Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2014, 23:23   #3
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyka

Han'kah zarzuciła nogi na biurko i wrzuciła do ust kilka kulek owocowych gron. Większość mebli kazała przewieźć do Areny wprost z komnat Nihrizza, ogołacając je niemal do zera. Cały splendor i przepych pokoi smoczego maga cieszył teraz jej oczy tu, w nowej scenerii. Klasa przy zachowaniu pełni oszczędności, doskonale. Han'kah zagwizdała pod nosem wesołą melodię i utonęła w myślach.

Pierwsze cykle na wolności wprawiały w dziwną konsternację. Nic się nie zmieniło. A zarazem zmieniło się wszystko. Mury klasztoru Xaniquos opuściła bez żalu czując jak z każdym krokiem mija otępienie a serce wzbija się w euforyczne staccato. Fakt, wykorzystała pierwszą okazję aby prysnąć do domu. Miała wrażenie, że jeszcze kilka dni i w zimnych klaustrofobicznych murach zeświruje bezpowrotnie. Hehe, zabawnie. W końcu po to tam siedziała zamknięta jak zwierzę, ubrana w zgrzebne szaty, pod zbrojną eskortą żeby jej się właściwie polepszyło. Ironia.

Han’kah czuła jakby przez trzy miesiące morderczych treningów pod okiem mnichów Xaniquos wiele zyskała, zarazem wiele tracąc. W zasadzie cel jej pobytu w zakonie został poniekąd osiągnięty. Jej mnogie i barwne osobowości zostały uśpione, wszystko przycichło niby sala koncertowa po ostatnich oklaskach. Przez moment obawiała się, że w tym żmudnym procesie indoktrynacji zatraciła samą siebie,swój charakter i iskrę. Niepotrzebnie. Chyba osiągnęła... kruchą acz triumfalną harmonię. W każdym razie upewniła się co do tego pierwszego nocnego cyklu. Wcześniej dławiła wszystko głęboko w sobie przywołując na twarz kamienną maskę, pod skorupą zaś kotłowało się jak w ulu i najpewniej to było powodem jej mentalnej huśtawki. Teraz pozwalała by każda, nawet najdziwniejsza i najbardziej niezrównoważona myśl znalazła upust. Postanowiła odrzucić pozory i agitować swoją wyjątkowość. Otworzyła się na Podmrok, jego tajemnice, niebezpieczeństwa i okazje. Chłonęła wszystko jak świeżo przebudzone dziecko, z ciągłym szerokim uśmiechem od którego sztywniały mięśnie policzków. Han'kah Tormtor w jakiś przedziwny niewytłumaczalny sposób stała się... szczęśliwa. Albo po prostu nabuzowana hormonami jak balon tuż przed eksplozją.

To wszystko było dziwne. Nie do końca się w tym odnajdywała jednocześnie po prostu o tym nie myśląc. Miała wrażenie jakby ktoś wywrócił jej czaszkę na lewą stronę i przefastrygował w kilku miejscach. Wszystko było na wierzchu, w każdym razie emocjonalny aspekt jej osobowości, i po pierwszym zetknięciu można było wysnuć wnioski, że ma się do czynienia, jeśli nie z osobą szaloną to co najmniej ewidentnie zwichrowaną. Czy można było bać się jej przez to mniej niż kiedy była zimną bezwzględną suką? Niech oceni historia.

Han'kah kucnęła nad cynową misą wyciskając mokry supeł gęstych włosów. Czarna jak smoła strużka spływała z kosmyków pozostawiając na nich warstwę lśniącej czerni.
Kolejny etap, kolejna zmiana. Niedługo braknie jej kolorów w palecie ale... eh, uwielbiała swoje włosy! Nigdy u nikogo nie widziała ładniejszych, pozwalała więc sobie względem nich na odrobinę pychy i poświęcenia.
Kiedyś były białe… Szlachetny jaskrawy, niemal rażący po oczach odcień świadczył o jej wysokim pochodzeniu. Biel symbolizowała też pewną dozę naiwności. Wiarę w swoje możliwości, arogancję i ambicję. Wtedy starała się sprostać stawianym jej oczekiwaniom. Zadowolić osoby, które stały wyżej w hierarchii aby w stosownym czasie, samemu przeskakiwać te szczeble kariery i piąć się w górę… Brała udział w permamentnym wyścigu szczurów bo nauczono ją, że tak należy. Ale zrozumiała, że to błędna droga.
Czerwień… Wtedy dała się ponieść własnym emocjom, zajrzała w głąb siebie. Szał, gniew, śmiałość. I przesyt targających nią uczuć wszelakiego sortu, w większości głęboko skrywanych i narastających do rangi frustracji. Zastanowiła się czego pragnie, jakie cele chce osiągnąć… i parła do przodu. Parła niby taran. Ale do czego ją to doprowadziło? Straciła kontrolę nad własnym ciałem i nad własnym życiem.
A teraz…znów wszystko się zmieniło. Teraz nadszedł czas stabilnej czerni. Czas nieskrępowanej swobody. Akceptacji. Gonitwa się zakończyła, cele zostały zweryfikowane.
- Cudnie.
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Ciężkie, długie po biodra pasma wiły się wzdłuż tułowia niby czarne złowrogie węże. Lewy policzek naznaczała mozaika oparzeniowych falistych blizn, oczy były zimne, rybie, beznamiętne. Nadal zachowała rdzeń urody. Regularne rysy, mocne kości policzkowe, prosty, arystokratyczny nos. Ale teraz na jej twarzy odcisnęło się piętno niefrasobliwego szaleństwa. Już dawno uwiło sobie ono gniazdo głęboko w umyśle pani pułkownik ale teraz stało się w pewien sposób oswojone i oswobodzone, wysączało się swobodnie przez rdzawopomarańczowe kulki jej oczu niby ropa z butwiejącej rany. Niezrównoważenie, w jakimś cholerycznym, euforycznym wydaniu, emanowało z niej niemal namacalnym nimbem jak światło bijące od grzybów głębinowych. Han'kah Tormtor... świeciła. I tak dużo się śmiała! Perlistym śmiechem zaczynała teraz każdy cykl tuż po otwarciu oczy.

Wieczór w towarzystwie Sabalice upłynął swobodnie i radośnie. Matrona nie wydawała się mieć żalu do Han'kah za jej trzymiesięczną niedyspozycję umysłową. W końcu byli drowami, takie rzeczy się zdarzały i nie oznaczały towarzyskiego ostracyzmu. Niewątpliwie został jej także sentyment do pułkownik. Dumała chwilę nad prośbą Han'kah racząc się kieliszkiem wina.
- Niech będzie. Jeśli Arena jest tym czego naprawdę chcesz – uśmiechnęła się ugodowo.
Han'kah zawyła radośnie. Jej własne pierdolone poletko... Jej gardło opuścił jęk przesycony wzruszeniem i rosnącymi oczekiwaniami względem rysującej się na horyzoncie przyszłości.
A teraz byle pozbyć się tego uciążliwego balastu i zacząć knuć. Knuć? Nieeee. Zacząć sobie żyć. Sobie. Na swoim. Bez presji, bez spinki, bez dyktanda innych. BEZ.
Oh, doprawdy kochała Sabalice!
Wdzięczność.
Najdoskonalszy wymiar nadzoru.

Muzyka
Nie była pewna czy Sabalice poinformowała już Bal’lsira o drobnych zmianach kadrowych. Nie widziała szarkai od 3 miesięcy, od ich rozmowy przed atakiem na Despana postanowiła więc zrobić mu niespodziankę. Plan zakładał, że wpadnie do jego gabinetu z triumfalnym "taaaadam"! Obyło się bez efektu zaskoczenia bo przez chwilę zmagała się z wyzwaniem zmieszczenia się w futrynę, okrzyk zaś zamarł w jej gardle gdy dojrzała minę maga.

Bal’lsir nie wydawał się zadowolony z jej pojawienia, ale nie sączył też wściekłej piany co było w sumie niezgorszą prognozą!
- Witaj na Arenie… Han’kah Tormtor.- odparł bez entuzjazmu.
- Nie przesaaaaadzaj! – drowka podeszła do niego blisko z rękami zaplecionymi za plecami by podtrzymywać swoje obolałe plecy, uśmiechnęła się szeroko. - To będzie dobry układ. Współpraca i kooperacja. Dodatkowo zważ, że będziemy mieć praktycznie arenę dla siebie, usamodzielnimy się i odetniemy od innych konstruktów Tormtor. I będziemy mogli harcować po podziemiach jak szczury bez nadzoru kota! Będzie setnie.
Szarkai zachował stateczną twarz.- Nie wątpię, że masz rację.
Wzruszył ramionami dodając.- Ale Areny nie da się w pełni usamodzielnić. Vallochar już zapowiedział że jego magowie będą tu wciskać swój nos. A nawet jeśli nie on, to jego następczyni pewnie też by to robiła. Czasy Wilczycy na Arenie nie wrócą.
- Zostaw to mnie. Ja popracuję nad tym abyśmy się możliwie usamodzielnili. Sabalice mi ufa. Mogę zapytać o powód twojego parszywego humoru? - potarła pobrużdżony policzek bacznie mu się przyglądając.
- No nie wiem… Może to przez fakt, że brat mi znikł, a Valyrin rozesłała pożegnalne listy?
- Też jakiś dostałeś? Val zawsze miała tendencję do dramy.
- Może…- odparł enigmatycznie Bal’lsir nie wdając się w szczegóły.
- Nie dąsaj się. Nie na mnie… Jestem teraz prawdopodobnie jedyną osobą, która jest całkowicie ci przychylna. Dobra dusza w całkiem nowym Domu! - klasnęła w dłonie zupełnie nieprzejęta jego nastawieniem. - Rozumiem twoje rozczarowanie, ale jesteś silnym samcem. Val i Worvodir odeszli z własnej woli, nie oglądali się za siebie, nie wnikali w twoje motywy, po prostu od razu cię przekreślili. Nie sądzisz, że to było z ich strony dość samolubne? Odpuść temat i skup się na sobie. Patrz w przyszłość, nie w przeszłość – lekkim tonem wygłosiła wykład, którego głębia zaskoczyła ją samą.
- To jednak nie znaczy, że muszę się radować z widoku ciebie. - odparł obojętnym tonem Bal’lsir.- Jak dotąd twoja przychylność objawiała się jeynie próbami wykorzystania mnie.
- Wykorzystania? A niby do czego byłeś mi potrzebny Bal’lsirze? Jak dla mnie to ty skorzystałeś na mojej wiedzy, którą byłam skłonna się z tobą podzielić. Może twoja... ukochana - ostatnie słowo wypluła jak jad - i brat uciekli. Ale żyją… Zdajesz się nie doceniać tego faktu.
- Ależ doceniam…- odparł ironicznie Bal’lsir zagłębiając się w dokumentach.- Haelonia też żyje, a nie uciekła… I w cholerę innych drowów Despana też żyje. Przyjmij do wiadomości Han’kah, że to co dobre dla ciebie, niekoniecznie musi być dobre dla mnie. I nie… Nie czuję, że skorzystałem z twojej wiedzy. Czuję, że postawiłaś mnie pod ścianą. I to nie było miłe uczucie.
- Pfff! Pod ścianą? A nakazałam ci coś? Szantażem? O nie, gdybym chciała cię zaszantażować wymusiłabym na tobie abyś wpuścił wojska Tormtor do wnętrza twierdzy. Zrezygnowałam z tego kiedy dałeś znać, że bardzo jest ci to nie w smak, nawet wizja wysoko postawionego stołka w Tormtor i partnera matrony ci tego nie osłodziła. Gdybyś pokusił się na te łakocie twierdza byłaby nasza a Tormtor silniejsze! NASZ, że ci tak przypomnę, Dom stracił na twoim fochu! - strzepnęła niteczkę z jego magicznej szaty wyszywanej jedwabiem. - Czerń ślicznie podkreśla ci karnację - wtrąciła ale zaraz ciągnęła dalej. - Ale ja uszanowałam twoją odmowę… A co do twoich wyborów. Mogłeś nie robić nic. Mogłeś nie zastawiać na nich pułapki, i fakt, Val by pewnie spadła na cztery łapy ale twój brat by zginął bo to w gorącej wodzie kąpany rębajło, który by się pchał na pierwszą linię i walczył do samego końca, pojmanie nie wchodziłoby w grę i doskonale to wiesz. Mogłeś nawet powiadomić o wszystkim Haelonię i sprawić, że Despana by się przygotowali, ale mój łeb by wtedy spadł, bez dwóch zdań. Dałam ci wybór i niczego nie żądałam… Jesteś arogantem jeśli tego nie doceniasz. Miałam cię za przyjaciela, dlatego wtedy przyszłam. I wkurwiasz mnie takim stawianiem sprawy - zakończyła ogniście i z zamachu wbiła sztylet w dorodny owoc na szczycie patery. Chwyciła rękojeść i poczęła go łapczywie obgryzać aż sok puścił się po jej brodzie na dekolt.
-Tutaj są dokumenty… koszty naprawy areny, koszty odbudowy loż, koszty wyszkolenia nowych gladiatorów, koszty… od groma wycen.- mruknął drow kładąc dłoń na pergaminach. - Jak się pewnie domyślasz było to głównie na mojej głowie i Zarządcy Areny. Teraz ty nim jesteś.
- Czyli tak stawiasz sprawę? Nie chcesz oczyścić atmosfery? Zamierzasz zarzucać mnie żalami i pretensjami jak urażony chłopczyk, któremu wyrwałam lizaka? Jesteśmy na siebie skazani Bal’lsirze.
- Han'kah... nie mydl mi oczu - machnął ręką kpiąc z jej słów.- Dobrze wiesz, że nie mogłem nic! Nie zostawiłaś mi wyboru.
- Mogłeś mnie zabić - podsumowała dosadnie lekkim tonem przełykając soczysty kąsek. - Zawsze jest wybór Bal’lsirze.
Jeszcze chwilę przerzucali się kontrargumentami aż Han’kah pokręciła głową zmęczona jego pretensjami, ziewnęła nawet teatralnie.
- Będziesz się zachowywał jak naburmuszony dzieciak czy próbujemy coś razem zrobić i patrzeć w przyszłość? Daj mi jasną odpowiedź, po prostu.
- Ani jedno, ani drugie…- zastanowił się czarodziej. - Po prostu podejdźmy do tego z czystą kartą.
- Nieeech będzie! - skinęła Han’kah z ulgą wymęczona tą sprzeczką. - Nie zamierzam ci się wpieprzać w rzeczy na których się znasz, choć chcę byśmy wszystko omawiali. Taki… tandem, ale tylko dla naszej dwójki. Oczywiście na zewnątrz oficjalną Panią Areny będę ja, potrzebna nam figurantka płci odpowiedniej, czyli właściwej, czyli... mojej. No i mam już image wściekłego psa Sabalice, to nam się przyda jako reprezentacyjna twarz areny. Dobrze by było aby nasz mały przybytek stał się rozrywką prestiżową i zaczął na siebie zarabiać. Te koszty trzeba z czegoś pokryć a skarbiec Tormtor dużo nam pewnie z siebie nie wysypie.
-Trzeba by odbudować wszystko. Większość gladiatorów Despana jest własnością Domu, toteż teraz są w Shi’quos.- przypomniał Bal’lsir.- Trzeba by zacząć organizować igrzyska, ale… raczej bez rozmachu, przy takiej ilości niewolników i środków. Nie stać nas.


Nie wymagało przesadnego trudu ustalenie w jakich miejscach lubił bywać Ghan’dolin. Do niedawna miłośnik Areny, teraz z oczywistych przyczyn musiał się przerzucić na inne rozrywki choć zacięcie do prymitywnych jej odmian nadal przyświecał czarodziejowi. Knajpa znajdowała się w byłej Dzielnicy Despany, a obecnie skrawku należącym do Xaniquos i była niskich lotów zadymioną ziołami speluną, przesyconą odorem grzybowego piwa i potu. Sercem tego miejsca był niewielki ring okalany barierą z liny gdzie z natchnionym entuzjazmem szczupły acz zwinny drow z plebsu toczył pojedynek na pięści z rosłym orkiem. Zielonoskóry miał parę w łapie ale jak się szybko okazało miał i spore trudności aby trafić chudzielca.
Han’kah zsunęła kaptur i stanęła przy szynkwasie łypiąc na walkę. Widziała kątem oka czarodzieja, który przyglądał się widowisku z loży na antresoli a teraz, na widok Han’kah uśmiechnął się ciepło i skinął dłonią zapraszająco. Pofatygowała się do niego przeciskając przez rozentuzjazmowany tłumek.
- Prywatna loża w Arenie robiła na mnie większe wrażenie ale i tu jest dość… przytulnie - omiotła wzrokiem skrawek jego prywatnej przestrzeni, uśmiechnęła się i stała chwilę, całkiem nieruchoma zahipnotyzowana jak zwykle przez parę jego gorejących tęczówek, od których widoku już zdążyła odwyknąć. Zapomniała jakie robiły na niej wrażenie na co nieco nerwowo oblizała usta.
-Nie powinnaś odpoczywać w tym.. stanie?- zapytał z uśmiechem i odruchowo pogładził brzuch drowki ignorując intensywne protesty jego lokatora. - Krążą słuchy, że dostałaś Arenę w nagrodę.
Skinęła powoli przyciskając opuszek palca do ust.
- Owszem, stawiam ją na nogi. Mam nadzieję wrócić jej dawny splendor choć to niemałe wyzwanie. A mój stan… niebawem wróci do normalności.
- Nie wątpię. Kapłanki szybko goją ciało leczniczymi modlitwami... - stwierdził pogodnie drow.
- Jak nastroje w Shi’quos? Pokazywanie się w moim towarzystwie… przestało być w złym tonie? - jej stan miał swoje prawa, ta niedaleka wyprawa zdołała ją zmęczyć więc nie przejmując się zbytnio wyciągnęła się na rozległej ławie.
-Nie licz na czerwony dywan na powitanie. Ale już nikt nie myśli cię wieszać na bramie. - zażartował Ghan’dolin przyciągając ją dość czule ku sobie.- Cztery miesiące to dużo czasu. Shi’quos nadal nie pała przyjaźnią do twego Domu, ale czas goi rany.
- W Erhelei-Cinlu wszystko szybko się zmienia. Słyszałam, że chwilowo poddałeś walkę o wpływy na korzyść Mavolorna? Żmijowy język dochrapał się stołka, o którym marzył. I to mimo ucieczki Valyrin z miasta. Myślałam, że bez asysty jej zawsze rozłożonych ud notowania względem publiki raczej mu podupadną…
- Za bardzo wierzysz plotkom. Malovorn nie polegał nigdy na udach Valyrin. To raczej ona korzystała z jego talentów. I nie poddałem walki o wpływy. Rozkoszna pozycja Malovorna… nikt inny nie był nią zainteresowany. Ot, ktoś musi mówić w imieniu magów. Ale to jeszcze nie przekłada się na władzę nad nimi.
- Fakt. Niemniej to stanowisko o które toczyliście bój. Może to nie władza absolutna nad katedrami ale jednak władza… - syknęła bo mały wymierzył jej wyjątkowo dotkliwego kopniaka w żebra. Te ostatnie dni były pasmem udręk a dzieciak najwyraźniej nie mógł już wytrzymać w ciasnocie jej ciała. - Jak…układa ci się z Sur? Po całym tym zagraniu z Despaną dostałam od niej list niespecjalnie przesycony uwielbieniem - wyszczerzyła się jakby fakt ten wyjątkowo ją bawił. - Zresztą, dostałam stos takiej żarliwej korespondencji od wielu osób.
-Widać, że nie rozumiesz subtelnej polityki Katedr magicznych. Pozycja Malovorna to nie jest to stanowisko, o które ja walczyłem. To nie jest realna władza i wpływy. - uśmiechnął Ghan’dolin łagodnie i potarł kark nieco zgaszonym tonem głosu. - Cóż… Z Sur jest tak samo jak zawsze. Sur jest trudna we współżyciu. I tak… może nie narobiłaś sobie wrogów w moim Domu, ale też przyjaciół tam wielu nie masz.
- Lepiej mieć ich niewielu ale godnych zaufania - uniosła dłoń i pogładziła policzek drowa. - A ty? Nadal zaliczasz się do tego grona?
-Tak długo… jak długo nie nadużyjesz tej przyjaźni.- odparł czarodziej, przyciskając jej dłoń do swojej chłodnej skóry.
- Nie nadużyję - zadeklarowała niemal uroczyście. - Twój list... mnie zezłościł. I... zabolał. Choć rozumiem, ze postawiłam cie w trudnej sytuacji. Jeśli miałeś po tamtej zbrojnej agresji na Despana jakieś nieprzyjemności w związku z nasza zażyłością... wybacz.
- Miałem… ale cóż poradzić. Moja lojalność wobec Domu była uważana za niepewną. I moja pozycja negocjacyjna na tym cierpiała.
Pokiwała głową ze zrozumieniem. Nagle pomysł z rozmową na tematy finansowe wydal jej się nieodpowiedni.
- Za miesiąc chce otworzyć Arenę…
- To… świetna wiadomość.
- Dostaniesz zaproszenie i najlepsza lożę - usmiechnęła się.
- Dziękuję, doceniam to.
- Odpracujesz to - podniosła się nie bez problemów do pozycji siedzącej. - Jak będzie znów łatwiej szlo mnie obejść niż przeskoczyć - zażartowała ale odgarnęła za ucho włosy by dobrze przyjrzał się bliznom. - Stawiasz na orka czy chudzielca?
- Chudzielec… desperacja dodaje mu animuszu- uśmiechnął się mag.- A z całą pewnością walczy o życie. Ork nie odpuści przy pierwszej krwi...

Han’kah westchnęła spoglądając na swoje bose stopy ułożone na blacie biurka. Czuła się spuchnięta, ociężała i zmęczona ale to nie odbierało przyjemności z planowania kwestii Areny. Cieszyło ją to. Nowa funkcja i własne poletko. Kawałek dalej Bal’lsir przeglądał stosy pergaminów zapisanych rzędami cyfr. Ostatnio całe cykle upływały im na takich właśnie debatach.
- To jeszcze raz, od początku. Jaką dokładnie kwotą dysponujemy? - zapytała Han'kah odchylając głowę na oparcie fotela.
Bal’lsir wyciągnął szereg papierów i zaczął Han’kah tłumaczyć i zagłębiać, rozliczać i sumować i... wojowniczka błyskawicznie straciła wątek. Uczono ją walki, nie kupiectwa i rzędy cyfr były dla niej mniej zrozumiałe niż magiczne zwoje. W końcu jednak szarkai wyjaśnił, że mają dość gotówki by wystawić jako tako solidne widowisko bez bestii i fajerwerków ale nie dość by zaszaleć w kwestii efektów specjalnych i pomysłowych fantazji kreowanych na Arenie.
- Przyjemnie byłoby jednak zorganizować bestie i coś ponad niezbędne minimum - pułkownik ściągnęła usta w zamyśleniu. - Trzeba rozpuścić wieści, że robimy nabór na gladiatorów. Wizja sławy i splendoru powinna skusić drowy z plebsu i spośród najeimników… Pewnie wróci też część uciekinierów w Despana, Arena to był ich żywioł, ich narkotyk, ciężko będzie im się obejść bez towarzyszącej walkom adrenaliny.
- Nie liczyłbym na to za bardzo.- stwierdził Bal’lsir rzeczowo.- Większość gladiatorów Despana było wykwalifkowanymi niewolnikami, a ci są własnością Domu Shi’quos… a nie jego pełnoprawnymi członkami.
- Racja… Spróbuj wybadać temat ilu ich dałoby się odkupić za niewielkie pieniądze. Tacy niewolnicy są dość… specyficzną służbą, może nawet kłopotliwą. Nie każdemu się nadadzą. A jeśli nie oni, skuszą się plebejusze i najemnicy. Także z Icehammer miejmy nadzieję. Jak błyskawicznie dałoby się ich przeszkolić?
- Gladiatorzy moja droga to nie żołnierze. - zaśmiał się Bal’lsir. Ha! Zaśmiał. Dobry znak. - Samo zabijanie to za mało, muszą to robić widowiskowo. Niestety… instruktorzy zostali w Shi’quos. A mój brat zaginął wraz Valyrin.
- Uprawiasz straszne czarnowidztwo… - Han’kah zapadła się głębiej w fotelu i wysunęła język w wyrazie zdegustowania. - To może od razu przybijemy tabliczkę z napisem “Do rozbiórki”? Za miesiąc otworzymy Arenę choćbym miała zapożyczyć u Goiki ze dwie drużyny orków i pozwolić jakimś potworom spektakularnie ich zeżreć. Porażka nie wchodzi w grę mój drogi. Nasza Matrona chce widowiska i je dostanie.
- Uważam że ty przesadzasz.- stwierdził z przekąsem szarkai. - Arenę da się rozbudować, jak i igrzyska. Da się doprowadzić je do świetności... ale nie w tak krótkim czasie i nie od razu. Za rok Arena może już odzyskać prestiż z okresu Wilczycy.
- Sabalice nie da nam tyle czasu. To znaczy nie spieszy się nam aby od razu działać na pełnych obrotach, ale za miesiąc musimy otworzyć podwoje Areny.
- Sabalice ma w nosie Arenę.- szarkai znów się zaśmiał. - Nie jest Wilczycą. Nie interesuje się zbytnio tą rozrywką. W innym przypadku nie miałabyś takiej swobody. Wilczyca ściągała mnie i Valyrin by przedyskutować plany każdego większego widowiska. Sabalice nawet nie zainteresowała się terminem otwarcia Areny.
- Ale im dłużej Arena stoi nie zarabia na siebie. A musi generować zysk jeśli ma się rozwijać. Jakie masz więc propozycje?
- Rozpocząć skromnie i bez fanfar. Jeśli nie zdobędziesz bestii, to rozpoczniemy bez bestii. Jeśli gladiatorzy będą niedoszkoleni... to trudno. Powoli do przodu. - wyłożył swoje zdanie drow.
- Ktoś jednak musi ich szkolić. Masz kogoś na myśli?
- Jest kilku w Tormtor obecnie... już ich zatrudniłem. Nie dorównują dawnym gladiatorom Despana, ale na początek wystarczą.
- Skoro tak twierdziszzz - Han’kah nie tryskała entuzjazmem na myśl o ciężkiej i wyboistej drodze, która ich czeka. Zdecydowanie wolała te na skróty, choć były zwyczajowo bardziej ryzykowne. - Mimo wszystko coś na start trzeba zorganizować. Cokolwiek. Jeśli będzie nudno jak flaki z olejem to nie zachęcimy też widowni do ponownych odwiedzin. A zadowolony klient to pełniejszy skarbiec Areny. Spróbuję załatwić jakąś bestię. Z Vae albo Icehammer. Mam też chody u kwatermistrza Tormtor, może coś nam uszczknie ekstra. Scrolle, broń, zbroje... Choć akurat na strojach gladiatorów to można przyoszczędzić - zaśmiała się kpiąco. - Buty i majtasy starczą. Gołe umięśnione klaty to znak firmowy Areny. Rozrywkowo i ekonomicznie, to się dobrze kalkuluje.
- Zobaczymy co ci się uda zyskać.- wzruszył ramionami Bal’lsir.- I wtedy pomyślimy co się da z tym zrobić.
- Ale jesteś sztywny i formalny. Teraz tak już będzie? - Han'kah podparła brodę i przyglądała mu się z łobuzerskim zainteresowaniem wrzucając do ust chrupiące przekąski.
- Myślę, że tak.- odparł zdawkowo Bal’lsir. Po czym pokiwał głową.- Tak właśnie sądzę.
Pokazała mu język i rzuciła w niego prażynką.
- Kiedyś byłeś zabawniejszy… No ale skoro chcesz się nad sobą użalać… - uśmiechnęła się do siebie. - A... co myślisz o próbie zebrania prywatnego kapitału od miłośników Areny? Stworzenie listy jej stałych zamożnych bywalców powinno pójść ci bez trudu. Mogłabym zaprosić ich na kolacyjkę i zaoferować przywileje i niespodzianki na czas nieokreślony w zamian za zainwestowanie w Arenę.
-Wiesz jak to jest z pożyczkodawcami… A tak nie wiesz. A więc... Ty im dasz palec, oni odgryzą ci całą rękę.- odparł Bal’lsir pomijając milczeniem jej słowa o użalaniu się nad sobą.
- Nie jeśli się precyzyjnie spisze umowę. Poza tym bardziej chciałam uderzyć w ich duszę filantropów. Jesteśmy elfami, kochamy piękno i sztukę i jesteśmy w stanie wiele dla niej poświęcić! - uśmiechnęła się szeroko i rozłożyła na boki ręce. - Artystyczne wypruwanie flaków to dziedzina sztuki dla wielu spośród z nas. To… jakby inwestowanie w ich samych przyjemności i bakcyle.
- To prawda…- zamyślił się Bal’lsir i potarł czoło. - Spiszę taką listę. Zajmie mi to jednak kilka cykli. Wojna przetrzebiła wielbicieli. Nie będzie z tego wiele.
- Ty tu forsujesz metodę małych kroczków więc… kamyczek do kamyczka i zrobi się lawina... czy jak to szło. Każda metoda na zwiększanie budżetu i cięcie kosztów jest nam teraz na rękę - Han'kah postukała palcami w blat stołu. - Puść plotki, także w Icehammer, że robimy nabór na gladiatorów. Zobaczymy, a nóż zgłosi się jakaś przyszła gwiazda. I wszelkie zapłaty zależne będą od wyników czyli martwym płacić nie będzie trzeba a żywym… zaczniemy od drobnych przywilejów, a jak dorobią się sławy skarbiec Areny będzie już pełniejszy.
- Poruszam moimi nitkami.- zgodził się Bal’lsir.
Han’kah wlepiła w niego szeroko otwarte oczy.
- Aleś dziś rozmowny… Szkoda, że nie gadasz monosylabami! - podniosła się z fotela dźwigając przed sobą krągły brzuch. - Ale rozumiem, że potrzebujesz trochę czasu aby znów docenić moje wyborne towarzystwo - wyszczerzyła się radośnie i zamaszystym gestem dłoni ukłoniła się jak bard po występie. - Lubię cię Bal’lsirze. Mimo iż ty mnie dzisiaj nie lubisz pamiętaj, że ja poczekam aż niechęć ci minie! A teraz idę wziąć kąpiel. Może jak wymoczę smarkacza we wrzątku zapragnie w końcu uciec.
Czarodziej z powrotem skupił się nad tabelami i zestawieniami podczas gdy z komnaty obok dobiegało nucenie pani pułkownik i radosny plusk rozchlapywanej wody.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 02-10-2014 o 23:26.
liliel jest offline