- Nie umiecie się bawić... - dziewczyna ziewnęła demonstracyjnie, nieco naburmuszona. Wyczuła ewidentną groźbę w słowach pośrednika, i choć nie zamierzała ładować się teraz w jakiś większy przemyt, zdecydowanie nie podobało jej się podejście Alkera. Co go do cholery obchodzi to, że ktoś chciałby sobie dorobić przy tej robocie na boku...?
Fuknęła przez nos i odwróciła się do Pauli.
- Mnie wózki nie kręcą; skoro nie ma nic lepszego, to pojadę z tobą po rzeczy i coś wszmać. - bardziej stwierdziła, niż zapytała - Tylko jeden telefon, ok?
Odeszła na bok i wystukała numer do Maxa. Najemnik pewnie jeszcze spał, albo był zbyt przytłoczonym kacem, żeby podnieść słuchawkę; o tej godzinie było to względnie normalne, więc Manuela cierpliwie poczekała, aż włączy się automatyczna sekretarka.
- Max? Wzięłam tą robotę. Spodobałoby by ci się, same fajne laski w ekipie... - rzuciła okiem w kierunku grupy - ..i co najemnej jeden fajny facet. Słuchaj, jak już podniesiesz te swoje menelskie dupsko z wyra, popytaj u siebie czy na Ralasco nie mamy jakiś wspólnych znajomych - pamiętała, że różne "kieszonkowe dyktatury" często wynajmują małe oddziały najemnicze jako oficerów czy bardziej elitarne siły. Możliwe że stary pijus kogoś z nich znał. - A i przekaż Sam-Wiesz-Komu, że tam jadę - miała na myśli Kuriera, łącznika anarchistów. Opisała trasę, jaką Alker zamierzał ich przewieźć na wyspę - Pacjent wspomniał coś o jakimś miejscowym ruchu oporu. Możliwe, że coś z tego będzie...Kończę, pa. Postaraj się nie załatwić wątroby na amen, do czasu kiedy wrócę... - cmoknęła do słuchawki i schowała aparat.
- No to jedziemy! - zawołała do Pauli, poprawiając torbę - Zgłodniałam od tej całej czczej gadaniny...