Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2014, 03:49   #459
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
5 Vharukaz, czas Morganitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Zachodnie kopalnie, droga ku stokom na Jargh, środek nocy


Przy jakże wątłym świetle, szybki rzut okiem cyrulika na wszelakie obrażenia jakich doznała khazadzka brać, mógł być chybiony, trzeba było być bardzo uważnym by miast pomocy nie zrobić komuś niespodzianki w postaci tragedii, dlatego Thorin starał się jak mógł i nim Grundi z Detlefem przynieśli rannego Ergana do miejsca zbiórki, cyrulik wziął się za tych lżej rannych, choć lżej nie oznaczało wcale lekko rannych. Kyan i jego przedziurawiony bok lub Roran z przekłutą stopą, albo Dirk ze zdruzgotanym kolanem, wszystko to wyglądało bardzo źle, ale tylko wyglądało, bo jak się szybko okazało rana Kyana choć wstrętna i krwawa to nie stwarzała żadnego zagrożenia dla jej nieszczęsnego posiadacza. Długa drewniana drzazga przeszła na wylot lecz płytko w okolicy żeber, nie uszkadzając przy tym żadnych żywotnych organów, trochę spirytusu, błyskawiczne szycie i płótno bandażowe, do tego Thorin dał Kyanowi porcję dziwnie smakującego wywaru który pozwolił odgonić precz ból całkowicie i nim ktoś by zmówił modlitwę do Valayi to Tharvarsson był już gotów do dalszego marszu. Podobnie rzecz miała się z Ronagaldsonem, jednak choć jego rana należała do tych niegroźnych to mogła w dłuższej perspektywie czasu okazać się uciążliwa, jak to zwykło bywać z tego typu obrażeniami gdy się ich ktoś nabawił w czasie dalekiej podróży. Pomijając już szerzej fakt iż śmierdzący but i stopa Rorana nie były pewnie najmilszym obiektem nad którymi pracować mógł cyrulik to jednak ci niosący pomoc zwykli ignorować takie sprawy, tak było i tym razem… trzeba było jednak pamiętać że rany stóp szybko mogły zostać zainfekowane, ciągły brud, pot, wilgoć, to wszystko mogło odbić się bolesnym echem po tak niepozornej ranie jaką otrzymał syn Ronagalda. Na razie jednak, kapka alkoholu i mocny opatrunek przyciśnięty butem robił swoje, ale Roran przez najbliższy czas miął utykać i krzywić usta z każdym bolesnym krokiem, tak to bywa. Gdy Alrikson połatał szybko Kyana i Rorana, zauważył że Dirk Urgrimson nie potrzebuje już jego pomocy… młody alchemik zdążył się rozebrać, ocenić ranę, przemyć ją alkoholem i zatrzymać krwawienie oraz wsmarować w nią dziwny czerwony tłuszcz który pachniał ziołami, wszystko wyglądało na zrobione perfekcyjnie i tylko rolka płótna bandażowego była potrzebna by jakoś ranę zabezpieczyć przed brudem. Thorin podzielił się płótnem i mógł skupić się na wnoszonym, nieprzytomnym Erganie, którego stan zdawał się być wysoką ceną za przejście przez magazyn, ale kto wie, może po drugiej stronie czekały na śmiałych khazadów liczne skaveńskie ostrza?!

Wydarzenia od tego miejsca nabrały tempa bo stan Ergana był ciężki. Udo, ramię, żebra i podbródek, wszystko przekłute przez paskudne i zardzewiałe gwoździe o końcówkach zakrzywionych do góry które nie tylko miały powodować dodatkowe obrażenia u swej ofiary ale i nie pozwolić jej zejść lub być łatwo ściągniętym ze śmiercionośnej ściany. Spirytus lał się w rany Erganssona, krew zaś z nich uciekła. Grundi z zakrwawionymi rękoma pomagał Thorinowi ratować bladego już na twarzy azulczyka, a wspomniany cyrulik zaciskał i łatał, przemywał i szył, wycierał i obserwował czy czarnobrody khazad jeszcze jest wśród żywych. Ergan był jednak twardy i choć szok jakiego doznał pozbawił go świadomości to nie pchnął go na drogę u śmierci… nie widział jednak jak Alrikson oplata go wstęgami białego płótna które szybko zmieniało swój kolor na szkarłat, nie widział też jak dziwaczna maść wypełnia głębokie rany i jak cudownie uśmierza ona ból. Ergan spał i odpoczywał a to oznaczało że inni będą musieli pracować ciężej, taka była zależność. Detlef długo nie rozmyślając chwycił koc Ergana i powiązał ze sobą jego rogi na krótszych końcach, tym sposobem zrobił prowizoryczne nosze które mogły sprawdzić się tylko wtedy gdy niesiony będzie dość lekki, tak też cały ekwipunek, broń i pancerz Ergana został z niego zdjęty i rozdany wszystkim innym by go nieśli, Ergansson spoczął zaś na kocu a ten dźwignął Grundi Detlef. W chwilę później grupa ruszyła w tunel zgodnie z marszrutą podaną przez Detlefa. Pierwej szedł czujny Siggurdsson, niósł on latarnię Thorvaldssona i rzucał uważne spojrzenia na boki tunelu, szukał pułapek. Thorgun kroczył bardzo powoli, przeszkadzał w tym nie tylko wąski i niski tunel ale także podwichnięta noga i choć skupić się było ciężko na robocie to paradoksalnie wolne tempo pozwalało na uważniejsze badanie tunelu. Thorgun jednak począł mieć pewne problemy, otóż im dłużej szedł, bardziej pochylony, miejscami przechodząc bokiem ze względu na ciasnotę w tunelu, tym częściej nawiedzał go paskudny kaszel… im głębiej się znajdował tym było z nim gorzej. Po godzinie mordęgi w tunelu inżynieryjnym, Thorgun nie potrafił powstrzymać już kaszlu i miał problemy z oddychaniem. Fakt, wszyscy w oddziale ciężko oddychali, nawet stękali w bólu podczas drogi, ale SIgurrdssona i jego kaszel słychać pewnie było w sali pałacowej Kazadora. Nikt i nic nie mógł na to poradzić, ni odpoczynek, ni łyk wody której oddział miał już bardzo niewiele. Czas mijał a Thorgun zataczał się wręcz po ścianach korytarza z oczami które pokryty były łzami… ciągły kaszel.




Bez dwóch zdań Thorgun był niczym latarnia dźwiękowa w kopalniach, jeśli ktoś jeszcze nie wiedział o przemykającym tunelami specjalnym oddziale khazadów, to teraz już mógł być tego pewien. Oczywiście w innych okolicznościach Tułacz spowalniałby marsz, ale nie, nie tym razem gdyż za nim kroczył prawdziwy czop tego tunelu. Detlef zakuty w stal od stóp do głów, podobnie Grundi, obaj z arsenałem zabójczej broni, miedzy nimi zaś, na kocu leżał półnagi Ergan. Dwaj wojownicy nieśli rannego w koszmarnych warunkach, ciężar, stres, potoki potu spływające po plecach, głowy i karki od wielu wielu mil pochylone, barkami wciąż zawadzając o wystające kawałki skał w bardzo wąskim tunelu, istna męka. Obaj khazadzi kroczyli niczym czołgi parowe, dysząc, sapiąc, stękając i ociekając po pancernych płytach potem który w czołgach zastąpić mógł olej. Jako jedyni do tej pory byli oni pełni sił i wigoru do podróży pod górami i jako jedynie w tak krótkim czasie ową siłę utracili, nitka podziemnego przejścia zdawała się nie mieć końca, od czasu do czasu tylko mijane były wejścia po prawej i lewej stronie, wszystkie zawalone, bez szans na odgruzowanie, do tego poczynało brakować wody a za ścianą po prawej wciąż dało się słyszeć odgłos płynącej podziemnej odnogi rzeki Zilfir. Także Thorin słyszał cudowny odgłos jakim kusił rwący podziemna nurt, koryto pełne wspaniałej, zimnej i krystalicznie czystej wody… tym bardziej że w bukłakach było już prawie pusto i jasnym było że jeśli tego dnia nie trafią na jakieś źródło wody to źle się to wszystko skończy, wystarczył rzut okiem na podróżującego za Thorinem Dorrina by dostrzec jak źle się on czuje. Zwalisty krasnolud Zarkan, szedł zaś niczym ożywiony trup, pokryty ranami, szramami, zaschniętą krwią i pozlepianymi w strąki włosami, trzymał się z jednej strony ściany by nie upaść z drugiej za to rytmicznie uderzał toporzyskiem o ścianę tunelu gdyż broń jego była zdecydowanie za długa na tak ciasne miejsce i nawet złożona do transportu potrafiła utrudniać przemieszczanie że o walce nią nie było nawet mowy w takich warunkach. Co było ciekawe to fakt iż wszystkie rany które Dirk pokrył Zarkanowi swą maści wracały do zdrowia w oka mgnieniu, oczywiście nie były to cuda znane z ksiąg o magicznych specyfikach tworzonych przez legendarnych alchemików i kapłanów, ale to z jaką szybkością goiły się rany na głowie i torsie rannego dzikiego górala, było niesamowite i albo to faktycznie takie cudo owe specyfiki Urgrimsona albo to Dorrin miał jakieś nadkhazadzkie zdolności regeneracyjne, w to ostatnie trudno nie byłoby nawet uwierzyć sądząc po tym z jakich krytycznych zranień potrafił się już wykaraskać. W całej tej palecie złych wieści te były więc całkiem dobre, Dorrin ze stanu terminalnego lub śmiertelnie rannego wkroczył w całkiem nowy, teraz można było go skategoryzować jako ciężko rannego… a wszystko to stało się na trasie, od ciemnego lochu w starym dystrykcie handlowym począwszy aż do tego ciasnego tunelu w zachodnich kopalniach, zatem dzień w którym oddział zobaczył by wreszcie niebo mógłby oznaczać że Dorrin całkiem wyzdrowieje, czy to było możliwe? Jeśli tak to zakrawało to na cud i warte było pieśni.




Dla Urgrimsona ten wąski tunel był niczym wyrok bo choć to co spotkało jego kolano ze strony pułapki było paskudne to poradził z tym sobie alchemik całkiem sprawnie, nawet medyk by się tego nie powstydził ale wciąż puchnące stawy i wstrętne samopoczucie jakie czuł dawało się we znaki. Brak światła słonecznego miał na niego zły wpływ, zresztą nie tylko na niego bo i Thorin i Thorgun oraz rodzeństwo Ronagaldów na to narzekało, ale Dirka męczył straszliwe migreny na które lekarstwa w swym zasobniku nie miał. Do tego jeszcze bardzo dziwna reakcja Khaidar na zacną nalewkę Hugvarssona, to było zastanawiające bo przecież mogło być i tak że to nie wina wojowniczej khazadki ale może i mikstura była zepsuta? Pies z kulawą nogą to wiedział na daną chwilę, a miejsce i czas nie pozwalały na wnikliwe badanie specyfiku. Jeśli zaś o specyfikach już myśli płynęły to warto by może było naliczyć zuchwalców za te cud nalewki i maści, bo choć Dirk nie miał problemu by się podzielić swymi miksturami to niektórzy może nie znali umiaru a jak wiadomo do tanich takie płyny nie należały, cóż, by jednak coś dostać trzeba by o to się upomnieć. Na razie pozostawało tylko pochylić głowę w niskim tunelu i wstrzymując nudności, napierać jakoś na przód. Z tym całym napieraniem problem miała jednak córa Ronagalda, wciąż nękana straszliwymi bólami brzucha i krwawymi wymiotami. Jak Khaidar zauważyła, to wszystko nie było normalne, nikogo poza nią taki los nie spotkał a do tego poza Thorinem i Dirkiem nikogo nie interesowało chyba to jak się czuje, to było dziwne a zarazem zdaje się odpowiadało kobiecie. Mało jednak było to pocieszne bo każdy skręt kiszek kończył się pluciem na lewo i prawo i w tempie jakim się to działo można było się tylko domyślać że łatwo przyjdzie się wykrwawić, do tego nikt nie wiedział co jej dolegało. Sprawy pogorszyły się znacznie od kiedy Khaidar napiła się mocnej nalewki od Urgrimsona, to właśnie wtedy trzewia zwinęły się chyba w kłębek po czym wyżymały bez końca z krwi i wszelakiej maści wydzielin, zupełnie jakby lekarstwo było czymś nieodpowiednim na to schorzenie, jakby więcej zrobiło złego niż dobrego, dziwne to być musiało bo Ronagaldottir nigdy problemów z alkoholem nie miała a nalewka Dirka byłą na bazie spirytusu… może to zatem było coś w tych ziołach, może innych składnikach, no tak, któż mógł to wiedzieć skoro nawet Thorin nie miał zielonego pojęcia. Na czas drogi nie zostawało zatem nic więcej jak zacisnąć zęby i maszerować… krzywiąc się z bólu, wywracając co jakiś czas, wymiotując, opóźniać podróż… szczęście w nieszczęściu, nie jedna Khaidar miała kłopoty i spowalniała pochód w tym wąskim gardle jakim był ów złowieszczy tunel.




Thravarsson szedł i czuł się całkiem do rzeczy, świeża rana wyglądała na zdrową i nawet nie było czuć bólu co Kyan mógł na początku postrzegać przecież jako ogromny plus całej sytuacji, czas jednak mijał, klepsydra za klepsydrą, a przekłuty bok wciąż nie bolał, później zaczęły dziać się rzeczy niepokojące. Ścierpło prawe udo i łydka oraz stopa, po jakimś czasie całe podbrzusze, do tego doszły dziwne tiki, drżący lewy policzek i mruganie okiem, noga też chciała jakby żyć własnym życiem i od czasu do czasu dostawała dziwnego skurczu który podrywał ją i ustawiał w losowym zdaje się kierunku. Działo się coś dziwnego co jednak można było zrzucić być może na karb licznych maści i płynów które cyrulik wlał w gardziel Kyana… czyżby ten szaleniec Alrikson eksperymentował na Thravarssonie? Kyan szedł i walczył sam ze sobą w ciszy, zignorował już nawet fakt że stracił władzę nad prawym ramieniem i niesiony w prawicy młot był jak zakleszczony w cęgach… tropiciel go nie czuł, ale i o tym nie myślał, po prostu szedł. Za nim zaś kroczył runiarz Galvinson który był pogrążony we własnych myślach, tak samo pochylony, z potwornym bólem karku i kikutem nogi, na zepsutej protezie którą chciał nie chciał należało naprawić ale do tego potrzebny był czas i trochę światła, może już wkrótce się to uda, oby. Smutna i pouczająca opowieść jaką przytoczył Galvinson ze swego doświadczenia mogła nie być zbyt budująca wśród towarzyszy broni, no ale była przynajmniej prawdziwa, na razie nie wyglądało to tak źle wciąż była woda i źródło światła, ale z drugiej strony ile tego było… mało. Wedle logiki oddział minimalnie musiał wypić około trzech do czterech galonów wody na dobę, przy minimalnym wysiłku, a Galeb wiedział ze w bukłakach u wszystkich widać już dno. Latarnie zaś i pochodnie, to też niby było, ale z każdą przebyta milą Thorgun przykręcał nieco ogień na detlefowej latarni, a pochodnie zapalano i gaszono z każda klepsydrą co było nawet lepsze niż jakikolwiek czasomierz… osiemnaście, osiemnaście pochodni zapalono i zgaszono, tyle naliczył Galeb nim wreszcie grupa dotarła do celu, a gdy tam już była, już prawie, flaszki i skórzane worki na wodę były puste a pochodnia ostała się tylko jedna i wtedy scenariusz samotnej, ciemnej i ciasnej oraz dusznej śmierci stał się realny niczym dziwnie podrygujący Kyan idący przed runotwórcą lub Huran sapiący i kroczący za nim. Tak, Huran sapał mocarnie i kroczył ociężale, no ale kto mógł mu coś zarzucić, facet miał swoje lata i brodę długą tak że jeszcze dekada czy dwie i mógłby obwiązać ją wokół pasa, do tego stary azulczyk został dociążony potężnie. Dirk, Thorin i Grundi, wszyscy trzej zarzucili czarnobrodego starca swoimi gratami i tak też prawie pusty plecak Hurana zrobił się wypchany do granic… Rorinson jednak nie narzekał, zacisnął zęby, spiął poślady i ociekając potem kroczył, nie ma zmiłuj. Tarcza i topór ciążyły i tak pokaźnie, do tego gruba kolczuga z rękawami i thorinowa kusza oraz ze dwie wiąchy bełtów, Huran zwiększył swą wagę bojową w drużynie ale i zwiększył się jego wydatek siłowy, szczęściem raczył się on wodą ze swej własnej skórzanej manierki i nie zawracał innym dupy swoją osobą, był skoncentrowany na swoim celu, na wydostaniu się z wciąż zaciskającego się pierścienia sił wroga wokół Karak Azul… czasem tylko pokiwał głową w pogardzie lub nawiązywał kontakt wzrokowy z Detlefem na krótkich postojach dając tym wyraz dezaprobaty w stosunku do miernego jeśli w ogóle jakiegokolwiek przygotowania tej grupy do tak wyczerpującej podróży. Raz jedyny pozwolił sobie na wyjście z ciszy i szeregu i szepnął do Thorvaldssona że jak niczego ta podróż ich, tu kiwnął na drużynę, nie nauczy to skończą jak - zaki - a co oznaczało szalonych, bezmyślnych khazadów kręcących się bez celu i wiedzy po górach.




Ten przeklęty gwóźdź w stopę był jak kara boska bo Roran dopiero co poczuł się lepiej, rany których nazbierał w licznych bojach zostały wyleczone i okryte płaszczem świeżych, różowawych blizn, mięśnie odpoczęły i siły zregenerowały się, a tu nagle taka parszywa niespodzianka. Cóż poradzić. Utykając na rażoną nogę, podpierając się znalezioną gdzieś deską, Ronagaldson szedł na końcu pochodu i zabezpieczał tyły, nikt jednak nie wiedział że tym razem to był kiepski wybór na strażnika… Roran popadał w głęboką malignę, pot lał się z jego czoła i skroni, ubranie pod pancerzem miał przemoczone od potu do tego stopnia że nawet utwardzona i trzykrotnie wyprawiona skórznia poczynała być wilgotna na wskroś i się wyginać tam gdzie nie powinna. Takie nadmierne pocenie się było jak wyrok w czasie gdy oddział nie miał wody w zapasie, dlatego w niesamowitym cierpieniu, Ronagaldson szedł i potykał się, raz za ranę w stopie, raz za gorączkę i bolące od niej oczy, tu znaleziona deska okazała się trafionym wyborem i nie raz czy dwa uratowała Roranowi zęby w czas gdy spotykał się ze skalnym podłożem znienacka. Wszystko utrudniała jeszcze chusta na twarzy której użycie zalecił Alrikson… ten cyrulik, jego idiotyczne pomysły i rady, może to przez niego Kamulec i Puchacz były teraz martwe… Roran czuł się co raz gorzej, gdy wreszcie Thorgun dał znak że grupa osiągnęła cel, wtedy też długobrody zdał sobie ileż to czasu upłynęło i jak straszliwie wszyscy muszą być wyczerpani. To już czwarty dzień w drodze, z czego w czasie ostatniej nocy kilaku zmrużyło oko na dwie, góra trzy godziny, a przecież byli i tacy co nie spali wcale, jak Dirk czy Thorgun, a Galeb?... Galeb błąkał się i walczył w tunelach od grubo ponad tygodnia, przy czym spał pewnie tyle co nic. Tak jak Roran tak i pewne reszta liczyła na to że wreszcie będzie można trochę odpocząć w tym nowym otoczeniu.




Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
5 Vharukaz, czas Morganitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Zachodnie kopalnie, tunel inżynieryjny na Zilfir, wieczór


Jeden po drugim krasnoludy wkraczały do dużej sali w której wiało chłodem i co dawało cudowne uczucie, do tego ta bryza, wodna chmura unosząca się w grocie a będąca efektem uderzania wody o skałę. Tak wody… tę było słychać już z oddali, każdy wiedział że się do niej zbliżają, wszak oczyszczarka zalegać miała nad korytem podziemnej rzeki… i tak też właśnie było. Krasnoludzkie karki mogły się wreszcie wyprostować po prawie dwudziestogodzinnej męczarni, wszyscy byli wyczerpani, jedni mniej, inni więcej ale każdy jedyne o czym teraz marzył to sen. Wielu z wojowników było na nogach już prawie od dwóch dni bez zmrużenia oka i przez to słaniali się niczym pijani. Pierwej jednak trza było rzucić okiem na to co było w owej sali. Po prawej, zaraz za rogiem licząc od tunelu z którego wyszła grupa leżały na bokach dwa wózki górnicze na drewnianych kołach, były całe mokre od chlapiącej wszędzie wody, kilka kroków dalej koryto podziemnej rzeki które zostało sztucznie otworzone, a na nim osadzona oczyszczarka tłokowa, wykonana głównie z żelaza ale także solidnych bali drewna. Prosty w konstrukcji i trudny w obsłudze mechanizm oczyszczarki zalegał nad korytem rzeki i pochłaniał wciąż nowe hausty wody, wprawiał machinę w ruch i czyścił pokłady rud. Zaraz obok oczyszczarki był mechanizm pompy do której zazwyczaj podłączano specjalne rury i węże dzięki którym czyszczono urobek, teraz śladu po nich jednak nie było. W całym pomieszczeniu, na jego ścianach oraz na mechanizmach widać było żelazne uchwyty na pochodnie i latarnie, teraz jednak były puste… wiadomym było że górnicy lub oddziały armii Azul zabrały ze sobą to co mogły i zostawiły na wrogim terytorium tylko to czego zabrać albo nie było warto albo było zbyt ciężkie do szybkiego transportu, mechanizmu filtracyjnego zaś nie sabotowali bo niby po co, przecież nikt nie podejrzewał skavenów o to że wezmą się za oczyszcznie rudy. Na koniec tego wszystkiego była wiadomość najgorsza z możliwych, tunel który miał prowadzić do drogi ewakuacyjnej był zablokowany, ogromny nasyp potężnych kamieni idealnie blokował dalszą drogę.




Zdawało się ze to koniec, sala bez wyjścia, tym bardziej przerażać mógł wszystkich fakt że tylko droga którą oddział Detlefa dostał się do tej sali była otwarta, reszta bocznych tuneli oraz ten tutaj, na końcu były ślepe, zupełnie jakby ktoś chciał tu i tylko tu ściągnąć ewentualnych śmiałków, ciekawe tylko z jakiego powodu i z którego z obozów wojujących ze sobą armii?! Dobrze chociaż że powietrze było tu świeże i czyste, a było tak nie dzięki kilku małym otworom w ścianach które naturalnymi szczelinami dostarczały drogocenną i niewidzialną substancję życia, ale dzięki niewielkiej szczelinie ponad rwącą wodą, która była po jej obu stronach, przy wypływie i upływie. W tym cholernym miejscu stały się jeszcze dwie rzeczy, i to zaraz po wejściu całego oddziału do groty. Pierwszą było to że Kyan bez słowa ruszył pod jedną ze ścian, usiadł i zwyczajnie zamknął oczy, po czym zdaje się że usnął… tą drugą był Ergan który obudził się i był w stanie stanąć na własnych nogach i jak się okazało mikstury medyka i alchemika wróciły siły żywotne w ciało azulczyka. Plecaki spadły z pleców, pierwsze sapnięcia wydobyły się z płuc drużynników, te lepsze świadczące o odpoczynku i te gorsze, które mówiły o braku wyjścia z sali… problemom jednak nie było końca. Oto syn Thravara, otworzywszy oczy wstał, chwycił swój hełm i uderzył nim kilka razy o ścianę tym samym łamiąc jeden z rogów prawie u jego nasady, po ułamku chwili odrzucił ów hełm na bok i sięgnął po swój młot, a chwyciwszy go oburącz począł toczyć pianę z ust. Wyglądał obco, niczym szaleniec ale jakiś dziwny, prawa strona jego ciała jakby była otępiała i powłóczył nogą po tej stronie, lewy policzek zaś i oko drgały nerwowo i nadawały wojownikowi strasznego wyglądu, tak jakby był jedynie marionetką, w której miejsce na swój byt odnalazł twór któremu ciało o takiej symetrii było obce i poruszać by się dopiero co uczył. Kyan stanął na szeroko rozstawionych nogach i przekrzywiając głowę z prawej na lewą toczył pianę i jakieś syczące słowa opuszczały jego usta, ale wypowiadał je szeptem. Po chwili rzucił się w stronę Dirka, uniósł broń i zaatakował z pełną furią.


 
VIX jest offline