napięcie, częściej się rozglądał i pomimo zmęczenia przyspieszał raz po raz kroku. Tuż przed samym zmrokiem oczom obojgu ukazała się niezwykła budowla. Lindis widząc z daleka światełko była pewna, że podążają wprost do paszczy jakiegoś zwierza, okazało się jednak, że była to latarenka. Mała, skrzypiąca od podmuchów wiatru latarenka zawieszona na drewnianym łuku stanowiącym wejście na teren ogrodzony niewielkim, koślawie zbitym płotem. Las znacznie się tu przerzedzał, prawie że niknął, a w powietrzu unosił się dziwny zapach zatęchłej wody, pleśni, moczarów i dymu. Ten ostatni pochodził z komina drewnianego, parterowego domu, zbudowanego równie niedbale co płot otaczający ów domek. Dziewczyna nie miała nawet siły dziwić się, ani pytać o cokolwiek. Na usta Brana wrócił dawny, niedbały uśmiech, ale w jego głosie można było wyczuć zmęczenie. - Witaj w Dennym Bagnie, południowym krańcu Mrocznej Puszczy. Mieszka tu pewien szalony staruszek, mój dawny znajomy. W końcu trzeba być szalonym, żeby zamieszkać tuż przy Puszczy, na dodatek na zabójczych bagnach... - z tymi słowami na ustach Bran, ciągnąc ledwo żywą Lindis za rękę, ruszył w stronę chaty. |
11-03-2007, 21:53 | #6 |
Administrator Reputacja: 1 | Lindis nie miała siły się opierać. Nawet wizja szaleńca, czekającego na nią wewnątrz domu, nie spowolniła jej kroków. Niemrawa próba wyzwolenia dłoni z uścisku Brana nie powiodła się i dziewczyna, czując jak jej serce rozpaczliwie łomocze, przeszła pod łukiem wkraczając na niewielkie, porośnięte niską turzycą podwórko. Rosnąca przy płocie karłowata, powykrzywiana, porośnięta mchem brzózka również nie zachęcała potencjalnych gości. Wąska, niezbyt dobrze widoczna ścieżka, wydeptana wśród turzyc świadczyła o tym, ze gospodarz tej posesji niezbyt często opuszczał progi swego domostwa. - Dawno go znasz - wyszeptała resztkami tchu. Bran nie odpowiedział. Trzymał mocno dziewczynę za rękę, całkiem słusznie obawiając się, że wybrałaby ciemny las niż dom szaleńca. Podszedł do drzwi, dość krzywo umocowanych we framudze i z całych sił zastukał. Ku zdziwieniu Lindis drzwi, które wyglądały, jakby nie potrafiły powstrzymać dziecka, nie wpadły z trzaskiem do środka.. - McCormic! - zawołał Bran, ponownie waląc w deski. - To ja! Otwieraj! Ani stukanie, ani okrzyki nie przyniosły żadnego efektu. Bran z niesmakiem popatrzył na drzwi. Posadził Lindis na czymś, co nieudolnie przypominało ławkę, a potem ruszył wokół chaty. Po dwóch krokach zatrzymał się i spojrzał na dziewczynę. - Tylko się stąd nie ruszaj - powiedział głosem, w którym pobrzmiewały nuty zmęczenia. - Nie mam ochoty ganiać za Tobą po nocy. Znaczącym gestem wskazał na Shilla, który niepewnie wyglądał zza wierzchołków drzew. - I nie sądź, że tam - wskazał na coraz ciemniejszy las - byłabyś bezpieczna. Są większe niebezpieczeństwa, niż moje towarzystwo - uśmiechnął się lekko. Zmęczona całodzienną wędrówką Lindis oparła się o ścianę. Była pewna, że nawet za cenę życia nie zdołałaby wstać się z tej ławki i uciec. Przymknęła oczy. Nie usłyszała, jak drzwi chaty otwierają się po cichu i czyjaś wychudzona ręka wyciąga się w jej kierunku. Nagle poczuła zimny dotyk na nadgarstku. Krzyknęła i, czując nagły i niespodziewany przypływ sił, zerwała się z ławki. Zza chaty dobiegł jakiś łomot, trzask i stłumione przekleństwa. - Cholera, Bran, zmieniłeś się od ostatniego razu - usłyszała czyjś nasycony szyderstwem głos. - Wyładniałeś. Koło niej stał niski mężczyzna, którego łysa niemal czaszka otoczona była wianuszkiem krótkich, siwych włosów. Jego wykrzywione uśmiechem oblicze przypominało z wyglądu czerwone, nieco pomarszczone jabłuszko, przyozdobione kilkudniowym, siwym zarostem. Lindis spoglądała zdumionym wzrokiem na nieznajomego, w którego małych, bladoniebieskich oczkach czaiła się wesołość... I jeszcze coś, czego w tym momencie nie potrafiła zinterpretować. - Bran... j.. jest... - wyjąkała, równie zdumiona, jak i przestraszona. Wskazała kierunek, z którego przed chwilą dobiegały przekleństwa. - On... Nie dokończyła, gdyż w tym właśnie momencie osoba, o której wspominała wynurzyła się zza rogu chaty. Brian trzymał miecz w dłoni, a jego twarz i ubranie nosiły ślady kontaktu z czymś niezbyt czystym. Na widok staruszka schował miecz i zawołał: - Olaf... Niech Cię... Po czym ruszył w jego stronę z wyciągniętymi ramionami. Ku zdumieniu Lindis staruszek schował się za jej plecami. Wystawił tylko głowę i powiedział: - Co to, to nie... Być może jestem i szalony, ale nie na tyle, by obściskiwać się z jakimś brudasem. Bran zatrzymał się, spojrzał na siebie, a potem wybuchnął śmiechem. - To przez Ciebie - spojrzał z cieniem wyrzutu na Lindis. - Gdy wrzasnęłaś, chciałem przybiec jak najwcześniej i wpadłem w jakiś stos rupieci, który niespodzianie wyrósł mi na drodze. A skutki widać... - popatrzył na ubranie i dłonie, których czystość również pozostawiała wiele do życzenia. - Czy ty nigdy nie sprzątasz? - spytał z nieco większym wyrzutem staruszka. Nie czekając na odpowiedź, której i tak nie spodziewał się otrzymać, powiedział do Lindis: - Pozwól, że Ci przedstawię Olafa McCormica... Światowej sławy alchemika, który ukrył się na tym odludziu przed tą właśnie sławą... - A to jest Lindis... Panna o dobrym sercu, która uratowała mi życie zeszłego wieczora i czuwała nade mną całą noc... Przez co jest nieco zmęczona... Może więc, jako dobry gospodarz, wpuściłbyś nas wreszcie do chaty, zamiast trzymać nas na progu. I daj mi trochę wody, bym mógł zmyć z siebie ślady bliskiego spotkania z Twoim... - machnął ręką, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Olaf zachichotał piskliwie. - Wodę masz tam... W beczce... To resztka deszczówki, więc oszczędzaj... Ale to i tak Ci nie pomoże... I tak nie będziesz ładniejszy - jeszcze raz się zachichotał. - Tylko nie myj się w strumyku. Ostatnio woda stała się jakaś dziwna - wskazał ręką na kąt podwórka, gdzie turzyce wyglądały, jakby ponadgryzały je liczne szkodnik. - Wylałem tam trochę ostatnio i... - wzruszył ramionami. - Ta puszcza schodzi na psy... Gdy Bran zmył z siebie najgorszy brud weszli do chaty. Na krzywych półkach stały liczne naczynia. Dwa wątłe kaganki dawały niewiele światła. Na znajdującym w kącie palenisku stał garnek, którego zawartość bulgotała tajemniczo na niezbyt silnym płomieniu. Na drzwiach na przeciwległej ścianie, prowadzącej do następnego pomieszczenia, wisiała ciemna zasłonka. Przy stojącym na środku izby, poplamionym i powypalanym stole stały dwa nierówne stołki. Lindis z westchnieniem ulgi opadła na jeden z nich. Stołek zachwiał się, ale ustał. Lindis oparła ręce o blat i zamknęła oczy. Bran rozejrzał się dokoła. - Niewiele tu się zmieniło, od mojej ostatniej wizyty - powiedział. - Tylko sadzy na suficie przybyło. Kiepski masz ten kominek... Olaf pokiwał głową. - Ale za to mam gościa - powiedział. Lindis, drzemiąca na stołku, nie zareagowała. Za to Bran otworzył szerzej oczy: - Gościa...? - powtórzył po Olafie. - Któż taki Cię tu odnalazł? Olaf skrzywił sie i rozłożył ręce. - Sam nie wiem... Znalazłem go parę godzin temu. Miał na płaszczu wyhaftowane takie coś - wskazał torbę Brana i znajdujący się tam symbol, przypominający ośmiornicę pożerająca gwiazdę. - Nie przedstawił się. Powiedział tylko "Pan nas zdradził..." |
13-03-2007, 02:13 | #7 |
Reputacja: 1 | Oczy Brana rozszerzyły się jeszcze bardziej, a warga zaczęła lekko drżeć. -Mam nadzieje, że znajdziesz dla mojej wybawicielki jakiś kąt, by mogła porządnie wypocząć - powiedział nie dając po sobie nic poznać co widać udało się, bo Olaf podrapał sie po łysinie w zamyśleniu. -Sądze, że tam gdzie ten chłopak będzie jeszcze sporo miejsca i.. - -Powinna mieć osobne miejsce. sama! - wszedł mu ostro w zdanie akcentując ostatnie słowo i zerkając czy Lindis nie zacznie być podejrzliwa, lecz ta wyglądała jakby miała zaraz usnąć na samym stołku. -Wychodzi na to, że mam miejsce do spania tylko w altanie w ogrodzie, ale przecież nie powinna nocować poza chatą - -Miejsce jest dobre - Jego słowa mówiły, że decyzja zapadła. Podniósł Lindis niczym małe dziecko jak najdelikatniej mógł. Ta nie broniła się. Czuła, że już prawie zasypiała w tej niewygodnej pozycji. Bran wziął podany przez Olafa koc i wyprowadził ją na zewnątrz tylnym wejściem. Ogród wyglądał podobnie jak front domu. Musiał przebijać się przez niekoszoną niczym idąc przez las. Nieopodal domu stała drewniana altanka w której to stały połamane przedmioty kiedyś będące meblami. Wprowadził ją do środka i zmusił by weszła po drabinie na niewielkie piętro, gdzie ledwo zmieściły by sie trzy osoby. Nie było na szczęście dla niej zagracone jak parter, gdyż widać nikomu nie chciało się wnosić niczego tutaj, a i niski sufit nie pozwalał na zbyt wiele tak jak i Lindis, która już półprzytomna weszła na piętro pochylając się. Bran podał jej dwa koce, które zabrała wychodząc z domu Olafa. Nie musiał jej tłumaczyć co powinna zrobić, gdyż od razu położyła sie na deskach i otuliła nimi. Stał jeszcze przez chwile na drabinie opierając się o dach piętra i patrząc na nią jak zasypia. Na jego twarzy pojawił sie uśmiech choc trudno było powiedzieć czy uśmiechał się do niej czy do własnych myśli, a tych kotłowało się sporo. W końcu powoli szczebel po szczeblu zszedł na dół. Lindis miała dziwny sen. Widziała siebie samą biegnącą przez puszcze. Coś bardzo złego ją goniło. Biegła jak najprędzej mogła, a gałęzie drzew smagały ą po twarzy niczym bicze. W końcu trafiła na polanę na której środku było jezioro.Niewielkie jezioro o wodzie czarnej niczym najczarniejsza noc. Nie wiedząc czemu zaczęła wchodzić do wody nie czując wilgoci na ciele. Szła po dnie jeziora coraz głębiej i głębiej, aż w końcu stanęła przed podwodną jaskinią, która zasunięta była równo ociosanym głazem. Były na nim wyryte napisy "Nie zasłużyłaś..." oraz "tak długo czekałem...". Wtedy sie obudziła. Zerwała sie tak nagle, że uderzyła głową w niski sufit. Złapała się za czoło i na przemian zastanawiała się co mógł oznaczać ten sen oraz czemu ludzie budują tak niskie sufity. Nie umiejąc dojśc do żadnej odpowiedzi na swoje pytania rozejrzała się uznając, że wciąż jest noc. Pomyślała przez chwile czy powinna iść dalej spać czy może wstać, lecz jednak uznała, że kubek choćby wody po przebudzeniu byłby dobry więc powoli wstała i zeszła na dół po drabinie. Szła przez ogród z założonymi rękoma, by się ogrzać, gdyż owiewał ją nieprzyjemny zimny wiatr. Wyglądało na to, że za kilka chwil miało już świtać. Zauważyła przez brudne okienko, że ktoś pali lampę na parterze tak więc podeszła pewnym krokiem do drzwi i ju miała otworzyć je gdy usłyszała głos z wnętrza -Nie mów mi, że nie spałeś całą noc czekając na mnie - Przez chwile pomyślała, że to o niej mowa, ale przecież jakby co to ona by zapytała o coś takiego. -Przecież wiesz, że tacy jak my nie muszą spać - Wyraźnie słyszała, ze drugi głos jest Brana, lecz nie poznawała tego pierwszego. -Szumnie to nazywasz "tacy jak my" - -Wolałem nie spać żebyś przypadkiem nie umknął nie chwaląc się czemu tu przybyłeś - wszedł mu w zdanie Bram. Lindis starała się podejść do okienka, by nie zostać zauważoną oraz wszystko słyszeć -Przecież chciałem odwiedzić naszego dobrego przyjaciela Olafa - powiedział przymilnie nieznajomy -Odwiedzić go, wypytać, a potem odebrać to, bo pewnie myślałeś, że dotrzesz tu po mnie, a ja wcześniej zostawię to u niego - -O jakim "tym" mówisz ? - -Przestań zgrywać idiotę! Dobrze wiesz o czym mowie i pewnie tez wiesz że zdobyłem to - -Zdobyłes ? Jak..? - -Mam swoje sposoby, które ciebie nie powinny interesować jak i to, że nadal mam zamiar oddać to Panu - -no widzisz i ja właśnie w tej sprawie przybyłem - Zerkanie przez brudne okienko nie dawało nic poza tym, że dostrzegła Brana siedzącego na stołku oraz jakaś postać w drzwiach do pokoju. -Otóż przybyłem tutaj, bo wiedziałem, że jeśli znalazłbyś to lub nie i tak przybyłbyś do Olafa czy to po rade czy to, by pokazać mu znalezisko. Tak czy inaczej chciałem ci przekazać, że nie masz po co sie siłować. Pan nas zdradził. Zdradził nas wszystkich i tylko czeka, aż to trafi do jego rąk - -Opowiadasz bzdury. Pan chce dobra nas wszystkich, a ten kamień może w tym pomóc - -Stawiałbym na jego własne dobro - -Bzdury! Jego dobro to i nasze dobro. Dobro wszystkich ludzi. -Bran posłuchaj siebie. Gadasz jak jakiś fanatyk. Tu zawsze chodziło tylko o pieniądze i władze, a tymi bzdurami karmiono takich jak ty, którzy jeszcze pozostali ufni. Wierzący, że świat jest piękny - -Jest piękny! Każdy poranek jest piękny! Każda kropla rosy wśród traw jest piękna, a poza pięknem natury jest jeszcze wiele innego piękna. Tylko tacy głupi i zakłamani ludzie jak ty nie dostrzegają go. Kamień zdobyłem ja i to ja zadecyduje co z nim zorbie i ani ty i ani nikt na tym świecie nie zmieni mojego zdania. Czasem zastanawiam się czemu Pan zaufał takim jak ty. Gardze tobą! Zejdź mi z oczu i żebym cię więcej nie widział! - -Ostrzegłem cię z dobroci serca, bo żal mi takich jak ty, ale skoro ty wiesz lepiej to ja tego nie zmienię. Żegnaj Bran - Gdy Lindis usłyszała te słowa oraz kroki w stronę drzwi dotarło do niej, że nie ma gdzie się ukryć. Drewniane drzwi zaskrzypiały, a ona stanęła oko w oko z ubranym w czarny płaszcz młodym mężczyzną o delikatnym zaroście. Skinął jej głową i przeszedł przez ogród. Ona tylko zerknęła wgłąb pokoju, gdzie siedział Bran wpatrując sie w nią ze zmieszaniem.
__________________ Great men are forged in fire it is the privilege of lesser men to light the flame |
23-03-2007, 23:43 | #8 |
Reputacja: 1 | Przez chwilę Lindis i Bran patrzyli na siebie w milczeniu. Jedynych dźwięków jakie docierały do ich uszu dostarczały skrzypiące okiennice oraz znajdujące się na zewnątrz świerszcze. Cała sytuacja wydawała się dziewczynie tak dziwna, że zaczęła się zastanawiać czy aby na pewno nie jest to kolejny sen. Szybko jednak uświadomiła sobie, że jest to rzeczywistość gdy poczuła kolejny silny podmuch wiatru, który sprawił, iż zadrżała z zimna. Nie czekając na zaproszenie weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Nadal przyglądała się Cernachowi oczekując, że wytłumaczy jej kim był nieznajomy i o co tutaj w ogóle chodzi. Bardziej prawdopodobne wydawało jej się, że będzie próbował coś zełgać albo zbyć ją jakąś wymijającą odpowiedzią. Tymczasem Bran nie przerywając milczenia wstał i podniósł z ziemi swoją torbę, po czym zaczął chodzić po całej chacie odnajdując różne artykuły i pakując je do środka. We wnętrzu panował półmrok, a ruchy mężczyzny były bardzo szybkie, tak więc Lindis nie mogła dostrzec czym były tajemnicze przedmioty. Przedłużająca się cisza i wyraźny niepokój Brana skłonił ją do zabrania głosu: - Nie zamierzasz mi wytłumaczyć co tutaj zaszło? Cernach nie reagował. Nawet na nią nie spojrzał, a nawet jeśli, to zrobił to na tyle dyskretnie, że tego nie dostrzegła. Po chwili w jego torbie znalazło się już wszystko co było mu potrzebne. Mężczyzna stanął przed frontowymi drzwiami a jego dłoń zawisła w powietrzu kilka centymetrów od klamki. Bran odwrócił głowę i ujrzał stojącą po przeciwnej stronie komnaty Lindis z założonymi rękami i malującym się na twarzy zniecierpliwieniem. - Mam... pewną sprawę do załatwienia. - jego głos nie brzmiał tak pewnie jak dotychczas. Z łatwością można się było domyślić, że próbuje coś ukryć. Nie starał się nawet znaleźć jakichś wymyślnych wymówek. Mówił te słowa tylko i wyłącznie dlatego, iż wydawało mu się to właściwym w tej sytuacji. - Wrócę za kilka dni. Olaf się tobą zaopiekuje więc nie ruszaj się stąd. Po powrocie wszystko ci wytłumaczę... Bywaj... Nie czekając na jej odpowiedź opuścił chatę i szybko się oddalił. Lindis wyszła na zewnątrz zaraz po nim, jednak jej oczy nie mogły już odnaleźć w ciemnościach jego postaci. Stała tak jeszcze przez jakiś czas po czym zniechęcona wiatrem i chłodem wróciła do środka. Usiadłszy na tym samym co wcześniej krzywym stołku, usiłowała poukładać sobie wszystko w głowie. Nie wychodziło jej to jednak zbyt dobrze. W całej tej historii było stanowczo zbyt wiele pytań pozbawionych odpowiedzi. Dziewczyna odnosiła wrażenie, ze z każdą chwilą wie coraz mniej, a jednocześnie ta niewiedza potęgowała jej ciekawość. Zaczynała się jednak coraz bardziej niepokoić tym, co się wokół niej dzieje oraz rozważać, czy nie byłoby najrozsądniej uciec stąd jak najdalej póki jest okazja. Perspektywa samotnej wędrówki przez Mroczną Puszczę nie wydawała się jednak wcale zachęcająca. A tutaj... nie wygląda na to, żeby ktoś zamierzał ją skrzywdzić. Przyszło jej do głowy, że jej tymczasowy gospodarz mógłby jej udzielić jakichś informacji. W końcu wszystko wskazywało na to, że zna Brana od dość dawna. "Tylko gdzie się teraz podziewa ten McCormac... nie McCorn... McCormic... tak, chyba tak". Lindis postanowiła sprawdzić czy nie ma go w sąsiednim pomieszczeniu, jednak zanim zdążyła zrealizować to zamierzenie, frontowe drzwi otworzyły się z hukiem i ukazała się w nich jakaś niewysoka postać. W pierwszym momencie dziewczyna drgnęła przerażona i niemal spadła z taboretu. W chwilę później przybysz zataczając się lekko zrobił dwa kroki do przodu, a gdy mizerne światło padło na jego twarz Lindis rozpoznała w nim Olafa. Zatrzymanie się w miejscu przyszło mu nie bez wysiłku, gdyż miał poważne problemy z koordynacją ruchową. Widok pijanego staruszka sprawił, że dziewczyna zapomniała na kilka sekund o swoich problemach i nawet cichutko zachichotała. Olaf spojrzał na nią próbując skupić wzrok, po czym przemówił dość niewyraźnym głosem, przez który przebijało rozbawienie. - Na coooo się tak gapisz słoneczko? Jestem w końcu alchemikiem, nie? McCormick czknął głośno i niemal stracił przy tym równowagę. Lindis znów chciała się zaśmiać jednak w tym samym momencie przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Na trzeźwo McCormick mógłby nie być zbyt skorym do rozmowy. W końcu cokolwiek się tutaj działo, nie było to nic z rzeczy, o których można usłyszeć od pierwszej lepszej plotkarki. Cała sprawa była bardzo tajemnicza i podejrzana a wszyscy z nią związani zdawali się zobligowani do milczenia. Jednak teraz... "Ledwie trzyma się na nogach, więc może język także mu się rozwiąże..." - pomyślała dziewczyna. Tak czy inaczej wydawało jej się, że warto zaryzykować i wykorzystać tak wyborną okazję. W końcu nie wiadomo czy kiedykolwiek nadejdzie kolejna. - Ależ oczywiście drogi Olafie - rzekła starając się, by jej głos brzmiał tak słodko i niewinnie jak to tylko możliwe, po czym wstała i zamknęła za nim drzwi, a następnie podała mu taboret, mówiąc: - proszę, na pewno jesteś bardzo zmęczony. - tak... taaak... - odparł siadając Olaf - a gdzie się po- podział Bran, co ślicznotko? - Bran poszedł załatwić jakąś sprawę. Prosił, abyś opowiedział mi wszystko o Panie czy jak on się tam nazywa. To dla mnie bardzo ważne. Olaf natychmiast spoważniał. Lindis wstrzymała oddech obawiając się, że w jakiś niewyjaśniony sposób odzyskał przytomność umysłu. Po kilku sekundach na jego twarzy znów pojawił się jednak uśmiech. Staruszek zaśmiał się głośno, po czym rzekł. - No dooobra... jak sobie żyyyczysz kochaniutka...
__________________ Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój. Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze. |