- Pedro? - Juan wygrzebał z kieszeni papierosy i zapalił, częstując Arrikę. - To całe voodoo przestaje być zabawne. Bez ciebie bym zginął, skarbie. Wiesz kim jest Pedro i gdzie mieszka?
- To mój sąsiad - odpowiedziała kwaśno. - I mój były jednocześnie. Na prawdę nie powinieneś się z nim widywać...
- Były? - Juan uniósł brew spod ciemnych okularów. - Faktycznie ciut niezręczna sytuacja. Zdecydowanie za dużo politykuję po pijaku. Nie bardzo wiem jak mógłbym mu pomóc - wzruszył ramionami - przecież jestem tylko grajkiem.
- Ale z zewnątrz - westchnęła. - Wiesz, złotko, tutejsi już starają się go unikać. To zła krew. Sama się o tym przekonałam. Tylko z wierzchu wygląda dobrze.
- Zawsze mogę powiedzieć, że byłem pijany i nie pamiętam, że miałem wpaść. Jeśli go spotkasz to powiedz, że będę grał na mieście, więc może mnie znaleźć. Czym właściwie podpadł władzy? - Zapytał, wypuszczając na wiatr chmurę papierosowego dymu.
- Interesował się tym czym nie powinien, głośno gadał, wdał się w pewne... sprawy - nie wyglądała jakby chciała zdradzić szczegóły. - Ostatnio pojawiają się tu różni ludzie. Pojedyncze osobniki, ale to widać. Ty jesteś przykładem.
- Nie ma tu zwykłych turystów?
- Nie, są tylko ci, których zaprosi El Presidente lub ktoś blisko związany z jego rodziną. I tacy jak ty, przystojniaku - uśmiechnęła się i zbliżyła na tyle, by klepnąć Juana w tyłek. - Trafiających tu w różnych sposób i z różnymi powodami, ale nie po to, aby zwiedzać.
Juan zaśmiał się i odwzajemnił klepnięcie. W końcu co mu szkodziło? Potrzebował przyjaźnie nastawionego przewodnika a lekkie molestowanie przez Arrikę było ceną, którą był skłonny zapłacić. Klepiąc się tak po tyłkach i śmiejąc dotarli na przystanek składający się z wbitego w ziemię słupa z rysunkiem autobusu oraz kosza na śmieci, w którym zgasił papierosa. Rozkładu jazdy nie było.
- Kiedy ja właśnie przyjechałem tu zwiedzać - odparł głosem niewiniątka. - Czy w Undzie da się kupić jakiś skuter albo chociaż motorower? Na wypożyczalnię samochodów pewnie nie mam co liczyć? |