Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2014, 04:00   #82
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Czy zamek Maura zawsze przyciągał takie tłumy gości? Czy jej narzeczony był bardziej towarzyski niż się z początku wydawał, czy może to ona, jaśniejący klejnot kawalera, wyjątkowo przyciągnęła tak wiele osób?

Ciężko było w tych murach odnaleźć trochę czasu tylko dla siebie, miejsca na spotkanie w ciszy tylko z czarującą samą sobą. Wyobrażała sobie, że podobne cierpienia musiała każdego dnia przechodzić królowa, wiecznie otoczona swymi dwórkami i nadskakującymi jej szlachetkami, spragnionymi choćby jej jednego łaskawego spojrzenia lub słowa. Ani momentu wytchnienia, ani chwili spokoju dla swych własnych myśli czy podrapania się po wydelikaconej części ciała.

Oh, takie zainteresowanie było schlebiające, nie mogła temu zaprzeczyć. Każdy chciał zamienić z nią kilka słów, nawet jeśli były one mieszaniną dziwnie szeleszczącego języka i kaleczonego francuskiego. Była ozdobą zamku i osobą, która teraz zarządzała nim, kiedy Gilbert leżał poraniony. Nie było więc nic dziwnego w chęci odetchnięcia, co też postanowiła uczynić po krótkiej pogawędce ze swym petite chevalierem.

Konik, ten Czort uroczy i niewielki, był ślicznym prezentem. Z przyjemnością spędziła trochę czasu na przyglądaniu się jak drepcze on w kłusie, ale na przejażdżkę się nie zdecydowała. Jakiś błysk w jego oczach mówił jej, że rzeczywiście był sprytnym diablikiem i nic by sobie nie robił z prób zrzucenia drobnej hrabianki ze swego grzbietu. Nie był jednym z jej dobrze ułożonych fryzów, a nie mogła pozwolić sobie na zdobycie jakichś siniaków i otarć przez jego wredny charakterek! Odda go na trening rodzinnemu kawalkatorowi jak tylko będzie miała okazję. Wróci do niej jako posłuszny Aniołeczek, idealny na beztroskie przejażdżki po okolicy swojego dworku oraz zamku d'Eon.

Nie mogła się zamknąć w przeznaczonej dla siebie sypialni, wszak właśnie tam każdy by jej szukał w pierwszej kolejności.
Nie mogła także iść do swego narzeczonego, bo.. bo.. bo on by tam był. Zamiast upragnionego odpoczynku, znowu musiałaby walczyć o swój honor i nie miała pewności, czy porzucił już swoje nazbyt swobodne podejście do ubrania. Bądź jego braku. Budząc się po niewielkiej ilości zaznanego snu postarała się, by jak najszybciej umknąć z komnaty Maura. Nie było to najłatwiejsze z oczami zamkniętymi w obawie przed ujrzeniem.. ujrzeniem.. czegoś czego nie powinna widzieć. To byłoby dla niej zbyt dużo. Dosłownie, najprawdopodobniej, jeśli wierzyć plotkom. I temu co wyraźnie czuła przez całą noc, ocierające się o jej delikatną skórę.

Ogród, stajnie, salony i saloniki.. one wszystkie były zbyt oczywiste! Albo któraś z ochmistrzyń by ją w końcu tam odnalazła i zagoniła do jakichś obowiązków Pani na zamku, albo sama trafiłaby na któregoś z licznych szlachciców odległej Rzeczypospolitej kręcących się po całej posiadłości i przyległych włościach.

Swą oazę spokoju odnalazła dopiero w dość niespodziewanym pomieszczeniu. Nie wiedziała jak to się stało, że to właśnie tam poprowadziły ją nogi. Szczególnie, gdy zaraz obok była komnata istnej Sodomy i Gomory, od której panieneczka chciała się trzymać jak najdalej.
Ale to tutaj, w gabinecie samego Maura, hrabianka mogła w końcu odetchnąć od grzecznościowych rozmów z gośćmi z Rzeczypospolitej, od ciągłego podejmowania decyzji dla obu ochmistrzyń, od lepkich rąk narzeczonego i pełnych wyrzutów ust maman. Tutaj nikt jej nie szukał, bo czemuś ktokolwiek miałby? Wątpiła, aby miała prawo być tutaj bez czujnego spojrzenia Gilberta, pilnującego by nie wygrzebała swoimi paluszkami żadnego z jego sekretów. Tym bardziej nie powinno tu być nikogo innego.

Nie przepuściła okazji i odrobinkę.. pogrzebała w jego biurku. Mógł tu przecież ukrywać jakieś listy od kochanek, może od innych narzeczonych lub nawet żon rozrzuconych po całej Francji. Całym świecie!
Ale niczego takiego nie znalazła. Na szczęście, bo pewnie na widok takich wpadłaby w histerię. I na nieszczęście, bo musiała dalej żyć w niewiedzy i słodkim oparze prawie miłosnych wyznań mężczyzny. Nie było to najgorsze życie, pomimo paniki w jaką wpadała w jego nazbyt bliskiej obecności.

Zatem umościła się potem w pobliskim fotelu, i tak też siedziała już od dłuższego czasu. Materiał, którym obity był mebel, pachniał Gilbertem. Tym egzotycznym, nieco ostrym i bardzo męskim zapachem zawsze przyjemnie drażniącym nosek panieneczki, gdy ją do siebie tulił lub całował. Pewnie dlatego teraz czuła się, jakby siedziała w jego ciepłych objęciach. I było to miłe uczucie, od którego aż uśmiechały się jej usteczka.

Skulona trzymała na swych kolanach ciężki wolumin, na który natknęła się przerzucając nudne papierzyska na biurku. Zdobył sobie jej łaskawie zainteresowanie klejnotami, którymi był zdobiony z wierzchu, ale także złotymi okuciami na kantach. Wyglądał na niezwykle cenny, istny skarb cieszący oczy.
Leniwie przewracała kolejne strony, a każda okazywała się bardziej zaskakująca i bardziej kolorowa od swej poprzedniczki.






Domyślała się, że Gilbert musiał ją dostać, kupić lub w jakiś sposób sprowadzić, z któregoś z tych odległych krajów, gdzie wyjeżdżał w interesach. Czy właśnie tak wyglądali ludzie zamieszkujący tamte gorące ziemie? O czarnych jak węgiel włosach, skórze spalonej słońcem i cudownie barwnych ubraniach? Żadna z kobiet nie miała na sobie ciężkich sukien, ani ciasnych gorsetów, zamiast tego wyginały się zwinnie odsłaniając smukłe brzuchy. Jakaż była to moda całkiem odmienna od francuskiej! Nie wyobrażała sobie, by którakolwiek arystokratka odważyła się wystąpić w jednej z takich kreacji. W tym i ona sama. Nie mogła im wprawdzie odmówić uroku, ale były zbyt.. odważne. Pokazywały zbyt dużo ciała. Może gdyby któryś krawiec zdecydował się na wyzwanie, i uszył suknię inspirowaną nimi, z tymi barwami i zwiewnymi chustami, to by się zdecydowała tak pokazać na jakimś balu. Oh, jakiż to byłby kolejny skandal w jej dorobku!
A sposób w jaki się poruszały na kartach księgi, wprawdzie zastygłe nieruchomo w swych pozach, ale sprawiały wrażenie beztroskich. Unosiły ręce, łopotały szalami, a Marjolaine była pewna, że liczna biżuteria cudownie podzwaniała przy każdym ich ruchu. Były jak barwne ptaki, jak.. jak..

… jak węże, podsunęły jej myśli na widok ilustracji na kolejnej stronie. Pośpiesznie, nim zdołały dotrzeć do niej wyobrażenia o swym narzeczonym robiącym podobne nieprzyzwoitości. Ale czy on też był aż tak giętki, by móc w taki sposób.. sięgnąć do.. i jeszcze.. i z tą drugą..
Przełknęła niespokojnie ślinę. Policzki jej zapłonęły, chociaż nie było nikogo w pobliżu przed kim miałabym się wstydzić tego co właśnie zobaczyła.

Szczęśliwie dla niej, następne kartki prezentowały same fantazyjne bestie. Chociaż szczerzyły się do niej dziko i straszyły swymi wymyślnymi kształtami, to były milszym widokiem niż tamte obrazy wyuzdania. Żałowała, że nie mogła się dowiedzieć o czym właściwe była ta wielka księga. Mogłaby się wtedy dowiedzieć, czy to jakieś baśnie z tamtejszych rejonów świata, czy rzeczywiste opisy zachowań ludzkich i zwierząt tam żyjących. Ale nie mogła, bo i strony nie były zapisane niczym co przypominałoby jej znane litery. Tekst, bo tak podejrzewała, że właśnie nim były te wszystkie szlaczki, był bardzo zdobny, zapisany złotym atramentem.






Musiała zatem poprzestać na samym oglądaniu, co nie było takie złe. Nic ją nie rozpraszało i mogła zastanowić się nad zagwozdką, która przyszła wraz z listem zaadresowanym do niej.

Zabawne, iż smakując właśnie samotności, rozmyślała nad tym otrzymanym zaproszeniem.
Czy w ogóle wypadało jej brać pod uwagę przyjęcie go?
Była wszak zaręczona z innym mężczyzną. Nie była to prawda, ale nikt poza nią i Maurem nie wiedział o prawdziwej naturze ich współpracy. Czasem miała wrażenie, że ona sama nie wiedziała.
Jakże zatem mógł jej wysłać to zaproszenie, i to już drugie! I jakże ona miała się do niego odnieść! W jakiej straszliwej matni dobrego wychowania się znalazła!

Z jednej strony, nie powinna drugi raz odmawiać pisemnemu zaproszeniu. Tym bardziej, że de Foix nie był ani nadmiernie nachalny, ani nie był żadnym z tych obleśnych, śmierdzących staruchów próbujących dobrać się pod jej suknie. Non, non. Roland był człowiekiem miłym, sztywno trzymającym się etykiety. Na pewno za tymi elegancko spisanymi słowami nie kryła się żadna pułapka. Wszak nie był prostakiem pokroju Jarrooeemyrra, a wzorem rycerza. Nawet imię miał rycerskie, więc to do czegoś zobowiązywało, non? Non?

Ale właśnie z drugiej strony, taka wizyta aż się prosiła o wzniecenie plotek wśród szlachectwa. O to nie było akurat trudno, znudzona arystokracja chwytała się wszystkiego ku swojej rozrywce. Ale czy stan narzeczeński oznaczał, że miała się zamknąć w swej posiadłości z ukochanym i już nigdy nie wychodzić samotnie do ludzi? Naturalnie, gdyby Maur otrzymał zaproszenie do jakieś kobiety, to ona byłaby bardziej niż wściekła. Ale to była różnica. Każda, która mogłaby wysłać do niego taki liścik, była harpią mającą tylko niecne zamiary. A intencje muszkietera były czysto towarzyskie. Być może popadł w zachwyt nad ich ostatnią rozmową i chciał uciąć sobie z nią kolejną pogawędkę. Było to przecież możliwe.
I od jednego słówka do kolejnego, mogłaby poznać postępy jakich dokonał w swym dochodzeniu. Czy Gilbert nadal jest podejrzany, czy może ktoś inny, co się właściwie stało i jak wiele więcej ona wie od niego. To mogło być całkiem pożyteczne spotkanie, dzięki któremu mogłaby zdobyć trochę informacji dla siebie lub swojego narzeczonego. Miała wrażenie, że długo była już zamknięta za chłodnymi murami zamku, któż wie ile dramatycznych zdarzeń mogło ja przez ten czas ominąć! Roland mógł wiedzieć, ot co.

Ochoczo skinęła główką do swych myśli.
Skorzysta z zaproszenia. W końcu będzie to zaledwie krótka wizyta, nie będzie miała zamiaru zostać tam na noc. Porozmawia trochę, da się nakarmić jakimiś smakołykami i pojedzie. Wróci do zamku swego ukochanego, by móc znowu zasnąć u jego boku. Albo znowu nie spać, ale przynajmniej u jego boku.
I przecież, jeśli powie o tym swojemu wybrankowi, to nie będzie to w takim razie wyprawa do kochanka, non? Szczególnie, że de Foix przecież nim nie był! Szczerość będzie dowodem na niewinność tego spotkania.

Niejako była też ciekawa, jak Gilbert zareaguje na to, że jakiś mężczyzna zaprosił do siebie jego ptaszynę.
Może dopadłaby go zazdrość, a on sam wpadłby w furię, zabronił jej tej wizyty i sam, pomimo dopiero co odniesionej rany, postanowiłby rozmówić się po męsku z muszkieterem. Taki wybuch poruszyłby serduszko Marjolaine, chociaż obecnie miała dość emocji związanych z ostatnim pojedynkiem swego narzeczonego o jej honor. Nie miała nic przeciwko walce dwóch wielbicieli o siebie, ale niech to nie kończy się dla niej tak wieloma burzliwymi emocjami. Ale przynajmniej mogłaby jeszcze raz zobaczyć jak bardzo mu na niej zależy, i byłoby to także dobrym wytłumaczeniem do zostania w do.. w jego zamku.

A jeśli jej pozwoli bez słowa sprzeciwu, jeśli będzie mu obojętne, to.. owszem, hrabianka poczuje się dość zawiedziona. Nie to, żeby chciała zostać przez niego zamknięta w klatce i nie móc nigdy wychodzić samotnie na swe spotkania, ale mógłby nieco ponarzekać. Wtedy ona, łaskawie i z troską o jego interesy, podsunęłaby mu pomysł wypytania muszkietera o jego dochodzenie. Byłby dumny ze sprytu swej ślicznej narzeczonej, na pewno!

Siedziała cała rozpromieniona, bo przecież uwielbiała widzieć zachwyt w jego oczach, i to nie tylko ten mający swe źródło w jej urodzie. Uwielbiała czuć się.. przydatna.
Jednakże cały ten czar prysł, z winy jednej z kolejnych ilustracji w księdze. Zatrzasnęła ją z całą siłą drzemiącą w delikatnych rączkach, aż zagrzechotały mieniące się klejnoty w okładce.
 
Tyaestyra jest offline