Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2014, 03:56   #81
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Niewinna ptaszyna toczyła w tym momencie bój nie tylko z tym Satyrem o lepkich łapach, ale przede wszystkich ze sobą. Ze swoim ciałem reagującym wbrew jej woli, oraz ze swymi myślami rozdzielonymi na dwoje.

Jedna strona wyjątkowo dokładnie przedstawiała jej echa swych własnych chęci składanych w milczeniu. Czyż.. czyż Marjolaine nie miała być bardziej przychylna swemu bohaterowi, któremu niewiele brakowało do śmierci w pojedynku o jej godność? Czyż nie miała mu jakoś wynagrodzić tego cierpienia, by także zagłuszyć swe wyrzuty sumienia? Ukojenie pragnień mężczyzny dotyczących jej osoby byłoby ku temu bardziej niż idealne. Tylko jedna noc. W ciemnościach i tak niczego nie będzie widać. Skoro już sama przyszła do jego sypialni...

Druga zaś przypominała jej ostro, że przecież.. że przecież ona niezbyt chce teraz akurat TEGO. We własnej alkowie, samotnie w łóżku i daleko od Maura mogła się czasem przez przypadek rozmarzyć, ale będąc tuż obok niego cała jej pewność siebie i odwaga pryskały niczym mydlane bańki w kąpieli. Gdy już był tak blisko niej, gdy kusił ją tymi wszystkimi wizjami namiętności, to wtedy przeszywał ją strach i powracała chęć ucieczki.

Przyśpieszonemu oddechowi niewiele brakowało do zmiany swego źródła z ukrytego podekscytowania w.. gorączkową panikę. Oczętami patrzyła po kątach w poszukiwaniu pomocy, paluszkami zaś niespokojnie miętoliła sukieneczkę na wysokości swych kolan. W innych okolicznościach odepchnęłaby od siebie narzeczonego, ale teraz nazbyt obawiała się zrobić mu krzywdę przy zbyt gwałtownym ruchu.

-Doprawdy... - burknęła hrabianka dość rozkojarzona, gdy tak wierciła się w zdenerwowaniu -A wydawało mi się wtedy na balu zaręczonym, iż to nie mój blask Cię tam oślepił, a strach przed podejrzeniami rzucanymi przez zgromadzonych. Czy nie tak powstała Twa bajeczka o naszym narzeczeństwie?
-Oui. Ale od tego czasu wiele się wydarzyło, moja ptaszyno.
- szeptał jej do uszka Maur jednocześnie muskając palcami odkryty dekolt.- Odsłoniłaś przede mną tak wiele… nie tylko zgrabną nóżkę i mięciutkie pośladki, które tak przyjemnie się pieściło. Ale tyle emocji i swą prawdziwą twarz.
Cmoknął szyję hrabianki szepcząc.-Choć nadal się zastanawiam, kiedy bajka stała się prawdą. Czy w karocy, gdy pozwoliłaś mi dotknąć twą niewinność i przynieść sobie rozkosz. Czy w ogrodzie, gdy odsłoniłaś swe prawdziwe uczucia policzkując mnie? Czy może w twej alkowie gdy tuliłaś do mnie ufnie każdego ranka? Czy może podczas zdejmowania pończoszki, gdy pragnienia i strach odciskały się czerwienia na twym obliczu, gdy pozbawiałem cię jej? Czy gdy ścigałaś się stawiając swą nagość na szali? Powiedz moja ptaszyno… czy gdybyś przegrała wtedy, znalazłabyś odwagę stanąć przede mną nago… piękna tylko swą naturalną urodą i zadziornym charakterem?
-Wcale nie musiałabym szukać, gdyż nie było możliwości bym z Tobą przegrała. Nie zgodziłabym się na nasz mały zakładzik, gdybym miała jakiekolwiek wątpliwości
– jakaż zuchwałość dotycząca własnych umiejętności jeździeckich płynęła z jej usteczek, jakież przekonanie o własnej wyższości nad Maurem w tamtym wyścigu pobrzmiewało w jej słowach. Widać wygrana tak bardzo uderzyła Marjolaine do główki, że wyparła z niej wspomnienia strachu przed przegraną.

-Jednakże, jeśli nawet po swojej porażce byś mnie ładnie poprosił, to zgodziłabym się na zostanie Twoją muzą. Bien sûr, bez tej prowokacyjnej nagości jaką prezentujesz w swojej galeryjce – pogarda do tamtych matron z obrazów, pomagała panieneczce w przynajmniej częściowym zapanowaniu nad obawami zrodzonymi z intymnej sytuacji. Nim mogłoby mężczyźnie przyjść do głowy, aby zacząć rozpinać z przodu jej kreację, ona już pochwyciła za jego wędrującą dłoń i stanowczo splotła ze sobą ich palce. Zerkając w tył, zapytała mimochodem, tak niewinnie -A może nie potrafisz odnaleźć natchnienia bez widoku kobiecego biustu przed swymi oczami?
-Moja droga… nawet najpiękniejsza karafka nie równa się ze słodyczą znajdującego się niej wina. Nawet najpiękniejsza kreacja, jest niczym w porównaniu nagim pięknem noszącej ją kobiety.
- przylgnął ustami do jej warg całując w wpierw delikatnie, potem coraz bardziej zachłannie i namiętnie. Zatonął w tej pieszczocie tak jak i ona… niepomna, że te pocałunki dodając mocy żarowi trawiącemu jej ciało przy nim. Maur cmoknął na koniec czubek nosa swej narzeczonej mówiąc.- Poza tym… chcę pokazać na płótnie prawdę. Chcę pokazać na nim tą dziką amazonkę, tą dumną pełną pasji Marjolaine… a nie tą, która ukrywa się za maską dobrego wychowania. Chcę cię pokazać taką, jaką jesteś przy mnie tylko.
Po czym spojrzał zawadiacko w jej oczy szepcząc.- I chcę cię teraz pozbawić tej koszulki nocnej, ułożyć wygodnie na łożu i wielbić twe piękno pieszczotą i pochlebstwami. Wielbić jak inni dotąd. Bo przecież zasługujesz na to by być wielbioną… i na chwilę relaksu i przyjemności. Bo przecież mi ufasz, non?

-Na pewno nie, jeśli tylko masz zamiar to wykorzystać! -obruszyła się czerwona na policzkach jak płatki róż, które niegdyś jej wysłał na początku ich znajomości. Sposób w jaki na nią teraz patrzył.. też w niczym nie pomagał. Odnosiła wrażenie, że coraz lepiej wiedziała jak się czuła świeczka rozpływająca się pod gorącem płomienia. Teraz hrabianeczka taką była, zaś oczy Maura błyszczały wypełnione ogniem.

Odwróciła od niego spojrzenie, po czym dla pewności jeszcze zamknęła oczęta. By jej nie rozpraszał więcej.
-Przyszłam tutaj dopilnować, byś nie zrobił znowu niczego głupiego. Masz leżeć i odpoczywać w spokoju, do czasu aż Twoja rana się zagoi – twardo trzymała się swojego zdania, tej siły wyższej, która zmusiła ją do przyjścia tutaj po nocy i spędzenia jej w towarzystwie narzeczonego. Oui, oui. Kierowała nią troska i opiekuńczość, a nie jakieś tam przyjemność! Nieugięta skrzyżowała ręce na piersi i obróciła się ciałkiem nieco od Satyra -A jak zaczniesz marudzić, to pójdę poskarżyć na Ciebie do Twojej ochmistrzyni.
-Ja się jej nie boję…-
mruknął Gilbert obejmując w pasie hrabiankę i tuląc ją do siebie.- I cię nie puszczę. Jesteś pokusą moja droga, skarbem którego nie dam sobie odebrać. Połóż się ze mną i pozwól mi cię wielbić. Pozwól mi się zająć twoimi pragnieniami, tymi niewypowiedzianymi.
Pieścił jej ucho wargami szepcząc cicho.- Nie musisz się opierać. Nie musisz się obawiać. Nie zrobię niczego, co by nie było ci przyjemne. Wiesz przecież, że mi zależy na tobie.

-Musisz leżeć i odpoczywać, aż Twoja rana się zagoi
– obstawała przy swoim Marjolaine, chociaż ten łajdak zwyczajowo nie robił sobie niczego ze stawianych przez nią wysokich murów stanowczości. Ale i ona miała w zanadrzu.. coś, z czego nie do końca chciała korzystać. Nie było to zagranie godne jej arystokratycznego urodzenia, ale wszak i on nie zachowywał się jak książę z niewieścich marzeń. A skoro na niego nie działały same słowa, to ona musiała sięgać po bardziej drastyczne metody zachowania swej niewinności pod sukienką.

-Wszak boli Cię, non? - przejmująca troska o swego ukochanego, swego najdroższego bohatera, wkradła się w głos panieneczki. Zadziwiająco nie próbowała wyrywać się z jego objęć i zamiast tego, co bardziej zaskakujące, zwróciła się częściowo ku niemu. Z pewnością kierowana strachem o jego życie, paluszkiem dźgnęła go w opatrunek. Nie jakoś bardzo mocno czy głęboko, tyle co musnęła opatrunek na wysokości jego rany. Odczuwalnie. Przymrużyła krnąbrnie oczęta -Non?

-Gdy tak mnie dźgasz… to tak. Boli mnie.- Gilbert zaciskając zęby z bólu, naparł jednak ciałem na hrabiankę zmuszając ją swym ciężarem do wylądowania plecami na łóżku. Jego oczy błyszczały, czoło rosił pot, ale wydawał się nieustępliwy w swych zamiarach. Uśmiechnął się i nachyliwszy pocałował jej usta delikatnie i czule… - Dla takiej nagrody jak ty, potrafię znieść wiele… w tym i ból. Acz… powiedz mi, czemuż to wspólna noc napawa cię taką obawą? Wszak niewątpliwie jesteś o mnie zazdrosna. Czyż nie jestem twoim trofeum Marjolaine. Twoim wyłącznie?
-Istnieje pewna różnica, pomiędzy obawą i niechęcią, Maurze
-mruknęła w odpowiedzi Marjolaine, próbując nie dać po sobie poznać jak bardzo ta bliskość mężczyzny oraz siła jego ciała ją ekscytowały, a zarazem przerażały. Zdradzały ją jednak drżenie własnego ciałka, przyśpieszony oddech unoszący drobne piersi i twarzyczka płonąca czerwienią. Jakoś tak.. bardzo niezręcznie oparła jedną dłoń o jego ramię, w nieudolnej chęci odsunięcia go od siebie.

-Ty zaś sprawiasz wrażenie, jak gdybyś pragnął uczynić ze mnie jedną z tych matron, którym kochanek zległ w łożu w trakcie uciech – mówiła przyglądając się twarzy Gilberta, z błękitnymi tęczówkami rozbłysłymi takimi samymi iskierkami obawy jak wczorajszego wieczoru. Ostrożnie palcami wolnej dłoni dotknęła jego czoła -Naprawdę nie wyglądasz za dobrze. Jakbyś miał się tutaj rzeczywiście zaraz przyczynić do rozpuszczenia o mnie takich plotek.
-Dobrze… więc jeśli odpuszczę me próby… pozwolisz pozbawić się całego przyodziewku i golutka położysz się przy mnie. Dając się tylko tulić i pieścić?
- zaproponował nieco nadmiernie cieplutki szlachcic. Choć trudno było stwierdzić przyczynę tej gorączki. Czy była to jakaś choroba, czy pragnienie jakie w nim budziła.

-Non – ptaszyna ucięła krótko kuszenia Satyra, jak i stawiane przez niego warunki nie do zaakceptowania przez nią. Zsunęła swe palce z jego czoła i smukłym wskazującym musnęła najpierw szorstki policzek, a potem jego wargi w uciszającym geście, by nie padło spomiędzy nich już więcej tak niemądrych pomysłów.
-Jeśli odpuścisz swe próby i położysz się grzecznie spać, to ja tutaj zostanę. Przy Tobie. W mojej sukience nocnej. Inaczej sobie pójdę -sytuacja może i nie była jej sprzyjająca, szczególnie gdy zaczynała czuć przyjemność z bycia w takiej pozycji z Gilbertem, ale zdecydowany ton głosu nie znał sprzeciwu. Odzywała się władcza, arystokratyczna natura płynąca w żyłach hrabianeczki.
-A nie boisz się, że gdy tu ciebie nie będzie… jakaś inna dziewuszka może skorzystać z okazji?- zapytał Gilbert spoglądając w oczka w hrabianki. Po czym jego usta przylgnęły do jej warg, potem do szyi pieszcząc jej skórę, gdy prosił.- Zostań tutaj i pozwól się wielbić. Wszak noce bywają puste bez ciebie.
Język tego lubieżnika zaczął krążyć po dekolcie Marjolaine wywołując przyjemny dreszczyk na całym ciele, gdy błagał potulnie.- Poza tym, czyż warto uciekać? Zostań słodka ptaszyno… po co samotnie wędrować przez korytarze i potem samotnie spoczywać w łożu.

Hrabianka skubnęła ząbkami swą dolną wargę, a nagle dziwnie ciężkie powieki o długich rzęsach opadły jej leniwie pod naporem... argumentów mężczyzny. Każda jego pieszczota była bardziej przekonująca od jego słów, pod każdym muśnięciem na delikatnej skórze rozchodziła się po ciele gorąca fala. Miała wrażenie, że znowu się zaczyna rozpływać przez niego.

Jakoś bezwolnie dłoń przesunęła na kark narzeczonego i paluszkami bawić się zaczęła rozczochranymi puklami jego włosów. Coś wewnątrz niej, jakieś nienazwane, obce i dość oślizgłe uczucie, kusiło ją do przyciągnięcia Maura mocniej ku sobie, w szczególności jego usta oraz język do swego ciała. To musiała być zastawiona przez niego pułapka. Chciał, żeby to zrobiła, żeby już nie miała odwrotu od spędzenia z nim nocy. A ona? Czy miała jeszcze siły i nerwy na dalsze opieranie się temu co nieuniknione?

-Zostanę, jeśli przestaniesz! -wrzasnęła nagle, a szeroko otwarte oczka świadczyły o tym, że i ją samą musiał zaskoczyć ten wybuch. Najwyraźniej miała na tyle sił jeszcze, by przypuścić tą jeszcze jedną obronę przed intruzem.
-Zostaniesz… jeśli przestanę co?- wymruczał Gilbert cmokając jej szyję i wodząc językiem po skórze dekoltu.- Co właściwie mam przestać?
Po czym dodał cicho i kusząco zarazem.- Wiesz, że jestem twoim narzeczonym, non? Nie musisz się wstydzić swych kaprysów, możesz dotykać... gdzie tylko chcesz. Możesz żądać każdej pieszczoty, na jaką przyjdzie ci ochota. Każdą jaką zdołają wyrazić twe kapryśne usteczka.
Jego własne ujęły wargami szczyt drobnej piersi Marjolaine, co prawda nadal okryty materiałem jej nocnej koszuli, ale wyraźnie się odznaczający pod tkaniną. I wrażliwy na dotyk. Co było oczywiście winą działań lubieżnika.

Jęknęła. Mimowolnie. Niespodziewanie. I jakże otrzeźwiająco.

-Non, non, non, non, non!

W tym momencie nawet zapomniała o tym, jak wcześniej była ostrożna względem narzeczonego, by nie sprawić mu ni odrobiny bólu. Nóżki wierzgały. Jedna rączka uderzała na oślep próbując odsunąć od siebie twarz mężczyzny, a drugą osłaniała swe piersi przed kolejnymi jego atakami.

-Non!

Oddychała szybko, choć była to teraz bardziej wina strachu i gniewu niż podniecenia. Spojrzeniem zaś uciekała od Maura, aż w końcu całkiem zacisnęła powieki w mieszaninie uczuć, wśród których to wstyd i złość brały górę. Była.. była tak bezsilna. Zmęczona, osaczona. Sama nie wiedziała co powinna robić, jak się zachować.
Pociągnęła noskiem, a jej różowiutkie wargi zadrżały niebezpiecznie.

A Gilbert ją pogłaskał po policzku z czułością- Co się stało moja droga? Czego się boisz? Wszak jestem tu przy tobie.
Przecież to właśnie było problemem. Był blisko niej i wykorzystywał sytuację jak i jej pragnienia przeciw niego. I hrabianka czuła się skołowana.
-Zróbmy więc tak, pozbawię tej koszulki nocnej i przytulę się do ciebie… do twego nagiego ciała. I… tyle. - szeptał.- Nie uczynię nic więcej. Pozwolę ci się oswoić z tą sytuacją i moją bliskością. Czy taki układ będzie ci odpowiadał, moja wspólniczko?
-Non..
- spierzchniętymi od szybkiego oddechu wargami Marjolaine wyszeptała ponownie to pojedyncze słówko, jakby było jej tutaj jedynym przyjacielem, jedynym sposobem na obronę przed tym Satyrem. Choć drugim były jej ręce i nogi, którymi próbowała ciągle odsunąć go od siebie -Nie chcę się z niczym oswajać!
Bo i czy on naprawdę musiał tak na nią naciskać? Czy nie widział, że to go nie zbliżało do dostania się pod jej spódnicę, że tylko ją straszył swoją napastliwością? A może teraz robił to jeszcze gorliwiej, wierząc w jej serduszko zmiękczone ratunkiem z rąk barbarzyńcy?

-Czy.. czy dzisiaj też ktoś mnie musi uratować, bym mogła zasnąć? - zapytała i raz jeszcze pociągnęła nosem. Uniosła potem powieki i spojrzała na swego oprawcę dużymi, smutnymi oczami o tęczówkach lśniących jak tafla Loary.

-Zawsze możesz uciec, non?- mruknął niby obojętnym tonem, ale nieco bardziej zaborczo przytulił Marjolaine do siebie.
-Zawsze możesz się nie zjawić w nocy, non?- szeptał Gilbert nachylając się i muskając wargami czubek nosa swej narzeczonej. Uśmiechnął się ciepło mrucząc niczym kot.- Sypialnia daleka ode mnie, gwarantuje ci spokojny i cichy sen.
Cmoknął delikatnie wargi hrabianki dodając.- Przecież wiesz kim jestem, moja ptaszyno. Lubieżnikiem, porywaczem, satyrem istnym… który wodzi cię na pokuszenie. A jednak… jesteś tutaj, non? Musi być jakiś powód twego przybycia, o którym nie mówisz.
Przytulił mocniej hrabiankę spoglądając jej w oczy- Moja droga wspólniczko, znasz mniesz już na tyle dobrze by wiedzieć, że nie jestem pałacowym wałachem którego bez problemu osiodłasz. Nie jestem i nie będę nigdy twym wielbicielem stojącym pod twym balkonem i recytującym sonety. O nie…- zaśmiał się cicho.- Będę tym wielbicielem, który wespnie się po bluszczu na ów balkon i skradnie ci pocałunek.
Co też udowodnił całując namiętnie i powoli jej usteczka.- Zapomniałaś chyba, że bezczelnie cię porwałem. Chyba przekraczając progi tej komnaty nie spodziewałaś, że będę grzeczny i cichy, non? Właściwie… czego się spodziewałaś po mnie, mademoiselle?

-Że.. że.. -zająknęła się słysząc pytanie, na które sama nie znała przecież odpowiedzi. Spędzanie nocy z Gilbertem wydawało się być tak.. naturalne, że nie poszukiwała wyjaśnienia -Że będziesz zbyt osłabiony raną, by próbować pozbawić mnie ubrania? Że sama moja obecność i bycie przy Tobie sprawi Ci przyjemność?

Bardziej zapytała niż odpowiedziała, ozdabiając swe słowa niepewnym uśmiechem. Wręcz przepraszającym. Szybko jednak zniknął, gdy coś sprawiło, że napięła się szczęka panieneczki.
-Dopiero wczoraj ktoś siłą próbował zdobyć to, czego Ty teraz pragniesz. I też nie słuchał moich sprzeciwów. Nie możesz... - głosik jej zadrżał, a nagła utrata tchu zmusiła ją do urwania w pół zdania. Zacisnęła dłoń w piąsteczkę i przetarła jedno z nagle zwilgotniałych oczek – Nie możesz.. nie.. być taki.. taki sam..
Siedziało to w niej. Nie tylko Maurowi została rana po ostatnim wieczorze, choć jego do zagojenia się wymagała tylko czasu i medyka. Ptaszyna potrzebowała poczucia bezpieczeństwa.

-Ależ twoja obecność zawsze sprawia…- uśmiechnął się Gilbert tuląc hrabiankę do siebie.- Ale nie możesz oczekiwać, że będąc tak blisko wyjątkowo smakowitego ciasteczka, nie spróbuję go uszczknąć, non? No i… nie zamierzam zdobywać siłą, moja droga ptaszyno. Zamierzam cię skusić, przychylić twe myśli ku mnie. Rozbudzić pragnienia. Obudzić drapieżnika w tobie.

Maur tuląc jedną ręką hrabiankę, drugą przykrył ją kołdrą. Przyciskał delikatnie acz zaborczo do siebie swą ptaszynę. -Musisz brać pod uwagę jedno, moja droga wspólniczko. Nigdy nie będę �-mdłym szlachciurą, grzecznym i układnym. Zawsze będę ową straszliwą bestią, czyhającą na twą cnotę. W innym przypadku… mogłabyś stracić zainteresowanie mną.
Przy tych słowach ułożył się tuż za plecami swej wybranki i tuląc się ziewnął.- Masz rację, nieco osłabiony jestem i na dziś mam dość kuszenia. Ale żadna rana nie osłabi mego apetytu na ciebie.

Teraz.. gdy dał już jej spokój i tylko trzymał ją swych objęciach, hrabianka zauważyła że… jego entuzjazm względem niej wyczuwa bardzo wyraźnie, gdy ociera się o niego swym ciałem. Pobieżne i ostrożne muśnięcia paluszkami pozwoliły Marjolaine stwierdzić szokujący fakt. Że jej narzeczony ma na sobie, tylko opatrunki.

Zamarła, nie chcąc przypadkiem niczego dotknąć pod kołdrą.
Jakże mogła nie zauważyła, że Gilbert jest całkiem nagi?! Non, non, non. Bardzo dobrze, że mu się nie przyglądała, bo jeszcze jej spojrzenie mogłoby paść na.. na.. na coś wielce niestosownego, co powinno być przysłonięte przynajmniej listkiem laurowym. Być może naiwnie myślał, że dzięki takiej.. prezentacji, stanie się ona bardziej uległa w łóżku? Przecież nie było możliwym, aby w jego zamku stosowano nagość jako sposób na uzdrowienie! To byłoby absurdalne!

Słyszała cichy i spokojny oddech mężczyzny, wskazujący na jego dość szybkie uśnięcie. Ona sama oddychała wolno i bardzo płytko, żeby broń Boże nie poruszyć się za bardzo. Jeszcze mogłaby go obudzić, a przecież z takim trudem wywalczyła dla siebie tę odrobinę spokoju.

Leżała sztywno i otworzonymi szeroko oczkami wpatrywała się w ciemny materiał baldachimu. Jakoś po tym odkryciu przeminęła jej cała chęć na spanie. Paraliżował ją strach przed nieumyślnym zbliżeniem się swoim ciałem do maurowej dumy, która już teraz ją wyraźnie uwierała. Któż wie za co mogłaby się chwycić przez sen, lub do czego niepożądanie odwrócić.

Zapowiadała się długa noc.
 
Tyaestyra jest offline