Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2014, 21:34   #33
Ribesium
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
Poniedziałek, 16 października 2006 roku, godz. 09:00

Po niedzielnym odpoczynku mieszkańcy południowo-zachodniej granicy Polski budzili się do życia. Rolnicy z Bańkowa zbierali ostatnie plony kapusty, dyni, późnych odmian marchwii i pomidorów. Orali i nawozili ziemię, grabili liście i okrywali nawozem lub strzechą krzewy róż i pędy roślin wieloletnich. Zapowiadał się kolejny słoneczny dzień, co z pewnością wpływało pozytywnie na nastroje.

Starszy posterunkowy Jarosław Borsuk nie marnował czasu. Zgodnie z wieczornym postanowieniem z samego rana odwiedził sklep spożywczy w Bańkowie, do którego regularnie co tydzień trafiały klasztorne produkty. Wyobrażał sobie kiosk, lub jakąś budę na chodniku, czy kawałku wolnego ziemi z powystawianymi skrzynkami z owocami i warzywami. Ku jego zdziwieniu polecony mu przybytek wyglądał nad wyraz schludnie, położony był w niskim bloku, na parterze w jednej z uliczek odchodzących od „centrum” Bańkowa. W środku nie powitała go jak zazwyczaj w tego typu sklepach duchota i zapach długo leżących warzyw i owoców. Tutaj nic takiego go nie spotkało. Borsuk uznał nawet, że warto odwiedzać to miejsce celem zrobienia zakupów. Z zamyślenia wyrwało go delikatne chrząknięcie. Spojrzał na ladę i zauważył lekko uśmiechniętego mężczyznę koło 50tki patrzącego na niego z zaciekawieniem.

-Witam, podposterunkowy Jarosław Borsuk.-

Sprzedawca kiwnął tylko lekko głową, a jego twarz zdawała się mówić „wiem doskonale kim pan jest, panie władzo” – Jestem tutaj, aby zadać Panu parę pytań.

- Ależ proszę - sprzedawca nie wydawał się ani trochę zaskoczony. Widocznie wszyscy w Bańkowie wiedzieli już o rozpoczętym wczoraj śledztwie. W miasteczkach tak małych jak to ciężko ukryć jakiekolwiek zdarzenie - zarówno to warte, jak i niewarte uwagi. Mężczyzna ubrany był w niebieską koszulę, wełnianą kamizelkę w norweski wzorek i dżinsy. Wyjątkowo schludnie jak na zwykłego sprzedawcę - najwidoczniej sklep przynosił wystarczający dochód, bądź też sklepikarz był osobą dbającą o siebie bardziej, niż przeciętny chłop z Bańkowa.

-Pozwoli pan, że przejdę od razu do rzeczy.- Rozpoczął Borsuk widząc na swoim zegarku, że powinien być już w klasztorze. -Doszły mnie słuchy, iż uważa pan, że owa śmierć w klasztorze była dziełem przypadku...czy też nieszczęśliwego wypadku. Interesuje mnie, dlaczego nie uważa pan, że to było morderstwo z premedytacją? - zapytał spokojnym, rzeczowym tonem, wyjmując notes i długopis, po czym wbił wzrok z subiekta.

Sprzedawca wciągnął głęboko powietrze wobec takiej bezpośredniości policjanta. Przez chwilę nic nie mówił, jak gdyby zastanawiał się, od czego zacząć i ile ze swojej wiedzy ujawnić. Domyślał się, że mundurowy musiał rozmawiać z właścicielem monopolowego w Sankowicach. Odchrząknął jeszcze aby zyskać na czasie i w końcu z westchnięciem podjął temat.

-Wiem to z pierwszej ręki. Tydzień temu, w poniedziałek, jeszcze przed przyjazdem turystów, bracia Antoni i Cyrus przyjechali wraz z wozem dostawczym do Bańkowa. Chcieli odebrać rozliczenie za zeszły miesiąc i podpytać o sprzedaż klasztornych produktów oraz dowiedzieć się, na co jest największy popyt. Przenosiłem skrzynki z podwórza na zaplecze i wtedy usłyszałem fragment rozmowy. Bracia mówili coś o “podjęciu zdecydowanych kroków”, o “użyciu naturalnych środków” i o tym, że trzeba “tego doknać przy pierwszej sposobności”. Słyszałem wyraźnie, jak brat Cyrus powiedział: “to dosyp mu czegoś do jedzenia”. Nie mógł mieć na myśli zmarłego turysty, gdyż wtedy w klasztorze nie było nikogo poza zakonnikami. - zafrasowanemu sklepikarzowi z emocji zaparowały okulary. Ściągnął je z nosa, wydobył z kieszeni haftowaną w monogram bawełnianą chustkę i zaczął wycierać szkła.

Jarosław, zapisał najistotniejsze rzeczy i przeniósł wzrok na sklepikarza. Usłyszał już wystarczająco dużo, aby mieć kolejny punkt zaczepienia. Na szczegóły przyjdzie czas później.

-Dziękuje panu za te informacje, to wiele wyjaśnia i myślę, że przyczynił się pan w znacznej mierze do popchnięcia śledztwa.- na twarzy policjanta zagościł lekki uśmiech - Póki co muszę się już zbierać, ale jeżeli bym miał jeszcze jakieś pytania to wrócę, lub przyślę kogoś od nas. Dziękuję raz jeszcze i życzę udanego dnia .- skinął lekko głową, po czym odwrócił się i opuścił sklep. Po kilkunastu minutach jazdy zaparkował pod opactwem.

Julia Kwaśniewska już tam na niego czekała, wdzięcznie oparta o swój motor. Przywitała go skinieniem głowy. Jarosław nie omieszkał przy okazji odnotować, iż na parkingu stoi jeszcze jedno auto, Nissan Patrol.

Idziemy? – zapytał krótko „Bor” i zastukał w klasztorne podwoje przy pomocy mosiężnej kołatki z wizerunkiem lwiej paszczy. Po około minucie drzwi się otworzyły i oboje weszli do środka.

Kilkanaście minut później nowicjusz Arkadiusz Śliwa parkował Opla swojego szefa pod murami opactwa. Zauważył policyjny samochód Borsuka oraz skuter. A więc policja od świtu nie próżnowała. Zastanowiło go bardziej drugie pozostawione auto, Nissan Patrol z przyciemnianymi szybami. Czyżby nowi goście? Wysiadł z samochodu, wziął siatkę ze swoimi zakupami i zamknął drzwi na klucz. Już miał podejść do bramy, gdy wydało mu się, że słyszy jakiś stuk dobiegający z bagażnika terenówki. Podszedł bliżej i robiąc z rąk daszek zajrzał przez tylną szybę do środka. Pusto. Widocznie wyobraźnia płata mu figla. Zrobił kolejnych kilka kroków i ponownie usłyszał stukot. Raz mógł się przesłyszeć, ale dwa razy? Nagle elementy układanki zaczynały układać się w całość. W bagażniku mógł być Krzysztof!! Nie został otruty, a jedynie odurzony, a teraz porywacze, osiągnąwszy swój cel w postaci sprowadzenia na opactwo policji, odsyłają go całego i zdrowego. Tak jak wtedy, w pralni, gdy groźby okazały się tylko czczymi pogróżkami.

Rozemocjonowany Arkadiusz zaczął jak szalony stukać kołatką do klasztornych drzwi, po czym nie zważając na zdziwioną minę brata Dominika niczym pocisk przeleciał przez korytarz i ruszył w stronę klasztornego dziedzińca.

- Jest tam ktoś do cholery ?! - krzyknął mocno niecenzuralnie licząc, że w ten sposób ściągnie na siebie uwagę.

Anna Wierzbowska, po solidnym śniadaniu i rozgrzewającej herbacie z imbirem pogrążyła się w lekkiej kobiecej lekturze. W końcu czuła się komfortowo i bezpiecznie – takiego właśnie relaksu i niczym niezakłóconej ciszy od dawna jej brakowało. Miała jeszcze kilka dni urlopu i spędzenie go w taki sposób było bardzo dobrym pomysłem. Niespodziewanie błogie lenistwo przerwał przeszywający dźwięk dzwonka. Anna wzdrygnęła się. Chwilę zajęło jej zlokalizowanie aparatu telefonicznego. Gdy podniosła słuchawkę usłyszała ciepły i uprzejmy głos pani z recepcji.

-Przepraszam, że przeszkadzam, ale kompletujemy listę chętnych do uczestnictwa w dzisiejszym ognisku. Chciałam tylko zapytać, czy jest pani zainteresowana? Spotykamy się na tarasie na tyłach willi o 19:00. Będą kiełbaski, szaszłyki, a nawet serowe fondue! Mamy też potwierdzenie, że jutro o 10:00 rusza autokarowa wycieczka w pobliskie góry – planujemy niedługi spacer, ok. 2-3 godzin. Tereny są naprawdę piękne, idealne do fotografowania. A to powietrze! Żal byłoby nie skorzystać – szczebiotała recepcjonistka. Najwyraźniej hotel dbał o swoich klientów aż do przesady, a obietnica „rodzinnej atmosfery” (czytaj – spoufalania się) nie była tylko pustym sloganem.
 
Ribesium jest offline