Jak mus, to mus. Dla dobra sprawy Taar był w stanie nawet się poświęcić i pozamiatać. Nie mówiąc już o tym, że w końcu nie pierwszy to raz, kiedy trzymał w ręku miotłę i wykorzystywał ją w celu, do którego była przeznaczona, a nie by walnąć przez zadek przyrodnią siostrzyczkę lub odpędzić nachalnego kundla, który pchał nos nie tam, gdzie powinien. A dobry uczynek mógł być dobrym wstępem do rozmowy.
Wnet się okazało, że Wielebna Ora nie była ani głucha, ani zdziecinniała - wiedziała swoje i całkiem nieźle orientowała się w tym, co się dzieje dokoła.
Ślepy?
Przez moment Taar nie bardzo wiedział, o kogo chodziło Wielebnej Orze. Dopiero po chwili namysłu spytał:
- Miał symbol takiej jakby wagi i młota wojennego?
- Tak - skinęła głową. - Wagę postawioną na młocie. U nas na Tyra mówi się zazwyczaj Ślepy.
No, bez wątpienia była to dość trafna nazwa.
- Jeśli to był paladyn Sprawiedliwego Boga - powiedział Taar - to z pewnością żadne słowa nie byłyby w stanie go powstrzymać przed podjęciem takiej misji. Szczególnie jeśli, jak powiadał, dostąpił wizji. Z drugiej strony... mógł być nieco bardziej rozważny. Ale tacy bywają paladyni. Bardzo zapalczywi.
Jeśli zapatrzony tylko w cel swej misji paladyn pojechał do lasu, mógł bez większych problemów wpakować się w kłopoty, o których nikt w okolicy nie miał pojęcia. Ale o tym Taar nie zamierzał mówić. Jak i o tym, że po dwóch tygodniach z paladyna mogła zostać kupka ogryzionych kości i poobtłukiwana zbroja.
- Czy oprócz tych krów i paladyna, który pojechał i nie wrócił, miały w okolicy miejsce jeszcze jakieś dziwne wydarzenia? - spytał. - I kto najlepiej zna las? Jeśli koboldy zagnieździły się tam na dłużej, to musiały sobie znaleźć jakieś dobre miejsce na legowisko. No i przewodnik by się przydał - dodał - a nikt nie zna wszystkich ścieżek jak tutejsi drwale czy myśliwi. |