Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-10-2014, 03:56   #81
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Niewinna ptaszyna toczyła w tym momencie bój nie tylko z tym Satyrem o lepkich łapach, ale przede wszystkich ze sobą. Ze swoim ciałem reagującym wbrew jej woli, oraz ze swymi myślami rozdzielonymi na dwoje.

Jedna strona wyjątkowo dokładnie przedstawiała jej echa swych własnych chęci składanych w milczeniu. Czyż.. czyż Marjolaine nie miała być bardziej przychylna swemu bohaterowi, któremu niewiele brakowało do śmierci w pojedynku o jej godność? Czyż nie miała mu jakoś wynagrodzić tego cierpienia, by także zagłuszyć swe wyrzuty sumienia? Ukojenie pragnień mężczyzny dotyczących jej osoby byłoby ku temu bardziej niż idealne. Tylko jedna noc. W ciemnościach i tak niczego nie będzie widać. Skoro już sama przyszła do jego sypialni...

Druga zaś przypominała jej ostro, że przecież.. że przecież ona niezbyt chce teraz akurat TEGO. We własnej alkowie, samotnie w łóżku i daleko od Maura mogła się czasem przez przypadek rozmarzyć, ale będąc tuż obok niego cała jej pewność siebie i odwaga pryskały niczym mydlane bańki w kąpieli. Gdy już był tak blisko niej, gdy kusił ją tymi wszystkimi wizjami namiętności, to wtedy przeszywał ją strach i powracała chęć ucieczki.

Przyśpieszonemu oddechowi niewiele brakowało do zmiany swego źródła z ukrytego podekscytowania w.. gorączkową panikę. Oczętami patrzyła po kątach w poszukiwaniu pomocy, paluszkami zaś niespokojnie miętoliła sukieneczkę na wysokości swych kolan. W innych okolicznościach odepchnęłaby od siebie narzeczonego, ale teraz nazbyt obawiała się zrobić mu krzywdę przy zbyt gwałtownym ruchu.

-Doprawdy... - burknęła hrabianka dość rozkojarzona, gdy tak wierciła się w zdenerwowaniu -A wydawało mi się wtedy na balu zaręczonym, iż to nie mój blask Cię tam oślepił, a strach przed podejrzeniami rzucanymi przez zgromadzonych. Czy nie tak powstała Twa bajeczka o naszym narzeczeństwie?
-Oui. Ale od tego czasu wiele się wydarzyło, moja ptaszyno.
- szeptał jej do uszka Maur jednocześnie muskając palcami odkryty dekolt.- Odsłoniłaś przede mną tak wiele… nie tylko zgrabną nóżkę i mięciutkie pośladki, które tak przyjemnie się pieściło. Ale tyle emocji i swą prawdziwą twarz.
Cmoknął szyję hrabianki szepcząc.-Choć nadal się zastanawiam, kiedy bajka stała się prawdą. Czy w karocy, gdy pozwoliłaś mi dotknąć twą niewinność i przynieść sobie rozkosz. Czy w ogrodzie, gdy odsłoniłaś swe prawdziwe uczucia policzkując mnie? Czy może w twej alkowie gdy tuliłaś do mnie ufnie każdego ranka? Czy może podczas zdejmowania pończoszki, gdy pragnienia i strach odciskały się czerwienia na twym obliczu, gdy pozbawiałem cię jej? Czy gdy ścigałaś się stawiając swą nagość na szali? Powiedz moja ptaszyno… czy gdybyś przegrała wtedy, znalazłabyś odwagę stanąć przede mną nago… piękna tylko swą naturalną urodą i zadziornym charakterem?
-Wcale nie musiałabym szukać, gdyż nie było możliwości bym z Tobą przegrała. Nie zgodziłabym się na nasz mały zakładzik, gdybym miała jakiekolwiek wątpliwości
– jakaż zuchwałość dotycząca własnych umiejętności jeździeckich płynęła z jej usteczek, jakież przekonanie o własnej wyższości nad Maurem w tamtym wyścigu pobrzmiewało w jej słowach. Widać wygrana tak bardzo uderzyła Marjolaine do główki, że wyparła z niej wspomnienia strachu przed przegraną.

-Jednakże, jeśli nawet po swojej porażce byś mnie ładnie poprosił, to zgodziłabym się na zostanie Twoją muzą. Bien sûr, bez tej prowokacyjnej nagości jaką prezentujesz w swojej galeryjce – pogarda do tamtych matron z obrazów, pomagała panieneczce w przynajmniej częściowym zapanowaniu nad obawami zrodzonymi z intymnej sytuacji. Nim mogłoby mężczyźnie przyjść do głowy, aby zacząć rozpinać z przodu jej kreację, ona już pochwyciła za jego wędrującą dłoń i stanowczo splotła ze sobą ich palce. Zerkając w tył, zapytała mimochodem, tak niewinnie -A może nie potrafisz odnaleźć natchnienia bez widoku kobiecego biustu przed swymi oczami?
-Moja droga… nawet najpiękniejsza karafka nie równa się ze słodyczą znajdującego się niej wina. Nawet najpiękniejsza kreacja, jest niczym w porównaniu nagim pięknem noszącej ją kobiety.
- przylgnął ustami do jej warg całując w wpierw delikatnie, potem coraz bardziej zachłannie i namiętnie. Zatonął w tej pieszczocie tak jak i ona… niepomna, że te pocałunki dodając mocy żarowi trawiącemu jej ciało przy nim. Maur cmoknął na koniec czubek nosa swej narzeczonej mówiąc.- Poza tym… chcę pokazać na płótnie prawdę. Chcę pokazać na nim tą dziką amazonkę, tą dumną pełną pasji Marjolaine… a nie tą, która ukrywa się za maską dobrego wychowania. Chcę cię pokazać taką, jaką jesteś przy mnie tylko.
Po czym spojrzał zawadiacko w jej oczy szepcząc.- I chcę cię teraz pozbawić tej koszulki nocnej, ułożyć wygodnie na łożu i wielbić twe piękno pieszczotą i pochlebstwami. Wielbić jak inni dotąd. Bo przecież zasługujesz na to by być wielbioną… i na chwilę relaksu i przyjemności. Bo przecież mi ufasz, non?

-Na pewno nie, jeśli tylko masz zamiar to wykorzystać! -obruszyła się czerwona na policzkach jak płatki róż, które niegdyś jej wysłał na początku ich znajomości. Sposób w jaki na nią teraz patrzył.. też w niczym nie pomagał. Odnosiła wrażenie, że coraz lepiej wiedziała jak się czuła świeczka rozpływająca się pod gorącem płomienia. Teraz hrabianeczka taką była, zaś oczy Maura błyszczały wypełnione ogniem.

Odwróciła od niego spojrzenie, po czym dla pewności jeszcze zamknęła oczęta. By jej nie rozpraszał więcej.
-Przyszłam tutaj dopilnować, byś nie zrobił znowu niczego głupiego. Masz leżeć i odpoczywać w spokoju, do czasu aż Twoja rana się zagoi – twardo trzymała się swojego zdania, tej siły wyższej, która zmusiła ją do przyjścia tutaj po nocy i spędzenia jej w towarzystwie narzeczonego. Oui, oui. Kierowała nią troska i opiekuńczość, a nie jakieś tam przyjemność! Nieugięta skrzyżowała ręce na piersi i obróciła się ciałkiem nieco od Satyra -A jak zaczniesz marudzić, to pójdę poskarżyć na Ciebie do Twojej ochmistrzyni.
-Ja się jej nie boję…-
mruknął Gilbert obejmując w pasie hrabiankę i tuląc ją do siebie.- I cię nie puszczę. Jesteś pokusą moja droga, skarbem którego nie dam sobie odebrać. Połóż się ze mną i pozwól mi cię wielbić. Pozwól mi się zająć twoimi pragnieniami, tymi niewypowiedzianymi.
Pieścił jej ucho wargami szepcząc cicho.- Nie musisz się opierać. Nie musisz się obawiać. Nie zrobię niczego, co by nie było ci przyjemne. Wiesz przecież, że mi zależy na tobie.

-Musisz leżeć i odpoczywać, aż Twoja rana się zagoi
– obstawała przy swoim Marjolaine, chociaż ten łajdak zwyczajowo nie robił sobie niczego ze stawianych przez nią wysokich murów stanowczości. Ale i ona miała w zanadrzu.. coś, z czego nie do końca chciała korzystać. Nie było to zagranie godne jej arystokratycznego urodzenia, ale wszak i on nie zachowywał się jak książę z niewieścich marzeń. A skoro na niego nie działały same słowa, to ona musiała sięgać po bardziej drastyczne metody zachowania swej niewinności pod sukienką.

-Wszak boli Cię, non? - przejmująca troska o swego ukochanego, swego najdroższego bohatera, wkradła się w głos panieneczki. Zadziwiająco nie próbowała wyrywać się z jego objęć i zamiast tego, co bardziej zaskakujące, zwróciła się częściowo ku niemu. Z pewnością kierowana strachem o jego życie, paluszkiem dźgnęła go w opatrunek. Nie jakoś bardzo mocno czy głęboko, tyle co musnęła opatrunek na wysokości jego rany. Odczuwalnie. Przymrużyła krnąbrnie oczęta -Non?

-Gdy tak mnie dźgasz… to tak. Boli mnie.- Gilbert zaciskając zęby z bólu, naparł jednak ciałem na hrabiankę zmuszając ją swym ciężarem do wylądowania plecami na łóżku. Jego oczy błyszczały, czoło rosił pot, ale wydawał się nieustępliwy w swych zamiarach. Uśmiechnął się i nachyliwszy pocałował jej usta delikatnie i czule… - Dla takiej nagrody jak ty, potrafię znieść wiele… w tym i ból. Acz… powiedz mi, czemuż to wspólna noc napawa cię taką obawą? Wszak niewątpliwie jesteś o mnie zazdrosna. Czyż nie jestem twoim trofeum Marjolaine. Twoim wyłącznie?
-Istnieje pewna różnica, pomiędzy obawą i niechęcią, Maurze
-mruknęła w odpowiedzi Marjolaine, próbując nie dać po sobie poznać jak bardzo ta bliskość mężczyzny oraz siła jego ciała ją ekscytowały, a zarazem przerażały. Zdradzały ją jednak drżenie własnego ciałka, przyśpieszony oddech unoszący drobne piersi i twarzyczka płonąca czerwienią. Jakoś tak.. bardzo niezręcznie oparła jedną dłoń o jego ramię, w nieudolnej chęci odsunięcia go od siebie.

-Ty zaś sprawiasz wrażenie, jak gdybyś pragnął uczynić ze mnie jedną z tych matron, którym kochanek zległ w łożu w trakcie uciech – mówiła przyglądając się twarzy Gilberta, z błękitnymi tęczówkami rozbłysłymi takimi samymi iskierkami obawy jak wczorajszego wieczoru. Ostrożnie palcami wolnej dłoni dotknęła jego czoła -Naprawdę nie wyglądasz za dobrze. Jakbyś miał się tutaj rzeczywiście zaraz przyczynić do rozpuszczenia o mnie takich plotek.
-Dobrze… więc jeśli odpuszczę me próby… pozwolisz pozbawić się całego przyodziewku i golutka położysz się przy mnie. Dając się tylko tulić i pieścić?
- zaproponował nieco nadmiernie cieplutki szlachcic. Choć trudno było stwierdzić przyczynę tej gorączki. Czy była to jakaś choroba, czy pragnienie jakie w nim budziła.

-Non – ptaszyna ucięła krótko kuszenia Satyra, jak i stawiane przez niego warunki nie do zaakceptowania przez nią. Zsunęła swe palce z jego czoła i smukłym wskazującym musnęła najpierw szorstki policzek, a potem jego wargi w uciszającym geście, by nie padło spomiędzy nich już więcej tak niemądrych pomysłów.
-Jeśli odpuścisz swe próby i położysz się grzecznie spać, to ja tutaj zostanę. Przy Tobie. W mojej sukience nocnej. Inaczej sobie pójdę -sytuacja może i nie była jej sprzyjająca, szczególnie gdy zaczynała czuć przyjemność z bycia w takiej pozycji z Gilbertem, ale zdecydowany ton głosu nie znał sprzeciwu. Odzywała się władcza, arystokratyczna natura płynąca w żyłach hrabianeczki.
-A nie boisz się, że gdy tu ciebie nie będzie… jakaś inna dziewuszka może skorzystać z okazji?- zapytał Gilbert spoglądając w oczka w hrabianki. Po czym jego usta przylgnęły do jej warg, potem do szyi pieszcząc jej skórę, gdy prosił.- Zostań tutaj i pozwól się wielbić. Wszak noce bywają puste bez ciebie.
Język tego lubieżnika zaczął krążyć po dekolcie Marjolaine wywołując przyjemny dreszczyk na całym ciele, gdy błagał potulnie.- Poza tym, czyż warto uciekać? Zostań słodka ptaszyno… po co samotnie wędrować przez korytarze i potem samotnie spoczywać w łożu.

Hrabianka skubnęła ząbkami swą dolną wargę, a nagle dziwnie ciężkie powieki o długich rzęsach opadły jej leniwie pod naporem... argumentów mężczyzny. Każda jego pieszczota była bardziej przekonująca od jego słów, pod każdym muśnięciem na delikatnej skórze rozchodziła się po ciele gorąca fala. Miała wrażenie, że znowu się zaczyna rozpływać przez niego.

Jakoś bezwolnie dłoń przesunęła na kark narzeczonego i paluszkami bawić się zaczęła rozczochranymi puklami jego włosów. Coś wewnątrz niej, jakieś nienazwane, obce i dość oślizgłe uczucie, kusiło ją do przyciągnięcia Maura mocniej ku sobie, w szczególności jego usta oraz język do swego ciała. To musiała być zastawiona przez niego pułapka. Chciał, żeby to zrobiła, żeby już nie miała odwrotu od spędzenia z nim nocy. A ona? Czy miała jeszcze siły i nerwy na dalsze opieranie się temu co nieuniknione?

-Zostanę, jeśli przestaniesz! -wrzasnęła nagle, a szeroko otwarte oczka świadczyły o tym, że i ją samą musiał zaskoczyć ten wybuch. Najwyraźniej miała na tyle sił jeszcze, by przypuścić tą jeszcze jedną obronę przed intruzem.
-Zostaniesz… jeśli przestanę co?- wymruczał Gilbert cmokając jej szyję i wodząc językiem po skórze dekoltu.- Co właściwie mam przestać?
Po czym dodał cicho i kusząco zarazem.- Wiesz, że jestem twoim narzeczonym, non? Nie musisz się wstydzić swych kaprysów, możesz dotykać... gdzie tylko chcesz. Możesz żądać każdej pieszczoty, na jaką przyjdzie ci ochota. Każdą jaką zdołają wyrazić twe kapryśne usteczka.
Jego własne ujęły wargami szczyt drobnej piersi Marjolaine, co prawda nadal okryty materiałem jej nocnej koszuli, ale wyraźnie się odznaczający pod tkaniną. I wrażliwy na dotyk. Co było oczywiście winą działań lubieżnika.

Jęknęła. Mimowolnie. Niespodziewanie. I jakże otrzeźwiająco.

-Non, non, non, non, non!

W tym momencie nawet zapomniała o tym, jak wcześniej była ostrożna względem narzeczonego, by nie sprawić mu ni odrobiny bólu. Nóżki wierzgały. Jedna rączka uderzała na oślep próbując odsunąć od siebie twarz mężczyzny, a drugą osłaniała swe piersi przed kolejnymi jego atakami.

-Non!

Oddychała szybko, choć była to teraz bardziej wina strachu i gniewu niż podniecenia. Spojrzeniem zaś uciekała od Maura, aż w końcu całkiem zacisnęła powieki w mieszaninie uczuć, wśród których to wstyd i złość brały górę. Była.. była tak bezsilna. Zmęczona, osaczona. Sama nie wiedziała co powinna robić, jak się zachować.
Pociągnęła noskiem, a jej różowiutkie wargi zadrżały niebezpiecznie.

A Gilbert ją pogłaskał po policzku z czułością- Co się stało moja droga? Czego się boisz? Wszak jestem tu przy tobie.
Przecież to właśnie było problemem. Był blisko niej i wykorzystywał sytuację jak i jej pragnienia przeciw niego. I hrabianka czuła się skołowana.
-Zróbmy więc tak, pozbawię tej koszulki nocnej i przytulę się do ciebie… do twego nagiego ciała. I… tyle. - szeptał.- Nie uczynię nic więcej. Pozwolę ci się oswoić z tą sytuacją i moją bliskością. Czy taki układ będzie ci odpowiadał, moja wspólniczko?
-Non..
- spierzchniętymi od szybkiego oddechu wargami Marjolaine wyszeptała ponownie to pojedyncze słówko, jakby było jej tutaj jedynym przyjacielem, jedynym sposobem na obronę przed tym Satyrem. Choć drugim były jej ręce i nogi, którymi próbowała ciągle odsunąć go od siebie -Nie chcę się z niczym oswajać!
Bo i czy on naprawdę musiał tak na nią naciskać? Czy nie widział, że to go nie zbliżało do dostania się pod jej spódnicę, że tylko ją straszył swoją napastliwością? A może teraz robił to jeszcze gorliwiej, wierząc w jej serduszko zmiękczone ratunkiem z rąk barbarzyńcy?

-Czy.. czy dzisiaj też ktoś mnie musi uratować, bym mogła zasnąć? - zapytała i raz jeszcze pociągnęła nosem. Uniosła potem powieki i spojrzała na swego oprawcę dużymi, smutnymi oczami o tęczówkach lśniących jak tafla Loary.

-Zawsze możesz uciec, non?- mruknął niby obojętnym tonem, ale nieco bardziej zaborczo przytulił Marjolaine do siebie.
-Zawsze możesz się nie zjawić w nocy, non?- szeptał Gilbert nachylając się i muskając wargami czubek nosa swej narzeczonej. Uśmiechnął się ciepło mrucząc niczym kot.- Sypialnia daleka ode mnie, gwarantuje ci spokojny i cichy sen.
Cmoknął delikatnie wargi hrabianki dodając.- Przecież wiesz kim jestem, moja ptaszyno. Lubieżnikiem, porywaczem, satyrem istnym… który wodzi cię na pokuszenie. A jednak… jesteś tutaj, non? Musi być jakiś powód twego przybycia, o którym nie mówisz.
Przytulił mocniej hrabiankę spoglądając jej w oczy- Moja droga wspólniczko, znasz mniesz już na tyle dobrze by wiedzieć, że nie jestem pałacowym wałachem którego bez problemu osiodłasz. Nie jestem i nie będę nigdy twym wielbicielem stojącym pod twym balkonem i recytującym sonety. O nie…- zaśmiał się cicho.- Będę tym wielbicielem, który wespnie się po bluszczu na ów balkon i skradnie ci pocałunek.
Co też udowodnił całując namiętnie i powoli jej usteczka.- Zapomniałaś chyba, że bezczelnie cię porwałem. Chyba przekraczając progi tej komnaty nie spodziewałaś, że będę grzeczny i cichy, non? Właściwie… czego się spodziewałaś po mnie, mademoiselle?

-Że.. że.. -zająknęła się słysząc pytanie, na które sama nie znała przecież odpowiedzi. Spędzanie nocy z Gilbertem wydawało się być tak.. naturalne, że nie poszukiwała wyjaśnienia -Że będziesz zbyt osłabiony raną, by próbować pozbawić mnie ubrania? Że sama moja obecność i bycie przy Tobie sprawi Ci przyjemność?

Bardziej zapytała niż odpowiedziała, ozdabiając swe słowa niepewnym uśmiechem. Wręcz przepraszającym. Szybko jednak zniknął, gdy coś sprawiło, że napięła się szczęka panieneczki.
-Dopiero wczoraj ktoś siłą próbował zdobyć to, czego Ty teraz pragniesz. I też nie słuchał moich sprzeciwów. Nie możesz... - głosik jej zadrżał, a nagła utrata tchu zmusiła ją do urwania w pół zdania. Zacisnęła dłoń w piąsteczkę i przetarła jedno z nagle zwilgotniałych oczek – Nie możesz.. nie.. być taki.. taki sam..
Siedziało to w niej. Nie tylko Maurowi została rana po ostatnim wieczorze, choć jego do zagojenia się wymagała tylko czasu i medyka. Ptaszyna potrzebowała poczucia bezpieczeństwa.

-Ależ twoja obecność zawsze sprawia…- uśmiechnął się Gilbert tuląc hrabiankę do siebie.- Ale nie możesz oczekiwać, że będąc tak blisko wyjątkowo smakowitego ciasteczka, nie spróbuję go uszczknąć, non? No i… nie zamierzam zdobywać siłą, moja droga ptaszyno. Zamierzam cię skusić, przychylić twe myśli ku mnie. Rozbudzić pragnienia. Obudzić drapieżnika w tobie.

Maur tuląc jedną ręką hrabiankę, drugą przykrył ją kołdrą. Przyciskał delikatnie acz zaborczo do siebie swą ptaszynę. -Musisz brać pod uwagę jedno, moja droga wspólniczko. Nigdy nie będę �-mdłym szlachciurą, grzecznym i układnym. Zawsze będę ową straszliwą bestią, czyhającą na twą cnotę. W innym przypadku… mogłabyś stracić zainteresowanie mną.
Przy tych słowach ułożył się tuż za plecami swej wybranki i tuląc się ziewnął.- Masz rację, nieco osłabiony jestem i na dziś mam dość kuszenia. Ale żadna rana nie osłabi mego apetytu na ciebie.

Teraz.. gdy dał już jej spokój i tylko trzymał ją swych objęciach, hrabianka zauważyła że… jego entuzjazm względem niej wyczuwa bardzo wyraźnie, gdy ociera się o niego swym ciałem. Pobieżne i ostrożne muśnięcia paluszkami pozwoliły Marjolaine stwierdzić szokujący fakt. Że jej narzeczony ma na sobie, tylko opatrunki.

Zamarła, nie chcąc przypadkiem niczego dotknąć pod kołdrą.
Jakże mogła nie zauważyła, że Gilbert jest całkiem nagi?! Non, non, non. Bardzo dobrze, że mu się nie przyglądała, bo jeszcze jej spojrzenie mogłoby paść na.. na.. na coś wielce niestosownego, co powinno być przysłonięte przynajmniej listkiem laurowym. Być może naiwnie myślał, że dzięki takiej.. prezentacji, stanie się ona bardziej uległa w łóżku? Przecież nie było możliwym, aby w jego zamku stosowano nagość jako sposób na uzdrowienie! To byłoby absurdalne!

Słyszała cichy i spokojny oddech mężczyzny, wskazujący na jego dość szybkie uśnięcie. Ona sama oddychała wolno i bardzo płytko, żeby broń Boże nie poruszyć się za bardzo. Jeszcze mogłaby go obudzić, a przecież z takim trudem wywalczyła dla siebie tę odrobinę spokoju.

Leżała sztywno i otworzonymi szeroko oczkami wpatrywała się w ciemny materiał baldachimu. Jakoś po tym odkryciu przeminęła jej cała chęć na spanie. Paraliżował ją strach przed nieumyślnym zbliżeniem się swoim ciałem do maurowej dumy, która już teraz ją wyraźnie uwierała. Któż wie za co mogłaby się chwycić przez sen, lub do czego niepożądanie odwrócić.

Zapowiadała się długa noc.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 06-10-2014, 04:00   #82
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Czy zamek Maura zawsze przyciągał takie tłumy gości? Czy jej narzeczony był bardziej towarzyski niż się z początku wydawał, czy może to ona, jaśniejący klejnot kawalera, wyjątkowo przyciągnęła tak wiele osób?

Ciężko było w tych murach odnaleźć trochę czasu tylko dla siebie, miejsca na spotkanie w ciszy tylko z czarującą samą sobą. Wyobrażała sobie, że podobne cierpienia musiała każdego dnia przechodzić królowa, wiecznie otoczona swymi dwórkami i nadskakującymi jej szlachetkami, spragnionymi choćby jej jednego łaskawego spojrzenia lub słowa. Ani momentu wytchnienia, ani chwili spokoju dla swych własnych myśli czy podrapania się po wydelikaconej części ciała.

Oh, takie zainteresowanie było schlebiające, nie mogła temu zaprzeczyć. Każdy chciał zamienić z nią kilka słów, nawet jeśli były one mieszaniną dziwnie szeleszczącego języka i kaleczonego francuskiego. Była ozdobą zamku i osobą, która teraz zarządzała nim, kiedy Gilbert leżał poraniony. Nie było więc nic dziwnego w chęci odetchnięcia, co też postanowiła uczynić po krótkiej pogawędce ze swym petite chevalierem.

Konik, ten Czort uroczy i niewielki, był ślicznym prezentem. Z przyjemnością spędziła trochę czasu na przyglądaniu się jak drepcze on w kłusie, ale na przejażdżkę się nie zdecydowała. Jakiś błysk w jego oczach mówił jej, że rzeczywiście był sprytnym diablikiem i nic by sobie nie robił z prób zrzucenia drobnej hrabianki ze swego grzbietu. Nie był jednym z jej dobrze ułożonych fryzów, a nie mogła pozwolić sobie na zdobycie jakichś siniaków i otarć przez jego wredny charakterek! Odda go na trening rodzinnemu kawalkatorowi jak tylko będzie miała okazję. Wróci do niej jako posłuszny Aniołeczek, idealny na beztroskie przejażdżki po okolicy swojego dworku oraz zamku d'Eon.

Nie mogła się zamknąć w przeznaczonej dla siebie sypialni, wszak właśnie tam każdy by jej szukał w pierwszej kolejności.
Nie mogła także iść do swego narzeczonego, bo.. bo.. bo on by tam był. Zamiast upragnionego odpoczynku, znowu musiałaby walczyć o swój honor i nie miała pewności, czy porzucił już swoje nazbyt swobodne podejście do ubrania. Bądź jego braku. Budząc się po niewielkiej ilości zaznanego snu postarała się, by jak najszybciej umknąć z komnaty Maura. Nie było to najłatwiejsze z oczami zamkniętymi w obawie przed ujrzeniem.. ujrzeniem.. czegoś czego nie powinna widzieć. To byłoby dla niej zbyt dużo. Dosłownie, najprawdopodobniej, jeśli wierzyć plotkom. I temu co wyraźnie czuła przez całą noc, ocierające się o jej delikatną skórę.

Ogród, stajnie, salony i saloniki.. one wszystkie były zbyt oczywiste! Albo któraś z ochmistrzyń by ją w końcu tam odnalazła i zagoniła do jakichś obowiązków Pani na zamku, albo sama trafiłaby na któregoś z licznych szlachciców odległej Rzeczypospolitej kręcących się po całej posiadłości i przyległych włościach.

Swą oazę spokoju odnalazła dopiero w dość niespodziewanym pomieszczeniu. Nie wiedziała jak to się stało, że to właśnie tam poprowadziły ją nogi. Szczególnie, gdy zaraz obok była komnata istnej Sodomy i Gomory, od której panieneczka chciała się trzymać jak najdalej.
Ale to tutaj, w gabinecie samego Maura, hrabianka mogła w końcu odetchnąć od grzecznościowych rozmów z gośćmi z Rzeczypospolitej, od ciągłego podejmowania decyzji dla obu ochmistrzyń, od lepkich rąk narzeczonego i pełnych wyrzutów ust maman. Tutaj nikt jej nie szukał, bo czemuś ktokolwiek miałby? Wątpiła, aby miała prawo być tutaj bez czujnego spojrzenia Gilberta, pilnującego by nie wygrzebała swoimi paluszkami żadnego z jego sekretów. Tym bardziej nie powinno tu być nikogo innego.

Nie przepuściła okazji i odrobinkę.. pogrzebała w jego biurku. Mógł tu przecież ukrywać jakieś listy od kochanek, może od innych narzeczonych lub nawet żon rozrzuconych po całej Francji. Całym świecie!
Ale niczego takiego nie znalazła. Na szczęście, bo pewnie na widok takich wpadłaby w histerię. I na nieszczęście, bo musiała dalej żyć w niewiedzy i słodkim oparze prawie miłosnych wyznań mężczyzny. Nie było to najgorsze życie, pomimo paniki w jaką wpadała w jego nazbyt bliskiej obecności.

Zatem umościła się potem w pobliskim fotelu, i tak też siedziała już od dłuższego czasu. Materiał, którym obity był mebel, pachniał Gilbertem. Tym egzotycznym, nieco ostrym i bardzo męskim zapachem zawsze przyjemnie drażniącym nosek panieneczki, gdy ją do siebie tulił lub całował. Pewnie dlatego teraz czuła się, jakby siedziała w jego ciepłych objęciach. I było to miłe uczucie, od którego aż uśmiechały się jej usteczka.

Skulona trzymała na swych kolanach ciężki wolumin, na który natknęła się przerzucając nudne papierzyska na biurku. Zdobył sobie jej łaskawie zainteresowanie klejnotami, którymi był zdobiony z wierzchu, ale także złotymi okuciami na kantach. Wyglądał na niezwykle cenny, istny skarb cieszący oczy.
Leniwie przewracała kolejne strony, a każda okazywała się bardziej zaskakująca i bardziej kolorowa od swej poprzedniczki.






Domyślała się, że Gilbert musiał ją dostać, kupić lub w jakiś sposób sprowadzić, z któregoś z tych odległych krajów, gdzie wyjeżdżał w interesach. Czy właśnie tak wyglądali ludzie zamieszkujący tamte gorące ziemie? O czarnych jak węgiel włosach, skórze spalonej słońcem i cudownie barwnych ubraniach? Żadna z kobiet nie miała na sobie ciężkich sukien, ani ciasnych gorsetów, zamiast tego wyginały się zwinnie odsłaniając smukłe brzuchy. Jakaż była to moda całkiem odmienna od francuskiej! Nie wyobrażała sobie, by którakolwiek arystokratka odważyła się wystąpić w jednej z takich kreacji. W tym i ona sama. Nie mogła im wprawdzie odmówić uroku, ale były zbyt.. odważne. Pokazywały zbyt dużo ciała. Może gdyby któryś krawiec zdecydował się na wyzwanie, i uszył suknię inspirowaną nimi, z tymi barwami i zwiewnymi chustami, to by się zdecydowała tak pokazać na jakimś balu. Oh, jakiż to byłby kolejny skandal w jej dorobku!
A sposób w jaki się poruszały na kartach księgi, wprawdzie zastygłe nieruchomo w swych pozach, ale sprawiały wrażenie beztroskich. Unosiły ręce, łopotały szalami, a Marjolaine była pewna, że liczna biżuteria cudownie podzwaniała przy każdym ich ruchu. Były jak barwne ptaki, jak.. jak..

… jak węże, podsunęły jej myśli na widok ilustracji na kolejnej stronie. Pośpiesznie, nim zdołały dotrzeć do niej wyobrażenia o swym narzeczonym robiącym podobne nieprzyzwoitości. Ale czy on też był aż tak giętki, by móc w taki sposób.. sięgnąć do.. i jeszcze.. i z tą drugą..
Przełknęła niespokojnie ślinę. Policzki jej zapłonęły, chociaż nie było nikogo w pobliżu przed kim miałabym się wstydzić tego co właśnie zobaczyła.

Szczęśliwie dla niej, następne kartki prezentowały same fantazyjne bestie. Chociaż szczerzyły się do niej dziko i straszyły swymi wymyślnymi kształtami, to były milszym widokiem niż tamte obrazy wyuzdania. Żałowała, że nie mogła się dowiedzieć o czym właściwe była ta wielka księga. Mogłaby się wtedy dowiedzieć, czy to jakieś baśnie z tamtejszych rejonów świata, czy rzeczywiste opisy zachowań ludzkich i zwierząt tam żyjących. Ale nie mogła, bo i strony nie były zapisane niczym co przypominałoby jej znane litery. Tekst, bo tak podejrzewała, że właśnie nim były te wszystkie szlaczki, był bardzo zdobny, zapisany złotym atramentem.






Musiała zatem poprzestać na samym oglądaniu, co nie było takie złe. Nic ją nie rozpraszało i mogła zastanowić się nad zagwozdką, która przyszła wraz z listem zaadresowanym do niej.

Zabawne, iż smakując właśnie samotności, rozmyślała nad tym otrzymanym zaproszeniem.
Czy w ogóle wypadało jej brać pod uwagę przyjęcie go?
Była wszak zaręczona z innym mężczyzną. Nie była to prawda, ale nikt poza nią i Maurem nie wiedział o prawdziwej naturze ich współpracy. Czasem miała wrażenie, że ona sama nie wiedziała.
Jakże zatem mógł jej wysłać to zaproszenie, i to już drugie! I jakże ona miała się do niego odnieść! W jakiej straszliwej matni dobrego wychowania się znalazła!

Z jednej strony, nie powinna drugi raz odmawiać pisemnemu zaproszeniu. Tym bardziej, że de Foix nie był ani nadmiernie nachalny, ani nie był żadnym z tych obleśnych, śmierdzących staruchów próbujących dobrać się pod jej suknie. Non, non. Roland był człowiekiem miłym, sztywno trzymającym się etykiety. Na pewno za tymi elegancko spisanymi słowami nie kryła się żadna pułapka. Wszak nie był prostakiem pokroju Jarrooeemyrra, a wzorem rycerza. Nawet imię miał rycerskie, więc to do czegoś zobowiązywało, non? Non?

Ale właśnie z drugiej strony, taka wizyta aż się prosiła o wzniecenie plotek wśród szlachectwa. O to nie było akurat trudno, znudzona arystokracja chwytała się wszystkiego ku swojej rozrywce. Ale czy stan narzeczeński oznaczał, że miała się zamknąć w swej posiadłości z ukochanym i już nigdy nie wychodzić samotnie do ludzi? Naturalnie, gdyby Maur otrzymał zaproszenie do jakieś kobiety, to ona byłaby bardziej niż wściekła. Ale to była różnica. Każda, która mogłaby wysłać do niego taki liścik, była harpią mającą tylko niecne zamiary. A intencje muszkietera były czysto towarzyskie. Być może popadł w zachwyt nad ich ostatnią rozmową i chciał uciąć sobie z nią kolejną pogawędkę. Było to przecież możliwe.
I od jednego słówka do kolejnego, mogłaby poznać postępy jakich dokonał w swym dochodzeniu. Czy Gilbert nadal jest podejrzany, czy może ktoś inny, co się właściwie stało i jak wiele więcej ona wie od niego. To mogło być całkiem pożyteczne spotkanie, dzięki któremu mogłaby zdobyć trochę informacji dla siebie lub swojego narzeczonego. Miała wrażenie, że długo była już zamknięta za chłodnymi murami zamku, któż wie ile dramatycznych zdarzeń mogło ja przez ten czas ominąć! Roland mógł wiedzieć, ot co.

Ochoczo skinęła główką do swych myśli.
Skorzysta z zaproszenia. W końcu będzie to zaledwie krótka wizyta, nie będzie miała zamiaru zostać tam na noc. Porozmawia trochę, da się nakarmić jakimiś smakołykami i pojedzie. Wróci do zamku swego ukochanego, by móc znowu zasnąć u jego boku. Albo znowu nie spać, ale przynajmniej u jego boku.
I przecież, jeśli powie o tym swojemu wybrankowi, to nie będzie to w takim razie wyprawa do kochanka, non? Szczególnie, że de Foix przecież nim nie był! Szczerość będzie dowodem na niewinność tego spotkania.

Niejako była też ciekawa, jak Gilbert zareaguje na to, że jakiś mężczyzna zaprosił do siebie jego ptaszynę.
Może dopadłaby go zazdrość, a on sam wpadłby w furię, zabronił jej tej wizyty i sam, pomimo dopiero co odniesionej rany, postanowiłby rozmówić się po męsku z muszkieterem. Taki wybuch poruszyłby serduszko Marjolaine, chociaż obecnie miała dość emocji związanych z ostatnim pojedynkiem swego narzeczonego o jej honor. Nie miała nic przeciwko walce dwóch wielbicieli o siebie, ale niech to nie kończy się dla niej tak wieloma burzliwymi emocjami. Ale przynajmniej mogłaby jeszcze raz zobaczyć jak bardzo mu na niej zależy, i byłoby to także dobrym wytłumaczeniem do zostania w do.. w jego zamku.

A jeśli jej pozwoli bez słowa sprzeciwu, jeśli będzie mu obojętne, to.. owszem, hrabianka poczuje się dość zawiedziona. Nie to, żeby chciała zostać przez niego zamknięta w klatce i nie móc nigdy wychodzić samotnie na swe spotkania, ale mógłby nieco ponarzekać. Wtedy ona, łaskawie i z troską o jego interesy, podsunęłaby mu pomysł wypytania muszkietera o jego dochodzenie. Byłby dumny ze sprytu swej ślicznej narzeczonej, na pewno!

Siedziała cała rozpromieniona, bo przecież uwielbiała widzieć zachwyt w jego oczach, i to nie tylko ten mający swe źródło w jej urodzie. Uwielbiała czuć się.. przydatna.
Jednakże cały ten czar prysł, z winy jednej z kolejnych ilustracji w księdze. Zatrzasnęła ją z całą siłą drzemiącą w delikatnych rączkach, aż zagrzechotały mieniące się klejnoty w okładce.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 12-10-2014, 22:23   #83
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Obcasy hrabianki d'Niort z początku raźno stukały o posadzkę korytarzy zamkowych, gdy zmierzała do sypialni swego rycerze nie bez skazy. Ciekawość jak się zachowa jej wybranek pchała ją do przodu.
Czy będzie zazdrosny? Czy będzie chciał ją zatrzymać? Czy mu ulegnie?
Och… chyba nie powinna, non?
No… chyba że się postara. Może obieca jej jakąś błyskotkę, non? Bądź co bądź był jej narzeczonym, choć ona nie bardzo wiedziała jak to ich małe kłamstewko stało się rzeczywistością. Tak jak nie wiedziała, czemu jej na nim tak bardzo zależało. Przecież ten łobuz ciągle wprawiał ją w zakłopotanie, zgorszenie, ciągle ją zaskakiwał dotykając tam gdzie nie powinien. Przez niego płakała!
I mimo to jakoś… nie chciała być daleko od niego. Mimo to stał się ważny, mimo że był wyjątkowym skąpcem. Ileż błyskotek od niego dostała? Och… mogła policzyć na palcach.
Z drugiej strony… Maur po prostu wkradł się do jej serduszka, do jej alkowy i umościł się tam wygodnie. Jak rzadko budziła się bez niego przy sobie. Jak rzadko zasypiała nie czując jego dłoni drapieżnie tulącej jej drobnego ciałka do jego twardego torsu i twardego… znów gwałtowny rumieniec powrócił na jej liczka.
A jeżeli on tam jest nagi… przykryty jedynie pierzyną? Czy się ona, Marjolaine przestraszy? Czy może ciekawość okaże się silniejsza? Wyobraźnia podsycona obrazkami z dziwnej księgi tworzyła w jasnowłosej główce różne lubieżne rozwoje wydarzeń. I hrabianka d'Niort nie wiedział czy bardziej się boi czy pragnie sprawdzić. Bądź co bądź, Marjolaine wiedziała już jak przyjemny jest dotyk jej kochanka.
Dotarła do drzwi… za nimi odpoczywał jej podstępny lubieżnik.
Uniosła dłoń do klamki i zawahała się… Czy rzeczywiście powinna wejść? Czy się odważy?
Dobrze wiedziała, że nawet ranny Gilbert nie omieszka zmarnować okazji, by dobrać się do jej ciała.
Ostatnia szansa, by wejść lub się wycofać.
Strach, nadzieja, ciekawość, pragnienia które w sumie tłumiła… mieszały się w tej chwili przyspieszając bicie serca hrabianki. Musiała to przyznać przed sobą, przez Gilberta nie miała czasu się nudzić. Jej życie stało się bardzo ekscytujące. Czasami za bardzo nawet.



Jechała w jego karocy, zaprzężonej w czwórkę koni. Jechała z obstawą niczym dyplomatka z ważną misją.
Z własną obstawą, bowiem miała swoich obrońców. Byli to rośli i brodaci Walonowie, pod wodzą Francisa Velmonta. Nie wyglądali może ślicznie, ale przypominali rosłych brodatych zbójów, a Marjolaine była przy nich drobną śliczną i kruchą dziewuszką. Stanowili więc dla niej idealną oprawę. No i byli jej.
Owszem, mogła wziąć ludzi Gilberta, ale pamiętała że jeden z nich ośmielił się poklepać ją po pupie!
Jak mogła powierzyć bezpieczeństwo swe takim ludziom. Dlatego cieszyła się, że szóstka Walonów przybyła wraz z Paquet do zamku d’Eon.
Jechała przez las rozmyślając o karocy, którą wzięła. Czarną i ładnie zdobioną, acz drapieżną równie jak właściciel. Woźnica twierdził, że ta karoca może być zaprzężona w szóstkę koni i jest zwrotniejsza niż inne podobne jej pojazdy. Obiecał jej że kiedyś zrobią tak zaprzężoną parę rundek dookoła zamku jej narzeczonego. Niemniej zaprzągł jedynie cztery konie, gdyż szóstka koni była trudna do opanowania i byłaby niepotrzebnym ryzykiem, zwłaszcza na trasie którą on znał słabo.

Marjolaine siedziała więc w czarnej karocy z czarnymi obiciami i będącą… czuć tu było rękę Maura. Wyobraźnia hrabianki wręcz oczekiwała, że Gilbert wskoczy nagle do karocy, obejmie ją czule, a potem będzie całował po ustach, szyi, dekolcie, aż zabraknie jej tchu… a potem sięgnie dłonią niżej i niżej i… podwinie mimo jej protestów suknię i…
Hrabianka zadrżała cała czerwona na twarzy i zaciskając piąstki na swej sukni. Przeklęty Gilbert, ciągnął ją w kierunku lubieżnych pomysłów. Ale czego się tu spodziewać innego? Za każdym razem, gdy jest przy niej podsyca ogień… któremu ona nie daje zapłonąć w pełni. A jej ciało… po prostu domaga się tego, czego ona przy nim sobie odmawia. Jest to tym trudniejsze, że raz w chwili słabości, pozwoliła sobie posmakować spełnienia. I teraz… zdarzało jej się marzyć na jawie. Tym bardziej, że to miejsce wręcz nie dawało o Gilbercie zapomnieć.
Hrabianka skupiła więc swe myśli na czymś, co mogło odgonić fantazje. Na broni...


W karocy powieszone były naprzeciw siebie dwa zdobione pistolety. Nabite, naładowane i gotowe do użycia. Nie wiedziała po co je tu zawieszono i mało ją to interesowało. Najbardziej Majrolaine irytował fakt, że wiedziała iż są nabite i gotowe do strzału.
A wiedziała to tylko dlatego, że jej narzeczony uczył ją strzelać. Nie była to zbyt długa nauka, a i hrabianka nie była w niej pojętną uczennicą. Ledwie kilka strzałów.
Ale dzięki niej potrafiła rozpoznać przygotowane do strzału pistolety i dlatego westchnęła ciężko… Czyżby zmieniała się pod wpływem swe ukochanego łajdaka? I w kogo się zmieniała?


Dwór Rolanda de Foix nie był taki uroczo filigranowy jak jej własna posiadłość. Ani tak egzotyczny jak zamczysko jej narzeczonego.


Był ładny. Kusił oko swą symetrią i ozdobami. Był jednak typowy. Nie było w tym pałacyku niczego, czego Marjolaine nie widziałaby w posiadłościach innych szlachciców czy szlachcianek. Ale może to i dobrze. Ostatnio hrabianka cierpiała na nadmiar wrażeń. Ten pałacyk był wydawał się więc hrabiance cichą przystanią, która da jej wytchnienie od ostatnich pełnych ekscytacji dni.
W przeciwieństwie do jej narzeczonego Roland de Foix był skrępowany zasadami, pośród których hrabianka poruszała zwinnie niczym łasica.
Zapowiadało się więc wesołe wesołe popołudnie. Nic więc dziwnego, że Marjolaine uśmiechnęła się promiennie do Rolanda osobiście witającego ją na schodach swego pałacyku.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-11-2014, 06:19   #84
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Jak było to możliwe, że ponownie znalazła się w takiej sytuacji?

Przecież dopiero co, zaledwie ostatniej nocy, tak samo stała przed drzwiami do sypialni Gilberta, i podobne myśli zaprzątały jej śliczną główkę. Jedyne co, to obecnie nie musiała się zamartwiać nad sukienką nocną w jakiej miałaby się zaprezentować narzeczonemu po przekroczeniu tych drzwi. Miała wrażenie, że za jakiś czas to całkiem przestanie być jej troską, bo i przecież ona się jemu we wszystkim podobała. W balowej sukni, w kreacji codziennej, delikatnej bieliźnie do spania, umorusanym stroju do jazdy konnym, czy nawet paskudnie skromnym... „odzieniu” godnym jedynie służki. Najwyraźniej było mu obojętne w czym mu się pokazuje. A najlepiej to w niczym.

Aczkolwiek pozostała jej rozterka dotycząca czegoś tak niezmiernie trywialnego jak.. sposobu przekroczenia progu jego sypialni. Tym bardziej ta jej niepewność była podsycona po.. wczorajszym odkryciu, którego sama była świadkiem pod kołdrą. Już wcześniej miała dylematy czy zapukać, czy po prostu otworzyć drzwi i wejść bez wcześniejszego powiadomienia Maura, ale skoro on gustował w swej nagości, to ona już w żaden sposób nie chciała tam wchodzić.

Zapuka – to on będzie mógł się przygotować, wyskoczyć ze swego łoża i ustawić w posągowej pozycji odsłaniającej wszystkie jego męskie atuty, ku jej niewątpliwemu zawstydzeniu i przerażeniu. Gdzież miałaby wtedy podziać swoje oczy? Była pewna, że bezwolnie powędrowałyby ku miejscu zwykle zasłoniętemu na rzeźbach listkiem laurowym, na co on oparłby jakimś niedwuznacznym komentarzem.

Ptaszyno, to służy nie tylko do podziwiania.
Podejdź, nie bój się. Dotknij.
A to tylko początek przyjemności jakie on może Ci dać, moja droga.


Wzdrygnęła się gwałtownie, ale nie z zimna. Wręcz przeciwnie, twarzyczka jej płonęła rumieńcem, niczym żywym ogniem. Nigdy nie widziała Gilberta całkiem.. nagiego. Ostatniej nocy starała się trzymać od niego na bezpieczną odległość, a o poranku szybko uciekła zasłaniając swe oczka. Widywała go jednak bez koszuli, o barbarzyńsko odsłoniętym torsie.. i to wystarczyło, by w myślach jego umięśnioną sylwetkę przyrównywała do tych wszystkich rzeźb potężnych wojowników i władców. Czasem pozbawionych jakiekolwiek odzienia. Teoretycznie powinno to oswajać ją z taką wizją. Ale sprawiało tylko, że czerwieniała aż po końcówki włosów.

Ale jeśli nie zapuka, w żaden sposób nie zawiadomi go o swym pragnieniu otworzenia drzwi, to mogłaby go jeszcze na czymś nakryć. Nie chciała sobie wyobrażać na czym konkretnie, ale pozostawiona samej sobie wyobraźnia nie odpuszczała tak łatwo.
Może jakaś harpia pod jej nieuwagę wkradła się do posiadłości Gilberta, by móc „dobrotliwie” i zupełnie „bezinteresownie” zaopiekować się zranionym mężczyzną, któremu niewątpliwie porcelanowa i lodowata laleczka d'Niort nie była w stanie odpowiednio zagrzać leża boleści. Może nawet jakieś dwie, by podwójnie mu ulżyć w cierpieniach. I ona, biedactwo, musiałaby stanąć twarzą w.. w.. w taką mieszaninę nagich i spoconych ciał, pomiędzy którymi byłby gdzieś jej narzeczony.
Czy byłoby to wiele gorsze od jej pierwszych myśli, czy może gotowy na jej przyjście Maur w pełnym swym majestacie byłby tym lepszym złem? Lepsze zło, non?

Ile już czasu spędziła przed drzwiami do jego sypialni? Pięć minut? Może dziesięć? Piętnaście albo nawet już całe pół godziny? Rozterki sprawiały, że zupełnie się zapominała w poszukiwaniu odpowiednich rozwiązań i coraz to bardziej pogrążających wizji zdarzeń. I najczęściej te wyobrażenia wyolbrzymiały najmniejsze problemy dziewczęcego serduszka, a przez to czyniły wyzwaniem byle wejście do sypialni narzeczonego.
Westchnęła ciężko. Nie mogła się zdecydować, zatem musiała skorzystać z kompromisu. Polegał on na zapukaniu jako ostrzeżeniu dla Gilberta, oraz jednoczesnym otworzeniu drzwi, aby nie mógł przygotować dla niej żadnej wyuzdanej niespodzianki prężącej się tuż przed nią.

-Maurze, Maurze.. jak się czujesz? - mruczała cicho i ostrożnie, by go nie zbudzić gdyby jednak jeszcze spał. Zajrzała do środka.. a raczej nie zajrzała, bowiem w porę uniosła dłoń na wysokość swoich oczek, by w razie zostania wystawioną na lubieżny widok nagiego mężczyzny, móc szybko złączyć ze sobą palce i zasłonić takie okropności.

-Zawsze lepiej na twój widok ptaszyno.- usłyszała wesoły głos swego narzeczonego z dodatkiem ironicznej nutki.- Coś cię przeraziło, że tak oczka zakrywasz?
Na szczęście leżał w łóżku, na szczęście do pasa zakryty, na szczęście w koszuli. Gilbert trzymał jakieś duże tomisko czytając je akurat.
W odpowiedzi twarzyczka hrabianki rozświetliła się promiennym uśmiechem. Sam mężczyzna mógł to opacznie wziąć jako przejaw radości na jego widok, ale tak naprawdę to było „zaledwie” efektem ulgi jaką właśnie odczuła.

-Non, nic takiego. Wszystko już dobrze – zaświergotała zadowolona z obrotu wydarzeń, które ani trochę nie przypominały tych straszliwych z jej wyobrażeń. Ze szmerem sukni przesuwającej się długim krańcem po podłodze, Marjolaine podreptała w kierunku swego narzeczonego, pytając z beztroską -Co czytasz?
- La mort d’Agrippine Saviniena Cyrano de Bergeraca.
- rzekł w odpowiedzi Gilbert obserwując hrabiankę. Westchnął smętnie acz z łobuzerskim uśmiechem na obliczu.- Zabijam czas czekając na ciebie. Marny ze mnie porywacz, skoro to ja leżę… a ty biegasz wolna po zamku. Powinno być chyba odwrót, non?
Uderzył delikatnie dłonią o pościel tuż przy swym biodrze.- Usiądź przy mnie, moja droga.

Dobrze wiedziała, że to pewnie jakaś kolejna jego pułapka zastawiona na naiwną ptaszynkę. Zapewne tylko się do niego zbliży, tylko dotknie pościeli swą wydelikaconą częścią ciała, a ten już ją pochwyci w talii silną ręką i przyciągnie drapieżnie do siebie. Tyle.. że jakoś niespecjalnie ją to przerażało teraz.

Nie kręcąc zbytnio noskiem, ani nie kręcąc się po komnacie tak jak poprzedniej nocy, panieneczka zbliżyła się i opadła wdzięcznie na wyznaczone dla siebie miejsce.
-Chyba nie oczekujesz, że będę siedziała przy Tobie cały dniami, a nocami grzała łoże? Może jeszcze karmiła i czytała książki? -zapytała chichocząc sobie cicho na taką myśl, gdy paluszkami próbowała uchylić przed sobą stronice trzymanej przez niego księgi -Jestem wdzięczna za ratunek z rąk tamtego barbarzyńcy, ale nie dam się zamknąć w klatce Twojej sypialni.

Nie miała okazji przejrzeć księgi, szybko zamkniętej gdy tylko znalazła się w jego zasięgu.
-Mademoiselle…- tu jej osobisty dzikus odłożył księgę i zachłannie objął w pasie, by pomiędzy szeptami muskać jej szyję i policzek pocałunkami .- Co do ciebie mam inne plany i rozrywki… niektóre wielce nieobyczajne. I wielce... wielce przyjemne… zapewniam.

Pierwsze spotkanie jego warg i szorstkiego zarostu z delikatną skórą Marjolaine, przyprawiło całe jej ciałko o dreszcze. Spodziewała się tego, jak zwykle, lecz to nigdy nie pomagało jej się przygotować na żadne jego pieszczoty. Zawsze w takich momentach jej policzki malował się rumieńcem, a serduszko znacznie przyśpieszało rytm swojego bicia.

-Będziesz musiał przełożyć swe plany na inny dzień, najdroższy -wymruczała wesoło, siedząc grzecznie w jego objęciach -Na dzisiaj dostałam zaproszenie do posiadłości monsieur de Foixa. Najwyraźniej spodobała mu się nasza ostatnia pogawędka i chce ją powtórzyć.
O tym wspomniała nieco.. od niechcenia. Jak gdyby nie było to nic ważnego, ani kontrowersyjnego, zaledwie kolejna okazja do uraczenia kogoś swym cudownym towarzystwem. Było to poniekąd prawdą, lecz teraz różnicą była postać Maura, którego reakcji była bardzo ciekawa. Czy będzie zazdrosny?

-To… podejrzane.- reakcja szlachcica była co najmniej dziwna. Przytulił mocniej hrabiankę do siebie mrucząc.- Nie podejrzewałbym go o tak śmiałe naruszenie etykiety moja ptaszyno. Gdyby chciał cię uwieść i rozkochać w sobie, to zjawiłby się osobiście tutaj. Zapraszanie tylko ciebie, jest… niestosowne i nie pasuje do natury monsieur de Foixa. Za tym kryje się coś innego. Bądź ostrożna.
Palce usta szlachcica odsłoniły ucho hrabianki, usta Gilberta pieściły płatek uszny i muskały skórę językiem, gdy szeptał smutno, acz żartobliwie się przekomarzając.- A więc chcesz mnie opuścić i zostawić samego w żalu? Ale przecież wrócisz, prawda? Nie zostawisz mnie samego na noc? Liczyłem, że posuniemy się dziś w negocjacjach względem twej garderoby. Nie chcesz chyba zostać u monsieur de Foixa, na noc? Mogłoby mnie to zmusić do zbrojnego najazdu na jego pałacyk, by cię odzyskać.

-Oczywiście, że nie chcę! Jak możesz o to pytać!
-wprawdzie było to trudne przy takiej bliskości ust mężczyzny, ale panieneczka jakoś zdołała się oburzyć jego sugestią. Za kogo on ją miał! Za jedną z tych harpii, które odwiedzają posiadłości szlachciców i tylko w jednym celu zostają u nich na noc? Przecież ona taka nie była, ona.. ona.. ona była w zupełnie innej sytuacji i została porwana przez Maura, dlatego musiała spędzać tyle czasu w jego zamku! Wcale nie chciała tu być!

-Zamierzam tylko trochę z nim porozmawiać, nic więcej. Może zaprosił mnie, z powodu nowych podejrzeń względem Ciebie, przed którymi chciałby mnie ostrzec, non? -uśmiechnęła się, ale nieco słabo, jak gdyby narzeczonemu udało się obudzić w niej jakieś nowe pokłady niepewności co do tego pomysłu. I teraz poszukiwała pocieszenia, zapewnienia o tym, że przecież Roland nie jest kolejnym barbarzyńcą chcącym zrobić jej krzywdę.
-Możliwe… W końcu to dobrze wychowany i nudny rycerzyk.- wymruczał jej porywacz zajmując się pieszczotą ucha hrabianki, muskając je delikatnie i zmysłowo. Dłońmi zaś wodził po jej sukni okrywającej biust.- Więc wrócisz do mej komnaty tej nocy? W jakim to stroju zamierzasz mnie zauroczyć? I jakich to pieszczot oczekujesz, co?
Cmoknął delikatnie policzek hrabianki dodając.- W końcu... muszę dbać o to byś miała ochotę zakradać się do mnie po zmroku, non?

-Mmm...
- dziwnie rozmarzone mruknięcie padło z usteczek panieneczki, prawdopodobnie na samo wyobrażenie tych wszystkich kreacji w jakich mogłaby się pokazać narzeczonemu. Zwróciła ku niemu swoją twarzyczkę, a lekko ciągnąć za kosmyk jego gęstych włosów, zbliżyła jego ucho do swych warg.
-Myślę, że wystarczająco długo już się znamy, bym rzeczywiście odnalazła w sobie odwagę, i przyszła do Ciebie tylko i wyłącznie w... -jej szept był słodki, gorący i pełen ukrytych w nim niewypowiedzianych obietnic spełnienia wszystkich tych wyuzdanych fantazji takie rodziły się w głowie Gilberta. A przynajmniej taki miał być, bowiem tak właśnie sobie wyobrażała brzmienie tych wszystkich lafirynd wodzących mężczyzn na pokuszenie. Może to była kwestia odpowiednio długich ćwiczeń, ale ją od tego dyszenia aż zaczęła boleć opięta gorsecikiem klatka piersiowa.

-W zbroi, Maurze! -słowa wypowiedziane uniesionym głosikiem stanowiły zakończenie tego rozkosznego, wyjątkowo krótkiego snu. Uśmiechnęła się krnąbrnie -Naprawdę sądzisz, że zdążyłam już zmienić zdanie co do natury naszych nocnych spotkań?
- Wszystko w swoim czasie, non? Najpierw polubiłaś moje nocne wizyty, teraz śmiało sama zakradasz się do mnie
.- usta szlachcica wykrzywione w wesołym uśmiechu cmoknęły czubek nosa.- Kto wie, może przestaniesz się bać nagości, podczas kolejnego spotkania.
Gilbert ujął delikatnie podbródek hrabianki i pocałował namiętnie jej usteczka dodając.- Nie tylko me na ustach pocałunki mogą być słodkim doświadczeniem… ale też już chyba wiesz moja ptaszyno.
Przytulił mocniej hrabiankę dodając.- A do Rolanda, weź paru zbrojnych. Nie dość, że tacy żołnierze przydadzą ci splendoru, to i ja będę czuł się lepiej wiedząc, że ktoś pilnuje mego skarbu. Wszak nie chcę stracić czegoś co tak podstępnie wykradłem z Le Manoir de Dame Chance.

-Czy to na pewno tylko troska o moje bezpieczeństwo, czy może chcesz tak oznaczyć swoją własność, najdroższy?
- hrabianeczka zachichotała sobie głośno i wielce radośnie. Trochę była to też jej niemądra reakcja na takie zatonięcie w ramionach mężczyzny, wobec czego nie miała tak naprawdę wiele przeciwko -Czy powinnam także ubrać suknię od Ciebie? Powiesić na szyi ten sygnet, który mi podarowałeś? Czy to będzie wystarczające, by monsieur de Foix ani myślał o przekroczeniu granic etykiety?
-I jedno i drugie… moja ptaszyno. Przecież wiesz, że nie pozwolę by krzywda się stała mej narzeczonej, non?
- Gilbert zaborczo trzymał hrabiankę w swych ramionach całując co chwila jej uśmiechnięte usta i mrucząc pod nosem.- Myślę, że monsieur de Foix, będzie wiedział że powinien trzymać dłonie przy sobie i bez mego sygnetu, acz… nie zawadzi byś miała tą błyskotkę ze sobą w ramach przypomnienia mu. Ja z drugiej strony…- palce szlachcica chwyciły za rąbek sukni przy dekolcie, by odsłonić jego oczom choć rąbek gorsetu hrabianki.- … nie umiem trzymać palców z dala od takiego skarbu. I nie mam za grosz przyzwoitości, non?

-Oui, jesteś najgorszym dzikusem
– pochwaliła go czule, gdzieś pomiędzy tymi pocałunkami wyczuwalnymi ciepło na swych własnych ustach. I nawet oddawała mu je z delikatnością zaledwie muśnięć, lecz był to zaledwie podświadomy odruch. A może też nie bała się teraz tak bardzo, skoro do nocy było daleko i w każdym momencie mogła jeszcze uciec z objęć swego narzeczonego -Być może to na spotkania z Tobą powinnam przychodzić ze zbrojnymi?
Wprawdzie nadal miała całkiem nie najgorszy humorek, ale i on nie powstrzymał jej przed lekkim uderzeniem mężczyzny po palcach rozchylających ją suknię -Już, już. Muszę iść się przygotować do spotkania z muszkieterem, żeby nie wracać po nocy. Przecież nie chciałbyś tego, non?
-Non… Ale musisz przyznać, że nie łatwo mi wypuścić cię z mych objęć.
- wymruczał potulnie Gilbert, a choć nadal ją trzymał w swych objęciach, to czynił to niezbyt stanowczo.

-Tym lepiej, mój drogi.. - odparła mu hrabianka, gdy odnaleziona w tym drobnym ciałku siła zdołała poprowadzić jej rączki i wyplątać ją z ramion mężczyzny. Przyjemnych, otulających ją ciepłem i poczuciem złudnego bezpieczeństwa, na które teraz jednak nie miała czasu. A może to i dobrze? Może właśnie z taką nonszalancją powinna mu się dawać ( teoretycznie tylko! ) i odbierać, być panią takich sytuacji jak teraz?

-Być może pousychasz tu trochę z tęsknoty, gdy mnie nie będzie – uśmiechnęła się do niego krnąbrnie, gdy z przytupem obcasików stanęła koło jego łoża. Zamiast jednak uciec, czmychnąć od tego barbarzyńcy prosto ku zamkowi dzielnego rycerza, ona obróciła się jeszcze do swego oprawcy. Pochylając się i jednocześnie starając się bezpiecznie wycelować, odbiła czerwień swych warg na maurowym czole otoczonym niesfornymi, ciemnymi kosmykami.

Umknęła ze szmerem sukni, nim zdołał ją ponownie pochwycić, by tak niewinny gest przemienić w kolejne gorące spotkanie ich warg.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 14-11-2014, 06:28   #85
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Z nabytą latami praktyki elegancją wymieszaną z ostrożnością w każdym ruchu, hrabianka stuknęła obcasikami butów o stopnie karocy czarnej niczym najgłębsza noc. Wraz z główką otoczoną jaśniutkimi, anielskimi wręcz puklami włosów, z wnętrza wydobyła się stopniowo za nią kotłowanina sukni. Długi tren, jak mieniący się zielenią syreni ogon z zagranicznych baśni, wlókł się leniwie za każdym postawionym przez nią kroczkiem.

-Monsieur de Foix – posłała ku czekającemu na nią muszkieterowi swój czarujący, promienny uśmiech numer piętnaście, przy którym nawet słońce sprawiało wrażenie bladej, nic nieznaczącej kuli na niebie -To niezwykła przyjemność, móc nareszcie skorzystać z Twego zaproszenia.

Drobne kamyczki podłoża zachrzęściły pod bucikami, a dłonie Marjolaine ujęły z wprawą za poły sukni obszywanej gronostajowym futerkiem, by rozłożyć ją we wdzięcznym dygnięciu. Jak prześlicznej urody ptaszek prezentujący swe barwne piórka.

-Non, non… To zaszczyt i przyjemność gościć ciebie pani. Ufam, że podróż była przyjemna?- zapytał uprzejmie Roland kłaniając się uprzejmie swemu dostojnemu gościowi. Jakkolwiek uroda Marjolaine zrobiła na nim wrażenie, to jednak był zbyt dobrze wychowany by pozwolić sobie na entuzjazm przekraczający barierę dobrego wychowania.

-Oui, bardzo – odparła wesoło, po czym zerknęła za siebie na smoliście czarną karocę, bardziej podobną jakiemu koszmarowi niż takiej panieneczce jaką ona była -Wprawdzie powóz mego narzeczonego wygląda z zewnątrz tak bardzo ponuro, jak gdybym wybierała się w nim na pogrzeb zamiast na towarzyskie spotkanie, to wnętrze potrafi utulić niczym kołyska. Twa posiadłość byłoby odrobinę dalej monsieur, a musiałbyś mnie wybudzać ze snu.
Zachichotała krótko i bezgłośnie, usteczka przesłaniając dłonią przywdzianą w rękawiczkę z koronki przywodzącej na myśl delikatną pajęczynkę.

- Na pewno służba ma jakieś sole trzeźwiące.- stwierdził uprzejmie Roland, któremu przecież do głowy by nie przyszło budzić jej pocałunkiem. Non, takie pomysły miałby tylko Maur, a pocałunek w usta byłby zapewne najbardziej niewinnym z jego pomysłów na jej budzenie.
-Przygotowano w ogrodzie małą przekąskę dla nas. Masz może ochotę pani, na trochę słodyczy?- zapytał szlachcic podając swą dłoń Marjolaine. Akurat po Rolandzie hrabianka nie musiała obawiać dwuznaczności jego propozycji.
-Nie potrafię odmówić smakołykom i miłej rozmowie, monsieur – mówiąc to hrabianka d'Niort ujęła mężczyznę pod ramię, by móc się wesprzeć na jego sile w trakcie tego spacerku -Chyba, że i tym razem nasze spotkanie jest dyktowane sprawami wagi państwowej?

Miękki pukle włosów musnęły jej dekolcik, gdy z tym pytaniem zwróciła twarzyczkę ku niemu. Poczęstunek nie wydawał się być niczym podejrzanym, niczym co mógłby zaplanować jakiś barbarzyńca do porwania jej. Jeśli oczywiście, Roland nie był subtelnym typem porywacza, który najpierw usypiał swoją ofiarę słodkościami, by potem zamknąć ją w piwnicach swego niepozornego pałacyku. Plotki o prywatnym życiu muszkietera były wyjątkowo oszczędne i mieszały się w zeznaniach.

-A więc poniekąd, po części też… znalazłem mapy na których część majątku Niort, była podkreślona. I dołączone do tego były zaszyfrowane zapiski. Nie wiem czemu, ale ktoś się interesuje tymi ziemiami. I to nie ich wartością. Ale…- zamyślił się de Foix prowadząc Marjolaine do ogrodu.- … Pokażę ci mapy, to pewnie sama zrozumiesz. Lecz wpierw poczęstunek.

Ach… Roland wiedział co Marjolaine lubi, bowiem ów poczęstunek w ślicznej ażurowej altance, oplecionej różami składał się ze słodkiego likieru i jeszcze słodszych wyrobów cukierniczych wypełniających porcelanowe talerzyki.







Istna uczta dla oczu. I nie tylko.

-Niezwykłe! -panieneczce aż z usteczek wyrwał się tak beztroski zachwyt, a dłonie dodatkowo przyklasnęły na ten widok, od którego rozbłysły jej błękitne oczęta. Nie spodziewała się ujrzeć takiej uczty u muszkietera. Raczej wyobrażała go sobie, jako jedzącego jedynie jakieś wojskowe racje zapewniające podstawowe potrzeby i takimi też raczącego swych gości. Miłą jej zrobił niespodziankę. Być może próbował się wkupić nimi w łaski panieneczki?

Jednakże po tej chwili prawie pożerania wszystkiego samymi oczami, wargi Marjolaine wydęły się w zasmuceniu -Mam teraz wyrzuty sumienia, że Ciebie monsieur ugościłam w mym dworku tak skromnie. Postaram się to poprawić przy kolejnej okazji.
-Ależ mademoiselle. Nasze ostatnie spotkanie wspominam zawsze z wielką przyjemnością.
- rzekł dwornie Roland de Foix, czekając aż panna d’Niort zasiądzie do stoliczka.- Nie uważam tego za skromne przyjęcie... a raczej za zaskakujące.

-Cieszy mnie to
– wymruczała uśmiechając się wesoło i delikatnie palcami ścisnęła przedramię mężczyzny, nim zdecydowała się usiąść, czemu towarzyszył szmer falban jej sukni -Chociaż wiem, iż nie byłam najbardziej pomocna i nie miałam w zanadrzu niczego mogącego wspomóc Twe dochodzenie. Mam jednak nadzieję, że rozmowy z innymi odwiedzanymi przez Ciebie osobami były bardziej wartościowe.
Sugestia wspomnienia z ich ostatniego, naprawdę dość zaskakującego spotkania, cały czas gdzieś wisiała pomiędzy nimi w powietrzu. Ale i muszkieter nie był przecież Maurem, aby wypominać jej takie niecne występki, a i ona... ona zbyt zajęta była rozmyślaniem od którego ze smakołyków zacząć, by zacząć go tym dręczyć.

- Poniekąd. Jednakże nie doprowadziły mnie do rozwiązania kwestii ostatniej serii morderstw szlachetnie urodzonych. Niepokoi to wielce jego królewską mość i jego ministrów. Sądzę bowiem, że są one wynikiem działań ukrytej frakc… - zamyślił się Foix w ogóle nie poruszając kwestii jej wielce skandalicznego wybryku. Po czym uśmiechnął się.- Wybacz mi mademoiselle, nie powinienem poruszać ponurych tematów przy tak przyjemnym spotkaniu.
Usiadł naprzeciw hrabianki.- Ufam, że twój związek z chevalier d’Eon jest udany? To dość kontrowersyjna osoba.

-Oui, bardzo udany
– przyznała hrabianka starając się objąć spojrzeniem te wszystkie cudowności piętrzące się przed nią na stoliczku. Długie rozterki zaowocowały sięgnięciem po jeden z filigranowych kieliszeczków wypełnionych złocistym likierem -Ale monsieur, mój narzeczony to nie tylko same kontrowersje. To czego nikt inny nie dostrzega, to jego troska o mnie i niezwykła opiekuńczość jaką nade mną roztacza, choć.. domyślam się, że może to być trudne do wyobrażenia.
Uśmiechnęła się figlarnie na swe słowa. Maur zakochany, Maur troskliwy, Maur rycerz w lśniącej zbroi. Nie było to coś łatwego do uwierzenia, nawet dla niej samej. Swą dzikością i nieokrzesaniem przesłaniał wszystko inne.

-Doprawdy? Aż… trudno uwierzyć.- rzeczywiście Roland wydawał się bardzo zaskoczony jej słowami.- Naprawdę trudno. Po tym co się usłyszało… o pończoszce… i wybrykach. Naprawdę trudno.
Chrząknął nieco i uśmiechając się.- Niemniej cieszę się twym udanym związkiem. I nawet nieco mu zazdroszczę, co pewnie nie dziwi, non?

Porcelanowe policzki Marjolaine nabrały różowawego odcienia po usłyszeniu, że i do niego dotarły wieści o „nieokiełznanej chuci” jej i Gilberta. Jakoś dotąd myślała o tym, jak o wybryku będącym jedynie pomiędzy nimi, maman i gośćmi tamtego balu. Nie sądziła, że rozeszło się po Francji i dotarło nawet do uszu muszkietera.

-Ah.. nie sposób niczego przed Tobą ukryć... -opuściła skromnie spojrzenie, po czym jeszcze powoli zamoczyła wargi w trunku, pragnąc tym ukryć swe zawstydzenie. Pozornie, bo jakże mogła skryć przed światem ten urok swych rumieńców. Zaś likier był rzeczywiście samą słodyczą, niczym miód rozpływający się po jej ustach -Ale czyżbyś Ty nie odnalazł jeszcze kobiety, której mógłbyś podarować niebo i być dla niej rycerzem na białym koniu? To jest dopiero ciężkie do uwierzenia i doprawdy dziwi.
-Niestety, Fortuna i Eros jakoś nie bywają mi przychylne.
- stwierdził ze smutkiem Roland.- A i żołnierski obowiązek nie daje tyle okazji do rozmów z pięknymi damami.Tym bardziej cenię więc te chwile z tobą mademoiselle.
-Zrzucasz na mnie nie lada odpowiedzialność, monsieur. Ale w imieniu pięknych dam, postaram się by te chwile były jak najcenniejsze
– mruknęła w taki sposób, że nie sposób było jednoznacznie stwierdzić, czy w tonie jej głosu kryła się jakaś sugestia, czy jedynie chęć zabawienia Rolanda rozmową.

Potem pochylając się sięgnęła ostrożnie po jedno z niezwykle smakowicie wyglądających ciastek zwieńczonych soczyście czerwonymi truskawkami. Ujęła jedną z nich palcami i uniosła prosto do swych warg, z wyraźnym zadowoleniem odgryzając kawałek ubrudzony słodkim kremem. Jej usteczka uśmiechały się nieprzerwanie, jak u dziecka zostawionego pośród stosu zabawek lub.. słodyczy właśnie.
Jej dobrego humoru nie zdołał nawet zmącić nowy temat, który właśnie zakiełkował w jasnowłosej główce -A czy w swoim dochodzeniu słyszałeś coś o bandytach grasujących po okolicy Paryża? Raz nawet jedna grupa dobijała się do bramy mojego pałacyku.
-Oui, choć… nie wiem właśnie czy to byli bandyci, czy najemnicy.
- zamyślił się Roland wyraźnie czym zmartwiony.- Ostatnio kilku szlachetnie urodzonych zginęło w takich napadach.

-Ci będący u mnie z wizytą poszukiwali monsieur de Aveniera, którego ukryłam u siebie po odnalezieniu go samego w lesie
-hrabianeczka pozornie więcej uwagi zwracała na ciasteczko, do którego już dobrała się widelczykiem, niż na własnoręcznie nadany tok rozmowy. Ale nie było to prawdą, bowiem jej ciekawość potrafiła przezwyciężyć nawet uwielbienie do słodkości.
Koniuszkami widelczyka musnęła swe wargi, kiedy podniosła na Rolanda pytające, trochę zagubione spojrzenie -Ale chociaż rozumiem czemu bandyci mieliby napadać i porywać szlachciców, to czemu ktoś miałby opłacać najemników, aby ich atakowali?
-Po to by ich.. uciszyć. Lub zmusić do czegoś groźbą lub tortura…
- Roland przerwał nagle wypowiedź uznając, że temat jest zbyt ponury. Uśmiechnął się ciepło dodając.- Wkrótce ci zbóje zostaną ujęci i postawieni przed szybką i bezlitosną sprawiedliwością stryczka. A skoro mówimy o monsieur de Avenier. On ci chyba był coś winny, non?

Nabity na widelczyk kawałeczek ciastka zamarł w powietrzu w drodze ku rozchylonym usteczkom panieneczki.
-Ah, naprawdę nie sposób niczego przed Tobą ukryć. Czyżbyś miał wszędzie swoje oczy i uszy? Czy to Leowerres zdał Ci relację z wizyty w mej posiadłości i rozmowy z de Avenierem? -zachichotała sobie cichutko, gdy już pierwsze zaskoczenie przeminęło, a na jego miejsce powróciło wspomnienie tamtego spotkania z młodym, zanadto pewnym siebie muszkieterem. Przezabawne było, jak cała ta jego śmiałość roztopiła się po ostrym spojrzeniem maman, niczym śnieg w promieniach słońca.

-Szlachcic nadal jest mi coś winny za wymuszoną u mnie gościnę i narażanie na wizytę bandytów. Może się chować i uciekać, ale jego zniknięcie nie sprawi, że ja zapomnę -ani uśmiech, ani słodycz kremu nie potrafiły umniejszyć nieustępliwości Marjolaine.
-W zasadzie to właśnie de Avenier zwrócił się do mnie w tej sprawie. Zostawił kilka weksli na całkiem sporą sumkę, którą bodajże lichwiarz Mojsze Lichenbaum jest zobowiązany wypłacić ich okazicielowi.- rzekł w odpowiedzi Roland de Foix, w przeciwieństwie do hrabianki nie posilając się ciasteczkami w ogóle. -Tak się składa, że mam owe weksle przy sobie.

Lichenbaum, hrabianka znała to nazwisko. Oczywiście nie znała tej osoby osobiście. W zasadzie żaden szlachcic nie przyznawał się do znajomości tego Żyda. Udzielał on bowiem pożyczek szlachcie mającej kłopoty finansowe, często dobrze urodzonym, acz pechowym hazardzistom… hrabianka jednak do pechowców nie należała. Za to nasłuchała się przekleństw rzucanych pod adresem tej żydowskiej pijawki, gdy rozmawiali w swym towarzystwie po przegranej. I jeszcze nie dostrzegli filigranowej postaci Marjolaine blisko nich.
A de Avenier z całą pewnością był jednym z tych nieszczęśliwców. Dotąd nie mógł się pogodzić z tą przegraną w karty, w której postawił na szali swój cudny pałacyk będący teraz w posiadaniu hrabianki d'Niort. Oh, nawet po takim czasie potrafiło ją rozbawić wspomnienie jego niedowierzania i.. pieklenia się na tej pomarszczonej twarzy otoczonej paskudną peruką. Nie było zatem dla niej zdziwieniem, że gdzieś roztrwonił swoje pieniądze i musiał korzystać z usług lichwiarza, a tamci bandyci go poszukiwali.

Grymas, chyba lekkiego zniesmaczenia, przeszył śliczną twarzyczkę Marjolaine, a kolejne jej słowa tylko potwierdziły, iż nie takiej zapłaty oczekiwała -To.. niezbyt subtelne z jego strony. Nie oczekiwał chyba, że ja je przyjmę, prawda?
-Jak twierdzi, to jedyna rekompensata za gościnę jaką może dać w tej chwili. Życie markiza jest obecnie w niebezpieczeństwie. Musi się ukrywać przed zabójcami.
- wyjaśnił szeptem Roland de Foix podsuwając hrabiance kopertę z dokumentami..

Ale ona nie wyciągnęła ku niej dłoni. Zaledwie zaszczyciła spojrzeniem swych przymrużonych oczu błyszczących niechęcią, jak gdyby w środku miały się znajdować nie weksle, a wąż, robactwo lub co najgorsze – jakie nagie portrety samego starego szlachcica. A z tym nie chciała mieć nic wspólnego.
Szybko zaś w reakcji na zaskakujące wieści muszkietera, z jej usteczek umknęło urwane tchnienie. Dłoń w bojaźliwym geście musnęła pierś na wysokości serca, gdy pochyliła się ku Rolandowi -Doprawdy, monsieur? Komu to drogi de Avenier mógł się tak straszliwie narazić? -pytała konspiracyjnym szeptem -Tamtym bandytom, najemnikom? Sądziłam, że byli tak gorliwi do ograbienia go, nigdy bym nie pomyślała, że poszukują go.. go.. w innym celu.
-Niestety… tu nie chodzi o majątek. Markiz natknął się na …
- tu równie konspiracyjnie Roland nachylił się ku Marjolaine.- … spisek na życie króla. Tak przypuszczam, opierając się na tym co odkryłem. I mocodawcy owych bandytów, chcą uciszyć każdego podejrzewają o przynależność do niego. I zapewne tych, którzy w jakiś sposób stoją na drodze ich poszukiwań.

-To.. to.. -hrabianka zająknęła się zdumiona takim obrotem wydarzeń. Już nawet nie chodziło tylko o to, że stary pudel dopuścił się czegoś takiego narażając własne życie, ale przecież teraz i ona nagle poznała taki sekret na miarę całej Francji! O ile z początku jej zaskoczenie było teatralnie przesadzone, o tyle teraz był jak najbardziej szczere – To okropne co mówisz, monsieur. Czemu ktoś miałby planować coś tak straszliwego? Czy w takim razie jest to związane ze śmiercią biednego Etienne'a? I czy..
Pomiędzy wyrzucani z siebie pytaniami dziewczątku znów odebrało głosik, kiedy z podwojoną siłą uderzyła ją całkiem nowa myśl. Pobladła, po czym dodała prawie bezgłośnie, w razie gdyby któryś z tych zbójów się krył w pobliżu i mógł ją usłyszeć -Czy w takim razie będą i mnie szukać, skoro byłam im przeszkodą w porwaniu de Aveniera?

Roland… pobladł i zamilkł zorientowawszy się, że wygadał zbyt wiele. Postanowił to ukryć za wesołym uśmiechem i próbą zmiany tematu.- Ależ wątpię, by chcieli cię ścigać pani akurat z tego powodu. Na pewno nie masz się czego… bać. W końcu interesują ich chyba bardziej miejsca, niż osoby.
De Foix nalał sobie trochę likieru, wypił jednym haustem po żołniersku i spytał.- Ufam, że poczęstunek smakuje? A jeszcze nie pokazałem ci mego ogrodu, który nie równa się dzikiemu pięknu twego ogródka.

Panieneczka wcale nie czuła się pocieszona. Nie teraz, gdy echa słów przywódcy tamtych bandytów odbijały się echem w jej główce i obiecywały ich powrót do pałacyku. A przecież takich grupek mogących nie tylko ją okraść z całego majątku, ale także całej czci, Marjolaine bała się najbardziej. Zaczynała się też zastanawiać, czy może jej narzeczony wiedział o tym wszystkim i dlatego ją sprowadził do swego zamku, dlatego prawie cały czas była otoczona strażników, to w jego posiadłości, to nawet jadąc karocą na spotkanie. A może po prostu poszukiwała jakichś honorowych pobudek stojących za tym jego bezczelnym porwaniem?

-Zaplanowałeś dla mnie rozrywkę na cały dzień, non? -obdarzyła go uroczym, ale jednak nadal nieco słabym uśmiechem. Ciągle będąc w pochylonej pozycji, wygodnie oparła rękę o blat stoliczka, by zaś na dłoni móc wdzięcznie wesprzeć swój hrabiowski podbródek -Ale nie wiem czy mogę się zgodzić na te kolejne atrakcje, monsieur. Wszak co dopiero powiedziałeś, iż nie jestem wystarczająco interesująca, by mnie ścigać.
-Non, non. non…
- Roland wyraźnie się zmieszał nie bardzo wiedząc jak sobie poradzić z hrabianką.- Uważam mademoiselle że jesteś wielce wdzięcznym obiektem do łapania i bardzo interesującą zdoby… osóbką.
Co chwila rozglądał się bezradnie próbując dostrzec, kogoś kto mógłby mu pomóc z Marjolaine. Bo sam najwyraźniej nie bardzo był w stanie dorównać jej dowcipem. Niestety był sam i zdany tylko na własne siły.

Spojrzenie błękitnych oczek dotąd zapatrzone w bok na krajobraz ogrodu, teraz ponownie zwróciło się ku muszkieterowi. Kapryśne, nieco powątpiewające w jego tłumaczenie, ale także z tańcującymi w nim nieśmiało iskierkami rozbawienia na takie paskudne z jej strony droczenie się z biednym Rolandem -Oh? Teraz jestem obiektem?
-Ależ nie ! Oczywiście że nie!
- zaczął gorączkowo zaprzeczać szlachcic.- Jesteś piękną i godną najwyższego szacunku młodą damą. Prawdziwą perełką wśród szlachetnie urodzonych kobiet!
W jego głosie zaczęła pobrzmiewać panika. Roland zapewne był kiepski jeśli chodzi o rozmowy z kobietami, a już z Marjolaine w ogóle sobie nie radził. Widać było, że słowne przytyki hrabianki są ciosami, których odbić od siebie po prostu nie potrafił.

Przyglądała mu się w milczeniu spod gęstych wachlarzy swych rzęs, jak gdyby rozważała jego słowa, oceniała je. Dla zalęknionego oraz zdecydowanie postawionego nie w swym żywiole mężczyzny, musiało to trwać wieczność pełną niewiedzy i niepewności.

W końcu jednak uśmiechnęła się pogodnie i dopiła do końca swoją resztkę likieru, którego słodycz zlizała z przyjemnością ze swych warg. Następnie płynnym ruchem wyciągnęła dłoń ku Rolandowi, mówiąc -Może zatem pokażesz mi swój ogród, a potem przejdziemy do tych tajemniczych map jakie masz dla mnie?
-To doskonały pomysł.
- ucieszył się z wyraźną ulgą Roland. Wstał i ukłoniwszy się hrabiance, podał usłużnie swą dłoń aby wsparła się na nim podczas wstawania. Co też zrobiła, zarówno z wdziękiem i wdzięcznością.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 14-11-2014, 06:37   #86
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Roland miał rację – jego ogród nie mógł się nawet równać z piękną w swym nieokiełznaniu zielenią otaczającą Le Manoir de Dame Chance. Naturalnie, miał swój urok. Tak jak skromna, niepozorna klacz potrafiła mieć swój czar, który jednak blakł przy majestacie i dzikości gorącokrwistego rumaka. A ogród rozciągający się wokół posiadłości muszkietera właśnie był taki.. taki.. nijaki. Równie ułożony i grzeczny co jego właściciel, a do tego klasyczny aż do bólu, jak stworzony narzędziami ogrodnika odpowiedzialnego za ogrody przynajmniej połowy Francji. Widziała takich wiele, a zapewne w swym życiu miała zobaczyć jeszcze więcej.






Nie to, żeby krajobraz jaki im towarzyszył przy spacerze, był jakiś szpetny. Non, non. Nie był brzydki, ale jednocześnie też nie budził zbytniego zainteresowania czy podziwu. Niczym nie zaskakiwał, niczym nie zachwycał. Był bezpieczny i przewidywalny. Po niedługim czasie Marjolaine mogła sobie w myślach zgadywać co zobaczy za kolejnym zakrętem ścieżki, którą była prowadzona. Rzeźby, filigranowe fontanny, perfekcyjnie przystrzyżone krzewy i drzewa, nieduży labirynt z nieskazitelnie zielonego żywopłotu. Wszystko to było pochwałą dla symetrii, którą ukochała sobie francuska szlachta. Tyle, że ogród monsieur de Foixa był mały, a przez to i ta symetria, choć niewątpliwie ściśle zachowana, nie robiła wrażenia.

A skoro nic w tym miejscu nie potrafiło zaskarbić sobie uwagi panieneczki, to mogła się ona skupić na tym w czym była najlepsza – na byciu czarującą.
Flirtowała ze swym gospodarzem, to było oczywiste. Nie było wszak dla kobiety potężniejszej broni od jej uroku. Marjolaine w swych słowach i gestach była jednak bardzo subtelna, ani myślała podtykać mu swego dekoltu pod nos, sugestywnie oblizywać warg czy wprost proponować mu zlegnięcie dzisiaj w jego sypialni. Non, non, non. W jej wykonaniu ta sztuka była niezwykle dziewczęca, o bardzo niewinnym sposobie okazywania mężczyźnie swego zainteresowania jego osobą.

Reagowała chichotem na jego opowieści.
Spoglądała na niego swymi błękitnymi oczętami spod długich rzęs, co i rusz trzepoczących jak wachlarze w damskich dłoniach.
Wykazywała sobą szczere zainteresowanie jego słowami, nawet kiedy swymi myślami była już daleko od tej posiadłości.
Ba! Także i specjalnie dla niego popadała w zachwyt nad otaczającym ich ogrodem, chociaż jego dekoracje były równie fascynujące, co i życiowe przypowiastki drogiej maman.

Oui, hrabianka potrafiła sprawić, że mężczyzna czuł się interesujący w jej oczach. Nie potrzebowała się posuwać ku mniej wyrafinowanym flirtom, bo i na cóż jej by to było? Wystarczyło jej, że przed Maurem musiała się bronić rękami i nogami, a chociaż Roland dotąd nie wykazywał się aż tak barbarzyńskimi zamiarami, to i ona nie chciała sprawdzać granicy jego honoru. Wystarczyło jej dać mu na tyle nadziei i okazać dostatecznie sympatii, by jego język się łatwiej przy niej rozplątywał. Nie podejrzewała go może o znajomości jakichkolwiek soczystych ploteczek, ale nie wzgardziłaby kąskami z jego dochodzenia. Choćby i drobny, ale równie słodkimi.
Wszak pokazał dzisiaj, że potrafi specjalnie dla niej wydać istną ucztę ze smakołyków. Potrzebował jedynie kuszącej zachęty do wydania kolejnej, o innej naturze. Prosto w jej ciekawskie uszko.





***





Gabinet szlachcica także był odbiciem charakteru gospodarza. Żadnej wygodnej sofy, tylko twarde krzesła. Solidne ciężkie biurko, mapy i trofea wojenne na ścianach. Zbroja renesansowa w kącie. I ani śladu kobiecej dłoni. Ale wszak nie przyszła by podziwiać wystrój.

Mapy leżały rozłożone szeroko. Na części z nich ktoś naniósł atramentem notatki, niszcząc ich wartość bezpowrotnie. Szlachcic miał rację, zapiski były bełkotem w każdym chyba języku. Łacińskie litery tworzyły ciągi nie do wymówienia. Na jednej z map hrabianka dostrzegła słowo Niort. Roland miał rację, ktoś interesował się jej rodowym majątkiem.

Lekkimi i nieśpiesznymi kroczkami obchodziła mebel, jak gdyby jej nogi nadal jeszcze były na spacerze w ogrodzie. Koniuszkami palców muskała jego krawędź, a spojrzeniem wędrowała po mapach.
-Nie chciałabym odmawiać uroku mym rodzinnym ziemiom, jednak na pewno istnieją ciekawsze i piękniejsze od nich. Niort wzbudza zainteresowanie jedynie sąsiadów pragnących powiększyć swe własne ziemie -mówiła w tłumaczeniu, ale także z nutą powątpiewania w głosie, pomimo tego, że przecież nie był to pierwszy raz, kiedy słyszała o cudzym upodobaniu do ziemi w Niort. Czyż Maur nie wspominał o tym w czasie jednej z ich rozmów?
Uśmiechnęła się kwaśno i uniosła wzrok na muszkietera -Najczęściej w połączeniu z moją ręką, oczywiście.

-Oczywiście...mnie jednak bardziej ciekawi fakt, iż zakreślony został zamek.
- zamyślił się de Foix. Ach.. znowu ta pomyłka. Przecież na ziemiach rodzinnych Marjolaine nie było żadnej paskudnej średniowiecznej twierdzy, tylko śliczny barokowy pałacyk. Pewnie znów chodziło o te nieszczęsne Porte Corbeau. Co mogło być ciekawe w Kruczej Bramie, tej kupie gruzu i kamieni?

-Non, non, non. To nie może się zgadzać -przystanęła obok mężczyzny, by móc popatrzeć na mapy z jego perspektywy. Być może coś przeoczył lub źle odczytał, chociaż to by oznaczało, że Gilbert także się mylił. Ale przecież Marjolaine na własne oczy widziała nazwę tego stosu kamieni wypisaną w przeglądanej przez niego księdze. To nie miało najmniejszego sensu, więc zaowocowało pokręceniem jasnowłosej główki panieneczki -Na moich ziemiach nie ma żadnego zamku, monsieur. Jedynie stare ruiny jednego, ale nie widzę powodu, by ktoś miał się akurat nimi interesować.
-A jednak… wydaje się te ruiny są dla kogoś bardzo ważne.
- zamyślił się Roland pocierając podbródek.- To się układa w pewien… wzór. Innym interesującym ich miejscem jest posiadłość w Coulommiers, Saint-Blaise, Château D’Eon, Sergeac, Arville i La Couvertoirade. Same średniowieczne budowle. Intrygujące nieprawdaż?

-Z pewnością zaskakujące... -mruknęła Marjolaine wędrując spojrzeniem od jednego zaznaczonego na mapie punktu do kolejnego, na dłużej zatrzymując się jedynie na Niort oraz posiadłości Maura -Nie mogę mówić za żadną z tych innych posiadłości, lecz Porte Corbeau już wieki temu przestało być potężną warownią i zmieniło się w stos gruzu. Nic tam nie ma. Może kogoś interesuje samo wspomnienie jego istnienia?
Zwróciła swą twarzyczkę ku Rolandowi i uśmiechnęła się, dodając w przypływie beztroski -Czy jesteś pewien, że nie wpadły Ci w ręce mapy należącego do jakiegoś entuzjasty francuskich zamków?
-Gdyby nie te zapiski…
-szlachcic wskazał palcem gryzmoły, których znaczenia ciężko było się domyślić. -To mógłbym mieć wątpliwości. Ale entuzjaści nie szyfrują swoich notatek, mademoiselle. Niewątpliwie są na tych mapach wiadomości przeznaczone na dla wtajemniczonych.

Marjolaine westchnęła z przygnębieniem, raz jeszcze okazując się tak mało użyteczną w spotkaniu z tym szlachcicem -Musisz także pamiętać monsieur, iż nie jestem ani jedynym, ani najlepszym źródłem informacji o ziemiach Niort. To Le Manoir de Dame Chance jest teraz mym domem.

Chwilę jeszcze przyglądała się mapom i tym nieznanym jej słowom na nich zapisanym, po czym obróciła się tyłem do biurka, a przodem do muszkietera. Blisko i bezpośrednio, szczególnie gdy jeszcze biodrami nonszalancko oparła się o mebel.
-Ale z chęcią pokazałabym to mojej maman. Być może ona wiedziałaby o jakichś sekretach związanych z tymi ruinami. Jeśli.. ah..-urwała, a jej dłoń sięgnęła ku Rolandowi, by delikatnym ruchem palców strzepnąć jakiś niewidzialny puszek okruszek z jego nieskazitelnego odzienia -Jeśli oczywiście nie miałbyś nic przeciwko.
-To… hmmm… Niestety ja muszę jutro wyjechać z mojej posiadłości. Mogę jednak oddać w twe ręce tą mapę. Dzięki temu będę miał pozór, by znów się z tobą spotkać mademoiselle.
- odparł dwornie szlachcic mijając hrabiankę i zaczął zwijać mapę. Starał się przy tym nie dotknąć Marjolaine, gdyż mogło to być niestosowne. Wyglądało na to, że Gilbert miał rację, Roland nie skorzystałby z okazji, nawet gdyby ta… dosłownie leżała na wyciągnięcie ręki. Był taki grzeczny. Taki niepodobny do Maura.

-Postaram się wtedy mieć dla Ciebie jakieś ciekawe i przydatne odpowiedzi, nie tak jak teraz lub.. ostatnim razem – obiecała mu szczerym, słowiczym głosikiem podkreślonym dodatkowo uśmiechem ociekającym wręcz jej dziewczęcym urokiem. Może jedynie jakaś figlarna iskierka w oku i ten moment namysłu pomiędzy słowami sugerował przypomnienie sobie jakiegoś bardzo konkretnego wybryku, lecz nawet o nim nie wspomniała.
Zamiast tego z powrotem zwróciła się ku mapom, choć jej zainteresowanie kierowało się już innymi ścieżkami -To dalsze dochodzenie wysyła Cię poza mury posiadłości?
- I daleko poza okolice Paryża niestety.
- stwierdził ze smutkiem szlachcic.- Służba ojczyźnie jest wymagająca.
Uśmiechnął się ciepło dodając.- Miłoby było wracać do domu, wiedząc że czeka w nim cierpliwie żona wraz gromadką dzieci, acz niestety… Jak dotąd Opatrzność nie zesłała okazji. A i moja praca wymaga czasu.

Te słowa nieco ostudziły hrabiankę. Bądź co bądź Gilbertowi nie marzyła się na szczęście gromadka dzieci, które Marjolaine, o zgrozo, miałaby mu urodzić. Natomiast Roland wydawał się widzieć w kandydatce na żonę, kobietę która na pewno przedłuży jego ród i to wielokrotnie. Dość upiorna perspektywa z punktu widzenia młodej hrabianki. Pełna wrzasku i tych…. śmierdzących rzeczy, które robią dzieci… pieluch!

Na wyobrażenie sobie Gilberta otoczonego gromadką małych satyrów o ciemnych włosach i błękitnych oczkach oraz jasnych puklach i ciemnych oczętach, wargi hrabianki zadrżały niespokojnie, gotowe wybuchnąć w niekontrolowanym chichocie rozbawienia. Ale jakoś zdołała przełknąć tę chęć, czemu pomogła pewnie kolejna myśl, która nagle pojawiła się w jej główce. Czy Maur, przy tym rozpustnym życiu, nie ukrywa gdzieś po kątach swoich bękartów? Albo wcale nie ukrywa, i wszyscy poza nią dobrze wiedzą o dzieciach spłodzonych przez niego z jakimiś harpiami? A może korzysta z jakiegoś sprawdzonego sposobu zapobiegania takim niespodziankom? Czy ona powinna się tym zainteresować?!

-To przyjemne marzenie, monsieur -skłamała, kiedy już przeszło jej osobiste, wewnętrzne oszołomienie -I na pewno się już niedługo spełni. Nawet Francja musi czasem dać odetchnąć swemu najlepszemu rycerzowi, i tylko czekać aż się do Twej posiadłości ustawi sznureczek ślicznych szlachcianek chętnych zostać panią de Foix.
Uśmiech Marjolaine był równie słodki, co wypowiadane przez nią słowa. Ale nim mężczyzna mógł się za bardzo rozmarzyć i zacząć snuć dalsze wizje swej przyszłej rodziny, ona palcami musnęła jedną z map, pytając -Jak właściwie trafiłeś w posiadanie tych map?
-Część z nich znalazłem u Étienne’a D’Rochers. Reszta to… nie mogę powiedzieć, mademoiselle.
- odparł Roland zmieszanym tonem głosu.- Reszta to tajemnica państwowa. Étienne zginął, bo ktoś się dowiedział o jego zdradzie. Szlachcic któremu Étienne chciał przekazać swe sekrety również zginął. To niebezpieczna wiedza.

Jakaś nagła myśl, niby iskierka, zamigotała w umyśle hrabianeczki, nie pierwsza już w trakcie tej rozmowy. Tym razem powodem było skojarzenie ze sobą zdarzeń, w tym także cudzych słów zachęty i namawiania jej wręcz do kradzieży. Mogła się mylić, naturalnie, nie ona tutaj przecież zajmowała się tym dochodzeniem i łączeniem faktów. Ale jeśli jednak miała rację, to tym bardziej chciała dostać w swe rączki jedną z map i pokazać ją właściwym oczom w zamku d'Eon.
Ale nie pisnęła nawet słóweczkiem. Roland nie był odpowiednim mężczyzną do dzielenia się z nim swymi podejrzeniami.

-Oui, niebezpieczna. Nie zdradzaj mi nic więcej, monsieur -odparła przykładając paluszek wskazujący do swych warg w uciszających geście -Ale bale są bezpiecznym tematem, non? Słyszałam plotki, że podobno ma być jeden organizowany na dworze królewskim.
-Tak. To prawda.
- stwierdził Roland nieco zaskoczony jej słowami.- Nic nie umyka twoich, prawda mademoiselle?
Skinął głową ponownie potwierdzając jej przypuszczenia.- Też słyszałem, że ma być zorganizowany bal, ale nie interesowałem się szczegółami. Planujesz przybyć na niego wraz ze swym narzeczonym?

-Oui. Wszak nie wypadałoby, bym będąc zaręczona nie przyszła z mym wybrankiem na takie wydarzenie. Sprowokowałoby to zbyt wiele plotek wśród harpii..
- mruknęła z wyraźnym niesmakiem, gdy jej zazdrość i niechęć zdołały się przebić przez tę maskę niewinności zakładanej przy muszkieterze. W porę sobie to uświadomiła, i jej twarzyczką raz jeszcze się rozpromieniła -Ale mam nadzieję, że jego obecność nie powstrzyma Cię przed towarzyszeniem mi w choćby jednym tańcu, monsieur.
-Jeśli będę na balu, to z pewnością poproszę cię choć o jeden menuet.
- odparł dwornie szlachcic, po czym dodał.- A teraz pozwól na ugoszczenie cię obiadem. Już go pewnie podano w jadalni.

-Oczywiście
-zgodziła się Marjolaine ucieszona -Ale pójdziemy tam dłuższą drogą, dobrze monsieur? Nie pokazałeś mi jeszcze zbyt wiele ze swej cudownej posiadłości.
Z wesołością w głosie i subtelnością w słowach prowadziła ich spotkanie wybranymi przez siebie ścieżkami. Bo czyż mógłby odmówić tym oczom błękitnym, jak gdyby ktoś zamknął w nich letnie niebo? Z pewnością nie byłoby to najgorsze z wyzwań przeciwko jakim musiał w swym życiu stanąć muszkieter, ale też nie najłatwiejsze.

Obróciła w dłoniach zwiniętą mapę. Z koniuszków jej palców ku reszcie ciała powędrował dreszczyk podekscytowania.
Szczęśliwie, pałac de Foix nie był jednym z tym olbrzymich zamków, po których człowiek mógłby chodzić godzinami i jeszcze się gubić wśród zawijasów korytarzy. Nie mogła się bowiem doczekać, aż wróci do Gilberta i zaskoczy go swym prezentem. Czy będzie z niej dumny, że ona, jego prześliczna narzeczona, dostała w swe rączki taki skarbik? Czy w podzięce obsypie ją pocałunkami i podarunkami, a potem będzie zbyt zajęty oglądaniem mapy, by dzisiejszej nocy przeszkadzać jej w zaśnięciu?

Rozmarzyła się idąc u boku swego nadmiernie dobrze ułożonego gospodarza.
Oui, to byłoby idealne zakończenie tego dnia.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 18-11-2014, 23:04   #87
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nie mogła usiedzieć spokojnie w karecie. Nie mogła się doczekać powrotu. Marjolaine Amelie Pelletier d’Niort była dumna z siebie, podekscytowana odkryciami, oraz żądna pochwał i nagród od swego narzeczonego. Oczywiście znała tyle skąpą i lubieżną naturę Gilberta, by wiedzieć że najchętniej nagrodziłby ją pieszczotami. Ale skoro uzyskała mapę u jednego szlachcica, to mogła i Maura coś wynegocjować, non?
A nawet gdyby się jej nie udało, to wszak… pieszczoty też były miłą nagrodą i pochlebstwa, które w jego usta były wyjątkowo słodkie. Zresztą same usta też.
Ale najpierw musiała powrócić do zamku swego narzeczonego, a droga jej się tak dłużyła. Właściwie żałowała, że Maura nie ma tu z nią. Choć oczywiście musiałaby się wtedy odganiać od jego nachalnych dłoni. Co jakoś nigdy nie stanowiło aż tak dużej niedogodności, non?
Właściwie… czułaby się źle, gdyby nie musiała tego robić. Bo mogło by się wtedy wydawać, o zgrozo, że już mu się nie podoba.
Non, non. non!

Hrabianka nie miała nawet zamiaru dopuszczać do siebie tej myśli. Wszak podobała się wszystkim. I musiała podobać się zwłaszcza jemu. Wszak była jego klejnocikiem.
Marjolaine sapnęła gniewnie i ponownie zmieniła miejsce na którym siedziała. Gdy się jechało samotnie ta karoca wydawała się zbyt duża, a powrót zbyt się dłużył… Czego wynikiem był tak paskudne myśli.
Już wolała zgadywać jak jej narzeczony wygląda poniżej pasa… i jak to by było gdyby go tam dotknęła.
O tak… te całkiem nieprzyzwoite myśli i nie przystające do dobrze wychowanej hrabianki, zajęły nieco lepiej czas i przyprawiły Marjolaine o rumieńce.
Hrabianka d’Niort nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek będzie rozważała takie tematy… a fakt, że swoje marzenia mogłaby w zasadzie spełnił, przyspieszał bicie jej serduszka. Bo wszak… Gilbert niespecjalnie wstydził się swej nagości była pewna, że zaprezentowałby się przed nią w najlepszym świetle.
Marjolaine przyłożyła nagle dłonie do policzków rozpalonych tymi fantazjami na jawie. To oczywiście była wina Gilberta… te nieprzyzwoite myśli. I co gorsza, nie mogła na niego nakrzyczeć!
Bo nie mogła mu się przyznać wszak do takich myśli względem niego. Jeszcze by sobie łajdak pomyślał, że go pragnie!


Te jakże burzliwie przemyślenia hrabianki zostały przerwane uderzeniem dłoni o drzwiczki jej karocy. Marjolaine wystawiła więc główkę i napotkała brodate oblicze Francisa Velmonta. Przywódca jej strażników zdjął kapelusz i rzekł.- Ktoś nas śledzi jaśnie panienko. Ktoś przysiadł na naszym ogonie. Ruszymy szybciej… może sobie odpuszczą.-
Ktoś. To brzmiało złowróżbnie w usta Walona. Wystarczająco złowróżbnie, by hrabianka bez słowa sprzeciwu pozwoliła Francisowi przejąć kontrolę nad sytuacją. W końcu on był tu rębajłą, a ona tylko drobną i bezbronną szlachcianką. Karocą szarpnęło nagle i zaczęła podskakiwać na wybojach.
Woźnica miał rację. Kareta Gilberta była niezwykle szybka i słabo amortyzowała wyboje. Ale to akurat nie martwiło Marjolaine. Nie w chwili, gdy usłyszała znajomy huk broni palnej!
A więc to byli bandyci?!

Przyszli po nią. Przyszli się zemścić za starucha któremu udzieliła gościny… za darmo, jak się okazało.
Bo przecież nie wzięła tego… weksla, którym chciał ją Avernier opłacić. Czego teraz żałowała, drżąc przy każdym huku pistoletów jaki słyszała. Przecież takie plebejskie szumowiny dałoby się nim przekupić, nieprawdaż?
Huk broni palnej sprawiał że drżała niemal wciśnięta w wygodne siedzenie karocy. Bała się wyjrzeć, bała się zobaczyć kto wygrywa, bała się pisnąć nawet.
Karocą trzęsło coraz bardziej, ale odgłosy walki oddalały się stanowczo za wolno. Oczka Marjolaine utkwione były w pistoletach. Nie wiedziała czemu się na gapiła.
Ale wiedziała co się stanie… I nie miała ochoty wpaść w ich łapy. Nawet jeśli zachowają się jak bandyci z romansideł, które czytywała Lorette d’Chesnier.
Miała już swojego niepoprawnego łotra. Nie szukała następnych… łomot na tyle karocy sprawił, że pisnęła głośno. Dalsze odgłosy świadczyły, że ktoś się po niej wspinał. Oczy hrabianki wbiły się w dwa pistolety, wspomnienia lekcji odżyły nagle. Niemal słyszała głos szlachcica uczący ją wtedy ich używania.
Odgłos z dachu przesuwał się na bok. Bandyta był coraz bliżej drzwiczek i nie było już nikogo, kto by stał pomiędzy nim a hrabianką.
Marjolaine miała tylko kilka minut na podjęcie decyzji…

Bandyta zsunął się na bok karocy i trzymając się drzwiczek jedną ręką, drugą celował w mrok karocy.


Był pewny siebie i przekonany o własnej przewadze. W zapadającym zmroku nie mógł jednak od razu dostrzec wtulonej w kącik Marjolaine. To była jej jedyna i chwilowa przewaga.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-11-2014 o 17:57.
abishai jest offline  
Stary 10-01-2015, 05:20   #88
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Serce, serce.. czemu jesteś takie głośne?! Czemu Twe szaleńcze bicie zdaje się rozbrzmiewać w całym wnętrzu karocy?
Przecież na pewno ten bandyta zaraz to usłyszy i w ciemnościach zdoła dostrzec hrabiankę wtuloną daleko w siedzenie. Drżącą z przerażenia, zakrywającą dłońmi swe usteczka, co by nawet mimowolny pisk nie zdradził jej obecności. A o ten nie było trudno, gdy jej największy koszmar urzeczywistniał się wprost na jej nieskażonych złem tego świata oczach.

Szczęśliwie on wprawdzie jej jeszcze nie dostrzegł, ale Marjolaine ze swojego kącika mogła mu się przyjrzeć dokładnie na tle wpadającego w czerwień nieba. Nie tak sobie wyobrażała potwora. W innej sytuacji, gdyby nie był zagrożeniem dla niej, to nawet nie pomyślałaby, że może być bandytą. Już jej narzeczony bardziej przypominał jednego z tych łotrów niż ten tutaj osobnik. Mógłby nawet być szlachcicem, nisko usadzonym na drabinie hierarchii, ale bądź co bądź szlachcicem. Jedynie ten kapelusz psuł efekt. Oraz pobłyskujące w ruchu kolczyki w uszach. Oraz.. oraz.. ten wycelowany pistolet...
Gdzie byli jej strażnicy?! Dlaczego nie pilnowali tego co najważniejsze, czyli jej?!

Wiedziała, że im dłużej zwleka z reakcją, tym większe prawdopodobieństwo, że napastnik ją zaraz zobaczy. Nie było wystarczająco ciemno, by mogła się ukryć w mroku nocy i czerni wypełniającej karocę.
Jak zahipnotyzowana wodziła zalęknionym spojrzeniem to ku niemu, to ku pistoletom. Wcale nie chciała chwytać za żaden z nich, ta myśl była przerażająca. Miała za sobą tylko jedną jedyną lekcję z Gilbertem, nie potrafiła się jeszcze obchodzić dobrze z bronią. W jej delikatnych dłoniach mogła być ona zarówno słodkim wybawieniem, ale też zagrożeniem dla niej i otoczenia. Jakże ktokolwiek mógł składać na jej barki tak wielką odpowiedzialność?


Marjolaine, moja słodka ptaszyno,
wypada jednak by ukochana Maura umiała się bronić przed każdym...


Non, non, non, non! To oczekiwanie na zbawienie było niemożliwe! Czy naprawdę pomiędzy bezpiecznym powrotem do zamku narzeczonego, a byciem okradzioną, zbezczeszczoną i zabitą, stała tylko i wyłącznie ona sama? Ona, której wszak bliżej było do bajkowej księżniczki niż jakiejś.. jakiejś.. nieokrzesanej ulicznicy potrafiącej kopnąć, aby bolało i użyć broni, aby była celna i skuteczna. Od takich barbarzyńskich czynów miała „swoich ludzi”, pilnujący by nawet włosek nie spadł jej z głowy, by nawet nie musiała sama kiwnąć paluszkiem. I brodatych najemników, i ludzi narzeczonego, i samego Gilberta, i wiernego jej Bertranda o donośnym powarkiwaniu niedźwiedzia, i nawet swoją ochmistrzynię, zawsze potrafiącą dbać o spokój pałacyku swej podopiecznej. Może pojawienie się w nim Maura nieco umniejszyło jej siłę, lecz zapewne nadal mogłaby tego bandytę wyciągnąć z karocy za wytargane ucho.
Tylu obrońców tylko do dbania o bezpieczeństwo jej jasnowłosej główki.. zatem gdzie oni wszyscy teraz byli?!


Na końcu pokażę ci jak się ładuje, ale teraz...
wybierz broń i cel w który zamierzasz strzelić.


Krzyknęłaby z frustracji, gdyby sytuacja nie wymagała od niej bycia cichą i wręcz niewidzialną. Od niej! Od prześlicznej ptaszyny, zawsze przecież strojącej się w najlepsze kreacje i roztaczającej wokół siebie swój czar. Marjolaine była niewątpliwym przeciwieństwem szarej myszki i zawsze zwracała na siebie uwagę. Taka była nie tylko jej natura, ale także wymagania arystokratycznego światka! Zwycięzcami byli najpiękniejsi lub najwięksi oszuści, a przecież hrabianka d'Niort należała tylko do jednej z tych grup. Nie było żadnych wątpliwości do której.

Teraz musiała prawie ząbki zaciskać na swej dłoni zakrywającej usteczka, by zwyczajowym dla siebie sposobem nie dać upustu wzbierającym w sobie nerwom. Odnosiła wrażenie, że byle poruszenie teraz paluszkiem wypuściłoby w powietrze przynajmniej cichy, lecz jakże zdradziecki pisk spomiędzy jej warg. Bez jej woli także, bo jakże mogła panować nad sobą będąc tak przerażoną? Ale jednocześnie musiała zrobić coś, cokolwiek. Zareagować, nim będzie już za późno.

Nim odważyła się odsunąć dłoń, najpierw zagryzła mocno wargi w wąską kreskę, po której na pewno miał pozostać jej czerwony ślad. Potem ostrożnie i prawie po omacku, jak zwierzę złapane w potrzask, przesuwać zaczęła ręką po ściance powozu. Aż najbliższa z broni znalazła się w jej zasięgu.


Uspokój oddech, spoglądaj na cel.


Jakiż ten pistolet był zimny, jakiż nieprzyjazny! Bardziej jak coś mogącego jej samej zrobić krzywdę, niż posłużyć jako broń do obrony. Jakże mogła zaufać czemuś tak okrutnemu? Ten, który w strachu pochwyciła spomiędzy bliźniaczej parki, w ogóle nie pasował do jej delikatnych i drobnych dłoni. Mogła jednak sobie wyobrazić, że idealnie leżał w silnym uścisku Maura. I pewnie, w przeciwieństwie do tego jak ona teraz ledwo trzymała pistolet spoconymi palcami. Niewiele brakowało, aby zdenerwowana po prostu pozwoliła mu wyślizgnąć się z nich, upaść z głuchym uderzeniem i pozostawić znów tak bezbronną, tak niewinną. A tym razem nie miała ze sobą narzeczonego gotowego pomóc jej raz jeszcze ułożyć broń w dłoni.
Była sama.


Nie pozwól, żeby coś cię rozpraszało.



Wcale nie poczuła się bezpieczniejsza z bronią w ręku. Wręcz w jakiś niewyobrażalny dla niej sposób, ten chłód pistoletu wyraźnie wyczuwalny pod opuszkami, zasiał w niej tylko kolejne ziarenka paniki. Bo to przecież.. teraz, albo nigdy, non? Jej bogactwo, jej cnota, jej przeżycie.. każde z nich zależało teraz od niej i tego jednego drgnięcia palca.

Nie słyszała żadnych odgłosów walki dochodzących z zewnątrz karocy. Żadnych okrzyków czy to gniewu, czy bólu. Niczego mogącego dać jej chociaż cień szansy na dowiedzenie się, która ze stron okazywała się być zwycięską. Nie słyszała przez szum krwi w uszach oraz łomotanie serca w piersi, tak szybkie i głośne. Oddech z trudem wciskał się w jej płuca. Strach zdominował filigranowe ciałko hrabianki, zmuszał je do niekontrolowanego dygotania. Pistolet w jej dłoniach, choć zwrócony w odpowiednią stronę, to chybotał się niebezpiecznie na prawo i lewo. Nie potrafiła się teraz skupić, nie potrafiła chwycić go tak.. tak.. po męsku i po prostu wystrzelić bez nawet mrugnięcia. Nie.. nie..
Nie!
Zamknęła gwałtownie oczy i odwróciła twarzyczkę. Niech się dzieje co chce!


A gdy nakierujesz lufę broni na cel, powoli naciśnij spust.



Broń huknęła głośno, szarpiąc dłońmi hrabianki do tyłu w wyniku siły odrzutu. Pistolety w karocy były bowiem nieco masywniejsze od tych, których Gilbert używał do nauki Marjolaine. Niemniej klatka piersiowa bandyty była celem łatwiejszym od jabłka.
Na jego obliczu pojawił się wyraz bólu i zaskoczenia, a na kubraku coraz bardziej czerwieniejąca plama krwi. Z trudem trzymał się jeszcze karocy, słabnąc coraz bardziej podczas, gdy przerażona ptaszyna raz po raz naciskała języczek spustowy pistoletu zapominając o tym, że nie mógł on wystrzelić bez ponownego załadowania.
W końcu łotr chwiejąc się upuścił swoją broń na podłogę karocy i nie mając już sił odpadł od drzwiczek pojazdu.

Upuszczony oręż oraz głuchy dźwięk upadającego ciała, były ostatnimi świadectwami niedawnej napaści na hrabiankę. Powóz trzęsąc się niemiłosiernie na wybojach, gnał jak burza w kierunku zamku d’Eon unosząc zestresowaną ptaszynę wprost do jego bezpiecznych komnat i zachłannych ramion jego właściciela.




Widzisz...
Wystarczy się przemóc, moja śliczna.






***




Marjolaine kroczyła przez korytarze zamku d'Eon niczym.. duch, prześliczna zjawa nawiedzający te mury. Zdawało się, że nogi bezwolnie prowadzą ją znaną już drogą, zaś myśli pozostają gdzieś bardzo daleko.
Gdzie była? Dokąd szła? Co właściwie się wydarzyło?

Pozostawiony w stanie osłupienia umysł nawet nie próbował poszukiwać odpowiedzi na tak błahe pytania, bo i co rusz wypełniał się hukiem wystrzeliwanego pistoletu i widokiem zbolałego zaskoczenia na twarzy mężczyzny. Czy ona.. czy ona go zabiła? Ona? Ta najdelikatniejsza z ptaszyn? To ucieleśnienie słodkiej niewinności? Non, non, non. To przecież niemożliwe. To musiał być jakiś bardzo rzeczywisty koszmar na jawie, wynik drzemki w drodze powrotnej.

Ominęły ją rozterki dotyczące dzisiejszej nocnej kreacji w jakiej miałaby się pokazać Maurowi. Bowiem nie przebrała się, i tak jak odwiedzała muszkietera, tak jak przeżywała dramat w karocy, tak samo i teraz ze szmerem długiego trenu szła ubrana w tę samą sukienkę. Zabrudzoną i przesiąkniętą zapachem prochu. Wprawdzie ani myślała się sobie teraz przyglądać, lecz miała nadzieję, że bandyta.. niczego po sobie nie pozostawił na zielonkawym materiale. Krwi, na przykład.

I znów, tak jak nocą i wcześniej tego dnia, stanęła przed drzwiami do sypialni swego narzeczonego. Jednak teraz nie targały nią wątpliwości i dylematy dotyczące tego, co może napotkać w środku. W obecnym stanie chyba nawet by się nie zarumieniła na widok nagiego Gilberta, bo choć zapewne wpatrywałaby się w niego szeroko otwartymi oczkami, to zasnute byłyby one obrazem zakrwawionej męskiej klatki piersiowej.
Uniosła rączkę i otworzyła sobie drzwi. Tak bez pytania, bez pamiętania o dobrym wychowaniu nakazującym wcześniejsze pukanie.

Gilbert czytał właśnie. Oświetlony świecami tors mężczyzny zdobiły już nieliczne bandaże. Odłożył jednak księgę na bok i rzek wesoło.- Muszę przyznać moja droga iż podoba mi się twoja zbroja. Acz niewątpliwie zamierzam cię z niej wyłuskać.

Nie odpowiedziała mu swym zwyczajowym oburzeniem, ani równie codziennym w jej usteczkach wyzwaniem go od satyrów i lubieżników. Już samo to było podejrzane, bo wszak nie miała w zwyczaju siedzieć cichutko i pozwalać Maurowi na snucie tych jego wyuzdanych fantazji.
Właściwie, to w ogóle nic nie powiedziała. Żadnego przywitania, żadnego „stęskniłeś się za mną najdroższy”, które przecież poprzedniej nocy miała przygotowane przed wejściem. Możliwym było, że nawet nie usłyszała słów mężczyzny, gdy jej uszy ponownie wypełnił huk wystrzeliwanej broni. Stała nieruchomo, jedynie dłoń zaciskając kurczowo na otrzymanej od Rolanda mapie, a jej twarzyczka niezmiennie przedstawiała ten wyraz osłupienia towarzyszący jej już w karocy.

-Coś się stało? -zaniepokoił się nieco szlachcic. Jego bezczelny uśmieszek gdzieś znikł. A choć nadal taksował ją wzrokiem, to nie było już nic w tym lubieżnego.

Też zadawała sobie w duchu takie pytanie. Co się stało?
Cała podróż od posiadłości muszkietera aż do sypialni Gilberta, była dla niej jak jakiś niewiarygodny sen, z którego w żaden sposób nie potrafiła się wyrwać. Trzymał ją mocno swymi mackami i wciągał w głęboką, mroczną toń niedowierzania. Ale może wystarczyło gwałtownie zamrugać, by cały ten koszmar odszedł w niepamięć, a ona obudziła się bezpiecznie u boku swego narzeczonego?

Mrugnęła, ale nadal stała w tej samej sukni śmierdzącej prochem. I każda kolejna próba owocowała niczym innym, jak jedynie coraz mocniejszym szkleniem się błękitnych oczek, gdy stopniowo do panieneczki docierała żałosność jej sytuacji. W końcu jakiś jej wewnętrzny mur roztrzaskał się pod naporem uderzenia straszliwej rzeczywistości, a po policzkach, nibym dwa potoki, zaczęły spływać łzy.
-To.. to.. -urywanym głosikiem starała się wykrzesać z siebie jakieś sensowne zdanie lub chociaż słowo, lecz płacz skutecznie jej to uniemożliwiał.

Głębokie westchnienie wyrwało się z ust narzeczone który z trudem wstał z łoża i z równie wielkim trudem doczłapał do hrabianki. Po czym w milczeniu przytulił ją do siebie i nieco oparł się na niej, gdyż jeszcze nie wszystkie siły mu wróciły. Łzy w oczach Marjolaine i niedawny szok związany z postrzeleniem człowieka, sprawiał, że nie zwróciła od razu uwagi, na to że jej ukochany ma tylko bandaże na klatce piersiowej i nic więc. Tulił więc ją do siebie całkiem nagi Maur.

No i poryczała się. Całkiem, bez zahamowań i wstydu, który powstrzymałby ją poza ścianami sypialni swojej lub narzeczonego. Jakiś o wiele bardziej wrażliwy mężczyzna mógłby to uznać za pełną zawodu reakcję na jego puszczoną wolno dumę i chwałę, ale przecież nie ten szlachcic. Szczególnie, że dla hrabianki jego nagość była teraz jednym z mniejszych problemów. Przynajmniej, dopóki nie stanie się jej świadoma.

-Baa.. baa.. bandyci.. oni.. -wykrztuszała z trudem, bez większego ładu i składu -I ja... ja...ah..
-Zrobili ci coś? Zranili, uderzyli?! Liczę, że twoi obrońcy pomścili odpowiednio taką zniewagę, co?
- zapytał gniewnie Gilbert mocniej tuląc hrabiankę i całując po głowie tak jakoś czule i zupełnie… nielubieżnie. Jakby przede wszystkim chciał ją pocieszyć.

-Ja.. ja.. ja musiałam.. ja... -choćby najbardziej chciała, to w obecnym stanie opowiadanie o tamtym wydarzeniu było wręcz niemożliwe. Próbowała wprawdzie zapanować nad swoim płaczem, lecz przywoływane wspomnienie mroku karocy i wycelowanego w nią pistoletu, skutecznie to utrudniało -Tam były.. były.. pistolety.. i ja musiałam.. ja... był huk i.. i.. krew.. i..
Jęknęła rozpaczliwie, po czym schowała twarzyczkę w torsie szlachcica, rosząc jego skórę swymi nieprzerwanie płynącymi łzami.

-Ciii… nic nie musisz mówić… wypłacz się. Jestem przy tobie i nie dam cię nikomu skrzywdzić. Choć nie ręczę za to, że będę grzeczny… wiesz jaki jestem.- mruczał cicho szlachcic głaszcząc hrabiankę po włosach jakby była małą dziewczynką i po pupie… jakby była bardzo dużą dziewczynką.

Nie musiał hrabianki do tego dłużej zachęcać. W jego ciepłych i bezpiecznych ramionach jej nerwy całkiem puściły. Wszystkie silne emocje jakie zdążyły się nagromadzić w tym drobnym ciałku – strach, gniew, zamęt i niedowierzanie – znalazły nareszcie ujście w postaci tysiąca przelewanych właśnie łez. Drżąca wtulała się w Maura, jak gdyby pragnęła schować się w jego ramionach przed resztą przerażającego świata.

Nie wiedziała do końca, czemu tak bardzo płakała. Czy powodem był sam napad bandytów na jej karocę, czy może brak kogokolwiek do uratowania jej, a przez to przymus własnoręcznego zastrzelenia napastnika. Nigdy nie mogła narzekać na samotność, zawsze miała kogoś skaczącego naokoło siebie. Taki już był urok bycia szlachetnie urodzoną panienką. Jak była małą dziewczyną, to maman i papa nie rozstawali się ze swoją porcelanową laleczką, później tę rolę przejęła Beatrice i czasem też Lorette wiecznie próbująca naprowadzić swoją przyjaciółkę na stronę sztywnej etykiety. A teraz, na swój bezwstydny sposób, to Gilbert przejął na siebie te obowiązki dotrzymywania Marjolaine towarzystwa. I była pewna, że gdyby nie jego rana, to jakoś uratowałby ją przed tymi łotrami.

Nie interesowało ją w jaki sposób, ale uratowałby.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 10-01-2015 o 06:38.
Tyaestyra jest offline  
Stary 10-01-2015, 06:24   #89
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Po długich chwilach łkania w końcu zabrakło panieneczce łez, lecz nie podniosła głowy. Zmęczona oparła swe czoło o tors mężczyzny i jeszcze przez moment w milczeniu tylko pociągała noskiem. Potem odnalazła swój głos, chociaż póki co jedynie w postaci szeptu -To.. to przez tego.. tego starucha, prawda? Przez.. przez to, że go.. że go ukryłam u siebie!
- Czyżby? To niepokojące moja ptaszyno…
- zamruczał jej do ucha Gilbert. -Ale opowiesz mi to później. Widzę, że cokolwiek się zdarzyło… bardzo tobą wstrząsnęło. Niemniej chyba tobie samej chyba nic ci się nie stało, non?

-Non.. non.. nic..
-mruknęła panieneczka cichutko. Nie wstrząsały nią już kolejne fale łkania, ale oczka piekły od tego całego płaczu. Musiała też okropnie po tym wszystkim wyglądać, z zaczerwienioną twarzą i rozmazanym makijażem. Na pewno w zwyczajnych okolicznościach nigdy nie pokazałaby się tak Gilbertowi. A był to przecież już drugi raz w ciągu ostatnich kilku dni, gdy widział ją w takim stanie kompletnej rozsypki. Jeszcze gotów pomyśleć, że to codzienności dla jego narzeczonej.
-Nie.. nie powinieneś był.. wstawać. Twoja rana.. -gdzieś pomiędzy własnym nieszczęściem, Marjolaine udało się odnaleźć także troskę dla szlachcica. Wszak, jeśli jemu się nie polepszy, to któż w jej imieniu zemści się na bandytach za doprowadzenie jej do takiej żałości?

-Z raną już jest lepiej… siły mi wracają. Jutro zakradnę się do twojej sypialni moja ptaszyno.- mruczał szlachcic, gdy jego głowa opadała niżej i jego usta delikatnie pieściły jej szyję. A dłoń masowała krągłości jej pupy. Teraz gdy hrabianka wyraźnie poczuła się lepiej, Gilbert wrócił do swej lubieżnej natury i korzystał z okazji do pieszczenia ciała swej wybranki.

Udało mu się tymi słowami przywołać delikatny cień uśmiechu tam, gdzie wydawało się to dzisiaj niemożliwe – na jej wargach mocno czerwonych od płaczu. Przyczyną nie były roztaczane przez niego wyuzdane wizje, o których na pewno już myślał dotykając hrabianeczki, ale jakieś takie.. poczucie powrotu wszystkiego do porządku, zachwianego przecież zdarzeniem w karocy. Oczywiście, byłoby inaczej gdyby tylko wiedziała, gdyby tylko przypadkiem zerknęła poniżej torsu narzeczonego. Czy popadłaby w panikę równie wielką co z winy bandytów?

Jedną dłonią spróbowała przetrzeć swe oczka i zetrzeć smugi makijażu, lecz ten ruch jej przypomniał o ciągle ściskanej w drugiej ręce mapie. Palce trzymały ją tak kurczowo przez cały ten czas, aż nieprzyjemnie zdrętwiały.
-Przyniosłam dla.. dla Ciebie prezent.. - mruknęła jeszcze słabym głosikiem. A tak się przecież cieszyła, tak była podekscytowana na myśl o przywiezieniu Maurowi tego podarku z posiadłości muszkietera.

- I zbroję też jak widzę,... ale postaram się ją zedrzeć.- mruczał jej do ucha, przy okazji pieszczotliwie wodząc wargami po nim. I wprawiając jej ciało w przyjemny dreszczyk. Bądź co bądź ciało hrabianki jakoś niezgodnie z jej intencjami, lubił jego lubieżne działania.- Wiesz dobrze, że największym prezentem dla mnie jest twoja obecność. Ale i ten… zwój jest intrygujący. Co to?
-Ah.. mapa..
-odparła dość rozkojarzona, ale bynajmniej nie przez działania mężczyzny. Miała jedynie wrażenie, że tak dawno rozmawiała z Rolandem, w innym dniu, na pewno nie dzisiejszym. Sama podróż powrotna wydawała jej się trwać wieczność, jak gdyby co najmniej spędziła u niego jeszcze noc. Co naturalnie, nie było prawdą.

-Monsieur de Foix.. miał ich więcej, ale.. nie mógł powiedzieć skąd. Mapa z pozaznaczanymi.. przez kogoś... pozaznaczanymi zamkami.. Twoim i ruinami w Niort także... -jak gdyby tamte łotry się zmówiły i ten cały atak miał na celu nie tylko wystraszyć panieneczkę, ale przede wszystkim zdekoncentrować po tak całkiem ważnych w szczegóły rozmowach z muszkieterem -Myślałam, że.. może to Ciebie zainteresować..
-Interesujące …
-wymruczał Gilbert, choć hrabianka nie mogła się domyślić co uważa za interesujące. Jej słowa? Zamki na mapie? Jej szyję, którą znów muskał językiem, czy też wiązania jej sukni, które starał się rozwiązać, łobuz jeden ?!- A więc wykradłaś mapę Rolandowi, podstępna lisiczko?

-Non! - Marjolaine, pomimo swej ciągłej osowiałości, zdołała zareagować właściwym oburzeniem na sugestię mężczyzny. Nie chciała być postrzegana za złodziejkę, ani przez niego, ani przez kogokolwiek innego. Tak się zapomniała w swej chęci usprawiedliwienia siebie, że w końcu uniosła główkę znad jego torsu. Zmęczonymi, zaczerwienionymi oczkami spojrzała na swego narzeczonego -Ja.. ja powiedziałam, że pokażę.. maman. Może ona będzie coś.. coś.. coś wiedziała o tych ruinach w Niort..

Zająknęła się znowu, bowiem dopiero teraz uświadomiła sobie jak blisko jest Gilbert, co zaś przypomniało jej o tym jak straszliwie się bała w karocy. Mogła tam przecież zginąć, zostać porzuconą gdzieś w lesie i już nigdy nie wrócić. Nigdy już nie poszłaby na bal, nigdy nie straszyłaby maman swymi skandalami, nigdy już nie wystroiłaby się w piękne kreacje i.. już nigdy nie zostałaby objęta przez te silne ramiona. Czy uroniłby nad nią choćby jedną łzę? A może zadowolony poszedłby do którejś z tych chętnych harpii, skoro już żadna współpraca nie wiązałaby go z hrabianką d'Niort?
Na samą myśl aż panieneczce niebezpiecznie zadrżały usteczka.

-Jestem pod wrażeniem giętkości twego języczka Marjolaine… owinęłaś go słodkimi słówkami wokół swego paluszka, non? Jadł ci niemal z ręki? Jesteś pełna niespodzianek moja ptaszyno.- drżące usteczka hrabianki nie zdołały odpowiedzieć na jego słowa. Bowiem po chwili przylgnęły do nich usta mężczyzny całując zachłannie zaborczo i namiętnie. I nie dając okazji na dalsze rozpamiętywanie strasznych wydarzeń. A i palce tego łotra już rozplątały nieco wiązania sukni, muskając nagą skórę karku panieneczki i pleców powyżej jej gorsetu.

Tym sposobem wyrwał z piersi hrabianki gwałtowne tchnienie, jak gdyby jeszcze nie była wystarczająco mocno ściśnięta bieliźnianym gorsetem. Nie uciekała od tej jego namiętnej pieszczoty. Wręcz przeciwnie, pierwszy raz odkąd opuściła posiadłość muszkietera, Marjolaine czuła jak jej ciało się rozluźnia, a dotąd napięte do granic możliwości nerwy, odprężają. Nagle już żadni bandyci nie mieli znaczenia, przynajmniej na tych kilka chwil.

Mapa cicho opadła na ziemię. Stając na paluszkach panienka uniosła ręce i objęła nimi szyję mężczyzny, by móc jeszcze bardziej się w niego wtulić, kiedy odwzajemniała pocałunki. Łatwo i przyjemnie było się tak zapomnieć po dniu pełnym grozy.

Niewątpliwie wargi Maura wielce mówiły o jego pragnieniach i tęsknocie. Całowana namiętnie i zachłannie hrabianka czuła się wyjątkowa, najważniejsza i wielce pożądana. Bo jeśli tak całował, to jak mógłby się obyć bez jej obecności? Niewątpliwie nie mógł zapomnieć o swej ptaszynie, klejnocie rodu Niort, wspólniczce?
Gdy tak ją trzymał w objęciach, Marjolaine łatwo było uwierzyć iż nie jest kolejną zdobyczą Gilberta. Wszak była jego narzeczoną. A on… wielce ją cenił, non?

Palce szlachcica krążyły po jej plecach, czuła to poprzez twardy gorsecik. I co gorsza… zapuszczały się niżej krążąc po jej pośladkach osłoniętych przed nim jedynie delikatnym materiałem bielizny. Silne palce, masujące drapieżnie jej krągłości. Znów łobuz dopuszczał się bezczelnych pieszczot na jej ciele. Acz był to przecież problem nie tak przerażający jak niedawna napaść. Bo czyż nie przyjemniej było się oburzać na jego bezczelne postępki i głęboko w duchu rozkoszować się tymi dowodami uwielbienia. Tym bardziej, że ów dotyk jak zwykle rozpalał gorącą krew hrabianki i przyjemnie przyspieszał bicie jej serduszka. No i… czyż nie czuła się bezpiecznie w ramionach swego chevaliera?

To połączenie nocnego chłodu odczuwalnego w zamku i ciepłych, męskich palców wędrujących po skórze przyprawiało ją o dreszcze przeszywające odsłonięte fragmenty jej drobnego ciałka.
Nie bała się teraz, a przynajmniej nie tej bliskości z Gilbertem. Przeżyła dzisiaj o wiele, wiele gorsze momenty przerażenia niż bycie ofiarą jego rozpustnych pieszczot. I gdyby mogła wybierać, to wolałaby każdego dnia skazywać się na właśnie takie spędzanie czasu w jego sypialni, niż choćby raz jeszcze znaleźć się samotnie w karocy będącej celem bandytów.

Potrzebowała takiego odwrócenia swej uwagi od reszty świata, nawet jeśli w innych okolicznościach już wyzywałaby go od lubieżników i dzikusów kierujących się tylko zwierzęcymi instynktami zdobywania. Ale to się teraz nie liczyło. Jej zraniona dusza czyniła panieneczkę wrażliwą, poszukującą pocieszenia i zapomnienia. Czy na tyle, by przezwyciężyć swoją dumę i mu się oddać? Nie wiedziała. Niewiele myśli pojawiało się w jej główce, gdy była tak żarliwie całowana. I gdy sama całowała także, jak gdyby nie liczyło się nic więcej.

Taka przyjemność odciągająca uwagę od nieprzyjemnych wydarzeń, była zaiste słodką pułapką. Hrabianka czuła znów usta na swej szyi pieszczące jej skórę z uwielbieniem i sprawiającą przyjemne rozleniwienie. A choć bezczelny lubieżnik zapuścił się już z dłońmi, wprost na jej nagie pośladki, to czyż mogło to ją szokować. Nie pierwszy bowiem raz Gilbert posuwał się tak daleko w swych działaniach. I nie pierwszy raz odczuwała przyjemność z jego bezczelnego dotyku. Marjolaine robiło się coraz bardziej gorąco… i było to zaskakująco przyjemne uczucie.

Panieneczka palce jednej dłoni zatopiła pośród gęstych i ciemnych włosów Maura. Bezwiednie, bo i nią kierowały jakieś nieznane instynkty, tym ruchem mocniej przyciągnęła jego usta do skóry swej szyi, dodatkowo wyeksponowanej przechyleniem głowy. Te wygłodniałe wargi i drażniący ją szorstki zarost mężczyzny, sprawiały jej niewysłowioną rozkosz, o którą sama nigdy nie ośmieliłaby się domagać.
Potem jej rączki, jej własne a jakby cudze z zachowania, zsunęły się na ramiona i nagie plecy narzeczonego. Wyraźnie czuła jego twarde mięśnie, gdy nachylał się nad swoją ptaszyną. Ah, czemu większość szlachciców wolało gnuśnieć na leżankach i zapijać się słodkimi trunkami, zamiast starać się upodobnić swe ciało do tych posągowych? Wszak nawet ona popatrzyłaby na więcej takich silnych barbarzyńców spacerujących po ogrodach i pałacach, i to o wiele chętniej niż na te wszystkie obecne pudle z makijażem. Czy dlatego Gilbert budził takie pożądanie wśród tych wszystkich harpii? Przez to swoje ciało, niczym jakiegoś młodego boga wojny?

Muskała jego plecy opuszkami swych palców, delikatnie i ostrożnie. Ani nie była nawykła do takich gestów, ani też nie chciała naruszyć opatrunków. Bowiem nieświadomie tak nisko się swymi dłońmi zapuściła, że wyczuła już materiał otulający jego skórę. Jeszcze trochę, a powinna także poczuć pod palcami pas jego spodni.. powinna, ale to się nie stało. Pomimo gorąca tej sytuacji, Marjolaine poczuła się zaskoczona. A następnie zawahała się wyraźnie i jej ciałko zesztywniało, kiedy odkryła zagadkę dotąd bliżej nieokreślonego czegoś, napierającego i wyczuwalnego nawet przez falbany suknię.

- Coś się stało, moja słodka ptaszyno?- zapytał nieco zaskoczony, ale bardzo rozbawiony szlachcic, nadal całując jej szyję i dekolt. I nadal masując nagie pośladki swej narzeczonej.
-Odkryłaś coś… ciekawego?- szeptał cicho wesołym głosem. - Nie powinnaś się wahać, w końcu to co dotykasz jest twoje, non?

Hrabianka wymruczała coś tylko pod nosem, zbyt cicho i zbyt niewyraźnie by nawet będący tak blisko mężczyzna mógł zrozumieć. Gdyby jej głosik był choćby odrobinę głośniejszy w tym momencie, to usłyszałby niepewne „non” powtarzane kilka razy, ale także próby usprawiedliwienia się, że przecież ona wcale nie chciała, samo się stało. Dla potwierdzenia swych mrukliwych tłumaczeń uniosła rączki, o wiele zbyt gwałtownie by mogło to być uznane za nonszalancki ruch. Raczej ucieczkę, którą zakończyła ułożeniem dłoni na ramionach Maura. Tak silnych, tak mocno trzymających ją w kuszącym potrzasku objęć. Czy tak się czuły te wszystkie damy z przyprawiających o rumieńce książek, gdy tulili je do siebie często nieokrzesani kochankowie? Czy teraz naprawdę mogła się dziwić ich uległości?

Gilbert cicho się zaśmiał i mocniej objąwszy jej pośladki docisnął drobne ciałko hrabianki do siebie. Tak że biedna Majrolaine była narażana na jeszcze wyraźniejszą obecność dowodu pożądania swego kochanka, jeszcze mocniejsze bicie serduszka, jeszcze większy rumieniec… i jeszcze więcej przyjemnych doznań wywołanych pieszczotami szlachcica. I reakcję jej własnego ciała, które w przeciwieństwie do samej hrabianki, wolało się tulić i ocierać o nagiego kochanka w daremnej próbie zduszenia żaru, który w niej rozpalał. Biedna hrabianka musiała walczyć z dwoma wrogami na raz. Z czego jeden kusił.

-Nie bój się… możesz dotknąć… możesz nawet uderzyć lekko…- szeptał jej do ucha szlachcic.- Nie kusi cię by odpłacić mi pięknym za nadobne. Ja się wszak nie waham i biorę w posiadanie twe pośladki obejmując je dłońmi, non?

Uderzyła go, a i owszem, acz nie tak jakby sobie tego życzył. Zaciśnięte w piąstki dłonie zabębniły kilkukrotnie o jego nagi tors, co nie było nawet reakcją na własną wściekłością, a.. zażenowaniem jakie w niej wywołał.

-Jesteś okrutny! -wyrzuciła z siebie, jednocześnie uciekając od niego wzrokiem. Odwracała swą śliczną twarzyczkę, starając się ukryć ognistą czerwień policzków za kurtyną jasnych pukli włosów.
Bezczelny. Nie dość, że już sama sytuacja była dla niej niezwykle wstydliwa, to jeszcze on.. on.. on miał czelność się z niej naśmiewać! W takim momencie! Wcale w ten sposób nie pomagał jej w zrozumieniu tego co się właśnie działo.. ani w choćby zaakceptowaniu tego co czuła! A czuła wiele, szczególnie po takim zostaniu dociśniętą do Gilberta, który ani myślał kryć się ze swym pożądaniem do niej.

- Jestem jeszcze straszny, okropny dzikus. Zupełnie nie wiem jak ty ze mną wytrzymujesz.- szepnął szlachcic muskając wargami uszko hrabianki, równie czerwone co oblicze.- I jestem tobą zachwycony moja wspólniczko, dumny z mojej ptaszyny i zauroczony. I już nie wiem...czy ty jesteś w mojej klatce. Czy też ja złapany w sieć twe uroku.
Muśnięcia warg zeszły na szyję hrabianki.- I bardzo cię kocham… moja wspólniczko. Więc nie wypuszczę cię z mych objęć, ale… mogę być twoim przewodnikiem mademoiselle.

Ona.. ona musiała się przesłyszeć. Tak bardzo, że przez moment na jej twarzyczkę powrócił tamten wyraz nieskończonego oszołomienia, jak gdyby słowa wypowiedziane przez narzeczonego były podobne napaści bandytów na karocę. Ale.. przecież on nie mógł tego powiedzieć. A nawet jeśli rzeczywiście coś takiego przeszło przez jego usta, to nie mogło być prawdą. Wszak nie w taki sposób mężczyzna powinien wyznawać miłość swej wybrance, prawda? Na najwyższej wieży swego zamku z widokiem na zachód słońca, w pachnącym kwiatami ogrodzie w czasie pełni księżyca, lub na balu zaplanowanym specjalnie dla niej. Przynajmniej tak wynikało z licznych marzeń Loretty, która ani razu nie wspominała o całkiem nagim mężczyźnie mówiącym te dwa słowa.

-Jesteś także.. niewiarygodny, Maurze – burknęła, ale nie ze wściekłością. Raczej z poczuciem.. pewnego zawodu, oraz zmęczeniem w głosie. Tyle się przecież dzisiaj wydarzyło, nie była pewna, czy ostały się w niej jeszcze jakieś resztki nerwów i sił do walki z wszędobylskimi dłońmi szlachcica. I nie tylko dłońmi, co nadal bardzo dobrze czuła i dlatego czerwieniła się aż ku końcówkom włosów -Nie powstrzymasz się nawet przed kłamstwem, byle tylko dostać się pod moją suknię? Do czego jeszcze się posuniesz?

- Czy naprawdę muszę kłamać ? Czy aż tak bardzo wątpisz w swój urok?
- Gilbert spoglądał wprost w oczy hrabianki.- Jesteś wszak skarbem rodu d’Niort moja wspólniczko. Chabrowymi oczętami spętałaś niejednego kawalera, non? Dlaczego uważasz, że ja mógłbym się im oprzeć?
Cmoknął delikatnie jej usta mrucząc.- Och, moja droga. Posunę się pewnie o wiele dalej niż sądzisz. Lecz bynajmniej nie po to, by dostać się pod twą suknię. Posunę się tyle ile będę musiał, byś nie opuściła tych ramion, którymi cię oplatam.
Maur uśmiechnął się czule.- Polubiłem twą obecność blisko mnie. Polubiłem twój zadarty nosek dumnie nosek, gdy się ze mną kłócisz. Polubiłem to jak się czerwienisz… jak próbujesz zamaskować swą nieśmiałość, jak tulisz się do mnie w nocy. Więc zrobię wiele, by cię przy sobie zatrzymać. Jestem wszak okropnym łajdakiem, moja ptaszyno.
Cmoknął nosek hrabianki.- Ale przecież to wszystko już wiesz, non?

Jeśli okoliczności nie były dla Marjolaine jeszcze wystarczająco onieśmielające i za mało się rumieniła, to teraz już naprawdę osiągała wyżyny swego zawstydzenia, a włosy naprawdę musiały już przybrać barwę ognistej czerwieni.

Dlaczego on to mówił, dlaczego w taki sposób? Nie wiedziała już, czy ten parszywiec dalej kłamał, kpił sobie z niej czy może po prostu pod jej nieobecność uraczył się zbyt dużą ilością wina. A tym bardziej nie wiedziała jak powinna zareagować, gdyż sama nawet nie potrafiła się odnaleźć wśród swych własnych uczuć. Wprawdzie jej serduszko teraz trzepotało jeszcze mocniej, jak skrzydła zrywającej się do lotu gołębicy, ale.. czy powinna przyjąć jego wyznanie? Przyznać się, że pomimo swych złości i pogróżek, ona wcale nie chciała kończyć tego ich udawanego narzeczeństwa?

-To.. to... -mon Dieu, czy ten dzień mógł obfitować w jeszcze więcej absurdalnych niespodzianek? Niewiele już brakowało kawalerowi, by prześcignąć bandytów we wprowadzaniu panieneczki w oszołomienie -To.. tego.. um... tego nie było w naszej umowie, Maurze. Nie możesz tak po prostu mówić takich rzeczy każdej kobiecie odwiedzającej Twoją sypialnię..

- Oui… masz rację mademoiselle. Nie było w naszej umowie. Niemniej zapominasz moja ptaszyno, iż porwałem cię bezczelnie. Wykradłem podstępnie ciebie z twojego dworku, non?- mruczał jej do ucha szlachcic, chłodząc nieco żar jej skóry swymi pocałunkami, za to rozpalając inferno w lędźwiach.- Naprawdę myślisz, że zadałem sobie tyle trudu z powodu umowy? Non... wykradłem cię, bo pragnę cię zatrzymać klejnociku rodu Niort. W mojej sypialni, w moim łożu, w moim zamku… Obawiam się, że złamałem naszą umowę moja droga i bynajmniej się tego nie wstydzę.
Nie przerywając tych pieszczot, dodawał cicho.- I nie mówię tego każdej kobiecie… tylko tobie Marjolaine. Uważam twe towarzystwo, nie tylko w sypialni, za wielce rozkoszne. I nie zamierzam z niego zrezygnować. Wszak zachłanny lubieżnik ze mnie.

-Ale.. ale.. -ale tego nie było w umowie!
Jej myśli zdawały się rozpaczliwie trzymać tego jednego tłumaczenia, bo i nic innego nie przychodziło jej do ślicznej, lecz mocno zagubionej teraz główki. Musieli się wszyscy dzisiaj zmówić, ot co. Jeszcze brakowało, aby maman przyszła oznajmić jej, iż ponownie wychodzi za mąż za szlachcica z Rzeczypospolitej, aby Lorette wyznała przyjaciółce swe nagłe zainteresowanie płcią piękną, a i jeszcze coś dla jej własnej ochmistrzyni by się znalazło. Być może wieść o tym, iż postanowiła dołączyć do cyrku?
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 10-01-2015, 06:36   #90
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nabrała powietrza w pierś, co nie było najłatwiejsze zarówno przez namiętne działania mężczyzny, co także przez ściskający ją gorset. Bezczelny Satyr, jak zwykle próbował wykorzystać własne słabości przeciwko niej samej. Ale kto jak kto, lecz hrabianka d'Niort wiedziała jak sobie radzić z niechcianymi adoratorami. Niechcianymi?

-Schlebiasz mi, monsieur, lecz muszę odrzucić Twe uczucie – słowa te wypowiedziała na jednym tchu, niczym często już powtarzaną formułkę. Tyle, że przecież to.. nie była w tym wypadku prawda, a przynajmniej nie cała. Dlatego zaraz zaczęła się gubić, a ta pozorna obojętność.. kruszyć -Aaaa... aa przynajmniej do czasu, aż wy.. wyznasz je odpowiednio. Ubrany i.. i nie w swojej sypialni. Nie powinno.. nie powinno być problemu, skoro to nie o dostanie się pod moją suknię chodzi... non?

- Niemniej muszę cię przekonać do zmiany zdania… a jakże mógłbym inaczej niż prezentując me argumenta w pełnej okazałości. No i nadal marzy mi się twój nagi portret, więc… postaram pozbawić cię tego ochronnego kokonu, by móc napawać się twoją urodą.- mruczał jej do ucha szlachcic wesoło. Wyraźnie bawiły go te przekomarzania, jak i rozpalał fakt muskania jej nagiej pupy pod tkaninami.- Nie wypuszczę cię stąd. Nie powinnaś być sama tej nocy. A cóż lepiej odgoni koszmary, niż straszliwy lubieżnik polujący na twą cnotę?- mruknął jej do ucha szlachcic.- Acz… skłonny jestem odpuścić sobie dziś próby przekonania cię do poznania miłosnej sztuki. Z tulenia ze snu jednak nie zrezygnuję.
Cmoknął je lekko dodając.- Czy takie warunki ci odpowiadają moja wspólniczko?

-I nie będziesz próbował mnie.. rozebrać do naga. Czy tej umowy uda Ci się dotrzymać?
– pomimo roztrzęsienia do jakiego doprowadził ją napad bandytów oraz lubieżność Maura, jasnowłosej ptaszynie udawało się jeszcze targować właściwe dla siebie warunki. Myśl o tym, jak niewiele brakowało do zapomnienia się w jego ramionach, napawała ją niepokojem. Jednak wspomnienie pocałunków jakim się oddawała, i tego dotyku jego skóry pod własnymi palcami, przyprawiało ją o przyjemne motylki w brzuchu.

-Cóż w sukni i bucikach przecież spać się nie położysz, ale… bieliznę możemy zostawić na tobie.- rzekł wesoło Gilbert, wysuwając dłonie spod niej.- Pozwolisz więc swemu słudze rozdziać się do snu, moja ptaszyno?

Sama dała się załapać w tę pułapkę. Bo i czy musiała być tak przerażona dotykiem pistoletu w swych dłoniach, zapachem prochu i widokiem krwi, że nawet nie pomyślała o odwiedzeniu swej sypialni i przebraniu się? Wszak wtedy stałaby przed Maurem w jednej ze swych uroczych sukien nocnych i nie byłoby mowy o żadnym rozbieraniu!
Prawda. Nie miałaby sił na choćby porozpinanie swej kreacji, a co dopiero na przebieranie się. Rzuciłaby się na łoże tak jak przyjechała, by schować się przed wszystkimi i wypłakać do poduszki. Zatem ta obecna sytuacja była dla niej lepsza.. non?

Zawstydzona obróciła główkę i powieki opuściła, a spomiędzy jej zaróżowionych usteczek padło cichutkie przyzwolenie -O.. oui..
-Słodkie niewiniątko z ciebie… moja ptaszyno.
- szeptał cicho i żartobliwie, powoli i pietyzmem obnażając ciało hrabianki.

Zamknięte oczy bynajmniej nie czyniły tej sytuacji komfortowej dla hrabianki.
Nadal czuła palce narzeczonego zsuwające suknię i kolejne warstwy garderoby okrywające jej ciało.
Nadal czuła delikatne muśnięcia jego ust na swej skórze.
Nadal miała świadomość nagości swego satyra, tym bardziej że czasem… przypadkiem ocierał się tym… czymś, co powodowało że trzęsła się niczym w febrze. I to nie ze strachu, czy gniewu… ale z niecierpliwości. Jakże kusiło by poddać się jego dotykowi i wydukać zaproszenie do śmielszych działań. Zwłaszcza, gdy w pamięci ożywały te wszystkie wyuzdane obrazki z księgi, którą oglądała. Tyle że z nią i Maurem w roli głównej. Marjolaine przestępowała mimowolnie z nogi na nogę. Raz rozbuchany ogień pragnień nie dawał się zdusić, zwłaszcza że nawet taki delikatny dotyk kochanka był jego paliwem.

-Musisz otworzyć oczka, musisz usiąść bym oswobodzić twe stopy od pantofelków.- mruczał jej do ucha narzeczony wodząc palcami po gorsecie i przyspieszając oddech swej narzeczonej. Marjolaine miała wrażenie, że jej narzeczony zaraz nie będzie musiał martwić się faktem, iż tej części garderoby nie pozwoliła mu zdjąć. Bo gorset sam puści w wiązaniach pod wpływem jej gwałtownego oddechu i odpadnie odsłaniając jej piersi.

Nie wiedziała już, czego właściwie się wstydziła. Stania prawie nago przed mężczyzną, czy.. czy swych własnych wyobrażeń i pragnień, które zabawiały się w istny pokaz lubieżności na wewnętrznych stronach jej powiek. Każde jego muśnięcie palców wyczuwalne przez delikatne materiały bielizny, każde ukąszenie skóry przez jego usta w pocałunku, każda taka drobna pieszczota i gest zasiewały w niej chęć zobaczenia.. non, poczucia, co byłoby dalej. Gdyby te jego palce, prowadzone zwierzęcym instynktem, rozdarłyby wiązania gorsetu pomimo jej wcześniejszego sprzeciwu. Gdyby jego wargi zaczęły składać pocałunki na jej piersiach, obejmować ich szczyty nabrzmiewające pod fiszbinami gorsetu.
Zacisnęła szybko wargi, aby stłumić w sobie jęknięcie.

Skotłowana u jej stóp suknia pokazywała, że hrabianka d'Niort nawet bieliznę nosiła najlepszego rodzaju. Nie tylko zgodną z obowiązującą obecnie modą pośród arystokratek, lecz także prześliczną, zdobioną misternymi koroneczkami. Ale przede wszystkim podkreślała urodę jej kobiecego, drobnego ciałka.







Uchyliła swe oczęta nieśmiało, na moment odpędzając od siebie te sylwetki dwóch, splecionych ze sobą ciał. Ale to wcale nie pomogło, prawda? Nie teraz, kiedy pomiędzy nią i Gilbertem było jeszcze mniej niż kiedykolwiek wcześniej. Ona w samej bieliźnie, on nagi. Domyślała się, że z inną kobietą już dawno byłby.. po wszystkim, lub zaczynaliby właśnie kolejny raz.

Ciągle będąc w oplotach męskich ramion, Marjolaine pokierowała się w stronę łoża, jawiącej się jej teraz straszliwiej niż zwykle. A może bardziej ekscytująco niż dotąd? Nie mogła się zdecydować co właściwie czuła. Bez słowa opadła na jego brzeg, w porę ponownie odwracając twarzyczkę, by przypadkiem jej spojrzenie nie padło na żadne klejnoty rodowe narzeczonego. A także, by nie mógł dostrzec i móc się napawać iskrami zniecierpliwienia tańcującymi w błękitnych tęczówkach.

Może ten łotr to wiedział, może już rozgryzł jej pragnienia… jeśli tak, to czemu się na nią rzucał? Czemu nie brał się zrywanie gorsetu, bielizny, wreszcie owocu jej niewinności? Z pewnością nie była pierwszą jego dziewicą, jaką tu zwabił podstępnie, z pewnością nie ją pierwszą posiadłby?
Czemu, ach czemu, więc droczył się z jej ukrytymi pragnieniami. Czemu był taki delikatny, łagodny, czuły…
Czemu jego palce pieszczotliwie zsuwające jej buciki, obchodziły się z nią jak z klejnotem… non… jak z delikatną ptaszyną. Sikorką trzymaną w dłoniach. Czemu...czuła usta? Czemu jego wargi musnęły pieszczotliwie jej stópki, łydki uda.. i zanim się zorientowała….
Czemu przesunął palcami pomiędzy jej udami? Wykorzystał jej odwrócone od niego spojrzenie, wykorzystał jej wstyd.

Powiódł palcami pod najbardziej delikatnym z jej obszarów, najbardziej intymnym. I sprawił, że zadrżała, jej zmysły nie wytrzymały. Nie stłumiła głośnego jęku, który wyrwał się z jej ust. Nie mogła stłumić, przeszyta tym krótkim, acz gwałtownym piorunem rozkoszy. Co gorsza… ta krótka chwila ekstazy, była tylko przypomnieniem, jak przyjemnie być mogło...non, jak przyjemnie być może.

Przestraszyła się swojej reakcji. Jakże on mógł w zaledwie tak prosty sposób, wręcz muśnięciem, doprowadzić ją gwałtownie do takiego braku panowania nad sobą. To było niemożliwe, to było.. było niezwykłe. Siła doznanej przyjemności przetoczyła się przez ciałko hrabianeczki, a dotąd żar odczuwalny w podbrzuszu rozpalił się chciwym ogniem.

A jeśli on na tym poprzestanie? Na tym pojedynczym dotknięciu, dzięki któremu cały jej świat zadrżał? Non, nie mógł jej tego zrobić. Nie mógł się przecież z nią aż tak straszliwie drażnić, nie teraz. Myśl, że dałby jej tylko zasmakować w tej rozkoszy przez krótką chwilkę, by potem pozostawić ją taką niezaspokojoną na całą noc, była.. okrutna. Bo cóż by się stało, gdyby zrobił to jeszcze raz? I kolejny, i kolejny, i szybszy, i raz jeszcze, i głębiej, i jeszcze, i...
Jej nóżki drgnęły, odrobinę bardziej rozchylając zgrabne uda otulone zaledwie delikatnością białej bielizny.

To było jak zaproszenie. I Gilbert najwyraźniej nie zamierzał odmówić. Jego dłoni pieszczotliwie gładziły jej uda, muskając ciało zarówno poniżej jak i powyżej podwiązki. Klęcząc nachylił się ku odsłanianej nieśmiało bramie jej niewinności. I… hrabianka poczuła pocałunek, a potem napór na bieliznę… nie palców. A języka właśnie.
To było wyuzdane ponad wszelką możliwość, bezczelne ponad wszelką śmiałość i całkowicie zaskakujące. Bo czyż hrabianka nie brała już udziału w akcie miłosnym, czyż nie widziała obrazków w księdze… czyż to nie powinno być inaczej? Głowa nie powinna być wyżej, a niżej… Co właściwie on jej robił?

Nie wiedziała. Natomiast czuła przyjemność z tego płynącą. Z tych delikatnych naporów języka na jej ciało. Nie mógł się przebić przez materiał i nie próbował. Za to pieścił jej wrażliwy obszar w ten niezwykły sposób wyrywając z jej ust wpierw ciche oddechy, a potem jęki... nieśmiałe i drżące. Przyjemność szarpała jej zmysły wprawiając ją w dygotanie. Chciała… och, chciała coraz więcej.

Tego.. nie było.. w umowie! Zdawał się krzyczeć rozpaczliwie jej zdrowy rozsądek, w daremnych próbach ostudzenia rozpalonego ciała i myśli zasnutych pragnieniem bycia pieszczoną przez narzeczonego. Niewiele się teraz dla niej liczyło. Ani dobre wychowanie, ani etykieta, ani bycie grzeczną panieneczką, ani utrzymywanie swej pozornej niechęci wobec bliskości Gilberta. Czy mogłaby uznać, że to co jej robił, było wielce paskudne? Mogłaby, i zapewne tak też się stanie później. Teraz jednak ważne było tylko co jej robił i jaką niespotykaną rozkosz jej to sprawiało. Czy to miał na myśli, kiedy mówił o przyjemnością jaką mogą jej dać jego pocałunki nie tylko na ustach?

Przyznawała mu rację każdym swym jękiem. Z początku starała się je tłumić, ale szybko zapomniała o poczuciu wstydu. Było już za późno na pruderię. W pewnym momencie odchyliła się i opadła plecami na łoże, dłonie w podnieceniu zaciskając kurczowo na miękkiej kołdrze.

Każdy dotyk mężczyzny rozpalał jej apetyt i czynił bieliznę tak niewygodną. Jakże jej nienawidziła w tej chwili. Tej krępującej ją bariery nie pozwalającej w pełni się rozkoszować tą niespodziewaną chwilą. Zawiązany gorset nie pozwalał głębiej oddychać, zaś materiał otulający jej kołyszące się biodra, chociaż zwiewny, to również stanowił przeszkodę, jeszcze gorszą niż twarde fiszbiny. Ale Maur on.. on.. musiał wiedzieć, że wystarczy tylko go zsunąć non? Sięgnąć ręką i zerwać, zedrzeć z niej niczym istny dzikus, z którym ona nie chciała już nawet walczyć. Jedynie poddawać się woli tego języka i dłoni.

Drażnił się z jej rosnącym apetytem jeszcze przez chwilę, muskając jej podbrzusze i łono językiem poprzez materiał. Ale po chwili poczuła jego silne dłonie zdzierające w dół tę delikatną barierę…
A ona nie miała już sił by się przed tym bronić. A tym bardziej ochoty, by walczyć z jego lubieżnymi zamiarami.
Hrabianka poczuła jak umieszcza jej nogi na swych ramionach, jak jej łydki opierają się o nie. Jak dłonie mężczyzny wodzą po jej udach. Nie wiedziała do czego zmierza, ale zerknęła na niego spod półprzymkniętych powiek. W półmroku był bardziej inkubem niż satyrem. Demonicznym kochankiem z piekielnych otchłani.

Usta hrabianki otwierały się do szeptu, ale… miała pustkę w głowie. Nie była w stanie powiedzieć co chce, nie była w stanie nic powiedzieć, nie była nawet w stanie określić swych pragnień, acz pragnęła… mocno.

Przybliżył się i… stało się to czego się Marjolaine spodziewała. I czego nie spodziewała. Gdy traciła dziewictwo z Serge’m nie czuła nic. Teraz czuła aż nadto. Głośny jęk wyrwał się z jej ust, ciało wypięło w łuk. Poczuła dokładnie tego... intruza. A wraz z nim doznania, silne i gwałtowne, prawdziwą burzę zmysłów zalewających jej świadomość. Hrabianka czuła się malutką łódeczką na rozszalałym oceanie, każdy gwałtowny ruch Gilberta był kolejną falą doznań zalewających jej ciało. Czy to była właśnie ta ekstaza o której czytywała z wypiekami na twarzy Lorette? Jeśli tak, to żadne słowa nie potrafiły jej oddać.

Marjolaine gubiła się we własnych myślach, doznaniach… w żarze swego ciała, w rozkosznej obecności szlachcica w sobie tak… wypełniającej. Wreszcie w pieszczotliwym dotyku jego palców na swych udach i łydkach. Tego było zbyt wiele jak dla jednej drobnej hrabianki. To było zbyt gwałtowne, zbyt intensywne.

Nie wiedziała jak do tego doszło. Wszak co dopiero tak się wzbraniała przed nim, miała być tak zmęczona, chciała rozebrać się i zasnąć w jego ramionach. Nie oczekiwała, że jej usteczka będą mimowolnie rozchylać się, by ogłaszać wreszcie jej upadłość pod atakiem szlachcica. Na nic jej były te wszystkie kłótnie i walki, w końcu musiała poddać się w tej wojnie. Ale czy na pewno oznaczało to przegraną?

Bolało ją, oczywiście. Mogła nie być już dziewicą, lecz nie była także jedną z tych rozpustnych kobiet, jakie zapewne częściej gościły w łożu i na dywanach Maura. Ciekawość pociągnęła ją ku posiadaniu w swym łożu zaledwie jednego mężczyzny, z którym.. także i jeden raz wystarczył, aby tę ciekawość zaspokoić. A także pozostawić panieneczkę z niesmakiem, przekonaniem o obrzydliwości tej damsko-męskiej bliskości. Nikogo innego nie było, nikogo kto mógłby ją przygotować do.. do tego..

A i Gilbert także nie był jakimś tam delikatnym kochankiem, który tuliłby ją do siebie, gładził cały czas i dopytywał bez końca czy ją boli, czy jej dobrze, czy może za mocno. Non, chevalier d'Eon brał co chciał i jak chciał, tak jak wiele razy zapowiadał. Jego głębokie i władcze pchnięcia sprawiały, że prawie szlochała z bólu, acz odczuwana jednocześnie przyjemność była silniejsza. Będzie miała mu to za złe, ale mon Dieu, nie teraz!

Teraz, zamknięta w jego stalowym uścisku, mogła tylko wić się przyjmując w siebie tego barbarzyńskiego zdobywcę. Pukle jasnych włosów pouciekały spomiędzy misternego wiązania, by w nieładzie poukładać się naokoło jej główki. Dłonie zaś zaciskały się na pościeli, a jej nogi co i rusz napinały mięśnie, jak gdyby w jakimś niemądrym odruchu próbowała mu się jeszcze wyrwać. Ale nie chciała. Nie kiedy w dziwny, dotąd nieznany dla siebie sposób, czuła wręcz.. wręcz wulkan wzbierający leniwie do wybuchu w jej podbrzuszu. Miała wrażenie, że za chwilę eksploduje istnymi fajerwerkami rozkoszy, a potem na pewno zemdleje, nie mogła przecież czegoś takiego przetrwać. Była na to zbyt drobna, zbyt delikatna, zbyt.. non, jej ciało się z tym nie zgadzało. W szczególności jej biodra, nieudolnie próbujące kołysać się w dzikim tempie nadanym przez narzeczonego.

Te wszystkie doznania kumulowały się w niej, wzbierały jak olbrzymia fala… czas, przestrzeń… wszystko to przestało istnieć. Świat Marjolaine rozpadał się na drobne kawałeczki, czuła jak jej mięśnie napinały się gwałtownie szarpane falami rozkoszy, aż… nastąpiła ta eksplozja. Hrabianka targana drgawkami niczym w febrze oczekiwała utraty przytomności. Bo to co przeżywała, to było zbyt wiele dla tak drobnej delikatnej ptaszyny jaką była, non?

Non… Nie zemdlała, choć zaraz po miłosnym akcie była zbyt zmęczona, by się ruszyć i zbyt ogłuszona doznaniami, by coś rzec. Leżała bezwładnie oddychała głośno i przeżywała w duchu niedawną ekstazę.
Zaś Maur wstał i delikatnie uniósł jej wymęczone przyjemnością ciałko, by wsunąć je pod kołdrę. Po czym sam wsunął się obok niej i przytulił panienkę do siebie.

- To tylko początek moja słodka ptaszyno. Jeszcze nie odzyskałem w pełni sił, więc myślę że na dziś wystarczy. Ale następnym razem…- mruczał wprost do jej ucha obdarzanego czułymi pocałunkami.- Następnym razem nie skończy się to tak szybko. Wiesz dobrze, że zachłanny ze mnie łotr.

Ona… coraz bardziej rozluźniona i tulona delikatnie do jego ciała, czuła się dobrze w jego ramionach. Nieco obolała, acz przede wszystkim zszokowana niedawnymi zdarzeniami. Nie dziwiła już ją lubieżność niektórych kobiet. Nie dziwiła ani trochę.

Ale j.. jeszcze więcej? Dłużej? Nie mogła sobie wyobrazić, aby było to możliwe do wytrzymania. Przecież już teraz jej ciało drgało z wyczerpania, i to, według niego, po zaledwie krótkim ataku na jej niewinność, a gdyby był przy wszystkich swoich siłach.. non, toż wtedy na pewno ona by tu zasłabła na łożu. Gilbert musiał jej kłamać, nieprawdopodobnym było wytrzymanie aż tak wielu doznań przez jeszcze dłuższy czas.

Nadal nie mogła uwierzyć w to co się stało. Jak się stało. Leżąc w ramionach narzeczonego czuła się jeszcze drobniejsza i bardziej bezbronna, nie wiedziała także co powiedzieć w takim momencie. Podziękować mu, skrzyczeć, czy po prostu odpłynąć do krainy snów, tak kuszącej teraz.

- Niepotrafiszdotrzymaćżadnejumowy! - jednym tchem wyrzuciła z siebie szept, który w innych okolicznościach miałby w sobie nutki wyrzutu. Ale i na to Marjolaine nie miała teraz siły.
- Nieprawda… zachowałaś gorset, pończoszki, podwiązki… tylko reszta bielizny wyraźnie cię uwierała, więc pozwoliłem sobie ją usunąć. Więc… w zasadzie nie jesteś naga.- Maur mówił to bezczelnie głaszcząc ją po nagim pośladku. Po czym westchnął.- Cóż poradzić… jesteś pokusą, której naprawdę trudno się oprzeć mademoiselle. Aż dziw że Roland nie rzucił się na ciebie, by posmakować słodyczy twych usteczek.

W odpowiedzi jedynie pisnęła z zażenowania. Dość cicho i głucho, bowiem twarz nagle schowała w swych dłoniach, a siebie samą ukryła w objęciach tego Satyra odpowiedzialnego za jej obecne zmartwienia. Jakaż była zagubiona, jakże nie potrafiła uspokoić swych emocji, które rozszalałe niczym stado wystraszonych koni, galopowały przez jej umysł w postaci nieskładnych myśli. To było jak męczące mary trawiące ją w gorączce. Istna męczarnia.

Nic zatem dziwnego, że zmęczona i zwinięta w cieple ciała Gilberta, szybko uciekła do swych zmartwień w zadziwiająco spokojny sen. Mężczyźnie niewątpliwie udało się przegonić od niej przerażające koszmary z wnętrza karocy.
 
Tyaestyra jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172