Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2014, 15:25   #122
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
NOC.

To słowo nigdy nie brzmiało w uszach Emmy straszniej, niż teraz. I chyba w tym momencie nie potrafiłaby znaleźć niczego straszniejszego.
A przecież jeszcze nie tak dawno temu była Królową Nocy, której blask rozświetlał rozbawione uliczki Nowego Orleanu, którymi jej wierna i coraz liczniejsza publiczność zmierzała na jej koncerty. Kiedy zachodziło słońce, wschodziły gwiazdy…
Ale teraz na niebie nie było słońca, nie było gwiazd. W dusznym szarym dymie wszystko było rozmyte, stłumione… nieznane, choć tak znajome. A przez to straszniejsze, niż wszystko co obce. Emma za dużo już w Koszmarze widziała, by w kryjącym prawdziwe kształty oparze nie doszukiwać się podobieństw i nie spodziewać się zagrożenia.

Bo człowiek najbardziej boi się własnych lęków... i tego, co wyobraża sobie w ciemności.

Z trudem biorąc się w garść, kobieta ruszyła na obchód domu, oglądając go z zupełnie innej perspektywy. Zastanawiając się, co i którędy będzie mogło do niego się dostać… Od razu pożałowała, że rezydencja ma tak wiele okien, zwłaszcza na parterze… Samochód pozostawiony przed domem mógł zwabić ciekawskich… o ile można w ogóle mówić o ciekawości snujących się w dymie postaci. Choć może one były niegroźne tylko za dnia…?
Emma zwalczyła nagłą i przemożną chęć ucieczki z upiornego miasteczka i odetchnęła głęboko. Jedno, że ucieczka nic nie da a drugie, że wyjazd z Silver Ring mógłby się okazać niemożliwy. Właściwie była pewna, że tak jest. Że utknęła tu na dobre, dopóki czegoś nie wymyśli.
Dlatego teraz przemierzała kolejne korytarze, na każdym piętrze instalując prymitywne pułapki z tego, co udało jej się znaleźć w pokojach. Jak w makabrycznej wersji “Home Alone”, z którego tak się śmiała jeszcze niedawno… Ale czy miała wyjście? Jedyne, co mogła zrobić to zabezpieczyć porządnie oba wejścia i tyle okien ile jej się uda, ustawić pułapki, które swoim hałasem uprzedzą ją o intruzach… i zamknąć się w jakimś pomieszczeniu, by przez całą noc modlić się do wszelkich dobrych bóstw świata, by tej nocy nic nie zainteresowało się rezydencją Mary.
Zamknięcie i zablokowanie drzwi do Domu zajęło Emmie sporo czasu. Bo przecież na wszelki wypadek rozciągnęła sznurki pomiędzy korytarzami z metalowymi przedmiotami, których hałas miał pozwolić jej dostrzec zagrożenie zawczasuu. Drzwi dało się pozamykać od wewnątrz, okna zabić deskami znalezionymi w piwnicy, podobnie jak toporek strażacki i łom. Teraz… które pomieszczenie wybrać na czas odpoczynku?
Mroki nocy mogła rozświetlić lampą naftową. Nie zajrzała do garażu, ale pewnie tam znajdował się jakiś spalinowy generator prądu. Tymczasem cienie we mgle gęstniały… coraz częściej zauważała przemierzające powoli sylwetki, sunące się leniwo i chybotliwie, czym przypominały Emmie ową upiorną pielęgniarkę ze szpitala.
Nie chciała ich oglądać tak samo, jak nie chciała za bardzo… właściwie wcale nie chciała rozświetlać wnętrza domu. Im mniej będzie się rzucał w oczy, tym lepiej… prawda?
Pozostało jedynie znaleźć jakieś miejsce, w którym będzie się czuła w miarę bezpiecznie… sypialnia nie wchodziła w grę, lustro, plamy krwi… Nie. To musiało być pomieszczenie w miarę neutralne i bez okien, w którym będzie się mogła zaszyć dopóki słońce nie wzejdzie. Po chwili poszukiwań znalazła niewielki składzik z ryglem w drzwiach, do którego przyciągnęła jedno z zabytkowych krzeseł, które jeszcze nie rozpadło się ze starości i zamknęła się w nim, uprzednio dokładnie sprawdziwszy całą zawartość pomieszczenia. Wiedziała już, że nie ma w nim nic strasznego, więc zgasiła latarkę i położyła broń na kolanach, gotowa strzelać do każdego, kto będzie usiłował dostać się do środka.
Ciemność otoczyła ją ze wszystkich stron. Mrok, którego nie mogła przebić spojrzeniem. Była zamknięta, była niemal… w trumnie. Była sama?
Chyba tak. Było cicho i ciemno. Czas wlókł się w nieskończoność. A ona skulona w niewygodnym miejscu oczekiwała świtu i walczyła z potworami własnej wyobraźni. Czy bowiem… słyszała szuranie w tym składziku?
Czy była naprawdę sama, czy coś było z nią tutaj? W panującej tu ciemności nie mogła rozeznać… Czy te cienie które mignęły pomiędzy jej stopami, były szczurami, wężami, a może tylko wytworem jej wyobraźni?
Naprawdę wiele ją kosztowało, by nie zacząć wrzeszczeć i nie uciec z bezpiecznego w jej mniemaniu schronienia, strzelając za siebie na oślep. Jednak póki to coś nie robiło jej bezpośredniej krzywdy ani nawet jeszcze jej nie dotykało, postanowiła siedzieć w ciszy i w bezruchu. Jednak ciało kobiety stężało w oczekiwaniu na sygnał do ucieczki... cokolwiek to będzie.
Jednak… nic się nie poruszyło. Może to tylko było złudzenie, może… szuranie! Do jej uszu doszło szuranie dochodzące z jej mieszkania! Coś… szło, a może człapało?
Była pewna że słyszy szuranie, ale potem nie słyszała nic. Znów… odgłos. I nic.
Zamarła, nasłuchując. Nie mogła zdradzić swojej kryjówki. Istniała szansa, że to coś także kierowało się słuchem, więc jeśli będzie tu siedziała cichutko to może to coś po prostu sobie pójdzie… nagle zdała sobie sprawę, że siedzi w ciasnym pomieszczeniu, z którego nie ma innej drogi ucieczki i zrobiło jej się gorąco. Oddychała z coraz większym trudem, usiłując zapanować nad błyskawicznie rosnącą paniką, niemniej nie ruszyła się ani o pół cala, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w zamknięte na żałośnie słabą zasuwkę drzwi.


Ile trwało szuranie? Ile czasu była czujna, zanim zmęczenie niczym złodziej opanowało jej ciało? Zanim kolejne mruknięcia się wydłużały, aż oczy zamknęły się po raz... ostatni?
Obudziła się, chyba rankiem. Trudno to było stwierdzić, siedząc w szafie. Obudziła się obolała i zesztywniała. Noc w tym pomieszczeniu nie była wygodna.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Z domu nie dochodziły żadne odgłosy, nic też nie było słychać z zewnątrz. Dłuższą chwilę zajęło Emmie uzmysłowienie sobie, czego jej jeszcze brakowało. Nie było słychać ani jednego trelu, ani ćwierkania, a przecież poranki zawsze rozbrzmiewały śpiewem ptaków.
Rozprostowała zdrętwiałe nogi i nieco sztywno podeszła do drzwi, by ostrożnie wyjrzeć na korytarz.
Cokolwiek było, chyba sobie poszło... ale coś było na pewno. Coś inteligentnego, coś… co potrafiło bezszelestnie rozbrajać pułapki zastawione przez wokalistkę. Nie była sama w miasteczku, niestety. Oprócz niej było coś z ludzką niemal inteligencją.
Nie zaczęła krzyczeć tylko dlatego, że w pobliżu z pewnością nie było nikogo, kto mógłby ruszyć jej na pomoc. Jej wrzask mógł co najwyżej zwabić coś, co było niebezpieczne, inteligentne i co najmniej spaczone… jeśli nie na wskroś złe. Coś, co dostało się do domu mimo zabezpieczeń i pułapek, które zastawiła. Nie mogła tu zostać. Tylko gdzie miała szukać schronienia?
Jak w transie przeszła się po całej posiadłości, sprawdzając pułapki, które zastawiła. Z każdą kolejną pułapką jej przerażenie wzrastało o kolejne kilka stopni. Pułapki był rozbrojone świadomie i sprytnie, delikatnie przecięte sznurki, bezszelestnie odłożone metalowe patelnie i garnki, podpiłowane deski… zrośnięte.

Zrośnięte.

Emma gapiła się przez całą wieczność na zabliźniony ślad po pile, którą z takim trudem udało jej się werżnąć w jedną z desek podłogi. Jej umysł bronił się przed zaakceptowaniem tego faktu. Bo przecież to… niemożliwe. Drewno, z którego zbudowano ten dom, od dawna było martwe. Nie mogło się ot, tak, zrosnąć.
Chyba, że czarna magia, która zawiesiła Silver Ring na uboczu rzeczywistości i spowodowała niemal wykreślenie miasteczka z map, o połączeniach kolejowych i autobusowych nie wspominając… może te same mroczne czary nadały jakąś część życia również budynkom…?
Zszokowana taką możliwością, nie zastanawiając się nad absurdem własnych działań rzuciła kwaśne ”to mógłbyś jeszcze wysprzątać kuchnię, potwornie w niej śmierdzi”, nim pociemniało jej przed oczami, a świeżo zrośnięta podłoga wybiegła jej na spotkanie.
Nie wiedziała, ile tak przeleżała w tym miejscu. Obudził ją ssący głód w żołądku. Gdyby nie zegarek na ręku, nie zorientowałaby się jaka to pora dnia. Od rana do wieczora bowiem szare chmury zakrywały niebo, przez co ani jasność nie ulegała zmianie, ani słońca widać nie było. Niemniej żyła i wyglądało na to, że nic się jej nie stało. Najwidoczniej to noc była ową niebezpieczną porą dnia. A przynajmniej tak się jej wydawało póki co…
W torbie miała jeszcze wodę i kanapki z indykiem, które wieki temu rozgrzewała jej Mary, i które właśnie ratowały jej żołądek. Kiedy zaspokoiła pierwszy głód, mogła zacząć racjonalnie myśleć. A przynajmniej racjonalnie według reguł gry, w której się znalazła. Może całe to miasteczko duchów usiłowało pozostać w takim stanie, w jakim było w trakcie odprawiania rytuału? Dlatego plamy krwi były nadal tak wyraźne, a deski podłogi nie były popękane? Nie zwracała wcześniej na to uwagi, ale też i nie miała powodu, by jakoś szczególnie przyglądać się samym budynkom… raczej interesowała ją ich zawartość.
Teraz też porzuciła ten wątek.
Jej celem teraz było znalezienie domu, w którym mieszkali państwo Waterson… no tak. Omal nie puknęła się w czoło. Idiotka. Rezydencja Watersonów była przecież największa i najwspanialsza w całym miasteczku i to tam powinna przede wszystkim szukać śladów po swoim starszym sobowtórze. Tym, który zafundował jej i innym ten koszmar.
Z westchnieniem rezygnacji wstała i powlokła się do wyjścia.
Żałowała teraz, że nie bywała u Watersonów częściej…
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline