Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2014, 19:35   #27
ObywatelGranit
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dryblas odwrócił się i wbił palec wskazujący w pierś szeroką jak piec:
- Do mnie mówicie, te? Żaden “Amel” tylko “a-RRR-nel”. Arnel Czernozęby, mistrz kowalski na największym zadupiu Północy, we własnej osobie – wspólny kowala pełen był chondathskich naleciałości. Co więcej spożyty alkohol sprawiał, że facet nieco bełkotał. - Tyyy – wreszcie dostrzegł niesamowitą zbroję Filiego Z jakiego trupa żeś to ściągnął, brodaczu? Z resztą, gówno mnie to obchodzi.

Niczym dziecko brodzące we mgle, Arnel rozejrzał się po kuźni za jakimś naczyniem. Zważywszy na jego ulubione zajęcie, nie zajęło mu to zbyt długo.
- Lej brodaczu i nie wciskaj kitu o klątwach-srątwach – pewności jego słów przeczyło jednak jego spojrzenie. Chyba Filiemu z pomocą Draudgina jakoś udało przebić się przez alkoholowe opary: - Wszyscy wiedzą, że jak kudłaci nie mają najczystszej stali, to co najwyżej ślepia se wykapią, he-he.
Postawił blaszany kubek obok kapłana Moradina: - Lej, ino nie żałuj. Może na kuciu się nie znacie, ale gorzałę macie przednią! – zarechotał, obnażając czarne pieńki zębów.

Na słowa Draudgina machnął ręką: - Jakie tam neeeerwy. To raczej wieśniakom na łby pospadało z tymi koboldami. Jak można bać się czegoś, co nie sięga ci do półdupka? – pokręcił głową. - Idę po to żelastwo, a jak wrócę, to kubek ma być pełen!.

Po chwili Arnel wrócił z zawiniątkiem. Oczyścił warsztat strącając narzędzia na ziemię i położył na nim przedmiot. Rozwinął płótno i sięgnął po kubek. - Bezwartościowy. Jak dla mnie możecie go sobie wziąć i w... – dalszej części nie zrozumieliście, gdyż mówił i pił jednocześnie.

Sam wyraz twarzy Filiego wystarczył, by Draudgin zrozumiał, że mają do czynienia z czymś Ważnym. Sztylet był poważnie skorodowany i wyszczerbiony. W zależności od warunków w jakich się znajdował, mógł liczyć sobie dwadzieścia, albo i dwieście lat. Ostrze w trzech-czwartych pokrywała rdza, a z rękojeści odpadła większość okładziny. Jednak nawet te skąpe, ostałe się resztki, wystarczyły do zidentyfikowania jego pochodzenia. Sztylet został wykuty przez prawdziwego mistrza w swoich fachu i to z pewnością krasnoludzkiego pochodzenia. Ozdobiony był runami, których z powodu uszkodzeń Fili nie mógł rozszyfrować. W miejscu, w którym krzyżował się jelec z głownią, znajdował się symbol trzech koron. Krasnolud musiał sięgnąć do głębszych pokładów swojej pamięci, by przypomnieć sobie o Królestwie Falormy, zwanym też Krainą Trzech Koron. Falorma, będąca ostatnim uniwersalistycznym państwem na Wybrzeżu Mieczy, (przynajmniej przed proklamacją Srebrnych Marchii) upadła w dziesiątym wieku rachuby dolin. Skąd taki relikt znajdował się w rękach koboldów?

***

Przez kilka palących chwil pod słupem panowała zupełne cisza. Rardas odniósł przejmujące wrażenie, że znajdujący się na górzeJanus spogląda na jego ogon. Było to jednak niemożliwe, gdyż doświadczony wojownik z a w s z e zachowywał ostrożność – a już z pewnością w towarzystwie podobnych dziwaków.
- Rar-das... – Janus z racji wysokości musiał mówić nieco głośniej. Jego słowa niosły się z wiatrem. - Tak. Jam jest Janus, pokorny sługa Załamanego Boga – długimi paznokciami rozczesał swoją przypominającą szal brodę. - I owszem, widziałem przyjście demonów, t a m t e j nocy... – dźwignął się, co wnosząc po stęknięciach kosztowało go wiele wysiłku, i podszedł do krawędzi platformy. - Taaaak, tak! To były DEMONY i nie mówię tutaj o koboldach, o nie-nie-nie-nie-nie! – pogroził palcem. - Pamiętam tę noc doskonale, niczym... OMEN! - krzyknął nagle. - Przyszły, gdy ostatnie promienie słońca dogasały. Moje starcze oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do zmierzchu, lecz usłyszały je me uszy! A słuch mój to dar od samego Ilmatera! Usłyszałem więc szczekanie demonów i ujadanie diabłów. Wypełzły z Otchłani – znaczy się Lasu – w wielkiej liczbie. O, stamtąd! – pokazał sękatym palcem na zarośla oddalone o jakieś sto, może nawet dwieście, metrów od słupa.

- Była to z pewnością liczba diabelska! Jednak to nie ten tuzin, czy dwa, wzbudziły moją trwogę. Kiedy dopadły do pierwszych, niewinnych cielaczków, dostrzegłem wśród szczekających jaszczurek cienie. Ukształtowane z czystego ZŁA i MROKU biesy, które wiły się pośród łąki niczym żmije. Były przerażające i poruszały się bez szelestu. Gdy się zbliżyły do słupa odwróciłem wzrok i zacząłem krzyczeć. PAN wie, że gdybym patrzył, umarłbym! – przez większość czas Janus podnosił głos i wygrażał palcem, lecz teraz na jego twarzy zagościł prawdziwy lęk. - Rozpaczający wziął mnie pod swoją opiekę gdyż krzyk odpędził demony i ściągnął biednych mieszkańców Przesieki. Zdołałem tylko dostrzec jak koboldy wloką ze sobą cielaki i znikają pośród drzew.

***

Wielebna Ora chyba niedosłyszała pytania, gdyż chwyciła Taara pod łokieć zaprowadziła pod ołtarz.
- Bądź tak miły, młody kapłanie, i zdejmij te pajęczyny. Nie godzi się by w świątyni roiły się pająki, prawda? - uśmiechnęła się rozbrajająco, po czym wetknęła mu miotłę w ręce.
- Koboldy... - westchnęła ciężko. - Wszystko zaczęło się jakiś miesiąc temu, o czym pewnie Hogan wam już opowiedział. Nie wiem za dużo o sztylecie, po za tym, że ma go nasz kowal Arnel - przewróciła oczyma i wypowiedziała jakąś bardzo szybką i bardzo cichą modlitwę. - To ja naciskałam na to, żebyśmy sięgnęli do kiesy i zajęli się koboldami na poważnie. Jak do tej pory nie zaatakowały jeszcze żadnego mieszkańca Przesieki, co nie znaczy, że nie dorwały nikogo... - zawiesiła głos.
- Dziękuje pięknie - odebrała od kapłana miotłę, odstawiła ją w kąt i wskazała Taarowi miejsce w ławie naprzeciw ołtarza.

- To wcale nie dwa cielaki, będące jednak darem od Matki - spojrzała nabożnie w stronę drewnianego idola - sprawiły, że nacisnęłam na Starszego Hogana. Jakieś dwa dekadnie temu, późnym wieczorem, zjawił się w tej świątyni rycerz. Kazał zwać się p a l a d y n e m, ale ja się na zbrojnych nie wyznaje. Nosił na piersi symbol Ślepego i spytał się, czy trafił do wsi nękanej przez koboldy. Odparłam, zgodnie z prawdą, że parę ich panoszy się w naszym Lesie, ale większego kłopotu z nimi nie mami. Ten jak się nie zerwał... Krzyczał coś o wielkim źle, o potworach, o wizji, jaką miał zesłać mu bóg. Pogoniłam go ze świątyni - wszak to nie miejsce na jarmark. Słyszałam jedynie, że konno i we zbroi wjechał do lasu następnego ranka. Więcej go nie zobaczyłam - Wielebna westchnęła i opuściła głowę. - Gdybyście go młodzieńcze przyuważyli go żywego, dajcie mi znać! Sumienie nie daje mi wytchnienia od tamtej nocy. Może gdybym go nie pogoniła, nie poszedłby sam na koboldy?
 
ObywatelGranit jest offline